Kierowca poeta

Kaszlał jak podstarzała kobieta, której już wszystko jedno, jak wygląda i jak się zachowuje. Zresztą był gruby i niski. Poza tym prawie nic nie mówił, tyle tylko, ile musiał, a i wtedy mruczał pod nosem, byle tylko dało się go zrozumieć. Siedział nieruchawo za kierownicą i patrzył przed siebie, jakby za nim nie było autobusu pełnego siedzących i stojących ludzi. Zresztą to stary autobus, bez najmniejszej ścianki działowej między kierowcą a fotelami pasażerów. Tym razem wóz był przeładowany, zresztą jak zwykle wieczorem, więc ludzie stali ściśnięci tuż przy kierowcy, a jeszcze paru zmieściło się przy drzwiach wejściowych, zaraz przy przedniej szybie. 

Żadnej dyskrecji, intymności, warunków do samotnego skupienia. Ale z drugiej strony – żadnego zaniepokojenia kierowcy, żadnego skrępowania. Nic, prawie obojętność. Jak księgowy, który wykonuje swoje codzienne obowiązki nie poświęcając im ani odrobinę więcej uwagi ponad to, co konieczne. A ponieważ pracuje w swoim fachu kilkadziesiąt lat, nie musi poświęcać uwagi prawie wcale. Jakby przesuwanie wzrokiem po kolumnach cyfr, przekładanie papierów, stawianie pieczątek i podpisów dokonywało się samo, a ustalony rytm pracy – od godziny do godziny, z przerwą na kanapkę i herbatę, był czymś tak znanym i oczywistym, jak niezmienne funkcjonowanie świata od jego stworzenia.

W tym momencie niewiele dzieli nas od stwierdzenia, że kierowca ten to minimalista i olewus. Do pasażerów, jak musi już coś powiedzieć, to burczy, poza tym kaszle prostacko, czyli niegrzecznie, zaś bezmyślnie gapiąc się na drogę marzy tylko, by zakończyć kurs i wyrwać się do domu albo do kolegów na piwo. Ale bardzo prawdopodobne, że popełnilibyśmy błąd. Bo zastanawiający okazuje się zestaw pewnych szczegółów, które nie każdemu dane jest zauważyć.

Bowiem zdarzyło się, że tuż przy drzwiach wyjściowych, przy przedniej szybkie, trzymając się wygiętej rurki dla pasażerów oraz wytartego uchwytu na desce rozdzielczej, zajął miejsce inny kierowca. Ha, zresztą nic dziwnego, dziś prawie każdy jest kierowcą, i w tym kraju więcej jest tych, którzy byli kierowcami i przestali nimi być z powodu jazdy po kieliszku, niż tych, którzy prawa jazdy nigdy nie mieli.

Ale kierowca kierowcy nie jest równy. Jeden jedzie i tyle, a drugi czyni z jazdy – koronkę. Ten, któremu tym razem przyszło być pasażerem, zauważył, że wóz jest prowadzony nadzwyczaj dyskretnie i łagodnie. Ba, kwestia nie polega na tym, że jedzie się po prostu wolno, jak to mówią kobiety – „ostrożnie”. Nie chodzi też o to, że wozem nie szarpie przy zmianie biegów czy hamowaniu. Ten poziom jazdy pozostawiamy daleko poza naszymi rozważaniami.

Chodzi o styl, w którym kierowca wchodzi w dialog z maszyną, ale również drogą wijącą się przed wozem. Kiedy każdy zakręt, podejście do przystanku, każda zmiana biegów staje się, używając terminologii literackiej czy muzycznej, frazą samą w sobie, ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Frazy mają swój rytm, tworzą akapity, rozwijające się, biegnące i zamykające. Podejmowane na nowo wątki to nie powtarzanie tego samego schematu, ale każdy z nich jest czymś nowym, bo literat, poeta, kompozytor, czy w tym przypadku kierowca, za każdym razem bawią się podporządkowaną sobie materią.

