Garnki pełne pomysłów

Jakie pomysły się nasuwają podczas mycia naczyń! Całkiem tak samo, jak podczas golenia. Właśnie przerwałem mycie, żeby tu pisać. Garnki nie uciekną, woda w zlewie może trochę ostygnie. A tekst sam się nie napisze.

Nie piszę tu w ogóle o mojej dziewczynie, choć piszę o dzieciach, moich przeżyciach oraz oczywiście czasem występuje tu Wiesiek. Nie piszę o mojej dziewczynie nie dlatego, że wcale o niej nie myślę, że już mi się znudziła i w ogóle rzadko ją dostrzegam. Tak mógłby ktoś pomyśleć, może nawet więcej niż ktoś jeden. W ogóle to ciekawe, że gdy byłem młodszy, inaczej rozumiałem zachowania innych, to, co mówili. Jak łatwo popaść w ocenianie innych, w świadomość, że wiem, jaki ktoś jest, dlaczego to lub owo zrobił. Tak zwane „stare ciotki” „obserwują” inne rodziny, małżeństwa, sposób, w jaki ktoś wychowuje dzieci, a potem komentują, ze znawstwem w tonie. Są całe „loże komentatorów”, a „starą ciotką” może być nie tylko kobieta, mężczyźni równie „dobrze” parają się tym zajęciem.

Tak więc dementując pogłoski, że straciłem zainteresowanie moją dziewczyną, kontynuuję temat zmywania naczyń w kuchni. Dziś uchylę rąbka naszych okrytych tajemnicą relacji i napiszę Wam, że wiele lat trwało, zanim udało się dojść w naszej rodzinie do kwestii następującej – naczynia mogą leżeć w zlewie pół dnia i nie jest to niczym dziwnym, niewygodnym, a już na pewno nie nagannym. Nikt nie czuje się z tego powodu winny (podpowiadam – ja nigdy z tego powodu nie czułem się winnym), a członkowie rodziny mogą w tym czasie zajmować się sprawami, które np. sprawiają im przyjemność. Tak więc przynajmniej w tym zakresie udało się zerwać z nader uciążliwym twierdzeniem, że „najpierw obowiązki a potem przyjemności”. Drodzy Czytelnicy, Wy zaprawieni w bojach życiowo-rodzinnych – na pewno zgodzicie się ze mną, że owo twierdzenie to często zwykłe zawracanie głowy. Tak się czasem mówi do dzieci, kiedy trudno znaleźć na szybko lepszy argument.

Popijam piwo, myję powoli naczynia, a w głowie układa się plan życia na następnych kilka lat. Ile pomysłów wypływa na powierzchnię, wraz z pianą płynu „Ludwik”, a układanie talerzy na suszarce to jak konstruowanie dobrze zrytmizowanego akapitu. I to wszystko dzięki garnkom. Czy to nie piękne…?

Lista zaległości

Przy śniadaniu, oglądając ten film, próbuję robić listę moich zaległości. O dwóch pamiętam od razu – film z Zatonia oraz zdjęcia dla Agnieszki S. Patrzę w sufit i szukam w pamięci, i akurat teraz nie mogę sobie przypomnieć więcej. Ale jest ich więcej, z pewnością. Pustka w głowie. Może powinienem zmienić film, który oglądam przy śniadaniu – „Mein Kampf. Anatomia hitlerowskiej zbrodni” może nie sprzyjać pobudzaniu pamięci….

Albo wprost przeciwnie. Sam nie wiem…

Rozmrażanie siebie

Poprzedni wpis o lodówce powstał z powodu pewnego tematu, który w końcu się nie pojawił. Ma z nim wspólny mianownik duża reklamówka z butami, pozostawiona w korytarzu po przyjeździe, a przed kolejnym wyjazdem, nieważne, że między jednym a drugim mijają dwa tygodnie. Wieszaki w szafie z koszulami, spodniami, na każdym z nich jedna koszula lub jedna para spodni. Poukładane w określonym porządku. Kilkanaście koszul, kilkanaście par spodni, to jeszcze nie tak dużo. Worki zabawek dla dzieci, worki pluszaków. Zwykłe rozmrażanie lodówki, w której, jak się wydaje, nie ma wcale tak dużo, uświadamia, że otaczam się mnóstwem rzeczy. Dożyłem czasów, w których nie kupuje się jedzenia nie dlatego, że nie ma pieniędzy, ale że po prostu niezdrowo jest dużo jeść. A idąc do sklepu z zabawkami nie kupujemy nie dlatego, że nie mamy pieniędzy, tylko dlatego, że w domu nikt już nie ogarnia ilości zabawek.

