Gram z Bólem w szachy

Ból fot. Piotr Kubic

Myślę długo, zanim wykonam ruch. Potem naciskam przełącznik zegara. Który tkwi przy szachownicy (łóżku). Wskazówki obiegły tarcze… Do dziś obiegły tarczę siedem razy. Siedem razy dwadzieścia cztery.

Od tygodnia gram z Bólem w szachy. Taka rozrywka intelektualna. Szachuje mnie, gdy jestem bezbronny. Najczęściej w drodze do ubikacji. Ale wytrawny gracz nie odbiera nadziei od razu.

O trzeciej nad ranem budzi mnie tępy ucisk w pęcherzu, więc zaczynam kalkulować kilka ruchów do przodu. Spuścić nogi z łóżka i zacząć wstawać. Prostując się, gdzieś w połowie drogi, poczuć „szach!”. Goniec skoczy mi na plecy, między łopatki, trochę z prawej strony. Zacznę szukać uniku, będę miał kilka sekund, zanim przebije mnie na wylot, do mostka. Kilka sekund zanim stracę oddech, potem jeszcze sekundy, by złapać się krzesła, biurka, szafki, czegoś, lekko wyprostować, poszukać ulgi. Ulgi! Szukać teraz! Jeszcze sekunda!

A może na razie nie wstawać? Sięgnąć po pastylkę, zapić i poczekać. Pęcherz rozciągnie się jeszcze, przez pół godziny nie pęknie.

Ale to nie frajda, brać pastylkę żeby byle iść do ubikacji. Frajda – powalczyć, choć trochę. Może się skręcić, trochę w lewo, trochę w prawo, może na czworakach? I na muszlę dotrzeć, choćby z Bólem na plecach, ale czysto, fair, bez dopingu. To byłoby całkiem całkiem, właśnie bez dopingu, i bez telefonu do przyjaciela. A po powrocie nacisnąć zegar i spać do rana. Czekać na Jego ruch.



Skoro pije piwo

Chwytać się sensu. W tym momencie, w tej sekundzie jest sens, pisania. Skąd i jak, nie wiadomo. Za chwilę może go nie być. Czy jest on uzasadniony, to inne pytanie. Lepiej nie pytać, jeśli chce się pisać. A się chce, tylko autocenzura nie pozwala. Wyłączyć autocenzurę, przez zapomnienie (się), alkohol, albo silne uczucie – szczęścia, rozpaczy, pustki, przeładowania.

Chciał napić się piwa. W lodówce czekało od dziesięciu dni. Butelka. Otwieracz. Kapsel. Szklanka. Gdzie szklanka? W szafce nad blatem, po prawej stronie. Czyste, lśniące szklanki, umyte wprawną ręką. On czystych nie chce. Nie zasługuje na tak czyste, skoro pije piwo. Plebs pije piwo. Ci lepsi – wino, wreszcie koniak, a przynajmniej wódkę. Po drugie – nie umie tak dobrze myć szklanek. Tak dobrze myje jego dziewczyna. Która nie protestuje przeciwko piciu piwa, nawet napije się pół łyczka, i lekko skrzywi: „z lodówki…?” Niemniej jednak on przeczuwa, że ona znosi, albo nauczyła się znosić, to znaczy: nie reagować na piwo. A po drugie – po prostu nie fair jest brać idealnie przezroczystą szklankę do piwa. Dlatego przegląda szafkę i szuka szklanki takiej z białymi plamkami, na której ściankach zostały ślady wody, takiej twardej, jak w tej okolicy. Szklanki, którą sam umył, kiedyś, w zimnej wodzie i ze zbyt małą ilością płynu do mycia naczyń. Taka szklanka nie jest brudna, ma tylko zacieki powstałe podczas suszenia. To zwykły węglan wapnia czy magnezu. Po prostu nie wygląda zbyt dobrze, ale tak naprawdę jest okej. Okej dla niego i dla piwa.

W swoim podejściu, pomyślał, próbuje być w miarę sprawiedliwy. Nie wymaga wiele. Skoro już pije piwo, nie oczekuje luksusów. Skoro będzie śmierdział piwem, niech pije ze skazitelnej szklanki. Potem sam ją umyje, w zimnej wodzie i ze zbyt małą ilością płynu do mycia naczyń. To w imię oszczędności. Bo taką szklankę sam potem weźmie, znów do piwa, możliwe też, że do herbaty. Gościom nie podałby takiej szklanki, o nie. A nawet, gdyby zabrakło idealnie czystych szklanek, to zanim postawiłby tę swoją, na stole, postarałby się ją wypolerować, ściereczką kuchenną, czystą, wziętą z szafki nad okapem.

