Mając trzydzieści cztery lata wkroczyłem, zdaje się, w wiek średni. Późno, to prawda, ale ja i tak późno przechodziłem etapy, które inni pokonywali dość szybko. Dlaczego wiek średni, dlaczego dopiero teraz…?
Widzę zmiany na kilku moich frontach, zmiany na razie na tyle subtelne, że może i z zewnątrz niewidoczne… Przyczyniła się do nich moja córka, z pewnością. Powstało nowe odczucie, nowa aura jakaś, wydobyła się z głębin wartość, którą z pewnością znałem teoretycznie, ale teraz dotknęła mnie dostrzegalnie. Wraz z fascynacją tworzącym się człowiekiem, któremu obojętny jest stan posiadania kogokolwiek, za to który całym sobą docenia uczucie, nadeszła zgoda na to, że moje wpływy materialne nie powiększą się znacząco – może już nigdy.
Do tej pory pochłaniałem wszystko, co ciekawe w nadziei, że wkrótce apetyt ten przyniesie coraz lepiej płatną pracę. Naiwnie, bo często to, co dobrze płatne, wcale nie jest ciekawe. Zaniedbywałem życie towarzyskie czekając na dzień, w którym realna stanie się nadzieja na własne mieszkanie dla mojej rodziny, na brak zmartwień, że np. w samochodzie trzeba wymienić zawieszesznie za 400 zł. Od niedawna zacząłem się godzić z tym, że ta nadzieja może nigdy nie nadejść. Lecz za to – przyszła radość ze wspólnego bycia, z uśmiechu, jaki posyłam moim bliskim i znajomym. Uśmiechu, który można przesłać, ponieważ nie jest się krańcowo zmęczonym.
Wkroczyłem w wiek średni, bo widzę niebezpieczeństwo rutyny, i popadnięcia w z pozoru niewinne uzależnienia. Piwko albo wino każdego wieczoru…? To ciekawe, ale nigdy wcześniej nie obawiałem się na poważnie żadnego uzależnienia. Teraz widzę, że ono mogłoby być możliwe.
Zacząłem się godzić z tym, że za bardzo już siebie nie zmienię, więc szkoda się starać… Trzeba więc podjąć walkę na nowo…
A jednak jest coś błogosławionego w stabilizacji, zwłaszcza dla człowieka, który zawsze starał się nie robić niczego dwa razy tak samo. Więcej spokoju, zaufania innych.