Gorączka

Antek czują ją blisko, w piersi. Gdy bierze czasem nową książkę, albo otwiera program do animacji, zakłada nowy projekt, wchodzi na ulicę, na której nigdy nie był… Przeczuwa, że za chwilę coś się pojawi, wydarzy. Coś odsłoni się, wychyli zza kantu biurka, zza drzwi pokoju, zza znaku drogowego, budki z gazetami. To coś jest blisko, nowe, oczekiwane, tajemnica, której poszukiwał, która była mu potrzebna do czegoś, bardzo potrzebna, zapewne do dalszego ułożenia układanki. Jakiej dokładnie układanki, tego Antek nie wie, bo nie wybiega dalej wzrokiem ani wyobraźnią, a układanka jest szeroka i długa, sięga poza horyzont tam, z przodu, i niknie za horyzontem, tam skąd przyszedł Antek. 

Grzebanie się tu i teraz, w kawałkach codziennych puzzli, jest nudne i wyczerpujące, można się z nim jakoś zaprzyjaźnić, pogodzić, uznać za konieczne, wszakże pod tym warunkiem (!), że co jakiś czas, w dłonie, pod stopy, spadnie od strony nieba, wyłoni się z mgły, ten jeden fragment, inny niż wszystkie codzienne, którego będzie można włożyć w od dawna puste miejsce. Miejsce, które razi beznadziejnością, jałowizną, otępieniem, nie dające spokoju, uwiera w pamięci nawet w wolnych chwilach w ogrodzie lub w parku, nad jeziorem, w górach, i w snach przede wszystkim.

Rozumiecie teraz tę gorączkę? Pali. Antek czasem nie jest pewny, czy to nie choroba jakaś i gorączka trzydzieści dziewięć stopni, ale zgodziłby się i przyjął i chorobę, byle ten puzzel się objawił. Ryzykant z Antka, tak by powiedziało wielu ludzi, tak by powiedziała jego dziewczyna, gdyby miał dziewczynę. Tym bardziej by tak powiedziała, gdyby miał jeszcze dzieci, bo skoro nie żyje sam, to powinien być odpowiedzialny. A odpowiedzialność to nie szukanie jakichś puzzli, tylko nienarażanie rodziny na zajmowanie się chorym Antkiem, podczas gdy codzienność stoi w miejscu.

Czy Antek ma dziewczynę i ma dzieci? No ma… Powraca więc do codzienności i układając zwykłe puzzle na tyle sobie pozwala, że zagląda czasem za kant biurka, albo za okno, albo wdepnie, po drodze do pracy lub sklepu, na kawałek ulicy, na której jeszcze nigdy nie był. Wyciąga wtedy termometr z bocznej kieszeni małego, codziennego plecaka. I nie pozwala sobie na więcej niż trzydzieści siedem i pół.

Bać się pisania

Mam do napisania tekst. Na zamówienie.

Siadam. Coś idzie. Nie idzie. Próbuję, zmieniam. Piszę strumieniem, tak u mnie trzeba, napisać jak najwięcej, zanim włączy się mechanizm blokady.

Wstaję do szafki, tam na półce, z tyłu, jest napoczęta czarna czekolada. W połowie drogi zdaję sobie sprawę, że tę samą (prawię tę samą) myśl można zapisać na dziesiątki sposobów, na kilkunastu poziomach. Oblewa mnie chłód, zdaje się, przerażenie: to niemożliwe, żebym coś sensownego napisał. Choćby statystycznie rzecz biorąc – to niemożliwe… Jak wśród tej gmatwaniny znaleźć drogę, sklecić jedno z drugim, pomijając to, co do siebie nie pasuje…

Jedyne teraz wyjście, to zagryzając pośpiesznie czekoladę dopaść klawiatury i pisać dalej. Pisać, nie myśląc o niczym, o molochu języka, do którego nierozważnie ośmielam się zbliżyć. Który próbuję podkopać, bo wejść wejściem, nawet pobocznym, nie jestem godzien. Ja, myszka, szczur, kret, partyzant literatury, samozwaniec, uzurpator, ignorant, banita, wyrzutek. 