Znając maszynę, moc jej silnika, ugięcie opon na zakrętach, skuteczność hamulców, znając drogę tak, jak kierowca busa, który dziennie przemierza ją kilka razy, można dokładnie przewidzieć, na ile rozpędzić tę kupę żelastwa wraz z pasażerami, aby mocy starczyło na każdym z pagórków, kiedy zacząć hamować przed zakrętem, na ile ściągnąć kierownicę i kiedy zmienić bieg, by silnik nucił w spokojnym andante. Tę poezję da się zauważyć, a wtedy pojawia się to, o co w sztuce chodzi. Wpierw – poczucie zaskoczenia, odkrycia, potem – zrozumienia i sympatii.

Korwin i burza piaskowa na Marsie

Na dobranoc oglądnęliśmy, dzieci i ja, film, opowiadający o badaniach naukowych Marsa.

W miarę prowadzonych badań dowiadujemy się coraz więcej. A wtedy wiedza sprzed dziesięciu, dwudziestu, pięćdziesięciu, stu i tak dalej lat wydaje się anachroniczna. Lecz przecież po nas przyjdą następni, a osiągnięcia, które dziś uważamy za rewolucyjne, staną się tylko drobnym etapem. Niezmienne pozostaje jedno – tajemnica pierwotnej przyczyny, tajemnica sensu, tajemnica celu, do którego zmierzamy, o ile taki istnieje.

Ten skromy film pokazuje niewielki wycinek trudu człowieka, zmierzającego do poznania świata, do którego trafiliśmy, którego jesteśmy częścią. Żyjemy w epoce, w której tysiące laboratoriów i pewnie setki tysięcy naukowców badają świat na różnych odcinkach. Te badania nie mają końca i wcale nie doprowadzają do jakiegoś ostatecznego wniosku. To jest zastanawiające, niesamowite, a nawet porażające. Im więcej próbujemy poznać, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, że stoimy przed jakiś ogromem, z którego udało się uszczknąć, poznać, dopiero malutki kawałek.

Ale zdać sobie z tego sprawę mogą ci, którym dane było zyskać jako takie wykształcenie i mają jeszcze na tyle wolnego czasu oraz rzadkiej pasji, żeby się nad tym zastanawiać. Cała reszta pędzi jak w bezmyślnym stadzie, dążąc do polepszenia sobie warunków materialnych i do tego, żeby moje było na wierzchu.

Zresztą to polepszanie również nie ma końca. Mając mało marzymy o tym, żeby mieć więcej. Kiedy mamy trochę więcej to okazuje się, że dopiero zaczynamy sobie zdawać sprawę z tego, ile można by jeszcze zdobyć. W tym dążeniu do posiadania coraz więcej i polepszania sobie bytu można się jednak zatrzymać i to jest jedyny ratunek. Można przecież zdać sobie sprawę, że to na dłuższą metę nie ma sensu, oraz jakimś sposobem zdystansować się do tego, co nakazują nasze prymitywne odruchy.

A w telewizji, radiu i internecie minął właśnie temat kolejnych wyborów. Przy tym – dywagacji, dlaczego Korwin zdobył tyle głosów. W tym czasie na Marsie – spokój. Przechodzą kolejne burze piaskowe, zaś piasek do głównie tlenek żelaza, czyli pon naszemu, rdza. Czym wobec Marsa jest np. historia najstarszej ludzkiej cywilizacji w Chinach? Po pierwsze – jest bardzo krótka, jak mgnienie. Po drugie – w swojej krótkości jest niezmiernie bogata, bo obecność człowieka, z jego przemożną tendencją komplikowania świata, to sprawiła.

Mimo tego nasycenia, mimo ludzkich osiągnięć w konstruowaniu cywilizacji, z jej kulturą, mechanizmami społecznymi, my ludzie wydajemy się bardzo bezbronni. Jest w tym paradoks. Patrzę na polityków, kiedy wjeżdżam do Krakowa – zerkają na mnie ciągle z billboardów wyborczych. Jeden z nich to „ambasador sportu”, głupota jakaś kompletna. Zastanawia mnie, dlaczego my, synowie gwiazdy (bo powstaliśmy poprzez wybuch supernowej), zniżamy się do takiego prostactwa, śmieszności, idiotyzmu? Jesteśmy bezbronni wobec własnej głupoty, której pozbawione są zupełnie zwierzęta. Jakby wyposażenie nas w rozum i świadomość było wpierw krokiem wstecz i dopiero rozwinięcie tej świadomości mogło przynieść jakiś zysk. Ale rozwijanie świadomości przychodzi nam opornie. I to jest marność…

Didaskalia i park wodny

Zapraszam do czytania tekstu oraz oglądania zdjęć

Publicystyka

Didaskalia - okładka październik 2013

Na blogu fotograficznym zamieściłem tekst, który został opublikowany w Didaskaliach – Gazecie Teatralnej w październiku 2013 roku. Jest to mój głos w dyskusji na temat tworzenia iluzji w teatrze, by w ten sposób docierać do prawdy.