Wszystko po to, aby w miarę z czystym sumieniem napić się piwa. Jednego. Ba, nie w głowie mu już wojaże. No chyba że ze starym przyjacielem, to wypije dwa albo trzy. Może cztery czy pięć, ale na dwóch, to i tak trudno przeliczyć. Zresztą w piciu piwa, tak naprawdę, chodzi o ten pierwszy łyk.

Z całego dnia

Z całego dnia powietrze właśnie teraz stygnie. Mijane przystanki, opustoszałe tramwaje. Ławka na nocnym skwerze śmierdzi piwem. Asfaltowej drogi czterdzieści kilometrów. Czym jest dom, czy tylko łóżkiem. Oczy bolące, odwracają się od komputera.

Szum aut na dalekiej obwodnicy niesie stygnące powietrze. Szum w którym, przeświadczenie mi mówi, ukryty powinien być sens. Istnienia. Aut. Opon samochodowych. Skoro aut, opon, asfaltu i obwodnicy w ogóle, to i mój sens. Tego co robiłem dzisiaj. Próbuję go właśnie odgadnąć, zanim usnę. Ostatnie chwile.

Antek zatańczy

Nawet jeśli prawie w ogóle nie tańczy, albo nigdy nie tańczył, albo nie jest to jego ulubione zajęcie. Ale zatańczy z tobą, dla ciebie. Potem odprowadzi cię tam, gdzie będziesz chciała, a jeśli pożegnasz się z nim nagle i w połowie schodów, nie będzie miał ci tego za złe. Przedtem jednak porozmawia z tobą za każdym razem, gdy będziesz do niego podejdziesz, a także, z daleka, pośle ci spojrzenie, to które bardzo lubisz. Pomyślisz wtedy, że tego spojrzenia ci brakuje, i że chciałabyś je czuć na sobie częściej. Może nawet wyobrazisz sobie, że tak jest, każdego dnia; wyobrazisz to sobie na pół minuty. Trzydzieści sekund wystarczy, żeby żyć wyobrażeniem przez następny tydzień, dlatego pożegnasz Antka nagle, w połowie schodów, i nie dasz znaku życia przez siedem dni. Czego Antek nie będzie ci miał za złe. Przeciwnie, bo cię rozumie; domyśli się, dlaczego nie dajesz znaku, nie odbierasz telefonu, ani nie oddzwaniasz.

Dopóki jesteś ciepła

Z serii Zapisy znalezione

Wysiadłem z autobusu, na przystanku, sto metrów od domu. Przystanek zrujnowany, ulica zrujnowana, w remoncie. W przeróbce. Będzie inna. Idę wzdłuż wykopów, samochody na wąskiej i pokiereszowanej nawierzchni mijają mnie o centymetry. Między pachołkami i pionowymi tablicami pomalowanymi w skośne biało-czerwone pasy dostrzegam białą, lśniącą kartkę. Dziwne, że nie jest pomięta. Podnoszę i czytam, nie przestając dreptać; w kurzu, między pęknięciami i i kupkami żwiru.

 

Dotykam cię, żeby się upewnić. Skóra jest ciepła. Jeszcze. Dopóki twoja skora jest ciepła, przeciągnę po niej dłonią, też przytulę się. Dopóki jest ciepła. Niewiele rzeczy jest pewnych, w sumie prawie nic nie jest pewne. Z wyjątkiem tego, że kiedyś twoja skóra przestanie być ciepła. Sprawdzam jeszcze raz. Ten moment nie nadszedł. Jest też pewne, że kiedyś ja nie będę mógł sprawdzić ciepła twojej skóry. Z kolei rzecz dość niepewna: który moment nadejdzie pierwszy. Czy ten, że twoja skóra przestanie być ciepła, czy to, że ja nie będę mógł jej sprawdzić. 

Chociaż, statystycznie, mężczyźni przestają być ciepli wcześniej. Tak więc bardziej możliwe, że nigdy nie poczuję twojej zimnej skóry. Więc spoko, nie ma co się martwić i ciągle sprawdzać. A nawet, podczas sprawdzania, się przejmować, że może temperatura spada. Skoro sprawdzam, cz nawet tylko mam ochotę sprawdzić, oznacza to, że wszystko jest w porządku. Nie rozczaruję się, ani nie pomyślę, co zrobić, gdy człowiek, blisko, stygnie.

