Eksploatacja cd

Zasłyszane w tramwaju:

Żona przez dziesięć lat eksploatowała moje pozytywy. I tak na długo starczyło. Teraz zabrała się za moje negatywy. Boję się co będzie, jak i to się skończy…

Listkiem

– Myślisz, że On istnieje?
– Nie wiem.
– Nie pytam czy wiesz, tylko co myślisz?
– To już raczej zapytaj mnie co czuję…
– No dobrze, to co czujesz…
– Czuję że… To byłoby… nieprawdopodobne, gdyby Go nie było.
– Hm. A jest prawdopodobne, że Go nie ma?
– No oczywiście, że jest. Ale to byłoby dość specyficzne. Dziwne, że tak powiem. Wydaje się mało możliwe, że Go nie ma. Choć właśnie "nie ma Go" – to byłoby bezpieczne stwierdzenie.
– Bezpieczne?
– No tak. Bo nie ma żadnego dowodu, takiego sensownego, niezbitego, bezstronnego, obiektywnego, że On jest. Więc skoro coś nie jest udowodnione, to nie powinno się twierdzić, że to coś istnieje. Czyż nie?
– No tak. Ale nie ma też niezbitego dowodu, że Go nie ma.
– No nie ma. Więc co teraz?
– Ja też nie wiem. Ale sobie myślę tak – czy On nie mógłby dać jakiegoś znaku? Kiwnąć najmniejszym palcem, albo pomachać jednym niepozornym listkiem, uformować jedną chmurkę – tylko dla mnie, nikomu innemu.
– Żebyś wiedział?
– Tak.
– No ale skąd byś wiedział, że to jest to?
– Wiedziałbym.
– Wydaje ci się.
– Wiedziałbym i już.
– No i po co ci taki znak, przecież dalej nie mógłbyś nikomu nic udowodnić, ani nawet pokazać.
– Ja wiem po co. Bo wtedy wszystko co normalne i zwykłe przestało by mieć sens. Mógłbym mieszkać pod mostem, żyć jak żebrak, gdziekolwiek, robić cokolwiek. Żyłbym tylko…
– …czekał?
– Tak. Nie! Tym bardziej – nie musiałbym już czekać.

Dziękuję Ci M. za to jedno zdanie 🙂

Szczęście odejść

Chyba to jest szczęście – móc odejść w chwili, kiedy wszystko zostało poukładane, załatwione. Wyprostowane, wyjaśnione. Czegóż więcej można oczekiwać? Chciałbym odejść właśnie w takim momencie. Zanim nadpłynie następna fala spraw i problemów do załatwienia. Niech one zostaną już przyszłym pokoleniom. Odejść z przekonaniem, że zrobiłem kawał dobrej roboty, choć (z pewnością), nie wszystko było najwłaściwsze i bezbolesne (dla innych). Człowieka liczy się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy, więc oby ten koniec…
Odejść w najlepszym momencie.

Człowiek powinien odejść wtedy, kiedy zyska największą świadomość. Tak by się wydawało. Bo właśnie świadomość jest tym, co można zyskać; nie bardzo wierzę w kształtowanie charakteru (w gruncie rzeczy, zostajemy tacy sami), w dokonania życiowe (w stylu – odkrycie, wynalazek, książka, firma, most/wieżowiec, rekord Guinnessa). To, co potrafi nas zmienić, to nawet niewielka świadomość rzeczywistości – ta świadomość jest porażająca, bo bezdyskusyjna.

Ale zwykle nie odchodzi się wtedy, gdy świadomość największa. Przychodzi starość, zdziecinnienie, zapomnienie. Po co to? Żeby nie żal odejść…? Może to dla mięczaków, niepogodzonych…

Ci na zdjęciach – zwłaszcza dwóch pierwszych – jeszcze beztroscy, z niewielką świadomością… Która dopiero na nich czeka. To dla nich na razie nie powinienem odchodzić 😉 To jest jeszcze do załatwienia… ;-))

Czy to już istota?

Myślisz, że jesteś w średnim wieku, szaleństwa młodości za tobą teraz najważniejsze to zarabiać pieniądze i dzieci dochować do dorosłości. Myślisz, że już nie oczekujesz ciekawego życia, nuda, rutyna – toż to chleb powszedni. A mylisz się dramatycznie. Bo znów teraz, nie po raz pierwszy, otwiera się przed tobą nowy świat, tym razem nie górskich wędrówek, komputerowego programowania czy zabaw z dźwiękiem i obrazem. Świat ludzi. Znaczenia nabierają przedmioty, ułożone na czyjejś domowej półce, albo kogoś powszedni strój, na który nie zwracałeś szczególnej uwagi. Nie mówiąc o ludzkich gestach, intonacji głosu. Nie mówiąc o całej tej mieszaninie słów, uczuć, czynów – tego konglomeratu, tak różnego dla różnych postaci. Wydaje ci się, że mógłbym godzinami patrzeć, jak ułożone jest czyjeś mieszkanie, biuro, samochód – i nie widząc ich właścicieli – napisać o nich książkę.
Czy to może początki dostrzegania problemu, zwanego – życiem?