Fotografia

Sesja fotograficzna do spektaklu Karnawał... Sławomira Mrożka

Z kolei na stronie www.tworcy.kubic.info – zdjęcia z niecodziennej sesji fotograficznej do spektaklu teatralnego Sławomira Mrożka, która odbyła się… w aquaparku.

Syfon

Od trzech dni mój serdeczny przyjaciel, kręgosłup, nie pozwala o sobie zapomnieć. Na tyle, że dziś byłem znów u Henia, który zrobił co mógł i ostrzegł, że najlepiej wziąć coś od bólu, bo przez kilka dni wiele lepiej nie będzie.

Wieczorem pisałem tekst, do portalu ePatmos, ale nie spodobał mi się (tekst). To niesamowite, jak pisanie na tematy związane z wiarą przeważnie popada w moralizatorstwo i napuszenie. Zacząłem pisać, ponieważ myłem naczynia – już drugi raz w tym miesiącu, a zważywszy, że właśnie minął drugi listopada, statystyka mycia naczyń układa się naprawdę nieźle.

A wiadomo, że podczas mycia naczyń, podobnie jak podczas golenia, przychodzą najlepsze pomysły na życie/pisanie/komponowanie i tak dalej. Tym razem pomysł, który wypłynął wraz z pianą płynu Ludwik, był całkiem niezły, ale jego przeistoczenie w rytm zdań i paragrafów – kiepskie. Tak więc gdzieś koło północy postanowiłem, że zostawiam pisanie, a wodę ze zlewu spuszczę do rury, wyciągając po prostu korek. Żegnaj piano, zrobiłaś, co mogłaś.

Woda zaczęła opadać, ciurknęła, wiadomo, tyle że jakoś inaczej niż zwykle. Stojąc ze znieruchomiałymi rękoma zastanawiałem się, czy mnie słuch nie myli. Pod stopami, pod drzwiczkami szafki, ukazała się kałuża, rosnąca w miarę, jak ubywało wody w zlewie.

Tak więc skoro już wszystko stało się jasne…

Nie ma to jak awaria o północy, gdy już prawie czułem pościel na twarzy. Nie ma to jak wyrzucanie wszystkiego z szafki (ile się tu nazbierało), kolekcjonowanie naprędce ścierek do podłogi i rozkręcanie syfonu pod zlewem, z przyjacielem-kręgosłupem na karku, który nie daje o sobie zapomnieć.

dobranoc….

Dziś zacząłem pisać listę spraw, które powinienem zrobić. Uratować może mnie tylko spokój i nie zastanawianie się zbytnie, jak ja to wszystko przerobię. Ale spokoju też nie mam. Ekscytacja mi się podoba, choć jest zabójcza.

Po pierwsze, powinienem iść spać. Tak więc – dobranoc. Wreszcie…….

Ale zanim – niech przypomnę sobie szczekanie psów, które dzisiaj słyszałem. Szum młodych liści. Gwar osób na ulicy, przy stolikach, w tramwaju…. Niech pomyślę, czy może przypadkiem nie objawiła się jasna i jednoznaczna odpowiedź na pytanie, jak ten cały świat się kręci. Bo choć widać symptomy, to główny mechanizm pozostaje gdzieś „pod skórą”, „z tyłu głowy”. Czuję go prawie przez cały czas, i to nie pozwala mi tak po prostu przeżyć dnia.

