Byłem w spożywczaku, kupiłem jogurt, kefir truskawkowy i dwadzieścia dekagramów Kasztanek. Ale krówek – zapomniałem. Taki to jestem diabetyk niepoprawny.
Low level krówki alert
Kończą mi się krówki. Tak więc obiecuję sobie, że skoro tylko wyjdę na krakowską ulicę, pierwsze kroki skieruję do sklepu spożywczego.
Z życia cukrzyka
Jest 8 rano. Nocny epizod pozostaje niewyjaśniony. Było tak, że dzieci położyły się na swoich miejscach, ja koło Beniamina, padłem ze zmęczenia. Po około godzinie obudziłem się spokojny, ale z przeświadczeniem, że jest źle, i że nie warto nawet próbować stawać na nogi. Zwlokłem się z łóżka na podłogę, bo z podłogi nie można już niżej upaść, zastanawiałem się, czy Ioana jest w przedpokoju, a jeśli nie, to czy mam przy sobie komórkę, żeby wezwać pomoc.
Ioana była obok. Oczywiście i na szczęście, mimo moich zapewnień, że nie jest aż tak bardzo źle, nie uwierzyła mi i zaczęła znosić kolejne kubki (nie szklane) wypełnione rozpuszczoną glukozą, pamiętam też, jak mówiła przez telefon: "przynieście całą glukozę, którą macie u siebie".
Długo to trwało, w niepewności, czy film się urwie, czy jednak nie. Ale fantastyczna chwila, kiedy świat znów zaczyna się rozszerzać. Zawsze wtedy wydaje mi się, że właśnie tak się czuje zmartwychwstający człowiek. Po wpompowaniu w siebie mnóstwa wściekle słodkiego napoju przychodzi moment obrzydzenia (co oznacza, że już jest lepiej), więc proszę: przynieście coś normalnego do jedzenia. W takich chwilach niebiańsko smakuje zwykła sucha bułka z żółtym serem, albo i bez.
Pozostaje wyjaśnić, dlaczego tak się stało. Podejrzewałem, że przez pomyłkę dwukrotnie wstrzyknąłem insulinę całodobową. Czyli 36 jednostek zamiast 18. Ale kolejne obserwacje tego nie potwierdzają, a zupełnie nie mogę sobie przypomnieć, bym wstrzykiwał dwa razy. Kolejne pomiary w nocy pokazywały stały wzrost cukru. Oto historia (godzina – wynik):
19:39 poziom cukru 119 (przed kolacją, po prostu pięknie jak na cukrzyka)
23:51 – 138 (zaraz po wyjściu z niedocukrzenia)
0:41 – 187
1:49 – 286
4:44 – 446 (zrobiłem drobną korektę 3 jednostek insuliny)
7:13 – 465 (czyli korekta nic nie wniosła)
Gdybym przedawkował całodobową insulinę, to spodziewałbym się widocznych spadków cukru w godzinach nocnych i nad ranem, a tak nie było. No chyba że przedawkowałem "kolacyjną" porcję insuliny, ale w przypadku insuliny Apidra hipoglikemia powinna pojawić się dużo wcześniej, najpóźniej o 22, a nie półtorej godziny później. Pozostaje jeszcze podejrzenie infekcji albo innych problemów związanych ze stanem organizmu… W związku z tym, że w przyszłym tygodniu planuję jechać na odludzie jako prowadzący zajęcia z fotografii, warto byłoby wyjaśnić, co się dzieje 😉 Zobaczymy, najbliższe dni pokażą…
Na szczęście w nocy nie było drgawek, bo teraz nie mógłbym się utrzymać na nogach. Czuję się słabo, ale da radę. Tak więc na śniadanie daję asekuracyjną dawkę 10 jednostek (choć przy takim cukrze powinienem dać 16), pakuję do plecaka zwiększony zapas krówek i zaraz – w drogę, na przystanek autobusowy, i do pracy! 🙂
U laryngologa
– Proszę pana, jest pan jeszcze młodym człowiekiem, musi pan myśleć o sobie, ale i nie tylko. Ma pan rodzinę, dzieci, które trzeba wychować, wykształcić, wydać za mąż…
– Panie doktorze, nie jestem już taki młody, idzie mi czterdziestka…
– Proszę pana…!
