Z życia cukrzyka

Jest 8 rano. Nocny epizod pozostaje niewyjaśniony. Było tak, że dzieci położyły się na swoich miejscach, ja koło Beniamina, padłem ze zmęczenia. Po około godzinie obudziłem się spokojny, ale z przeświadczeniem, że jest źle, i że nie warto nawet próbować stawać na nogi. Zwlokłem się z łóżka na podłogę, bo z podłogi nie można już niżej upaść, zastanawiałem się, czy Ioana jest w przedpokoju, a jeśli nie, to czy mam przy sobie komórkę, żeby wezwać pomoc.

Ioana była obok. Oczywiście i na szczęście, mimo moich zapewnień, że nie jest aż tak bardzo źle, nie uwierzyła mi i zaczęła znosić kolejne kubki (nie szklane) wypełnione rozpuszczoną glukozą, pamiętam też, jak mówiła przez telefon: "przynieście całą glukozę, którą macie u siebie".

Długo to trwało, w niepewności, czy film się urwie, czy jednak nie. Ale fantastyczna chwila, kiedy świat znów zaczyna się rozszerzać. Zawsze wtedy wydaje mi się, że właśnie tak się czuje zmartwychwstający człowiek. Po wpompowaniu w siebie mnóstwa wściekle słodkiego napoju przychodzi moment obrzydzenia (co oznacza, że już jest lepiej), więc proszę: przynieście coś normalnego do jedzenia. W takich chwilach niebiańsko smakuje zwykła sucha bułka z żółtym serem, albo i bez.

Pozostaje wyjaśnić, dlaczego tak się stało. Podejrzewałem, że przez pomyłkę dwukrotnie wstrzyknąłem insulinę całodobową. Czyli 36 jednostek zamiast 18. Ale kolejne obserwacje tego nie potwierdzają, a zupełnie nie mogę sobie przypomnieć, bym wstrzykiwał dwa razy. Kolejne pomiary w nocy pokazywały stały wzrost cukru. Oto historia (godzina – wynik):

19:39 poziom cukru 119 (przed kolacją, po prostu pięknie jak na cukrzyka)
23:51 – 138 (zaraz po wyjściu z niedocukrzenia)
0:41 – 187
1:49 – 286
4:44 – 446 (zrobiłem drobną korektę 3 jednostek insuliny)
7:13 – 465 (czyli korekta nic nie wniosła)

Gdybym przedawkował całodobową insulinę, to spodziewałbym się widocznych spadków cukru w godzinach nocnych i nad ranem, a tak nie było. No chyba że przedawkowałem "kolacyjną" porcję insuliny, ale w przypadku insuliny Apidra hipoglikemia powinna pojawić się dużo wcześniej, najpóźniej o 22, a nie półtorej godziny później. Pozostaje jeszcze podejrzenie infekcji albo innych problemów związanych ze stanem organizmu…  W związku z tym, że w przyszłym tygodniu planuję jechać na odludzie jako prowadzący zajęcia z fotografii, warto byłoby wyjaśnić, co się dzieje 😉 Zobaczymy, najbliższe dni pokażą…

Na szczęście w nocy nie było drgawek, bo teraz nie mógłbym się utrzymać na nogach. Czuję się słabo, ale da radę. Tak więc na śniadanie daję asekuracyjną dawkę 10 jednostek (choć przy takim cukrze powinienem dać 16), pakuję do plecaka zwiększony zapas krówek i zaraz – w drogę, na przystanek autobusowy, i do pracy! 🙂 

Przerażające

Jestem w momencie, w którym zmienia się mój sposób patrzenia na Internet. Po niedawnym odkryciu oszustwa na stronie internetowej fotoradary24.pl (już nie istnieje), o czym napisałem tutaj, dziś, znów na stronie TOK FM znalazłem reklamę: "Wychowująca Mama Zarabia 6787,85zł Miesięcznie W 1 Godzinę Dziennie Bez Wychodzenia Z Domu".