Oprócz listy spraw, które powinienem zrobić, powinienem zrobić listę rzeczy, które koniecznie trzeba zostawić z boku. „Twitter”, to pierwsza z nich. Jestem już nie taki młody, a ciągle dają się prowokować młodzieńczym, nieproduktywnym fascynacjom.

cierpliwość, fot. Piotr Kubic

 

Leciutko kładę
rękę na pierś
nie, nie umarłem
czekam na deszcz
będzie czerwony
będzie go w bród
lekko uśpiony
czekam na cud

(płyta MWNH, cytuję z pamięci….)

Dziesiątki

rzeczy, które trzeba dotknąć, przestawić, przesunąć, przełożyć, dziesiątki spraw, drobnych decyzji, które trzeba podjąć, żeby jedynie wyjść z domu do pracy. Próbując patrzeć chłodnym okiem i z boku – to niemożliwe, żeby rzeczywiście tego wszystkiego była potrzeba.

Jedno dłuższe zamyślenie i wszystko bierze w łeb. Funkcjonujemy w tym świecie, na poziomie współczesnego człowieka tylko wtedy, gdy opracowany system perfekcyjnej synchronizacji codzienności nie zawodzi. Jeśli coś się przerwie, coś nie dojdzie na czas, jeśli dziecko wejdzie w drogę i wypadnie z rąk pojemnik z płatkami kukurydzianymi, to cały system staje, pozostawiając nas nikim. Funkcjonujemy na granicach sekund. Szybki oddech, lub wręcz wstrzymany oddech, minuty płyną niezauważone. Takiego życia – nie ma. Jest na granicach mikroświatów, których jeszcze nikt nie udowodnił na pewno, że istnieją.

Spiesz się, kierowco, choć po co?

O 21:15 odjeżdża kolejny autobus. Nie ostatni, jeszcze. Długi. I dobrze. Niełatwo się mieści na stanowisku, wjeżdżając rozpycha długim odwłokiem czekających na niego.

Ludzi? Ci jak larwy, do matki, cisną się, raczej stado baranów, które muszą skołtuniałymi bokami czuć wełnę sąsiadów, biodrem się wbijać w krzyż stojących z przodu, bo tak robili od zawsze; choć jasne się zdaje, że miejsc starczy dla wszystkich, niczym cukru i papieru toaletowego, teraz już nie spod lady, jak przed rokiem osiemdziesiątym, tylko dla znajomych.

Jadą wreszcie, autobus kołysze się, kuter na falach zdartego asfaltu, z głośników o tej porze reklam nie ma, ten czas nie-antenowy; o wpół do dwudziestej drugiej, a pasażerowie po pracy, w starym, sprowadzonym skądś z Zachodu, autobusie; nic, co w reklamach, nie kupią.

Spiesz się kierowco, choć nie wiadomo po co. Szkło kontaktowe nie dla nas, ani teatr telewizji, może siwy, niski pan w czarnym płaszczu, niknący w tłumie z krzyżami, da się nam poznać, i przemówi na niezbyt konkurencyjnym kanale.

W przedostatnim rzędzie – dziewczyna o spiętych, jasnych włosach, rozjaśnionej twarzy, jasnych, lekko podniesionych rzęsach ułożonych jak promienie wiosennego słońca, które ciągle tylko w wyobraźni. Że dużo tej jasności – w rzęsach, włosach, policzkach, nie pomijając i na ustach, więc spiesz się, kierowco, spiesz, bo na ostatnim przystanku, ani chybi, ktoś na tę dziewczynę czeka.

Osiągnięcia (chwalę się, uwaga)

Były rzeczy ostatnio. Nawet sporo. Może zacznę od Historii ulicznej miłości, która zdarzyła się, jak to miłość, zupełnie niespodziewanie. Pracując w teatrze, spędzając sporo czasu na próbach, pewnego dnia wyszło zadziwiająco jasne i ciepłe słońce. Wsiadłem na rower i pojechałem, gdzie mnie oczy poniosą. Poniosły mnie, z ulicy Sarego, w kierunku Wawelu, aż trafiłem na Koletek. Tam, po jednej stronie, romantyczna, intymna i pełna bólu historia – po prostu wystawa fotografii! A po drugiej stronie – właśnie widoki, które zobaczycie klikając na link.