Zadziwiająca elastyczność skóry, w której płynie krew. Znaczy to, że odbywają się te wszystkie procesy, które mają się odbywać, w dodatku w odpowiedniej kolejności, nasileniu, no tak, jak zwykle. Jak zwykle… Ja wiem, że skóra po czterdziestu latach nie jest taka, jak po dwudziestu, ale to szczegół. To nie to, co plamy opadowe. Sprawdziłbym jeszcze teraz twoją skórę, ale już śpisz. Najlżejszy dotyk cię obudzi, wiem. Ucieszyłbym się z ciepła twojej skóry, z dotyku, z tego, że na chwilę otworzyłabyś oczy, i mruknęła z lekkim wzburzeniem: co się dzieje? Trudno, odmówię sobie tej radości.

Właśnie! Muzeum we Lwowie, dwadzieścia jeden lat temu. Muzeum archeologiczne, czy jakieś podobne. W jednej z gablot, długich, szklanych, ustawionych na posadzce, dwa szkielety. Blisko siebie. Coś tam było pomieszane czy przekręcone… Wiem! Jeden z nich, ten większy, przełożył rękę pod szyją, pod kręgosłupem drugiego i zawinął z drugiej strony. Myślałem długo, że ktoś, grabarz, tę rękę przełożył. Czy może oni tak, razem? Czy to możliwe? Znów niepewna rzecz, niewyjaśniona. Mimo, że obojgu zdarzyło się ostatecznie to, co akurat jest pewne. Ale pomyśleć, że mogliby stygnąć razem, to wtedy żadne z nich nie zauważyłoby stygnięcia! I to jest jakieś wyjście, tyle, że nieprawdopodobne, albo bezpodstawne, albo niemoralne, niestety.

Opowieść klawiszami

Gdybym umiał usiąść do klawiatury tej alfanumerycznej, tak jak udaje mi się do tej z białymi i czarnymi klawiszami. Kilka ruchów palców i już powstaje historia, w dźwiękach. Nie trzeba wiele, naprawdę, liczy się następstwo paru zaledwie nut, a najbardziej sposób, w jaki zostaną, zostały, są, zagrane. Ale nie umiem, na klawiaturze komputera, poprzez słowa, zrobić tego, co na pianinie.

Cisza teraz taka, że szumi jedynie w uszach. I tyka zegar. Gdzie tyka? W kuchni, jeden. U dzieci w pokoju, drugi. Przedpokój, z wnęką, gdzie teraz stoi biurko i komputer, jest w połowie drogi.

Jaki jest sens pisać, poruszać sprawy ważne. Skoro od pewnego momentu życia wszyscy, którzy ów moment przeżyli, wiedzą mniej więcej to samo, wiedzą, albo przynajmniej czują, przeczuwają, co jest ważne. Dyskusje na ten temat stają się wtedy jałowe, niepotrzebne.

No tak, ale popadam w rozważania, ba, nie tyle rozważania, co zwroty kategoryczne i niby-oczywiste, na temat tego, co jest potrzebne, co nie jest, co się powinno, co nie powinno. To popadanie jest wręcz, nawet, żałosne. Jakie prawo może sobie ktoś rościć do kategoryczności, która nawet jeśli jest słuszna, zraża, bo jest kategoryczna?

Równie oddechy śpiącej rodziny to potwierdzają. Wśród tych oddechów jest gdzieś, tam, niesłyszalny, dla mnie niesłyszalny oczywiście, oddech kota, który towarzyszy nam od niespełna tygodnia. Małe, drobne, zachwianie, przetransformowanie rzeczywistości. Smartfony pozostały na półkach, kot dystansuje je bezapelacyjnie. Na jak długo? Kot czarodziej, nie w butach, taki zwykły-niezwykły, mały, kocica przecież, no wszystko jedno.

Małe, drobne zmiany, które powodują wielkie transformacje. To dość ostatnia definicja chaosu, podbijająca świat. Wprowadzenie kota do rodziny doprowadzi… do czego? Czekam na Efekt Motyla.

Umięśniony mięśniak

Umięśniony mięśniak zaczął mnie obserwować na Instagramie. Nie wiedziałem, że jest umięśniony, dopóki nie wszedłem na jego profil. Na każdym zdjęciu – on, co najmniej bez koszulki, żeby było widać bicepsy i rzeźbiony brzuch. Są też filmiki – o tym, jak np. chodzi poziomo, w powietrzu, trzymając się rękami cienkiej rurki. Szacun! Wyświetlone prawie trzy tysiące razy!