Istny spokój

Żyję nadzieją na jutro… Istny spokój powoduje we mnie myśl, że nie wsiądę do samochodu czy autobusu, nie pojadę do pracy. Ostatnie moje dni to walka z "dreszczem". Dreszcz objawia się "zniecierpliwieniem" całego ciała, czymś podobnym do swędzenia – od stóp do głów. To zniecierpliwienie to ostatni sygnał, że przeholowałem. Ignorowanie go to problemy.

Dreszcz to efekt życia w ekscytacji, nie dawania ciału ani duszy wytchnienia. To efekt życia "obok ciała", nieliczenia się z nim – że potrzebuje po prostu spokoju. Zaraz potem coś zaczyna boleć, i boli już na poważnie, nieodwołalnie. Albo po prostu – wyłącza się.

Dreszcz – ulubienie życia w emocjach, życia na szczytach, przekonania, że można wszystko. No, prawie wszystko. Że dziesiątki spraw podjętych uda się ogarnąć, przerobić, załatwić.

Dreszcz – ukochanie działania, i to najlepiej nie za pieniądze.

Pierwszy krok – to biała kartka i długopis, i lista spraw. Od najważniejszych…

Paulina

To bohaterka notki Trudno wyrazić…, siedziała z tyłu w samochodzie osobowym, gdy najechał na niego autobus. Od 27 grudnia jest poprawa. To znaczy, że słyszy i widzi, odpowiada natomiast mrugnięciem oczu oraz ledwo dostrzegalnym ruchem palców. Cóż więcej można napisać… Macie wyobraźnię, to spróbujcie sobie wyobrazić uczucia kochających rodziców, mnóstwa przyjaciół i znajomych. Dziś w szpitalu była do niej kolejka, musieliśmy odczekać aby ją odwiedzić… Gdyby można było siły tych wszystkich ludzi połączyć…

Tęsknij

Jeśli tęsknisz – tęsknij!
Spokojna tęsknota to kropla na skałę.
Nie bój się tęsknić, choć to trochę boli.
Nie bój się trochę-bólu.

Tęsknij ludziom w twarz,
nie spuszczaj wzroku
to nic wstydliwego.
Że wierzysz,
że może być lepiej.

 

Irracjonalna

Z roku na rok coraz dalej do tych Świąt – coraz mniej je odczuwam. To nie kwestia rosnącej komercji, bo komercja nie dotyka mnie prawie w ogóle. To nie kwestia osłabienia obyczajów, upadku tradycji, bo ona mnie nigdy nie dotyczyła – w formie ilości dań, karpia, sianka, choinki.

Złożyć komuś życzenia, szczególnie z TEJ okazji, to znaczy wcześniej odczuć u siebie Święto. A co ja czuję…? Aby czuć, trzeba przeżyć duchowo. Co przeżywam…?

Pamiętam, bo to jeszcze niedawno – rodzące się dziecko to nie podlegająca wątpliwości, irracjonalna nadzieja na lepszy świat. Nie tylko niemowlę, ale taki dwulatek, prący przebojem ciągle do swoich nowych odkryć, umiejętności, jakby każdego dnia poznawał nową Amerykę – wydaje się zawsze niepokonany, zawsze zwycięzcą, który kiedyś zbuduje nową, doskonałą rzeczywistość.

Gdy rodził się Zbawiciel, jego Matka już wiedziała, że… tak, On stworzy nową rzeczywistość. Chyba tylko nie wiedziała, że sama zobaczy tak szybko Jego śmierć. Dziś wspominając o Jego narodzinach milcząco odpychamy myśli o Jego śmierci, choć przecież tak trudno o niej nie pomyśleć, zwłaszcza dziś…

"Niech przyszły rok będzie nie gorszy niż ten". Ale nie chodzi o przyszły rok. Chodzi o to, że te tysięczne i milionowe westchnienia ojców i matek o lepszej przyszłości, spotykają się w tym jednym, który narodził się po to, by umrzeć. By życie naszych dzieci nie kończyło się na śmierci. Czy to jest możliwe? Czy doskonały, sprawiedliwy, szczery, uczciwy świat jest możliwy?

A czy istnieje "racjonalna wiara?" Przecież ona jest zawsze – irracjonalna.

Z najlepszymi życzeniami! Drodzy Czytelnicy! Którzy tutaj zaglądacie częściej, rzadziej, albo pierwszy raz. Wierzę w niewidzialny krąg, łączący ludzi poszukujących i wierzących, choćby po cichu, w lepszą przyszłość. Bo jak pisał Riciotti, jeśli choć jedna rzecz z Ewangelii jest prawdziwa, to musi być prawdziwa cała Ewangelia. Inaczej – wszystko musiało by być kłamstwem. A to raczej mało prawdopodobne, prawda? :-)))