 

Kolejna historia – z domu spokojnej starości – Ostatni dom

 

A teraz o czymś zupełnie innym – zrobiłem zdjęcie reklamowe spektaklu

 

I jeszcze o czymś zupełnie innym – znalazłem się na afiszu nowego przestawienia mojego macierzystego teatru, jako człowiek, który dokonał opracowania muzycznego. Dowód tego znajdziecie pod tym adresem.

To byłoby na tyle. Teraz powstają pytania, co robić dalej – co robić, poza tym, co robić muszę, czyli spełniać zwykłe, codzienne obowiązki, w pracy, domu itd. Bo chyba byłoby dobrze, gdyby nie robić tylko tego, co się musi. Jeśli to oczywiście możliwe. W moim przypadku to wydaje się możliwe, przynajmniej na razie…

Tonę w bzdurkach

Ilość rzeczy, którymi się otaczam, jest… przerażająca. Uświadamiam sobie to dopiero w czasie drobnych przenosin, np. biurka, czy zmiany szafki z pólkami. Odkrywam wtedy ilość rzeczy, które zatrzymałem, bo się przydadzą w przyszłości. Sprawy, którymi kiedyś się zajmowałem, po których pozostał ślad – trzeba je układać, archiwizować, ale przedtem – segregować, podejmować decyzję – żegnać się z nimi, czy nie, i tak dalej. Czas, gdy pisałem opowiadania dla magazynu już minął, ale numery leżą u mnie na półce – ładnie wydane, z dobrą oprawą graficzną, co tylko podnosi wartość moich tam tekstów. Wyrzucenie ich byłoby nierozsądne. Lecz przechowywanie – wymaga zaplanowania, wykonania, czyli wymiernej pracy, czyli czasu.

Oddzielna kwestia to przechowywanie dokumentów – faktur, umów, zaświadczeń… Było już tak w przeszłości, że dzięki domowemu archiwum nie musieliśmy płacić ponownie kilku tysięcy złotych. Dokumenty układamy w kolejno numerowanych segregatorach.

Pudełka po zakupionym sprzęcie, który jest jeszcze na gwarancji – mają swoje miejsce. Wiele gwarancji sprzętu komputerowego jest uzależnionych od posiadania oryginalnego pudełka.

Drobne „pomoce domowe” – wsporniczki, podpórki, podstawki, wałeczki do usuwania czegoś tam z ubrań, różne pasty do butów, coś tam i coś tam jeszcze… Ba, nie wspomnę o lekarstwach na wszelkiego rodzaju dolegliwości – ilość flaszeczek, tubeczek, plasterków, blistków (czy jak się to nazywa)…. A wyżywienie? A gdzie tam czasy, kiedy podczas śniadania kładło się na suchy chleb kawałek kiełbasy szynkowej i zapijało herbatą, i to wszystko. Teraz musi ono być urozmaicone.

Zwykłe wyjście z domu, jutro, do pracy, będzie przebiegać w szalonym tempie, bo…. przecież nie ubiorę przypadkowej koszuli do ciemnogranatowych spodni. Wiem, nie jestem kobietą i daleko mi do kobiecych dylematów odzieżowych, nie będę konkurował na tym polu. Lecz ilość pozostałych rzeczy jest ogromna i przerażająca – o których trzeba pamiętać, a które wcale nawet nie są kluczowe dla istnienia i przeżycia w gospodarce współczesnej; ale na które się godzę, żeby nie odstawać od innych wokół mnie, albo z przyzwyczajenia, albo z bezmyślnej zasady, którą sam dla siebie ustanowiłem i nie mogę się uwolnić, nie chcę.

Małe poprawki

Właśnie przed chwilą, sprzątając po śniadaniu (żona zabrała dzieci do szkoły i przedszkola), zdałem sobie sprawę, że koniec ostatniego wpisu może nie był zbyt wyrazisty. Czy ktoś zrozumiał, że bohater przekształcił się, mówiąc prościej – umarł, a dokładniej – unicestwił sam siebie (jak to się mówi: popełnił samobójstwo), by stać się nieśmiertelnym i pisać w nieskończoność? Stojąc nad zlewem wytarłem mokre ręce, komputer jest zawsze gotowy, cztery sekundy budzi się ze stanu uśpienia. Zmodyfikowałem nieco koniec, teraz na pewno jest lepiej.