Stare zapiski

Zaczęliśmy szukać starych opowiadań dla dzieci. Tak dokładnie to nikt nie wie, czy były dla dzieci czy dla dorosłych, bo pisałem je na zgrupowaniu naszego zespołu, jakieś dwadzieścia lat temu, i bardziej słuchali ich właśnie dorośli. Były czytane po kolacji, przed tym, jak maluchy szły spać. Tytuł tego cyklu brzmiał UDeBeBeL, od słów: Uważajcie Dzieci Bo Bałwanek Leci. Jeśli ktoś z czytających posiada to w swoich zbiorach – proszę o kontakt 😉

Znalazłem za to inne rękopisy, wzbudzające dziś śmiech, pokrywający chyba rozczarowanie…

Jestem idiota nad idiotami i niezły jeleń. Skoro widzenie świata zależy od założeń i interpretacji wewnętrznej, więc od tego zależą także moje smutki jak i radości, więc dlaczego nie interpretować radości zamiast smutków? Czysty zysk! Chyba, że jestem masochistą.

No proszę – bo w gruncie rzeczy chyba nic się nie zmieniłem… Jest tam data z ostatniego dnia 1991 roku.

Albo to (też 19 lat temu, jest data z sierpnia):

Dzisiaj umarłem
raz z rana, drugi raz po południu
tak jak przedwczoraj
storpedowałem kumpla-idiotę
Gdy wyciągałem nogi wstał drugi
lepszy, myślowy, a może i człowieczy* tytan
pewnie i tak dam mu w łeb po zachodzie słońca
jutro ze dwa razy, pojutrze…
Jeszcze chce mi się tworzyć
pięściami i kopniakami modeluję nowy mózg zanim
kropnie mi kopa radości
a później zaleje rozczarowaniem
Boję się tylko, że zabijawszy się za tydzień, zapomnę ze zmęczenia
stworzyć siebie na nowo…


*zatarte, tekst prawdopodobny

hehe, no no…

Albo jeszcze to (brak daty):

…na jedno z najprostszych pytań: która godzina, nie odpowiedziała w ogóle, tylko pokazała ostentacyjnie lewy przegub dłoni wypinając cyferblat zegarka. Ten brak odpowiedzi jest znaczący i uważnemu obserwatorowi może dać wiele informacji, np. delikwentka jest małomówna, skromna, wrażliwa, posiada ciekawą osobowość, lub przeciwne cechy: jest gburowata, niewrażliwa na prośby innych, lekceważąca. Jednak prosta konfrontacja z wyglądam np. twarzy zmusza do odrzucenia tego drugiego przypadku.


Rety!

Po co w ogóle pisać? Na pewno nie po to, aby coś pozostało. Tak, pisanie to autoterapia, i jeśli ma coś z tego pozostać – to o tyle, by znów pomóc, po latach, np. przez wybuch śmiechu. Albo by przypomnieć kim jesteśmy, i żebyśmy sobie za dużo nie wyobrażali, i nie próbowali za wiele, bo to i tak niewiele da.

Pisać, nie dopisując do końca

Jak pisać? W muzyce wydaje się to takie proste – dotknąć klawiszy albo strun, i już – to, co męczy wewnątrz, wypływa, uwalnia duszę. Słowa dla mnie – toporne.

Pisać, ale bez konkluzji, wniosków. Być w drodze, nie docierać do czegokolwiek. Snuć opowieść jak przekładając między palcami koralik za koralikiem, ich następstwo ułoży się w coś… może… To może może wywoła jakiś wniosek u kogoś czytającego, ale nie czekać na niego, nie liczyć. Oto sposób; sposób roboczy, tak na chwilę, na początek, na wyrwanie się z oczywistości, które przestały mi coś mówić, znaczyć.

Napiszesz wniosek, a tu pojawia się od razu anty-wniosek. Stwierdzisz, ale po chwili myślisz, że stwierdzić można też coś przeciwnego. Trzeźwo patrząc – każde zdanie ma swoje anty-zdanie, i tylko chyba silny stan emocjonalny pcha nas do kategorycznych opinii, które, tylko wtedy, wydają się tak oczywiste.

O szczęściu – i co z tego…

Radość, która jest w zasięgu ręki nigdy nie dorówna tęsknocie za szczęściem niedosięgłym, a przez to – niesprawdzalnym, najprawdopodobniej wyimaginowanym. Paskudny ludzki mechanizm, chyba ten sam, który pcha nas do odkryć, poszerzania horyzontów, zdobywania nowych terenów, jednocześnie skazuje nas na ciągłą tułaczkę, coraz śmielsze marzenia i w końcu – nieuniknione rozczarowanie.

