Ta sama klatka schodowa, w dziesięciopiętrowym bloku. Nie taka sama, odnowiona, zdaje się. Ale windy są te same i takie same. Poprzypalane papierosami przyciski pięter…? Blachą pokryte ścianki. Tutaj, na piątym piętrze, dziewiętnaście i pół roku temu, stanęliśmy za załomem, Daniel i ja. Był grudzień, na zewnątrz nie przymarznięty śnieg, lekka bryja. Wcześniej, w domu towarowym, na parterze, był sklep spożywczy. Nie miałem lei, ale w wejściu, tam, gdzie były podwójne drzwi, stał konik. Szybko wymienił parę dolarów na leje. Gdy wymieniałem Daniel pokręcił głową, dawał mi znaki, że kurs nie był korzystny. Ale to nie miało wtedy znaczenia. Sklep zamykali za chwilę, a chciałem kupić bombonierkę. Potem pojechaliśmy właśnie pod blok. Będąc na chodniku i popatrzyłem w górę. Obok siebie stało kilka dziesięciopiętrowców. Było już ciemno, w grudniu wcześnie zapada zmierzch, tutaj też, w Rumunii. Znałem numer mieszkania, dziewięćdziesiąt osiem, ale nie wiedziałem, które piętro. Już nie pamiętam, czy piętro odczytaliśmy z listy mieszkańców, czy po prostu próbowaliśmy, stając windą wyżej i niżej.
Gdy w końcu znaleźliśmy te drzwi, coś mnie zatrzymało. Musiałem ułożyć sobie w głowie przemowę, po angielsku. Daniel miał tłumaczyć. Zapytał mnie, czy ma czekać, aż zrobię przerwę, czy tłumaczyć równolegle, symultanicznie. Powiedziałem, że równolegle, od razu. Nogi zdrętwiały, wrastały mi w ziemię, ale musiałem to zrobić. Im szybciej, tym lepiej. Ustawiłem się przed drzwiami, Daniel był za mną jak cień, nie pamiętam, czy dzwoniłem czy zapukałem. Otworzył niski mężczyzna, brunet. Co ja wtedy powiedziałem? Co? Że przychodzę, bo poznałem jego córkę, która jest wyjątkowa…? Zmieszał się na te słowa, ale i jakby ucieszył. I zapytałem, gdzie jest jej mama? Niewielka kobieta, brunetka, wyszła właśnie z łazienki, do mikroprzedpokoju, w którym byliśmy teraz w czwórkę. Daniel tłumaczył jak maszyna, bez mrugnięcia oka czy zająknięcia. Wszystko, co po angielsku przeszło mi przez gardło, przekładał momentalnie na rumuński i w pewnym momencie speszyłem się, że będzie szybszy ode mnie. Ale to było niemożliwe, bo on czekał, co powiem, czekał zbyt uważnie, zbyt wyczekująco, natrętnie wręcz, chciał i zgłoski nie uronić. Wręczyłem czekoladki i życzyłem szczęśliwych Świąt. Wycofaliśmy się…
Następnego dnia, na spotkaniu, zobaczyłem wielkie oczy małej, czarnej dziewiętnastolatki, która od rodziców dowiedziała się o naszej wizycie. Pół roku później bruneci, kobieta i mężczyzna, zostali moimi teściami.