O ile mieścisz się

Wszystko ma dokładnie poukładane, nie tylko na półkach w domu, ale i poukładane życie, toczące się na różnych poziomach i w wielu wątkach jednocześnie. Ma poukładane, dlatego funkcjonuje, pcha do przodu codzienny wózek, a w nim – dom, dziecko, praca i nikt więcej. Zresztą, o samotności nie myśli za często, jest na to sposób – nie zatrzymywać się, po prostu.

Dlatego zanim zdążysz pomyśleć, co chciałbyś na śniadanie, ona już wie. Zanim wyciągniesz rękę, już to masz. Na jej pytania istnieje tylko jedna odpowiedź, jej. Inaczej wpada we frustrację, nie rozumie, nie ma czasu zastanawiać się i rozumieć.

Swoją pracą, zaangażowaniem, poświęceniem, tempem myślenia – za siebie, za dziecko, za siebie, za innych, za siebie – nie pozostawia wyboru, nikomu, i sobie. Nie chcesz tego dobra, poświęcenia, ogromu pracy, wypruwania sobie żył… Jesteś niewdzięcznikiem, zresztą inni też. Nie widzisz, nie dostrzegasz, nie doceniasz. A przecież masz wszystko, co… ona chce.

Istniejesz o ile mieścisz się w jej tempie i na jej ścieżce. 

Ciepły dzień

Wychodzi przez oszklone drzwi, dziś bardzo ciepło, mijają go te w krótkich rękawkach, ciemnych okularach, o spiętych włosach. Po kilku metrach jest okienko kiosku, tkwiącego w kamienicy, w nim postać z westchnieniem; u jej stóp pęczki kwiatów, zanurzone. Wzdłuż torów tramwajowych ciągnie lekki, chłodny podmuch, przy skrzyżowaniu auta przystają w milczącej ugodzie, chcąc nie chcąc, choć gnane pospiesznie. Dalej znów kiosk z kwiatami, starsza kobieta podnosi i odwraca wolno głowę; ławki wzdłuż alejki dla tych, którym dziś się nie spieszy, by posiedzieć w sitowiu gorących, oślepiających promieni i drgającego kontrastem, listnego cienia.

Puenty nie ma. A dokąd a dokąd a dokąd, na prost, starą prawdę już dawno dziecięcy wiersz; puenta może na chwilę, bo wokół, i z przeciwka, wciąż nowe postaci, wąsaty pan z dzieckiem, dziewczyna w przyciasnej spódniczce, rowerowy goniec z pizzą, przystępujący z nogi na nogę żebraczek, mechaniczna ręka ze szkołą języków, wyciągnięta nagle, zamyślony policjant na tylnym siedzeniu, smyczkowy tercet, i nóżka wiolonczeli oparta między kostkami bruku.

Nieobjęty potok czasu to strumień ludzi, szeregi twarzy, z których jedna, może dwie szły chwilę obok; odeszły gdzieś, obok znów inne, podobne, nie takie same. Na tle rozgrzanych słońcem murów kamienic.

Dedykuję A. – jeszcze, czyli ciąg dalszy

A gdyby jednak przyszedł, tuż po siedemnastej. Stanął w drzwiach, jak chciałby przecież stanąć, i jak ona by chciała, zdaje się, skoro ogarnęła już kuchnię i pokój, i położyła tygodnik i dziennik na stole, przy którym jedno krzesło odchyliła, jakby dopiero ktoś (on?) właśnie wstał, na chwilę, i miał zaraz wrócić.

Stanąłby w drzwiach, i choć było by właśnie tuż po siedemnastej, to ona by powiedziała:
– Teraz… Nie mogę, wychodzę z kotką na spacer. Pusia nie może się doczekać, wychodzę. Ona nie może czekać, sam wiesz, musi teraz, właśnie… Nie szkodzi. Przecież?

Albo gdyby stanął w drzwiach – nic nie powiedziałaby, popatrzyła zdziwiona, bo już z Pusią na rękach; mogłaby zapytać, czy i on nie poszedłby na spacer, ale nie zapyta, bo pewnie to on powinien ją zapytać, ale czy zapyta…
– To może pójdziemy razem? – zapytał.
– Ja tylko tu, na skwer, nie, nie trzeba. Zresztą, dzisiaj sama… muszę być sama, mam coś… sama.

Albo:
– Spieszę się do sklepu, nie dzisiaj… I Pusia tylko na chwilę, ze mną.

Albo:
– Do fryzjera, miałam o dziesiątej, ale w końcu teraz… rozumiesz… Może jutro?

Albo…
– Nie ma problemu, zdzwonimy się, chyba nie przyszedłeś specjalnie? Przejeżdżałeś? Miło, że wpadłeś, ale ja właśnie… Na razie!

