Z roku na rok coraz dalej do tych Świąt – coraz mniej je odczuwam. To nie kwestia rosnącej komercji, bo komercja nie dotyka mnie prawie w ogóle. To nie kwestia osłabienia obyczajów, upadku tradycji, bo ona mnie nigdy nie dotyczyła – w formie ilości dań, karpia, sianka, choinki.
Złożyć komuś życzenia, szczególnie z TEJ okazji, to znaczy wcześniej odczuć u siebie Święto. A co ja czuję…? Aby czuć, trzeba przeżyć duchowo. Co przeżywam…?
Pamiętam, bo to jeszcze niedawno – rodzące się dziecko to nie podlegająca wątpliwości, irracjonalna nadzieja na lepszy świat. Nie tylko niemowlę, ale taki dwulatek, prący przebojem ciągle do swoich nowych odkryć, umiejętności, jakby każdego dnia poznawał nową Amerykę – wydaje się zawsze niepokonany, zawsze zwycięzcą, który kiedyś zbuduje nową, doskonałą rzeczywistość.
Gdy rodził się Zbawiciel, jego Matka już wiedziała, że… tak, On stworzy nową rzeczywistość. Chyba tylko nie wiedziała, że sama zobaczy tak szybko Jego śmierć. Dziś wspominając o Jego narodzinach milcząco odpychamy myśli o Jego śmierci, choć przecież tak trudno o niej nie pomyśleć, zwłaszcza dziś…
"Niech przyszły rok będzie nie gorszy niż ten". Ale nie chodzi o przyszły rok. Chodzi o to, że te tysięczne i milionowe westchnienia ojców i matek o lepszej przyszłości, spotykają się w tym jednym, który narodził się po to, by umrzeć. By życie naszych dzieci nie kończyło się na śmierci. Czy to jest możliwe? Czy doskonały, sprawiedliwy, szczery, uczciwy świat jest możliwy?
A czy istnieje "racjonalna wiara?" Przecież ona jest zawsze – irracjonalna.
Z najlepszymi życzeniami! Drodzy Czytelnicy! Którzy tutaj zaglądacie częściej, rzadziej, albo pierwszy raz. Wierzę w niewidzialny krąg, łączący ludzi poszukujących i wierzących, choćby po cichu, w lepszą przyszłość. Bo jak pisał Riciotti, jeśli choć jedna rzecz z Ewangelii jest prawdziwa, to musi być prawdziwa cała Ewangelia. Inaczej – wszystko musiało by być kłamstwem. A to raczej mało prawdopodobne, prawda? :-)))