Popatrzyłem na jego twarz, nawet nie tyle pomarszczoną, co o dużych, krzaczastych, siwych brwiach i podobnych im nieuporządkowanych włosach, spływających na czoło i wystających gdzieś tam z tyłu i z boków. Zamiast zmarszczek miał dwie głębokie bruzdy, oddzielające ostrym skosem usta od policzków, z dużym nosem pośrodku. Skoro leczył mnie już kiedy miałem 6 lat, to ile on teraz mógł mieć…
– Przepraszam.
– No właśnie. Tak więc proszę do siebie podchodzić poważnie.
– Ale to nie była cała moja wina?
– …?
– No, nie byłem winny w stu procentach.
– Jak to?
– Mam przecież cukrzycę, i hipoglikemie nie są są zależne ode mnie.
– Ale musi pan być zawsze przygotowany, to się nie zdarza tak sobie, przecież na tym polega… Czy rozmawiamy poważnie…?
– Tak tak, ma pan rację. Było w tym sporo mojej winy.
Popatrzył teraz tak, jakby czegoś nie rozumiał – tego, że sam się przyznaję. W oczach błysło to, czego brakowało od początku wizyty. Zdałem sobie sprawę, że od mojego wejścia był dziwnie powściągliwy, chłodny, jakbym w ogóle nie wszedł, jakby chciał się do mnie odwrócić bokiem.
– Bo wie pan, ja już wszystko zrobiłem, co należało. Z wyjątkiem tej ostatniej rzeczy. Myślałem, że ujdzie. Że to już. Przecież człowiek się myli… Rutyna, pewność siebie i tak dalej…
Podałem mu tekst rozpoznania, sporządzonego po przyjęciu mnie na oddział ratunkowy i prześwietleniu tomografem. Nie musiał go czytać, był teraz dla mnie tylko laryngologiem, choć kiedyś operował ludziom głowy. Jednak czytał.
– Proszę pana, to, co teraz powiem będzie wynikało z tego, że pana lubię, a nie tylko z tego, że jest pan moim pacjentem. Długo pana leczę?
– No pamiętam, jak miałem może sześć lat…
– Tak więc podchodzę do pana po ojcowsku. I dlatego powiem, żeby pan wiedział, że teraz żyje pan na kredyt. I proszę cieszyć się zwolnieniem lekarskim, i spokojnie siedzieć na ….., bo czeka pana jeszcze drugie czterdzieści lat.
Opis nudny i wcale nie literacki. Pełen nostalgii mojej, prywatnej. Opis taki, na jaki pozwalają moje umiejętności.
Nie wiem, po prostu nie wiem. Tak, ten stan jest przeze mnie ulubiony, więc powinienem się cieszyć. A jednak…
Moja cała rekonwalescencja jest przeprowadzana według mojego uznania, wyczucia i inwencji. Żadnych konkretnych wskazówek od lekarzy, którzy się mną zajmowali. No, przepraszam, rehabilitant w klinice powiedział, że trzeba się przygotować do walki z bólem. Dobrze. Raz też posadził mnie na łóżku, raz przeprowadził korytarzem, był, zdaje się, z mojego stanu zadowolony.
Internista nie mógł się dopchać do mnie w tłumie wizytujących na obchodzie, rano. Miałem drobne uwagi co do dawkowania mi insuliny, które wydawało mi się kardynalnym nieporozumieniem. Na przykład stała dawka na pompie bez względu na to, czy właśnie zjadłem obiad, czy śpię, bo jest trzecia w nocy. Tak mi chciał wyrównywać cukrzycę. Chciałem go też uspokoić, że w mojej sytuacji cukier w moczu nie jest powodem do rozpaczy, niechby raczej zmierzyli aceton i ciała ketonowe. Internista po obchodzie szybko znikał a pielęgniarki mogły zrobić tylko to, co stało w papierach.
Pielęgniarki… Cały tłum, bo oprócz stałej obsady – studentki czy stażystki… Nie rozróżniam. Wspominam miło, odpowiadały na mój uśmiech, kiedy kolejna wlewka ketonalu zaczynała wreszcie działać… Wspominam miło pomimo targów o insulinę, gdy przełożona (jak sądzę) z marsową i zagniewaną twarzą podnosiła wysoko wstrzykiwacz, a ja nieustraszony dalej zadawałem jej pytania. Wtedy inna, zza jej pleców, nieduża, starsza, spokojna, uśmiechała się do mnie przyjaźnie.
