Codzienność

Wieczorne rozmyślania przy zlewie.

Kładąc się spać pozostawiam kotwicę – jedną dobrą myśl, której mogę się uchwycić by powstać. Jeśli któregoś dnia jej zabraknie, jeśli zapomnę, przez niedbalstwo, niefrasobliwość, jeśli nie będzie mi się chciało podjąć tego ostatniego przed snem wysiłku – następnego dnia po prostu się nie obudzę.

Nastrój wieczoru

Zostawiam Was dzisiaj z impresją-improwizacją… Ogarnięty nieprzepartą chęcią gry ściągnąłem do domu instrument mojego brata, z dobrą ważoną klawiaturą. Wieczorne granie, zesztywniałymi palcami – od niegrania od dawna, od grania sporadycznego, w zasadzie – od braku grania, bo moje granie raz na czas to w zasadzie niegranie…

(koniecznie trzeba słuchać na sprzęcie, na którym słychać w miarę niskie dźwięki)

Wszędzie, gdzie nas nie ma

Niedzielni goście. Gdy wysiadałem z samochodu, dwóch mężczyzn siedziało już na szerokiej huśtawce ogrodowej, między nimi może dwunastoletni chłopak, syn. "Mężczyzn", wszak to moi przyjaciele, ale i rówieśnicy, ciągle jednak dziwnie brzmi owo "mężczyzn", bo w tej sytuacji wskazywałoby, że i ja się do nich zaliczam. Nie żebym sobie tego odmawiał, jednak jakbym to nie ja miał decydować o przyznawaniu tego tytułu, zwłaszcza wobec siebie samego. To myślenie oczywiście ułomne, ale dajmy mu w tym momencie spokój.

Wysiadając z samochodu, z bólem głowy po zbyt krótko przespanej nocy i przejechaniu w upale trzystu kilometrów, dołączyłem do tych mężczyzn. Dołączyłem nie mówiąc nic; dziwnie łatwo mnie i im to przyszło – nie mówić, a jeśli już to cedzić pojedyncze słowa. Takeśmy się porozumieli w tym niemówieniu, ewentualnie cedzeniu, że nas to ucieszyło, prawie bezgłośnie, jeśli nie liczyć twierdzącego poszumu liści rozpościerających się ponad huśtawką ogrodową na trzy osoby.

Nasz przyjaciel Andrzej, z uwagi, że pracuje na co dzień w domu, czyli maluje, również może zachować daleko idące milczenie, bo raczej odpadają mu częste rozmowy przez komórkę, albo twarzą w twarz z osobami, od których więcej lub mniej w jego życiu zależy. Takeśmy się łatwo zgodzili z tym, że nasz przyjaciel Andrzej to ma takie życie na co dzień, które i my byśmy chcieli. Skupienie, spokój, samotność, brak pośpiechu, oczywiście nie za dużo, ale sporo; te pożądane cechy są przeciwstawieniem pędu, tempa, ciągłej konieczności rozmów i tak dalej, a my na milczenie możemy sobie pozwolić tylko od święta, albo jeszcze rzadziej, tak jak tu, na huśtawce ogrodowej.

Oczywiście, i Andrzej pewnie musi zrobić coś na termin, ale pewnie ma na to przynajmniej trzy tygodnie, a już zdaje się niesłychane, żeby musiał malować coś, na przykład, na wczoraj. Tak więc – dużo czasu, skupienie, spokój, telefony – z rzadka… Nie żebyśmy od razu myśleli malować, ale chociaż pomyśleć, że gdzieś są takie nisze spokoju, i że ktoś je ma, tym bardziej jeśli ten ktoś jest naszym przyjacielem, i na co dzień ma to, co my od święta. A i to nie bardzo.

Gdzieś…

Lekkość słonecznej, wiosennej, lekko wietrznej niedzieli.
Odgłosy dzieci, nie tak bliskie. Nawoływania.
Wróble.

Poczęstunek w ogródku, w centrum wielkiego miasta, pod ażurowym parasolem liści rozłożystego kasztanowca.

Istny spokój

Żyję nadzieją na jutro… Istny spokój powoduje we mnie myśl, że nie wsiądę do samochodu czy autobusu, nie pojadę do pracy. Ostatnie moje dni to walka z "dreszczem". Dreszcz objawia się "zniecierpliwieniem" całego ciała, czymś podobnym do swędzenia – od stóp do głów. To zniecierpliwienie to ostatni sygnał, że przeholowałem. Ignorowanie go to problemy.

Dreszcz to efekt życia w ekscytacji, nie dawania ciału ani duszy wytchnienia. To efekt życia "obok ciała", nieliczenia się z nim – że potrzebuje po prostu spokoju. Zaraz potem coś zaczyna boleć, i boli już na poważnie, nieodwołalnie. Albo po prostu – wyłącza się.

Dreszcz – ulubienie życia w emocjach, życia na szczytach, przekonania, że można wszystko. No, prawie wszystko. Że dziesiątki spraw podjętych uda się ogarnąć, przerobić, załatwić.

Dreszcz – ukochanie działania, i to najlepiej nie za pieniądze.

Pierwszy krok – to biała kartka i długopis, i lista spraw. Od najważniejszych…

Staniesz w szpalerze

Drzewa spokojniejsze. Bo choć wciąż mróz, to dzisiejsze słońce ulżyło ich ciężarom. Podniosłe, odetchnięte… Gdy staniesz w ich szpalerze, choćby tych przydrożnych, nie usłyszysz, ale poczujesz westchnienie. "Przetrwałyśmy", może okaleczone. Zmierzasz ciemną drogą – pochylają się nad, ubrane w pozostałości lodowych rękawic, błyszczących radośnie za dnia, tajemniczych – nocą.