To jest przerażające…. Poszedłem za tym linkiem i zobaczyłem, w jaki sposób wykorzystuje się ludzką naiwność, brak doświadczenia, nieszczęście, również najnowszą technologię internetową, by wyłudzić pieniądze. Strona, do której podałem link, to wydmuszka. Sprawia wrażenie portalu z wiadomościami, ale tam nic nie ma oprócz paru tekstów. Strona kieruje do kolejnej strony, na której bezpardonowo, kłamliwie żeruje się nie tylko na ludzkiej chęci zarobienia pieniędzy nic nie robiąc, ale i na ludzkim nieszczęściu. To jest ohydne, po prostu trudno w to uwierzyć, że skala kłamstwa i świństwa może być aż taka i tak wyeksponowana publicznie – reklamująca się na portalu jednej z najlepszych polskich rozgłośni radiowych…..


Rady wynikające z mojego doświadczenia

1. Widząc ofertę zastanów się, czy jest ona prawdopodobna. Np. głupotą byłoby wierzyć, że bazę zdjęć z fotoradarów ma w swoich zasobach jakiś portal i udostępnia wszystkim, którzy tego chcą.

2. Obejrzyj dobrze stronę internetową – klikaj na różne linki i patrz, co tam jest. Popatrz na adres na pasku przeglądarki www. Poszukaj ukrytych tekstów – małą czcionką, o kolorze zbliżonym do tła. Można w tym celu zaznaczyć myszą duży obszar, wtedy tekst niewidoczny często staje się widoczny.

3. Znajdź informację o siedzibie firmy – gdzie ona jest, czy dane są kompletne, czy np. można zadzwonić; w razie poważnych spraw koniecznie trzeba zadzwonić.

4. Przeczytaj regulamin! To jest nieodwołalna konieczność. Często w regulaminie widać całą mistyfikację.

5. Nie nabieraj się na to, że produkt możesz zwrócić. Jak w opisywanym przeze mnie przykładzie – warunki zwrotu produktu oraz gotówki są tak ustawione, że praktycznie nie masz szans ich spełnić.

Dżungla…. Prawo silniejszego (intelektualnie i emocjonalnie, już nie: fizycznie)…

Z dnia

Cicha mgła, mżawka po drodze do domu. W sypialni dzieci Beniamin niewidzącym wzrokiem jednak jakby mnie dostrzegł, przewrócił się na drugi bok. Wszyscy odwracają się ode mnie, bo to noc, w sumie. Śmiertelna cisza za oknem, czyżby przestał istnieć świat.

Dziś na kolejnej, dorocznej licytacji, której dochód przeznaczono dla ośrodków pomocy, zobaczyłem jak niektórzy ludzie, których fotografowałem przed kilku laty, niektórzy wtedy byli jeszcze harcerzami, dziś mają swoje dzieci i postarzeli się. Odcisnęło się na nich piętno. Czego? Mogę się tylko domyślać, ale to nietrudne. Ciekawe – figury kobiet nawet podobne. Twarze o tych samych rysach, innych szczegółach. Oczy – czasem tak samo żywe jak kiedyś, a czasem zgasłe. I ślady chorób, zmartwień.

W ostatnich "Charakterach" krótki tekst – czy ludzie w ogóle myślą? Właśnie – świadome życie…. Przychodzimy na imprezę, robimy, co trzeba – ktoś prowadzi, ktoś licytuje, ktoś śpiewa. Przychodzi godzina, rozchodzimy się. Automat. Podobne przywitania, te same pożegnania. Odpowiedź na pytanie o sens zdaje się oczywista. Zdaje się, czy jest…?

Dramatycznie bronić się przed stwierdzeniem, że sił i entuzjazmu starcza akurat na tyle, aby wydać potomstwo i usamodzielnić je, by samo jakoś przeżyło. I by wydało kolejne potomstwo.

Nos do góry – życie z komputerem

Problem z moim komputerem Mac wygląda na wyjaśniony. Komputerowy Sherlock Holmes, były agent sieci komputerowej w firmie B. tropiący nie działające drukarki sieciowe, znikające zasoby serwerowe, zaplątany w zwoje czteroparowego kabla ethernet piątej kategorii, jednocześnie instruujący sekretarki i księgowe, że klikanie lewym klawiszem myszki różni się od klikania prawym klawiszem myszki, nieugięty i konsekwentny wywiadowca Piotr K. zauważył wieczorem, że jego komputer nie chce usnąć… "Nie chce usnąć wieczorem? Pracoholik?" pomyślał detektyw, który nie daje się maszynom nabierać na takie numery. Wdusił więc i przytrzymał bezlitośnie klawisz "power", by nie dającemu się okiełznać Macowi wydrzeć duszę odciąwszy zasilanie. "To tylko na chwilę, wybaczysz mi, prawda?" szeptał czule oprawca. I jednakowoż, z ledwością wyczekując tych kilka sekund, które instrukcja obsługi bezwarunkowo nakazuje, nacisnął "moc" (ang. "power"), tym razem delikatnym ruchem, drżącym palcem, z dyskretnym, lecz wyczekującym spojrzeniem, ni to od niechcenia, ni to z boku, trochę zezując, trochę patrząc jakby poza siebie…

Poszło, wszystko działa!