Z pielęgniarkami zacząłem sobie wymieniać korespondencję na temat terapii insuliny na karcie, tej wieszanej na łóżku, było to w stylu:
Pielęgniarka: Pacjent odmówił przyjęcia insuliny.
Ja: To nie jest prawda. Mój podpis.
Zainteresował się tym dialogiem na obchodzie docent (czy ktoś równie ważny, bo docentów chyba już nie ma), jednak po wyjaśnieniu, że jestem tylko dziennikarzem społecznym samoukiem i dlatego lubię pisać, z godnością pominął sprawę. (Tak naprawdę ktoś szepnął mu do ucha, że "to zostało już wyjaśnione", o czym ja doprawdy nie miałem pojęcia).
Jeszcze o salowych. Miło wspominam. Czas na sali przed/pooperacyjnej biegł niezależnym trybem. Zmiana pościeli, ścielenie łóżek, mycie pacjentów o 5 rano było niezwykłe dla mnie, ale nie tutaj. Zresztą, większość pensjonariuszy i tak nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje. A nad ranem przynajmniej nikt nie przeszkadzał. Pstryk światło na sali, potem szło w obroty tych parę łóżek, i pstryk na koniec. Zaś za kilkadziesiąt minut przychodziła siostra mierzyć temperaturę.
Dwa razy stażystka, pani psycholog, przyszła rozmawiać, bo miałem bliżej nieokreślone stany w nocy (zwłaszcza kiedy bardziej bolało). Za drugim razem niewiele porozmawialiśmy, ponieważ w tłusty czwartek personel (raczej tyko stażyści) zaprasza siebie sms’ami na pączka. I jeszcze potem się widzieliśmy – wyraźnie się ucieszyła, kiedy nie zadano mi żadnych ćwiczeń ani wskazań do domu.
– To znaczy, że dobrze!
– To znaczy, że nie wiem, czy dobrze – ja na to. – Mięśnie i ścięgna jak skurczone sznureczki. Padam z nóg, gdy ból uderza w krzyżu (a cięto mnie przecież na szyi). Zawroty głowy, wszystko utopione w bólu (a co wam będę dalej opisywał). Mam sobie o tym poczytać w Internecie i sam znaleźć ćwiczenia?
Jedno muszę powiedzieć – operację zrobili, zdaje się, super. To ich specjalność, to widać. Żadnych późniejszych bólów po intubacji, w przełyku, gardle. Zwiodczenie mięśni oddechowych, zdaje się, pozostawia jakiś ślad na parę dni (prosiłem w myślach, żebym nie musiał kichać ani kaszleć). Coś tam jeszcze mi robili, bo przygotowanie trwało dwie godziny. Ale za to żadnych problemów neurologicznych z czuciem, poruszaniem kończynami, koordynacją ruchów, świadomością czy pamięcią. Ekstra. Super!
Raz widziałem, jak przygotowywali lekko starszego gościa do operacji na łóżku obok. Jakieś cztery osoby pracowały prawie bez słowa, każdy robił swoje – wkłucia, intubacja, EKG i jeszcze mnóstwo rzeczy. Przyjemność tę organizację oglądać.
No dobrze, ale ja ciągle nie wiem – więcej spać, czy raczej funkcjonować, iść na spacer czy czytać. Znajomi, ci związani z medycyną, radzą, żeby na siebie uważać. Ale co to znaczy – uważać? Co to znaczy?
Szukam własnego rytmu. I coś znajduję, np. śpię aż się obudzę (he he, to nie takie oczywiste), a potem muszę szybko wstać, nie bacząc na histerię fizyczną i psychiczną organizmu, bo zaraz będzie jeszcze gorzej. Po dziesięciu minutach chodzenia, drobnych prac domowych, histeria się kończy i jest całkiem dobrze! Jak również po posiłku – starczy jabłko, kawałek chleba. Ale zjeść jestem w stanie tyle, co moją piąstka (wychudzona, jednak), więc jem często.
