Wczoraj pisałem, że na portalu Tok FM zamieściłem kolejny wpis na blogu. Opowiada on o nieprzyjemnym epizodzie, jaki spotkał mnie na krakowskiej ulicy. Dziś zobaczyłem, że wpis ten został umieszczony na głównej stronie portalu. Nie powiem, że mnie to nie cieszy, wprost przeciwnie, dlatego dzielę się z Wami 🙂
Życie toczymy, a jak nie, to samo się
Zdarzyło się to, o czym pisałem wcześniej – udało mi się zaangażować mocniej w pracę twórczą, więc dla bloga tutaj nie pozostaje tyle inwencji, co dawniej. Poczucie zmęczenia oraz wrodzone poczucie osamotnienia (dopadające wbrew wszelkim) nie dokucza mi tak bardzo. Tak więc blog nie żyje już takim romantyzmem, jak kiedyś 😉 A historie bardziej polityczne i społeczne, zamieszczam w tym momencie tutaj: Patrzeć po prostu próbuję. Ostatni wpis to Mongoł poszukiwany. To są kolejne wprawki, by z mojego pisania zrobić coś konkretniejszego, na jakiś temat.
Pracowałem dziś wieczorem na filmem, który tworzyliśmy na wakacyjnych warsztatach fotograficzno-plastyczno-filmowych. Powiem Wam, jak będzie skończony, i pewnie zamieszczę link 🙂
Dobranoc…..
Takie tam narzekanie
Siedzę prze komputerem i wrzucam na stronę www biogramy twórców, które dostałem emailem. Taka to zwykła robota sekretarki, nudna, żmudna, a czas płynie. Mając wolną od myślenia głowę zastanawiam się, jak to możliwe, że ludzie, którzy mają fantastyczne CV i są m.in. twórcami na przykład video-artu (czyli na co dzień tworzą na komputerach piękne rzeczy), mają tak fatalnie sformatowany tekst mówiący o nich. Ktoś, kto im to pisał lub przepisywał, zamiast cudzysłowów otwierających wstawiał dwa przecinki, a zamiast zamykających – dwa apostrofy. Nie wiedział też, że przed przecinkiem nie zostawia się spacji… Nie wspomnę o tym, że czasem też zdarza się formowanie akapitu za pomocą odstępów. I tak sobie myślę, że oni to CV wysyłają do różnych miejsc, i wszędzie tam jakiś pracownik – grafik, łamacz tekstu, czy nawet zwykła sekretarka – mozolnie poprawiają te spontaniczne inwencje, wykorzeniając jak samorosłe krzaki.
To w sumie są oczywiście małe bzdurki, ale kiedy się głupawo je poprawia, to takie przychodzą myśli do głowy. Przepraszam, już kończę…
Lato w teatrze
Już drugi tydzień pracuję na warsztatach "Lato w teatrze". To dużo pracy, ale satysfakcjonującej, bo z młodymi ludźmi, którzy mają kilkanaście lat.
Tutaj możecie znaleźć zdjęcia z przedsięwzięcia: Lato w teatrze, Teatr Bagatela.
Zaś strona projektu jest tutaj: Lato z młodzieżą w Bagateli.
Poniżej – zdjęcie z wtorku, wycieczka z uczestnikami warsztatów w krakowskim oddziale Gazety Wyborczej.
Na zdjęciu – Krzysztof Karolczyk fotoedytor, w przeszłości fotoreporter GW, opowiada o pracy w redakcji.
Nie mam siły pisać więcej. Przede mną jeszcze dzisiaj porządny montaż wideo z warsztatów… Dzieci u nas w domu myją zęby, nie wiem, kiedy usną, żona pracuje nad tłumaczeniem. Kiedy się zabiorę za pracę…? A jutro co będzie – lepiej nie mówić….. 😉
– Wiesiu, Wiesiu ratuj! Gdzie jesteś?
Cisza. Wiesiek ma swoje problemy. A nuż nagle wychyli się zza drzwi i zacznie gderać? A toż mi przyszło do głowy wywoływać wilka z lasu.
To nie do mnie
Wspominam czasem dowcip, który usłyszałem od pewnego aktora, którego bardzo ciepło wspominam. Dowcip ten jest niekiedy jak lekki, chłodny powiew na moje rozgrzane czoło.