Sherlock nie poprzestaje jednak na praktyce, potrzebna mu teoria. Otóż wczorajszego dnia stało się to tak. Beztroski komputerman pracował aż stan baterii doszedł do 0% i zamiast poczekać, aż komputer zamknie się sam z powodu wyczerpania akumulatora, to zamknął laptopa, dając tym samym drugi sygnał do zaśnięcia. Te dwa zdarzenia splotły się jakoś w niewyjaśniony sposób w czeluściach elektroniczno-programowych, co doprowadziło do wyłączania się, jeden po drugim, portów USB, oraz uniemożliwiło zaśniecie maszyny. Przeładowanie systemu, które wykonał użytkownik, nie pomogło, problem zniknął dopiero po wyłączeniu zasilania.

Oczywiście to tylko teoria, ale czym byłby świat bez teorii…

Życie z cukrzykiem, czyli z samym sobą

Chwilę wcześniej, leżąc na brzuchu, szperałem w komputerze, kiedy dotarło do mnie z całą pewnością, że mam hipoglikemię (czyli – zbyt niski poziom cukru).

Rozpoznawania hipoglikemii cukrzyk się uczy, podobnie jak każdy człowiek uczy się rozpoznawania swoich uczuć – rozdrażnienia, smutku, wściekłości, nudy, uwielbienia i tak dalej. Wykrywania hipoglikemii cukrzyk musi się nauczyć, to podstawowy warunek, by móc w miarę normalnie żyć. Dlaczego to takie ważne? Ponieważ hipoglikemia to pierwszy krok do utraty świadomości. A tego nikt by sobie nie życzył, zwłaszcza, kiedy jest np. na ulicy, w pracy lub kiedy prowadzi samochód. A szczególnie, że tracąc przytomność można się już nie obudzić. A kiedy już się obudzi, to resztę dnia i tak ma straconą.

Hipoglikemia jest uczuciem, podobnie jak inne uczucia. Tyle tylko, że jest to uczucie subtelne, o delikatnym kolorycie, z którego nie od razu można zdać sobie sprawę. Może lepiej pasowałoby słowo: wrażenie. "Mam wrażenie, że mi spada [cukier]" myśli sobie cukrzyk. To mieszanina niepokoju, napięcia, zniecierpliwienia. Ucisk w klatce piersiowej. Napięcie oczu. Coś jak wtedy, kiedy sobie myślisz "chyba zostawiłem włączone żelazko w domu".

Każdy czuje to inaczej, każdy się tego uczy, jak miłości, nie przymierzając. Oczywiście są objawy wspólne, kiedy sytuacja nabrzmiewa – drżenie rąk, strużki potu, zawężenie pola widzenia, bełkotliwa mowa, problemy z kojarzeniem, pamięcią. Lecz one pojawiają się, gdy jest już niestety, trochę późno. To znaczy – kiedy trzeba się na poważnie ratować.

To ciekawe, że uczucia wywoływane przez chorobę można włączyć do swojego panteonu przeżywania – w postaci pierwotnej. Stojąc w galerii przed obrazem doznaje się wrażeń. Słuchając muzyki czuje się, jak przyspiesza serce. Thriller wywołuje zalewające fale strachu. Hipoglikemia w swojej czystej postaci odczuwania jest jednym z takich wrażeń, tyle, że czystym, ponieważ pojawia się bez widocznego bodźca wywołującego. I co jeszcze ciekawsze – dzięki hipoglikemii doskonalę się w sondowaniu własnych uczuć, wrażeń – szczególnie tych subtelnych, ledwo zauważalnych.

OK, doszedłem do siebie (zjadłszy trochę krówek, pomarańczę i kawałek czekolady). Mogę więc iść spać. Dobranoc!