Jak napisać książkę głównie o szczęściu, skoro już sama myśl o takim dziele wywołuje skojarzenia o niemożności, a raczej – taniej, naiwnej i mdłej w końcu cukierkowatości. Zdaje się oczywiste, że książka o szczęściu musi być przede wszystkim o nieszczęściu, a samo szczęście powinno pojawiać się tam w dozie dość ograniczonej, prawie że zdawkowej. Tak więc np. bohater przez większość stron powinien zmagać się z najróżniejszymi przeszkodami w osiągnięciu szczęścia, a każda z nich powinna być tym bardziej wymyślna i zaskakująca. Wszystko po to, aby kiedy już je pokona, móc stwierdzić – i żyli długo i szczęśliwie – i postawić końcową kropkę. Bo o czym wtedy już pisać? Że to jednak nieprawda? Albo że szczęście znów składa się z przezwyciężania najróżniejszych przeszkód, z których każda następna jest bardziej wymyślna i zaskakująca…

Czyli – powróciliśmy do początku. Radość, która jest w zasięgu ręki, nigdy nie dorówna tęsknocie za niedosięgłym.

Pomieszane

Pojawiają się w głowie różne myśli, ale w momentach, w których nie mam szansy napisać – gdzieś w ciemnych korytarzach, na ciemnych, wijących się drogach (ciemnych wieczorem lub z rzadka – rano), w ciemnej piwnicy, w której ciągnę akustyczne kable, w ociemniałych od hipoglikemii oczach. Tak, jak wczoraj na spektaklu, miałem zrobić zdjęcia, a pożarłem cały zapas słodyczy. No więc te myśli się pojawiają, fantastyczne odkrycia, gonią, znikają. Znikają, ba! skoro nie pamiętam, gdzie przed chwilą położyłem klucze, a tu trzeba zaraz zagrać muzykę do spektaklu, i muszę wyjść, żeby zagrać, ale nie mogę, bo zgubiłem klucze, a otwarte nie zostawię, to już wolę ból spóźnienia i ból dywanika u kierownictwa niż ból niezamknięcia mojej klitki.

Już w telefonie uruchomiłem możliwość pisania bloga, aby tracić mniej tych myśli, kiedyś w autobusie, pisałem poprzez zawroty głowy i nudności, które tak jakoś narastają odkąd diabetyk ze mnie, więc pisałem i w końcu cały tekst straciłem. Już nie powtórzę.

Tak ostatnio, czekając na przystanku, na kogoś, czekając i dziwiąc się, jak różne są czekania, bo jedne – raczej pewne, inne – niepewne, a jedne i drugie mogą być z bólem lub bez, z rezygnacją, z euforią, która później opada, czekania w panice i czekania w letargu. Najbardziej lubię czekania w słońcu, jak można się wyciągnąć.

Tak o tych czekaniach można by pisać książkę, jak Myśliwski – o łuskaniu fasoli, i może nawet te książki całkiem podobne by były. Ale Myśliwski napisał wcześniej, zresztą, wcześniej napisał też Kamień na kamieniu, to już teraz i fasola mu przejdzie. Tak na marginesie – na marginesie, to znaczy na obwolucie tej książki o fasoli było napisane coś, że ta książka w sam raz dla współczesnej młodzieży, a dziwię się, bo dotąd jedną trzecią przeczytałem, ja, nie młodzież, a młodzież do tej jednej trzeciej zdaje się by nie zdołała doczytać nawet…

Brak wzburzenia

Wytężona praca nie sprzyja górnolotnym wpisom do bloga. A za nimi tęsknię. Zamiast wydobywania z siebie – raczej przetwarzam to, co dociera do mnie z otaczającego świata. Przetwarzam na konkretne potrzeby, można rzec – zamówienia, i nie jest to "górnolotne przetwarzanie" 😉

Cóż napisać? Każde rozpoczęte zdanie wydaje się, że już było… Może brakuje mi buntu, sprzeciwu…? Wobec oczywistości wyznawanych przez innych ludzi. Oczywistości, które dla np. pisarza są ogromnie ciasne, na tyle ogromnie, że dysonans powoduje szaleństwo. "Wzburzenie pcha mnie do papieru" – "szaleje" bohater Gombrowicza. Nie, dziś nawet nie ma wzburzenia…


… zmęczyłem się tymi rozważaniami. Jutro dzień pełen fizycznej pracy przede wszystkim. Za oknem – szumią w oddali ciężarówki. Mamy prąd – to powinno wystarczyć, by być szczęśliwym… Tyka zegar, w ciszy.