Potem – działam – idę do miasta, jadę samochodem po córkę do przedszkola, pracuję na komputerze, sprzątam – powoli, jeszcze przygarbiony, ciągle czekając na ukłucie w skroń lub ciemię jak przelatującą kulą karabinową (sorry, nigdy nie widziałem i tego nie doświadczyłem, ale to pewnie podobne). Działam aż do wyczerpania sił. Nadchodzi moment, że jest stop, jak w meleksie, któremu skończył się prąd. Idę wtedy spać i śpię, aż się obudzę. Dwie, trzy, a nawet więcej godzin funkcjonowania, potem – godzina do czterech – snu.
Czy nie przesadzam z aktywnością? Nie wiem. Fakt, że ból z tygodnia na tydzień się zmniejsza, a ja jestem w stanie robić coraz więcej. Może to dowód, że jest OK… Jak trochę poszarżuję, to jest gorzej, ale zaraz potem – lepiej. Jak leżę cały dzień – to potem tragedia, jest najgorzej.
Może to jest tak, jak powiedział wujek, były kierowca pogotowia:
– Panie, żyj pan jak możesz. Jak pacjent ma umrzeć to i tak umrze, a jak ma przeżyć to przeżyje. Więc nie ma sensu pędzić na złamanie karku, tylko spokojnie, a wszystko się wyjaśni… 😉
jestem (jeszcze)
Jeszcze dwadzieścia minut temu wstanie z łóżka było wyczynem. Miałem tylko iść do toalety i wypić kolejną dawkę środka przeciwbólowego. Wracając zabrałem jednak plecak do sypialni, delikatnie stawiając kroki, nie tylko z powodu śpiących dzieci, ale będąc w ciągłym oczekiwaniu na kolejne uderzenie bólu. Tylko wziąłem plecak, potem tylko podłączyłem laptop do ładowania (w ciągu dwóch tygodni bateria pewnie stała się pusta). Lecz skoro podłączyłem, no to już uruchomiłem. A skoro uruchomiłem…
Skoro uruchomiłem, to spojrzałem na rzeczy, ludzi, kontakty pozostawione dwa tygodnie temu. Czy jeszcze gdzieś tam jestem?
Jestem… Niesamowite, bo wraz z tym odkryciem ból odpłynął szybko i niedostrzegalnie. Zniknęło odrętwienie, ta ostrożność w ruchach.
Jest mnóstwo listów od Was. Na przykład:
przed chwilą zaczęła się Twoja operacja.......
przed chwilą odbyłem kilka telefonicznych rozmów.....
Piotr, są ludzie ,którzy Cię kochają.
To jest wartość !
Twój, o dziwo, ogromnie spokojny Brat.
Dziękuję. I milczę.
Z tamtej środy pamiętam nagłe uderzenie hipoglikemii, i to, że naszpikowałem się glukozą i cukrem. Zadzwoniłem do mamy z ostrzeżeniem (Ioana była w szpitalu z Sarą). Potem pamiętam – już nagle Izba Przyjęć, wymioty przy najdrobniejszych ruchach głowy i mój lament do taty: jak mogłem być tak nieostrożny i nie położyć się na dziesięciu minut. Wstrząsy w karetce po drodze do Krakowa. Znów tomograf, rozmowę z lekarzem, znów w karetce i w końcu – nagły jej nawrót, sygnały dźwiękowe. Niewiele widząc podpisałem zgodę na leczenie, operację, zwiodczenie mięśni oddechowych, zaintubowanie i respirator. Pamiętam słowa: „proszę sobie pooddychać tlenem”, „a teraz pan zaśnie”, „teraz się pan już obudził”. Niesamowite, jak zdanie po zdaniu, a minęły godziny.
Nie pamiętam – mojej walki z ratownikami medycznymi, którzy przyciskali mnie do podłogi, żeby założyć wenflon. Który i tak wyrwałem, zarzucając kuchnię krwią. Nie pamiętam, że sam zszedłem na dół po schodach. Nie pamiętam, jak wyglądały karetki, ratownicy, tomografy, pamiętam tylko kierowane do mnie bezpośrednio słowa oraz że padały na mnie, na noszach, drobne zimne igiełki chyba śniegu, przy przejazdach na zewnątrz.