Daję się wciągać

Zajmuję się stroną Facebooka mojej "firmy" i pojawił się tam pewien człowiek, który, inaczej niż wszyscy, występuje pod pseudonimem. I krytykuje. Jego miara sztuki polega na ilości widzów przychodzących na spektakl oraz na tym, że pieniądze podatników (czyli m.in. jego) są marnowane w państwowym teatrze. Ale nie na tym polega problem. Mój problem polega na tym, że facet wyraża się po prostu prymitywnie i prostacko. Jest grubiański i chamski wręcz, a ja daję się wciągnąć do dyskusji z nim.

Więc już się nie daję. 🙂

Dziewczyny z agencji

Tak, skorzystałem z ich usług. W zasadzie chodzi o jedną dziewczynę, która przebiegając błyskawicznie palcami robiła z niezrównaną sprawnością to, co trzeba. Choć broniłem się i na początku zupełnie nie mieściło mi się to w głowie. Ba! Nawet wpadłem w panikę, gdy obskoczyły mój samochód. Ledwie skończyły dwadzieścia, może, lat. A chyba i nie wszystkie.

To było tam, gdzie asfaltowa droga przechodzi w żwirową, kończy się po prostu, z dołami, takimi jakie powstają po niezliczonych przejazdach ciężarówek. Po jednej stronie – trawy, które nigdy nie zaznały koszenia, wyniosłe, wolne, twarde, wysokie jak człowiek. I krzaki, i te drzewa rosnące samowolnie, prawdziwie, bez pielęgnacji, troski, przycinania. Po drugiej stronie – baraczki-kontenery, nie najstarsze, skromne, niewielkie, prostopadłościenne, o cienkich ścianach, dwóch oknach i drzwiach pośrodku. Za baraczkiem majaczył plac, jak manewrowy, z wysoką konstrukcją, galerią. Za galerią – hala jak budynek fabryczny, szeroki, niewysoki. Tam prowadziła brama z podnoszonym szlabanem, pod którym stawały ciężarówki, ich naczepy błyskały pomarańczowymi światłami. Ktoś wychodził z kabiny, podchodził do małego pawilonu przy szlabanie, o coś pytał, wracał z powrotem.

Tak więc przegoniwszy dziewczyny, które po mej słownej tyradzie zaczęły we mnie dostrzegać Marsjanina, zaparkowałem samochód z dala od baraczków. Człowiek pilnujący szlabanu powiedział, że mam iść na piętro i potem na prawo. Poszedłem, nieświadomy, wystraszony owym babskim nalotem i dziwnym wzrokiem mężczyzny, który, jak zapamiętałem, przyglądał mi się stojąc w drzwiach jednego z kontenerów z napisem "Agencja". Na piętrze, po prawej stronie, w sali, były chyba cztery stanowiska z ludźmi ubranymi na zielono, zaś przy wejściu – na grubej szybie napis "kasa", gdzie siedziała kobieta w mundurze. Na jego pagonach prężyły się znaki, zbyt skomplikowane, bym, zatrwożony, zdołał je zapamiętać.

Poprosiłem o formularze. Zakład ten bowiem nazywał się Urzędem Celnym, a ja przyszedłem zapłacić tak zwaną akcyzę za nasz nowy, piętnastoletni samochód, sprowadzony z zagranicy.

Zestaw dokumentów wyciągnąłem i jąłem się zadania. Na początku było nieźle, co prawda zastanawiałem się chwilę, czy jestem osobą fizyczną. Jeszcze na tyle naiwny by sądzić, że to jedyna spotykająca mnie trudność, przebrnąłem przez daty, numery i typ nadwozia, adresy, znów numery… Dotarłem do oświadczenia, że "stawkę wyliczyłem na podstawie tabeli……… kursu NBP z dnia………" A potem zaczynał się – rząd pustych pól z instrukcjami po polsku, a jednak jakby w innym języku… Tak! Mam sobie sam wyznaczyć akcyzę! I wpisać tajemnicze kody, których nazw nawet nie rozumiem…

Zacząłem rozglądać się po sali. Zauważyłem, że do owych stanowisk podchodzą najczęściej dziewczyny, podobne do tych (a może i te same) które napadły na mnie przed szlabanem. Dziwne. Rozważając, czy samych urzędników nie zapytać o owe kursy, tabele NBP i kody zacząłem się przyglądać ich twarzom. Nie wyrażały nic, patrzyły w dal, a potem w monitory komputerów. I tak w kółko. Czasem ktoś podniósł się, wziął, albo odłożył segregator, którymi obłożona była ściana z tyłu. Wszystko to w jakimś bezimiennym transie, jak część bezludzkiego mechanizmu, działającego tu od siódmej do piętnastej. A może jednak zapytać? Przypomniało mi się zdanie z formularza: oświadczam, że jestem świadomy odpowiedzialności karnej z ustawy, ustępu, paragrafu…. Więc jeśli powiem coś źle, albo już coś źle napisałem? Bezimienne twarze wyglądały jak bezlitosne.

