Mgła dziś rozpływa się, w bezruchu, zresztą tak, jak wczoraj. Ale wczoraj jakoś wyszło słońce, chyba wyszło. Dzisiaj chyba nie wyjdzie. Raczej nie wyjdzie. Chyba raczej nie wyjdzie. Nie wyjdzie na pewno. Przynajmniej teraz nic na to nie wskazuje. A i nie wskazuje na to, by się to miało zmienić i by zaczęło wskazywać.
Czyli stojący dzień. Gdyby być na zwolnieniu lekarskim, można by patrzeć przez okno już od rana aż do obiadu, i nagle nadszedłby obiad, tuż za rankiem, prawie wraz z nim. W sumie można by zjeść obiad wraz ze śniadaniem. Gdyby coś było na obiad. W sumie odległość obiadu od śniadania dzieli praca, którą trzeba wykonać na rzecz obiadu. Raz idzie szybciej, raz wolniej, a bez zegarka to i tak wszystko jedno. Po prostu robi się obiad, a potem zjada. Potem znów patrzy za okno, o ile jeszcze coś widać. Mgłę na pewno będzie widać, bo ją tak samo i zawsze widać. Ale przecież i w sumie, nie widać.
Gdyby ruszyło się drzewo, malutki listek, kilka listków, od wiatru. Lecz skoro jest mgła, to wiadomo, że wiatru nie ma. Ale gdyby coś się jednak poruszyło, to mogłoby oznaczać, że nadchodzi wiatr, a z nim i zmiana, choćby mgły, choćby na inną. Drgnął listek! Jeden z ostatnich na uschłym prawie orzechu. Nie, to nie ruch powietrza, to chyba kropla spadająca z gałęzi. Nic dalej. Trzeba czekać. Na kolację.