Co więc spodobało mu się w moich zdjęciach? Nie ma na nich nikogo umięśnionego, to głównie ludzie na ulicy, babcie, dziadkowie, ale też w średnim wieku kobiety, mężczyźni, nie unikam nastoletnich dziewczyn. Zwykle są zagubieni, zamyśleni spieszący gdzieś, albo nigdzie się nie spieszący, no wiecie, jak na ulicy. Ale nie widać bicepsów ani umięśnionych brzuchów, bo po ulicy nie chodzą ludzie bez koszulek. Co przyciągnęło mięśniaka do moich zdjęć? On zajmuje się fitnesem i układaniem diet, ale może wewnątrz tęskni do zwykłych, codziennych postaci? Fascynują go ludzie w tramwajach, autobusach, na przystankach, przy wystawach sklepów, na chodnikach? Czarno-białe zdjęcia. Mięśniak ma na profilu ponad jedenaście tysięcy obserwujących, sam zaś obserwuje zaledwie ośmiuset. Czyżbym był w tej niewielkiej grupie jego wybrańców? Czym zasłużyłem?

Tym bardziej dziwne, że mnie nie nachodzi wcale ochota obserwować mięśniaka. Taka to różnica w zainteresowaniach. Co prawda przez chwilę rozważałem, czy w ramach wdzięczności nie kliknąć jego przycisku „obserwuj”, ale jakoś nie mogę się przełamać. Wiem, że to nie do końca fair, bo wśród ludzi powinna działać zasada wzajemności. Myślałem, że może napiszę do niego i podziękuję za obserwowanie moich zdjęć, może przeproszę, że nie odwzajemniam. Nosiłem się z tym zamiarem dwa dni, zanim się wreszcie zdecydowałem. Kiedy otworzyłem zakładkę „obserwujący” i przewinąłem w dół okazało się, że nie mogę umięśnionego znaleźć. Może zapomniałem jego nick, albo coś dziwnego się stało. Szukam, szukam, i nie ma. Nie podziękuję więc. Szkoda…

Tąpnięcie musi być

Tąpnięcia. W pewnym domu zdarzają się co jakiś czas. Choć ta rodzina broni się przed nimi, a jednak prędzej czy później staje się jasne, że tąpnięcie jest nieuniknione. Tąpnięcie jest prowokowane i realizowane przez tzw. głowę rodziny. Szyja też prowokuje tąpnięcia, ale nie ma takiej ekspresji jak głowa, efekt jest słabszy. Wszyscy przeczuwają zbliżające się tąpnięcie, a jednak nikt nie jest w stanie podjąć kroków, by go uniknąć. Bo gdyby dzieci zabrały się do pracy, a rodzice dali radę bez emocji wyegzekwować konsekwencje, tąpnięcie byłoby niepotrzebne. Niestety, rodzicom szkoda i żal, dzieciom ciągle jest mało, wskutek czego tąpnięcie staje się jedynym wyjściem z impasu, przełamaniem zamkniętego kręgu, daje nadzieję na wolność. Do następnego tąpnięcia.

Zaczęło się od tego, że ojciec zarekwirował wszystkie komiksy. Dość bezmyślnego przebiegania wzrokiem przez dymki. Potem skonfiskował najlepsze, zabawne książeczki, czytane po dziesięć razy, jakby należały do biblii. Opustoszały z książek niektóre półki; dobry impuls, by zapełnić je czymś świeżym.

Tąpnęło też i z innego powodu. Oto w kącie pokoju dziecięcego śpi po raz pierwszy mały, młody kotek. Efekt dyskusji trwających od miesięcy, które znalazły swoją eskalację i emocjonujący finał właśnie dziś. Tak, do tego domu trafił kot, w wyniku składanych ze łzami i solennie przysiąg, że będzie się miał kto nim zajmować. Przysiąg nie składali rodzice. Kiedy się to stało, matka zaniemówiła, ojciec poszedł grać na pianinie, córka czerwieniała z radości i syn powtarzał, że jest oszołomiony i nie czuje nic.

Tak nastał wieczór, dzień niedzielny. Oczekujemy poniedziałku.

Dzień zwykłego dłubania

Walka z komputerem, no kto ją doceni? Tak naprawdę: walka o komputer. Żeby działał. Z pięciu dysków, które są w środku, zniknęły dwa. Są, są w komputerze, ale on przestał je widzieć. Walka, niech zobaczy, bo te dyski są ważne, potrzebne, już na nich zapisano niezbędne dane, programy, pliki, zdjęcia, filmy, teksty. Niech zobaczy!