Albo stanąłby w drzwiach, a ona, nawet niezbyt zdziwiona, wpuściłaby go do przedpokoju, i do tej kuchni ze stołem, na którym dziennik i tygodnik, przy którym odstawione krzesło…
– Herbaty?
– Proszę…
– Jakiej?
– No wiesz, nie wiem…
– Zdecydowałbyś się.
– No, zdecydowałbym się.
– Zdecydowałbyś się, jak dziecko, duże dziecko, raz powiedz co chcesz, raz byś wiedział. Byle herbaty… Byle wiedział, byle…

Albo on:
– Proszę herbaty…
A ona, nieruchoma, oparta o blat pokrywający rząd szafek po przeciwległej stronie kuchni. W końcu sam, pytając ją wzrokiem, sięgnąłby do szafki. Wśród ciszy jej nieruchomej, jak martwej twarzy bez słowa, drgnienia, gestu. Nieobecnej. Samej w sobie.

Albo sięgnąłby po tygodnik, przerzucając strony, może by rozłożył na stole ten dziennik (który ona tam położyła), zerkając ot tak sobie na szpalty. I ona, w przypływie impulsu, zatrzasnęłaby uchylone okno, wraz z tym szumem powietrza między drobnymi gałązkami i młodymi listkami brzozy, który lubił. Może by nawet wyszła, zostawiając go, samego. Na pewno by wyszła, z tego impulsu, z przerzucania stron tygodnika, z niej nieobecnej.

Albo…
– O, jesteś! Dobrze. Kran się oberwał. Rzuciłbyś okiem, i na szafkę, bo zawias, coś z nim; w łazience światło zgasło, i lodówka się nie domyka, a zlew – przytyka. Zerkniesz? Kochanieńki, zerkniesz! Wychodzę z Pusią, herbata  w szafce. Pa!

Nie idź już dzisiaj

Błogosławione zmęczenie opada na powieki, głaszcze po policzkach, ześlizguje się na pierś. Śnie! Przyjacielu spokojny.

Wędrowniczko nie idź już dzisiaj. Zerkam za siebie, tam ty – nic nie mówisz; nie mów.

Wiesz…

Dzień w pracy spędziłem wśród skryptów programowania… To chyba nie jest moje miejsce.

Zatopiony we wspomnieniach, z dopiero co…

To wszystko…
Nie zatrzymywać się… Być.
Jestem dzisiaj, czy jutro…?
Uśmiech, gest, uścisk.

Wiesz, że myślę…

Na czym polega

Doszło do tego, że nie jestem w stanie Ci opowiedzieć wszystkiego, co chciałbym – co przeczytałem, co w związku z tym przeżywam, o wszystkich moich odkryciach, podróżach w nowe rejony intelektualne i emocjonalne. A gdybym nawet znalazł na to czas, to i tak byłby to dopiero początek. Żyjemy tak blisko siebie, a pomimo tego – jak w oddzielnych mydlanych bańkach. Płynących w powietrzu poprzez codzienność, i zderzających się, a wtedy na krótko jesteśmy w stanie zetknąć się ledwo dłońmi…

Życie z kimś… polega więc na czymś innym… Może: widzieć, nie patrząc, czuć – nie dotykając… Wierzyć, ufać – przez przestrzeń i czas…

Nienasycona

Tęsknię, choć nie wiem do czego. Bo nawet nie mam do czego tęsknić, wszystko mam. Mam przede wszystkim wspaniałych ludzi wokół. Mam dobre życie, które oszczędza mi szczególnych trosk. Mam ciekawe życie, sam nie wiem, jak się to dzieje – czy może jest ono rzeczywiście ciekawsze od innych, czy jakoś za ciekawe potrafię uznać zwykłe zdarzenia codzienności. Zwykłe czy niezwykłe, przecież to ja o tym decyduję. Może udaje się zwykłe interpretować jako niezwykłe? I patrzą na mnie ludzie i dziwią się, jaki to naiwniak, bo to przecież wszystko i normalne i nudne, a dla mnie – nie nudne.

A jednak tęsknię. Niepokorna, nienasycona duszo! Czy można karmić się tylko tym, co nieznane, zagadkowe? Czy to może uzależnienie. Nie wiem, po prostu nie wiem. Trzeba się zmusić i iść spać, żeby jutro tęsknić znów, od rana i w dalszym ciągu.


Wydaje mi się, że on też tęskni. 😉

Co mówią ludzie

Uczysz się, studiujesz, zgłębiasz jakąś dziedzinę, bo nie zadowala cię powierzchowność, obiegowe opinie, uproszczenia. Dociekasz, jak coś funkcjonuje, "jak jest naprawdę", gdyż to, co "mówią ludzie" zdaje się niesprawiedliwe, przynoszące szkody. Po jakimś czasie, sam nie wiesz kiedy, zaczynasz rozumieć, o co w tym czymś biega. Niestety, tego sygnałem jest uczucie, że przestajesz się rozumieć z owymi "ludźmi", pozostajesz w swoich opiniach osamotniony i niezrozumiany. Tak czasem wygląda wybór między samotnością a pozostaniem w ignorancji. 

Jedna rzecz, ważna.
Mieć kogoś takiego, kto nie zostawi,
a jeśli już będzie chciał,
to przynajmniej się pożegna…