Podchodzę do giganta tyłem, bo jego widok, jego świadomość, obali mnie. Może mnie nie zauważy, jeszcze tym razem, dopóki nie czuję ne plecach jego cienia nie rzucam się do ucieczki.

Liczyłem na więcej

(aby poznać kontekst, przeczytaj krótki poprzedni wpis)

Dlaczego bywa tak, że kiedy liczy człowiek na porządną przygodę, kończy się ona, zanim się zacznie?

Torba spakowana, pidżama, kapcioszki, szczoteczka, maszynka do golenia, nawet sztućce i talerzyk, w pękatej, niewielkiej torbie. To wszystko wróciło do domu, razem ze mną.

Co za czasy! Że w trzy godziny da się załatwić konsultację lekarza specjalisty, i to za pieniądze z NFZ! I to w miejscu, gdzie pierwszy raz jestem, nikogo nie znam, żadnych zwyczajów nie znam, korytarzy nie znam.

Tradycja upada. W rejestracji bierze się numerki, nie ma równych i równiejszych. Dyskutować z rejestratorką nie ma po co, tak szybko przeglądnęła dokumenty, które w dłoni mej uwidziała, i dwie minuty nie minęły, jak wyekspediowała nas dalej, piętro wyżej. Opowieści przygotowane miałem, szczegóły dramatyczne, nazwiska, kontakty, adresy, ale na nic się zdały, ucięte jednym tej kobiety zdaniem.

Lekarz – tutaj tchnęło wspomnieniami, jakie mam z przeszłości – spóźnił się godzinę wedle grafiku wiszącego na drzwiach. (Ale jakich drzwiach, przesuwających się samoczynnie i bezszelestnie, otwieranych elektronicznym kodem!) Cóż jednak, że się spóźnił, jak w ciągu trzydziestu minut nadrobił zaległość. Rozdzielił gremium na dwie grupy i przyjmował prawie po dwóch naraz. Przy tym rzeczowy, cierpliwy i tłumaczący do znudzenia. Tak więc mimo starań naszych, by na oddział szpitalny się dostać, zdołał ów felczer zagadać nas i zbałamucić tak, że ochotę straciliśmy do ponownych pytań i nalegań. I to wszystko bez wrzasku i bez obrazy. Odesłał mnie do domu.

Zanim więc słońce najwyżej stanęło, już byliśmy załatwieni, na trotuarze przed wielkim budynkiem, zaskoczeni i bezczynni. Tylko przy wyjeździe z parkingu przyszło trochę się zżymać, cyfrę za postój usłyszawszy, ale że kasjerka odmalowana i miła, a i to jedyny koszt dziś w szpitalu owym, tak i humoru na koniec nie straciliśmy.

Na podbój przychodni

Jutro, wraz z moją wierną towarzyszką, ruszamy na podbój przychodni i oddziałów szpitalnych. Nie pozostaje mi nic innego jak uznać to za rzecz, którą lubię najbardziej – za przygodę. Tak więc jutro czeka mnie przygoda, rozpoczynająca się o piątej czterdzieści siedem, gdy zabrzmi pierwszy dzwonek budzika. Potem może być tylko ciekawiej.

Będzie ciekawie, bo jak na razie czuję się bardzo dobrze i z każdym dniem – coraz lepiej. Ale wmawiają mi, że nie mam się z czego cieszyć, przynajmniej na razie, bo sytuacja jest zła. I owa intrygująca dychotomia jest gwarancją emocjonującej przygody. Uwielbiam badać sprzeczności!

Że mi wmawiają, to akurat mnie nie irytuje, a nawet jestem wdzięczny, bo wmawia mi nie byle kto! W związku z tym szczerze podejrzewam, że mają rację. Czuję się nobilitowany. Wynika więc z tego, że wyjścia nie mam, przygody nie uniknę.

strumienie letniego powietrza

Kocham zapach lata, gdy o drugiej w nocy otwieram drzwi do kuchni, a tam strumienie chłodnego powietrza. A miałem być nie w kuchni, nie w naszym mieszkaniu, nie w tym miasteczku. Miałem być daleko. Zbyt łatwo przyjąłem do wiadomości, że wakacyjnych planów, nagle, nie ma. Podejrzanie łatwo.