Albo ten dysk do kopii zapasowych. Każdy komputerowiec, każdy przy w miarę zdrowych zmysłach, każdy z odrobiną doświadczenia, już na pewno każdy, któremu kiedyś się zepsuł dysk, każdy z tych ludzi nie będzie spał spokojnie, jeśli przestanie działać dysk do kopii zapasowych. A mnie przestał. Konkretnie – działa, ale nie mogę się z nim skomunikować. Czyli? Dysk ma interfejs ethernet i podczas kopiowania danych przestał odpowiadać. Reset dysku, reset komputera, ale nic z tego. Może adres IP wyskoczył i trzeba spróbować DHCP? To wymyśliłem dopiero w busie, w drodze do domu. Spróbować mogę dopiero jutro, więc dziś spokojnie nie usnę. Bo jestem przy w miarę zdrowych zmysłach, z odrobiną doświadczenia, i mnie kiedyś też zepsuł się dysk. 

Ale ja nie mam naprawiać dysków, nie tego się ode mnie oczekuje. Mam produkować konkret, tu: montaże wideo. Mają być wyniki, czyli filmiki. Co kogoś obchodzi IP i DHCP? Nie obchodzi, nawet nie kiwnie z empatii głową, nawet bezczelnie powie: poradzisz sobie, choć sam nie ma pojęcia, o jaką radę, jakie poradzenie chodzi, bo nie jest w stanie wymyślić lepszego pocieszenia, bo to nie jest pocieszenie tylko zlewka. 

Może jutro rano przyjedzie jakiś nowy pomysł…

—–

następnego dnia w pracy

Jest! Dysk zapasowy jest dostępny! Dziękuję! (nie wiem komu, Panu B. nie śmiem dziękować, w końcu to tylko taka sobie ziemska sprawa…)

Obudził się przed szóstą

Obudził się przed szóstą, sam, w sypialni. Było już całkiem jasno. Ptaki świergotały nawet cicho, nie tak, jak podczas świtu. Muszę iść do ubikacji, pomyślał. Wtedy przypomniał sobie, że w pokoju śpi dwójka jego dzieci, i że poprzedniego dnia, wieczorem, chłopaka bardzo rozbolała głowa. Zmartwiał. A jeśli było to coś poważnego i teraz chłopak nie oddycha? Ciekawe, że kiedy była w domu kobieta, matka chłopaka i dziewczyny, śpiących w drugim pokoju, podobne myśli nie przychodziły mu do głowy. A teraz wariant z zimnym chłopakiem uporczywie nie odpuszczał. Zmartwiał jeszcze bardziej. Zaczął zbierać się z łóżka, potem kilka kroków przez pokój, do przedpokoju i ubikacji. Jeśli chłopak jest już siny, co zrobić? Pokazać go jego siostrze, czy tak powinno się? Czy nie będzie to zbyt straszne, okrutne? A może zadzwonić od razu po pogotowie i nie pozwolić, żeby ktokolwiek inny go zobaczył? Lecz przecież śmierć nie jest czymś przeraźliwym, o ile sami nie wyprodukujemy tej przeraźliwości. Każdy prędzej czy później spotka się ze śmiercią, więc jeśli już jest okazja zobaczyć trupa, doświadczyć tego spotkania… Tak, to boli, ale jest więcej bólów, które po prostu są i będą.

Co za głupie rozważania, pomyślał, przecież jeśli chłopakowi coś się stało, mnie pierwszego szlag trafi. Jeśli nie trafi, to zwariuję, ale zanim zwariuję, to coś będzie okrutnie bolało, tu w piersi i trochę niżej, nad brzuchem. Potem, żeby z bólu nie zwariować, zwariuję na znieczulenie. Będę sobie śpiewał o ptaszkach (śpiewają zresztą za oknem), ale nie przestanę, gdy minie wiosna, przejdzie lato, będę śpiewał na jesieni, gdy w ogrodach już martwa cisza. Martwa!

Nie poszedł do kibla. Z pełnym pęcherzem, bolącym podbrzuszem (ból istnienia?) podszedł do pokoju dzieci. Chrapanie syna, takie rzężenie, przeciągłe, całkiem zdrowe, takie jak zawsze. Więc córka. Co z nią? Trochę czasu zajęło mu zauważyć, że spokojnie, ledwo dostrzegalnie, porusza się przy oddechu.