Obok usiadł brunet w wytartym jeansie. Miał wypełnione pola, które u mnie były puste.
– Pan zdaje się wie jak to wypełnić?
– Wiem.
– A mógłby mi pan pomóc?
– Niech pan idzie do agencji.
– Agencji?
– Tam panu wszystko zrobią. Tam na dole, tam pisze, oni są wszędzie.

Zrozumiałem. Nadszedł czas by przeżuć i przełknąć. Pogodzić się z dziewczynami, przyznać do winy i prosić o pomoc. Ciężko zwinąwszy papiery, bez pośpiechu, skoro i tak straciłem już mnóstwo czasu, podniosłem się do wyjścia, układając twarz w wyraz obojętności, tak na wszelki wypadek. Tuż, na ławce w korytarzu, siedziała wysoka dziewczyna o wyrazistej twarzy, delikatnych kilku piegach, zgrabnym nosie, długich, farbowanych jasno, falujących, spiętych w jednym miejscu włosach. Była w jeansie. Zrozumiałem – tak ubierali się przychodzący tu faceci.
– Może pomóc panu?
– No…. raczej tak.
– To chodźmy.

W baraczku, przy biurku, moje papiery przepływały przez jej ręce jak piłeczki u sprawnego cyrkowego żonglera. Bezbłędnie, błyskawicznie odnajdywała potrzebne rubryki, tłumaczenie niemieckich zaświadczeń było jej zbędne. Na ścianie wisiała tabela NBP… Moje dokumenty uformowała w trzy kupki – jedna – do zaniesienia od razu tam, na piętro, druga i trzecia – na później, do kolejnych "urzędów". Ile jestem winien? Ależ to śmiesznie mało, taka pani miła…

Do obojętnych twarzy na piętrze poszedłem teraz już na pewniaka, jednakowoż w pokorze. Gdy stałem przy okienku kolejne dwie dziewczyny przyniosły następne papiery. Zdziwiony i zszokowany, jak niesamowicie milcząca jest ta symbioza urzędu z agencją, w której ja funkcjonuję tylko jako dyskretny dodatek, zauważyłem na ścianie plakat. Jak pamiętam: Nasza wizja – być bliżej obywatela… Chwilę zastanawiałem się, czy nie poprosić o zgodę na sfotografowanie go, ale ostatecznie… brakło mi odwagi…

Dobranoc…

W pół do trzeciej w nocy. Przychodzą na pamięć słowa – sztuka to przede wszystkim bycie szczerym sam ze sobą. Tak. Bo mimo ogromnych chęci, nie zawsze się udaje. Wymaga jakiegoś specyficznego nastroju, albo wysiłku… Ja wiem czego…?

O tej porze nocy trudno formułować twierdzenia. Zresztą, obiecywałem sobie, że już nie będę ich formułować, bo i tak są uproszczeniem, nie odzwierciedlają prawdy. Formułować czy nie – o tej porze nocy przychodzą do głowy raczej pesymistyczne. Na przykład – ludzka natura jest słabiuteńka. Dzień za dniem dobrego nastroju może zostać przerwane przez jedno wydarzenie, a raczej – jedną urojoną interpretację jednego wydarzenia.

Albo: mądrość przejawia się w tym, że człowiek wie, kiedy się wycofać. Np. zanim wycofają go inni, zanim się zbłaźni. Albo – kiedy dokonał już dzieła i po prostu przestaje być potrzebny. I jeszcze sztuką jest cieszyć się z tego, patrząc, jak to coś rozwija się i idzie naprzód samo, bez mojego udziału, który byłby może i nawet szkodliwym.