Czymś błogosławionym jest np. przeprowadzka, choć w pierwszej chwili ma się ochotę ją przeklinać. Gdybym tego nie widział na własne oczy, nie uwierzyłbym, ile sam nagromadziłem przedmiotów. W czeluściach szafek, szufladek, półek gdzieś tam z tyłu… Są miejsca, do których przez lata nikt nie zagląda. A jeśli już trzeba, bo nie ma wyjścia, problemem staje się przywiązanie do rzeczy.

Nie chodzi tylko o rzeczy materialne. Zwykle z każdą z nich wiążą się szczególne wspomnienia. Ale chodzi o nawyk, który przekształca się w zbieractwo. Najbardziej zatrważa mentalne uzależnienie siebie. Przywiązanie do tego, co było, ze strachem, że utracimy historię, czyli to, co mamy najcenniejszego, czyli jakby siebie. Lecz przecież my to przyszłość. My to nie tylko historia. Zresztą tej historii nie dal się pozbyć, ona jest w nas, czy tego chcemy czy nie. Więc zamiast tylko przeglądać stare fotografie, warto pomyśleć o nowych, które jeszcze przyjdzie wykonać. Przeprowadzić rozmrażanie siebie, niech stara pokrywa lodu spłynie do wanienki.

A propos, w naszej lodówce, pojemniki do lodu, z powodu szronu, były nie do użycia przez… nikt nie wie jak długi czas. Teraz wreszcie można zrobić koktajl z lodem 🙂

Miałem za dużo pieniędzy…

…więc postanowiłem wymienić pióra wycieraczek w samochodzie. Znajomy sprzedawca policzył mi po najniższej możliwej cenie, wiadomo, potrzebuję dwa pióra, a sprzedawca jest naprawdę znajomy i życzliwy. Nie mogłem mu odmówić, przecież zrobiłbym mu przykrość, gdybym powiedział, że nie chcę żadnych rabatów, wprost przeciwnie.

Podszedłszy więc do samochodu ściągnąłem stare pióro z ramienia, a wiadomo, że ramiona są na sprężynie. I w momencie, gdy sięgałem po nowe pióro, usłyszałem trzask. Uderzenie było dokładnie wyliczone, a w miejscu styku metalu ze szkłem pojawiło się małe wgłębienie oraz prowadzące od niego strzeliste, nieskazitelnie, kryształowo czyste smugi.

W ten sposób pozbyłem się nadmiaru pieniędzy. To da się zrobić!

Zdradzam Wam ten sposób zupełnie za darmo 🙂

Kwazary

Zapalam kwazary. Jeden w przedpokoju, drugi w sypialni, z boku. To dla Beniamina, który może będzie chciał przyjść w nocy do naszej sypialni. Świecą, na pomarańczowo, fioletowo. Kupiłem je w sklepie budowlanym z artykułami elektrycznymi. Zapalam też dla mnie, chcę usypiać w nieskończonej konstelacji. Łatwiej przyjdzie się pogodzić.

23:11

Wróciłem do domu. Ale wcześniej – szedłem ulicą, nad którą wisiały latarnie, ich czerwonawe światło mieszało się z bladoniebieskim, od księżyca. A jeszcze wcześniej, ten sam księżyc zaglądnął mi w twarz, poprzez uchylony wywietrznik, w dachu busa, którym jechałem. Zaglądnął na moment tylko, na jednym z zakrętów, przyświecił mi w oko, a ja byłem jak nietoperz, jeden z ośmiu nietoperzy, rozpinających górne kończyny w ciemności, między uchwytami, wewnątrz pojazdu. Reszta nietoperzy znalazła miejsce na siedzeniach, a co kilka minut – jeden, dwoje z nich, przeciskało się do wyjścia, przekładając zwinięte skrzydła wzdłuż umieszczonych pod sufitem rurek do trzymania się.