Może dlatego, że teraz wystarcza mi to szczęście, że mogę wejść do kuchni. Jeśli chcę, proszę, i o drugiej w nocy. Wchodzę i już. Tak po prostu. Piękne. I to że w ogóle wstaję z łóżka. A potem zaraz wracam do niego, jeśli chcę. Kładę się, i znowu wstaję. Że to się da, że to działa. Że nawet mogę się przewrócić na drugi bok, między położeniem się i wstaniem. No nie, po prostu mega, niesamowite. Próbuję jeszcze raz, znów wstaję, idę do kuchni, otwieram drzwi, a tam strumienie chłodnego letniego powietrza. Pewnie na Chorwacji są bardzo podobne. Ale co mi tam Chorwacja, jestem szczęśliwy, bo zamykam drzwi i wracam do łóżka. Kładę się, przewracam na drugi bok. Lekko wstaję – działa!

Pamiętam, kilka dni temu zastanawiałem się, czy może każdy człowiek ma limit na wstawanie z łóżka, taki na życie. No mogłem się nad tym zastanawiać, każdy może się zastanawiać nad tym lub owym. Dziś wiem, ten limit to bzdura. Nie żebym miał pretensje do siebie, że nad taką głupotą myślałem, przecież kilka dni temu miałem dużo czasu do zastanawiania się, patrzylem w sufit albo ścianę, godzinę, dwie, rano i po południu, w nocy też, o drugiej, i nawet nie próbowałem iść do kuchni, sprawdzać letnie powietrze.

Ale to było wtedy. Dziś wstaję i idę, więc już nie myślę. Nie ma o czym myśleć, koniec. Nie ma czasu myśleć. Szkoda myśleć o limicie wstawań z łóżka, o takiej bzdurze. Nie chcę, nie muszę, nie zamierzam wiedzieć, nawet jeśli on gdzieś jest, i zmniejsza się, raz za razem.

Jeszcze godzina

Jeszcze godzina, a będzie to pierwsza doba, od dwóch tygodni, bez środka przeciwb. To nie oznacza, że nie b. Ale tym razem wytrzymam.

Bo to jest inny b!!
To jest b, który niesie nadzieję!!!
O tym nie mają pojęcia ci, których coś tam od czasu do czasu pob.!!
Ale ma pojęcie na przykład kobieta, która rodziła bez z.

Ale cicho, cicho. Jeszcze czterdzieści minut. Jeszcze usłyszy ktoś, kto nie powinien, ktoś, kto w tych minutach mógłby przyłożyć trochę b, nie za dużo, tylko nieco ponad stan, ponad cienką linię, o której on dobrze wie. Bo gdyby przyłożył tak porządnie, mocno, to i mnie byłoby nie żal. Trudno, nie udało się, jestem tylko człowiekiem. Ale fatalne to uczucie, którego trudno się pozbyć, powstaje wtedy, gdy wiem, że mogłem, że jeszcze trochę, gdybym się postarał, że to coś, ten cel, leżał tuż obok, a mnie nie chciało się, z lenistwa, niedbalstwa, braku samozaparcia, silnej woli, nie udało się ostatecznie, w ostatniej sekundzie ostatniej minuty, tej pierwszej godziny, pierwszej od dwóch tygodni, sięgnąć.

 

 

b. ból, boli
pob. pobolewa
z. znieczulenie

Jeszcze więcej szczęścia

Leżał na łóżku i był szczęśliwy. Był szczęśliwy bo mógł podnieść rękę i sięgnąć po butelkę wody. Stojącą na stoliku. Nawet był w stanie jej nie strącić, i nawet nie musiał się przy tym specjalnie koncentrować. Jeszcze więcej szczęścia dawało mu odkrywanie, odkrywanie kolejny raz, że jest w stanie się odwrócić. Leżąc na łóżku może się odwracać, kiedy leżenie na prawym boku, z lewą nogą lekko z tyłu, staje się nieznośne. Nieznośnie bolesne. Nie do wytrzymania. Z powodu odrętwienia i bólu, rosnącego z każdą próbą poruszenia się o centymetr, poruszenia każdej części ciała, z wyjątkiem powiek. Ale teraz nie, teraz może się odwrócić, mógłby się odwracać dwa, trzy, cztery razy, ale boi się i nie robi tego, bo tli się w nim podejrzenie, że jest jakiś limit na życie, na odwracanie się w łóżku. Ba, że jest limit na odwracanie się na jedną noc, i jeśli właśnie się wyczerpie, to game over, nagle pozostanie jak w stopklatce, na prawym boku, z lewą nogą podwiniętą do tyłu i narastającym nieprzejednanie bólem.