Albo: tory relacji międzyludzkich idą swoim własnym trybem. Raczej są przewidywalne. I spełnia się to, co piszą w książkach. Czy tego chcesz czy nie, czy bronisz się rękami i nogami, czy coś wydaje ci się tragedią, jeśli nastąpi. I następuje, i tragedia też się staje czymś powszednim… Podobnie jak marzenia powszednieją.

Jak ogromnie jesteśmy uzależnienie od innych. Kolejna pesymistyczna myśl, o w pół do trzeciej w nocy. Można się na nią wściekać, można jej zaprzeczać, i zapierać się znów nogami i rękami, ale ona powraca – ta myśl, to przekonanie, i bezsilność z nim związana.

I jeszcze: z tak wielu rzeczy nie zdajemy sobie sprawy, dopóki nas nie dotkną.

Pewnie śpicie teraz. Choć jest to noc z soboty na niedzielę, i moglibyście trochę poszaleć i nie spać. Ale macie dzieci, rodziny, jutro obowiązki, albo padliście już kilka godzin temu na twarz, i to wcale nie z powodu wypitego C2H5OH, tylko zwyczajnie – po praniu, prasowaniu, gotowaniu, sprzątaniu, przewijaniu dziecka, zmiany pościeli, bo się posikało (to ja, ale ja nie śpię)….

To niesamowite, jak wszyscy jesteśmy blisko siebie. Mentalnie. Nawet, jeśli przestrzegamy społecznych zasad separacji jednych od drugich, jeśli nie umiemy się zachować i podziękować za zwolnione miejsce w autobusie, nawet jeśli jesteśmy mrukami i obrażalskimi i pokazujemy mimo woli albo przy udziale woli, że mamy innych gdzieś…

Dokonało się. To coś, co nie pozwalało mi zasnąć, opuściło mnie. Dobranoc…

Dwadzieścia groszy

– Natura obdarzyła mnie zdolnością analitycznego
myślenia, ale jednocześnie – ogromnymi możliwościami odczuwania, tak
siebie jak i ludzi wokół. No i to nie daje mi spokoju.

Stałem
pod wiatą miejskiego przystanku, osłonięty od słońca, wtulony w kąt. Nie
chciało mi się ruszać, nawet wtedy, kiedy usłyszałem ten mamrot,
przeciskający się przez szczeliny wiaty. To był ktoś po drugiej stronie.
Nie bardzo wiedziałem skąd, bo tam niskie ogrodzenie, oddzielające
chodnik od krakowskich Plant.

– Nie można całkowicie
zrozumieć innego człowieka. Kolejne pytania i odpowiedzi dotykają coraz
subtelniejszych i wymykających się spod opisu części duszy. Poza tym –
zmieniamy się, czasem z dnia na dzień. Jedno pytanie może komuś otworzyć
drzwi objawienia, zrozumienia czegoś, a wtedy nie będzie nigdy jak
przedtem. Tak więc ktoś, kto twierdził coś wczoraj, dziś może twierdzić
już coś innego, a to dlatego choćby, że wczoraj wieczorem zadaliśmy mu
pytanie, którego on sobie nigdy nie zadał.

Od dzisiaj mam ważny
bilet miesięczny na jedną linię tramwaju. Ale chodzi mi tylko o przejazd
między dworcem a miejscem pracy. Dokładnie – o dwa przystanki.
Wypróbuję przez miesiąc, bo chodzenie z tym ciężkim plecakiem, choć
miało przypominać moje dawne wyprawy górskie, jednak jakoś mi nie służy.
Niewidzialny mamrot kontynuował:

– Patrzysz na kogoś i oceniasz, nawet nie jego, ale to, co mówi. Budujesz profil osobowości
po to, aby wiedzieć, czego się spodziewać na przyszłość. Wydaje się, że
widzisz jego tendencje, odruchy. Ale czy naprawdę dobrze widzisz i
oceniasz? Czy np. to, co ktoś mówi o sobie, nie jest przesadzone, bo np.
akurat on ma tendencję do zwiększonego samokrytycyzmu? Może to dobry
człowiek, a przedstawia siebie jako tyrana, bo wyolbrzymia swoje wady…
Czy to w ogóle możliwe? Albo jeśli mu to powiesz, to stanowczo
zaprzeczy, tym bardziej, że urażony i bezbronny, bo poczuje że
przejrzałeś go na wylot… A może to ty się mylisz zupełnie? Może wcale
nie przejrzałeś go na wylot i nie czuje się urażony i bezbronny, a twoja
pewność jest głupotą… Albo jest na tyle miękki, że chce się szybko
przystosować, by uniknąć krytyki, podtrzymać akceptację.