Rola inspicjenta (częściej: inspicjentki) polega na rozwiązywaniu wszelkich problemów organizacyjnych podczas prób i samego spektaklu. Jego (jej) wytrzymałość nerwowa musi przechodzić wszelkie wyobrażenie, szczególnie tuż przed premierą. Jak to robią najlepsi – to już ich tajemnica, a przecież siedzą w samym centrum kotła, tam, gdzie leje się najgorętszy ukrop, kłębią się tumany pary i już trudno odróżnić, co jest elementem histerii jednostkowej czy zbiorowej, co geniuszem, a co zwykłą bzdurą, którą nie warto się przejąć.
Stosuję podobną metodę, ona działa – gdy trzeba przeprowadzić trudną rozmowę, odpowiedzieć na niewygodny mail, odebrać telefon w najgorszym do tego momencie, zrobić coś, do czego nie mogę przekonać za nic własnego mózgu: mówię sobie – to nie do mnie, to nie o mnie, jestem tu w zastępstwie na chwilę, za kogoś innego; tak naprawdę to nie mnie dotyczy.
Na suszarce
– Żeby powiesić nowe pranie, trzeba zdjąć poprzednie. Dziś tam rodzinna bielizna. I dziś robię to pewnie tylko dlatego, że Ioana haruje przy tłumaczeniu, a ja mogę zrobić coś dla domu. No i składam takie majtki dajmy na to, bluzeczki też, spodenki… Zauważyłem, że ubrania córki powoli zbliżają się w rozmiarze do ubrań żony, a nawet styl bieliźniany (np. kokardki tu i tam) staje się podobny. Slipeczki synka się różnią, bo choć bluzki czy spodnie w dużej części odziedziczył po siostrze, to majtek jednak nie. No i dobrze. No i przy suszarce dowiedziałem się czegoś o mojej rodzinie – że córka dorasta, że żona dba o to, by chłopak został chłopakiem a dziewczyna dziewczyną, że część życia codziennego kręci się bez mojego udziału (wymiana ubrań u dzieci), o czym przekonuję się w chwilach takich, jak ta. Acha – i dzisiaj jeszcze cerowałem spodnie córki.
– No toś się dowiedział! – zaśmiał się Wiesiek.
Siedzi dzisiaj taki małomówny, więc mnie napadło gadanie.
– A wiesz, jak wracam do domu z pracy i widzę, że zlew pełny i naczynie nie pomyte, okruchy ze stołu nie zebrane, pranie nie zrobione, to się cieszę – Wiesiek zaczął gadać.
– Ach tak? Cieszysz? – nie dowierzam, ale tak naprawdę się zgrywam, bo przypuszczam, o co mu chodzi.
– Cieszę.
– No to powiedz.
– Co powiedzieć.
– No dlaczego.
– Nie wiesz? Pomyśl.
– Jest późno, nie chce mi się.
– To ja powiem. Cieszę się, bo widzę, że żona potrafi być czasem i do mnie podobna.
– Że co, że tak się wściekła, że rzuciła wszystkim, czy że złapała lenia?
– Eeee tam. Że znalazła coś ciekawszego do roboty. I wiesz, ona to musi sama znaleźć, bo ja jej nigdy nie daję rady przekonać.
– A co ze zlewem?
– Jak to co. Sam się zabieram. Jasne, że nie od razu, muszę wpierw trochę pomedytować, piwo do połowy wypić. Ale w końcu się zabieram.
Rozmienia się
Ćwiczenia z pisania o niczym…
…biorą się stąd, że zupełnie nie wiadomo, skąd.
O tej porze jak teraz, o wpół do drugiej w nocy, coś wokół rozmienia się na drobne. Zupełnie podobnie jak rozmienia się banknot na przykład stuzłotowy u pani w kasie: mogłaby pani rozmienić? I z jednego kawałka powstaje kilka, z tych kilku jeszcze więcej, a najciekawsze są monety – z większych – coraz mniejsze i mniejsze, aż do miedzianych groszówek, malutkich. Znaczą jakiś ślad, ułożone jedna za drugą, jak pamięć, która powoli zanika, choć podobno nie zanika, tylko rozprasza się, bo kolejne odciski wchłania w siebie powoli otaczająca nas przestrzeń.