Plan na noc

Budzik ustawiony co 75 minut, wtedy kontrola glikemii. Za 6 godzin leki trzeba wziąć i potem do rana znów co godzinę piętnaście zadzwoni budzik.A potem, gdy niebo zabledmie, czy będzie bolało. Obok poduszki jest i blistek proszków przeciwbólowych. Nad ranem, co będzie nad ranem, może nie uda się nawet obrócić, nie uda się po prostu odetchnąć… co będzie…

Drogowskazy bólu

Na przestrzeni mieszkania przykleja plakietki z literkami

b

nb

tb

bb

pnb

Przy łóżku powiesił pnb, bo podczas wstawania rzeczywiście, prawie nie boli. Ale tylko kiedy wstaje. Leżąc na boku spuszcza stopy i podpiera się lewą ręką. Dźwiga tułów do pionu. Siedzi tak przez chwilę i sprawdza, czy b czy nb. Różnie to bywa. Za to gdy się prostuje i prawie już staje tak, jak ludzie chodzą, wtedy zawsze b. Nawet bb. Ma do wyboru usiąść z powrotem albo zrobić krok naprzód. Byle coś zmienić, byle nie stać w miejscu. Aha, często też przenosi się na krzesło. Opiera plecy na oparciu, albo łokcie na kolanach, wierci się, kręci, dyszy, bez chwili spokoju, szukając pozycji, w której mb. Generalnie, zanim wstanie, bierze tabletki. Tak z godzinę, półtorej przed wstawaniem. Bez tabletek bndw.

Rano, po nocy, z każdym krokiem, bb. B droga to toalety. Bb w toalecie, tb jeśli na stojąco. Z czasem bcb. B w kuchni nad zlewem oraz przy stole. Chyba, że uda się zasiedzieć, to przez pierwsze dwadzieścia minut nawet nb. Przy szafie z ubraniami – b, po prostu b. To szczęście, gdu udaje się ubrać skarpetki, nawet gdy bb. Koszulkę łatwiej niż t-shirt. B przy półce z lekami, z herbatą, szufladzie gdzie widelce i noże. Tb przy oknie, gdy wygląda na zewnątrz, na ulicę. Zdarza się, że nb przy biurku z komputerem. To dziwne i ciekawe, znaleźć taką pozycję, że pnb, a wtedy można i zrobić coś pożytecznego.

Fatalnie, gdy bndw, a tu akurat przyszedł ktoś – odwiedzić, pogadać – i się przygląda. Jak mu powiedzieć – idź stąd! Głupio jakoś, chyba, że bo, to wtedy już wszystko jedno.

Wczoraj tatuś krzyczał zb i teraz synek boi się chodzić wieczorem po mieszkaniu. „Zapalaj światło we wszystkich pokojach” mówią mu, i synek idzie, dzielny. Będą z niego ludzie.

Szczęście jest zawsze, gdy pnb. Gdy nb, tego nie da się opisać. Wie, co to jest szczęście. W nocy, o trzeciej, otwiera oczy, a na brzegu łóżka karteczka, ktoś przykleił: nb.

 

Legenda: b – boli, nb – nie boli, tb – trochę boli, bb – bardzo boli, pnb – prawie nie boli, bndw – boli nie do wytrzymania, bcb – boli coraz bardziej, bo – boli obłędnie, zb – z bólu

Pomysły na teksty

Pomysły na teksty przychodzą, kiedy siedząc na krześle kręcę się z bólu. Wtedy nie mogę sięgnąć po cokolwiek do pisania. Kiedy ból przechodzi, nie widzę potrzeby pisania.