Chyba
jednak dziś pójdę piechotą… Ładna pogoda, warto się przejść. Trudno,
pojadę jutro. Ruszam z przystanku, gdy wyrasta jak spod ziemi nieogolona
twarz.

– Przepraszam, mogę zapytać?
A ja już wiem, o co.
– Spieszę się.
– Przepraszam, ale mnie chodzi tylko o… dwadzieścia groszy.

Nie mogę, spieszę się – myślę, że przecież mam plecak na sobie, a w
plecaku portfel, nie będę go zdejmował i otwierał tylko po dwadzieścia
groszy.
– Kolego, brakuje mi tylko dwudziestu groszy. Mógłbyś poratować?
– Nie mogę.
Jegomość
zostawia mnie na chodniku, a ja po przejściu kilkudziesięciu kroków
zdaję sobie sprawę, że to chyba ten sam głos, który słyszałem przez
ażurową ściankę przystanku.

Lekarzu, ulecz sam siebie.

Nie do pogodzenia (2)

Szanowni Państwo. Oczywiście! Każda osoba, która choć trochę docenia audytorium, ale również chce szanować samą siebie, nie może zignorować faktu, że poprzedni wpis na tym blogu, przez swoją lakoniczność, wymaga uzupełnienia, skonkretyzowania. Zabawa słowami to nie wszystko. Jednakowoż – czy kryje się za nimi jakikolwiek sens?

Otóż tego właśnie sensu, choćby w śladowej ilości, spodziewa się przekazać autor. Przytoczone dialogi dotyczą stron, które różnią się zasadniczo w kwestiach bardzo ważnych. Jednak – nie doszło między nimi do wystarczającej analizy tych kwestii. Zaobserwować można obawy, pewne blokady, można powiedzieć – powstrzymania – które zapobiegają temu, by je wyjaśnić, porozumieć się, mówiąc bardziej górnolotnie – przerzucić tę cienką nić, dzięki której będzie można potem przeciągać coraz grubsze i bardziej wytrzymałe powiązania.

Dialogi dotyczą tzw. skrzyżowania bezkolizyjnego (jak to nazywa mój przyjaciel, wieloletni społeczny analityk mechaniki ludzkiej duszy), czyli sytuacji, w której dwie osoby mają wrażenie, że nie znajdują żadnej wspólnej drogi, na której mogliby się spotkać. Pomimo godzin spędzonych na rozmowach, mimo prób podejścia od różnych stron i punktów widzenia – spotkanie pozostaje w sferze marzeń. Co dziwne i ciekawe zarazem – obie strony deklarują bardzo zbliżony światopogląd, te same wartości, tu: chrześcijańskie.

Tak, chodzi o platformę wiary. Wiary dwóch osób, które wyrosły w tej samej społeczności, liczebnie bardzo niewielkiej, a tym samym – mającej potencjalnie bardzo duże możliwości wzajemnego zrozumienia i komunikacji.

A jednak. Dialogi zostały napisane już po etapie wzajemnego wzburzenia, zaskoczenia i zdziwienia twierdzeniami drugiej strony, po etapie gorącej dyskusji, prób przekonywania, nawet walki – oceniania, osądzania, kategoryzacji. Doszło do momentu, w którym strony zdają sobie sprawę z obopólnej bezsilności wobec siebie nawzajem. Jako sukces jawi się jeszcze fakt, że pozostają we wzajemnej komunikacji, nawet jeśli przekazuje ona już tylko sygnały niewiele wykraczające poza nią samą.

Moja kuzynka cytowała mi wczoraj fragmenty z jednego z ostatnich numerów Tygodnika Powszechnego. Postawienie na miłość było tam skojarzone z możliwym poczuciem własnej bezsilności wobec osoby kochanej lub sytuacji z nią związanej. Ideał miłości – to nie walczyć, uznać własną bezsilność. Dlatego tak właśnie kończy się trzeci z dialogów.

Ośmieliłem się napisać recenzję własnego tekstu 😉 Jak to zwykle bywa, recenzja jest kilkukrotnie dłuższa niż sam tekst… Ale już trudno…