Przeżyty właśnie dzień rozpływa się w ciszy, i znów – dalekim ujadaniu małego pieska. Fundusz przeżyć topnieje, kolejne krople nikną między grudkami ziemi, w szczelinach paneli podłogi, przenikają pory skóry. Jakby przestawały istnieć, ale przecież to z nich, wraz z nastaniem świtu, zacznie gromadzić się nowy kapitał. Będzie nabierał kształtu, by wieczorem znów się rozmienić.
Informacja
Chciałbym Was poinformować, ze tutaj można przeczytać mój autodialog na sprawy codzienne i przyziemne, z samokrytyką i samopocieszeniem jednocześnie.
Nie stać mnie w tym momencie na pisanie o czymś. Właśnie przed chwilą skasowałem trzy akapity, jakie tu wkreśliłem. No i dobrze, człowiek powinien wiedzieć, kiedy się wycofać. A i tak nie wie. Smutek ostatnich dni mija przy pracy, więc pracuję. Wrzuciłem kilka zdjęć na stronę tutaj, kolejne – już się kopiują z archiwalnych płyt DVD… Jak mawiał dawny znajomy, basista, Romek Ś.: na kaca najlepsza jest praca. Powtarzam to sobie w takich chwilach, w których nie musi chodzić o kaca alkoholowego, ale każdego innego, włącznie ze zblazowaniem.
Dobranoc, może większość z Was już śpi…. Oczywiście nie liczę tych za Oceanem…
Nos na kwintę
Nie pisałem tu długo… No i mam pisać? Że radość z tego, że w serwisie naprawili mój komputer pogwarancyjnie za darmo spadła przed chwilą. Przestały działać porty USB, co oznacza, że nie załaduję żadnego zdjęcia z aparatu, nie mogę używać myszki. I że robota znów będzie stać, czekając na kolejną naprawę, po którą udam się w poniedziałek… Cóż, widać zdarza się to nawet Apple…
Kontynuując…
poprzedni wpis.
Widzę czasem celebrowanie nawyków, zasad pracy, dla których jedynym uzasadnieniem jest: tak do tej pory robiliśmy. Widzę koncentrowanie się na bezsensownych szczegółach, bo "taki mamy program komputerowy". Zastrzegam – sam nie jestem wyskokowy i jak mam się nauczyć nowego programu, to często czuję kamień w żołądku, bo wydaje mi się, że stracę czas. Niekiedy coś w tym jest, ponieważ zdarza się zainwestować czas i uwagę w coś, co nie jest tego warte, ani nawet nie przynosi przyjemności 😉 Lecz w chwilach olśnienia (jak teraz właśnie), kiedy widzę, ile sam zaniedbałem (bo taki program Motion można zgłębiać mimochodem, przy kawie i słuchając radia) to mówię sobie – zgroza! Ty i ja mamy ambicję odkrywać rzeczy dawno odkryte, wymyślać coś, co dawno już ktoś zarzucił, bo znalazł lepsze. To można robić w ramach hobby, ale nie wtedy, kiedy trzeba odwalić robotę.
Takie czasy – możliwością są w zasięgu ręki, problem polega na tym, że jest ich tak dużo, że naszą energię zabiera selekcja, szybkie poszukiwanie tego co trzeba. Duża część pracy wielu ludzi zmieniła się w ciągu ostatnich piętnastu lat z wykonywania na zarządzanie. Nawet praca takiego akustyka w teatrze, bo kiedyś sam projektował nagłośnienie, konfigurował je, często nawet produkował. Oczywiście realizował przedstawienie, ale też naprawiał sprzęt siedząc godzinami z lutownicą, szukając uszkodzeń. Dziś przegląda strony internetowe z tysiącami urządzeń, gdzie są nawet takie "błahostki" jak wsporniczki, przejściówki, drobne kabelki, osłonki, koszulki, koszyczki i tak dalej – rzeczy, które robiło się kiedyś własnym sumptem z byle czego.
Ubolewam często, bo czuję, że świat, zwiększając tempo życia, bazuje na powierzchowności. Ale szukając głębi wszędzie i w każdej chwili, można zwariować. I niewiele się zrobi, mając jednocześnie przekonanie, jak bardzo się "poświęcam" i "jak ciężko pracuję.