Z tłoku wypluła nas wreszcie maszyna, skulonych, na chodnik, gdzie rozwinęliśmy skrzydła, w czerwonym i bladoniebieskim świetle. I było tu tak dobrze, że moglibyśmy zostać, gdyby nie pchała nas jakaś siła, w przód, do tych lamp, czy do księżyca może.

Fotoradar, ruchomy

Świetny film – TVBigos śmiało podgląda pracę Inspekcji Transportu Drogowego. Zakamuflowany samochód ITD robi zdjęcia samochodom, które przekraczają prędkość. Polecam komentarz – zarówno mówiony jak i ten, który pojawia się na ekranie.

 

..

No i to było do przewidzenia

Biedna pani doktor nie była pewna, co ze mną zrobić. „Proszę sprawdzić wszystko do końca, jak się da najlepiej” powiedziałem jej. Więc zaproponowała mi, żebym przyszedł jutro o 14:00 na ponowne osłuchanie. „To będzie taka różnica między tym, co dzisiaj, a tym co jutro?” – spytałem. „Tak, jeśli ma pan zapalenie” – odparła.

No ale jak mam przyjść jutro o 14, skoro to środek dnia mojej pracy, 40 kilometrów stąd. Na propozycję trzech dni zwolnienia lekarskiego już prawie się zgodziłem, jednak wczas przypomniałem sobie, że jutro rano przecież muszę zrealizować spektakl. Stanęło więc na tym, że zobaczymy, co będzie. Wynik prześwietlenia mam odebrać pojutrze.

Skoro więc nie ma się z czego cieszyć, to i problem z nadmiernym odczuwaniem radości sam się rozwiązał. Zresztą wiadomo było, że tak się to skończy, bo już z dawien dawna mawiali rodzice: po śmiechu następuje płacz. Płakać raczej nie będę, jest jednak nadzieja, że smutek naprawia serce, a może i płuca, jeśli okaże się to konieczne…

Ćwiczenia z pisania o niczym (nr …)

Mgła dziś rozpływa się, w bezruchu, zresztą tak, jak wczoraj. Ale wczoraj jakoś wyszło słońce, chyba wyszło. Dzisiaj chyba nie wyjdzie. Raczej nie wyjdzie. Chyba raczej nie wyjdzie. Nie wyjdzie na pewno. Przynajmniej teraz nic na to nie wskazuje. A i nie wskazuje na to, by się to miało zmienić i by zaczęło wskazywać. 

Czyli stojący dzień. Gdyby być na zwolnieniu lekarskim, można by patrzeć przez okno już od rana aż do obiadu, i nagle nadszedłby obiad, tuż za rankiem, prawie wraz z nim. W sumie można by zjeść obiad wraz ze śniadaniem. Gdyby coś było na obiad. W sumie odległość obiadu od śniadania dzieli praca, którą trzeba wykonać na rzecz obiadu. Raz idzie szybciej, raz wolniej, a bez zegarka to i tak wszystko jedno. Po prostu robi się obiad, a potem zjada. Potem znów patrzy za okno, o ile jeszcze coś widać. Mgłę na pewno będzie widać, bo ją tak samo i zawsze widać. Ale przecież i w sumie, nie widać.

Gdyby ruszyło się drzewo, malutki listek, kilka listków, od wiatru. Lecz skoro jest mgła, to wiadomo, że wiatru nie ma. Ale gdyby coś się jednak poruszyło, to mogłoby oznaczać, że nadchodzi wiatr, a z nim i zmiana, choćby mgły, choćby na inną. Drgnął listek! Jeden z ostatnich na uschłym prawie orzechu. Nie, to nie ruch powietrza, to chyba kropla spadająca z gałęzi. Nic dalej. Trzeba czekać. Na kolację.

Co na śniadanie?

Gdyby ktoś zapytał:

– Co najbardziej lubisz rano w sobotę?

Powiedziałbym:

– Zagotować czajnik pełen wody, potem zaparzyć pełniutki dzbanek herbaty, by przez resztę dnia już tylko pić……. pić………… i pić………..