Cóż mogę powiedzieć… Że jest wrażenie, że stało się coś więcej, niż złamanie podstawy czaszki, operacja krwiaka i to wszystko tak dalej – w dziedzinie materii… Stało się coś więcej, ale na razie nie potrafię jeszcze powiedzieć, co…
Dziękuję.
Cukier w normie
Głos w słuchawce, że Beniamin dużo pije. Głos zaniepokojony. I potem już trudno odpędzić tę myśl. Ale przecież nie jest wychudły, a byłby. To tryskające energią dziecko, a nie byłoby takie. Ale gdyby jednak… Zaczynam układać w głowie, na szybko i na próbę, nasze nowe życie. Pompa insulinowa, małego przyzwyczaić jakoś do badania krwi. Zapewne zupełnie niepotrzebnie, ale jednak w myśli błagam, że jeśli ma to nastąpić, to może jeszcze nie teraz.
Dziś rano wszyscy zmierzyliśmy glikemię. Beniaminowi pierwszy raz. Choć nakłuwał mi palec już wcześniej, to teraz sam przeżył to boleśnie, na własnej skórze. Sara już zna, chciała uniknąć, ale w takich przypadkach – im szybciej tym lepiej. Później oboje się pocieszali nawzajem, masując paluszki 🙂
Wszyscy poniżej 90, a Beniamin nawet 76. Nawet tatuś nadzwyczaj "grzeczny", taki wynik to u niego rzadkość. No to ciągniemy dalej… Przynajmniej jakiś czas.
(Tytuł wpisu wzięty z jednego ze spektakli teatralnych 🙂
Powinno a nie jest
Wczoraj i dziś – to samo. Tuż przed wyjściem z domu, kiedy już wszystko prawie gotowe, zapakowane – obraz świata ciemnieje mi w oczach. To hipoglikemia. Ależ oczywiście, to się da wytłumaczyć, i to wytłumaczenie, oczywiście i jak najbardziej, wskazuje na jakieś moje niedopatrzenie. Chociaż z drugiej strony, dzisiaj jestem raczej zdziwiony, bo Actrapid nie powinien tak szybko zadziałać rankiem, a zadziałał. Zaskoczył mnie. Choć jednak, z pierwszej strony, coś mi mówiło, że tak może się zdarzyć, bo to już druga insulina, jaką dzisiaj wziąłem. Pierwsza, choć jej czas działania powinien się kończyć już godzinę temu, to się najwyraźniej nie skończył, a to dlatego, że rano zawsze czasy działania insulin są u mnie bardzo rozciągnięte w czasie, nawet 300%.
No, w miarę doszedłem do siebie, czas więc do pracy.
Strzał
Otóż spragniony! Przeglądając artykuły w sklepie papierniczym, w zasadzie – taśmy samoprzylepne, takie dwustronne, mocne, nagle zatrzymuje się w pół gestu. Jakby nie dowierzając czemuś, albo coś badając, może próbując sobie coś przypomnieć? Nagłym ruchem niemal rzuca taką czarną rolkę z powrotem na sklepowy wieszak, miota się trochę w lewo, w prawo, i wypada przez drzwi, zostawiając tam plastikowy koszyk.
Dysząc, przez podwórko! Potem brama, szybciej, i w lewo. Tam jeszcze dziesięć metrów, między przechodniami, jest spożywczy. Pamięta, przy wejściu stoi czerwony stojak ze zwisającymi butelkami. Chwila zawahania – dwu i pół litrowa? Litr wystarczy. Nie idąc do kasy odkręca, może w pół sekundy, czerwoną nakrętkę z białym, falującym napisem. Pół sekundy! Dobry jest!
Pije. Dysze i pije, przysiada przy ladzie. Pije to, czarne. Nadyma się, pije, już nie może, ale jeszcze. Spokojniejszym wzrokiem sięga ponad ladę, tam kobieta o zwykłej, sklepowej twarzy mówi: dwa dziewięćdziesiąt dziewięć.
To nie nowa reklama, tylko hipoglikemia cukrzyka na insulinie. Coca-Cola lub Pepsi-Cola z cukrem należą do najszybciej przyswajalnych "zastrzyków" węglowodanowych.
Lepiej
Prawie przestało boleć…! To fantastyczne! Błogosławione niech będą wszystkie dobrze mi życzące dusze! Czegóż chcieć więcej?