Siadam do montażu wideo. Mam już około 75% materiałów, w tym tzw. mięso – czyli sedno, główną treść krótkiego filmu, który ma powstać. Ale to „mięso” jest jeszcze „z kością” i „podrobami”. Porozrzucane w różnych częściach „surowca”. Trzeba je wypreparować i połączyć w odpowiedniej kolejności – smaków, faktury, treści – aby powstało danie, przy którym widz powinien zapomnieć, że powstało z „mięsa”.
Nawet, jeśli film ma mieć kilka minut – widz powinien dość szybko zapomnieć, że jest to film, twór w rzeczy samej sztuczny. Niech widz wskoczy w historię, która w dużej części tkwi w nim samym – wtedy jest szansa na wchłonięcie odbiorcy.
Kiedy siadam do montażu, przeważa mnie poczucie niewiedzy. Jakbym jeszcze nie był gotowy, jakbym nie wiedział, jak to zrobić. Ale muszę zacząć, bo zobowiązałem się dotrzymać terminu. Więc oglądam kawałki i najtrudniejsze jest znoszenie tego, że ciągle niewiele rozumiem. Trzeba opanować strach, cierpliwie, spokojnie szukać, przykładać różne części. Zaczynam od poszukiwania tego, co najbardziej przemawia. Teraz na przykład szukam „od końca”, żeby nie przywiązywać się do kolejności, w jakiej materiał był nagrywany.
Może najtrudniej uwolnić się od myśli, że to, co zrobię będzie kiepskie w moich własnych oczach. Że nie ma efektów „pośrednich” – bo albo jest to, co mnie satysfakcjonuje, czego widzę sens, albo zrobiłem dziadostwo i praca pójdzie do kosza. Uwolnienie się od tego lęku to podstawa pracy twórczej, w przeciwnym razie – nigdy nie skończyłbym niczego, nie pokazał niczego, bo zawsze byłoby „nie gotowe”.
Przypominam sobie wywiad radiowy ze Stanisławem Lemem, któremu zadano pytanie – jak powstała powieść „Niezwyciężony”? Mam to nagranie, autentyczny głos Lema:
– Tak mi się napisało. Doprawdy nie wiem, jak się napisało i nie jestem w stanie powiedzieć, co bym napisał, gdybym tego nie napisał. Powieść jest nie za krótka, nie za długa, taka w sam raz.
Tymczasem ta powieść to świetna realizacja sztandarowego schematu scenariusza np. filmowego. Starannie skonstruowany przebieg napięć, żadnego zbędnego wątku czy detalu, kulminacja, i zwycięstwo, które jest raczej przegraną rodzaju ludzkiego. Po drodze – znakomite opisy wplecione w najdramatyczniejsze akcje, psychologia człowieka, oczywiście szeroka wiedza naukowa.
Kiedy w średniej szkole muzycznej pani dyrektor mówiła, że Bach doskonale wiedział, co komponował, to powstawało we mnie wzburzenie. Przecież w sztuce, zwłaszcza w muzyce, która istnieje tylko w akcji, liczą się przede wszystkim emocje, nawet jeśli połączone lub bazujące na intelektualizmie. Przecież nie chodzi o to, żeby wiedzieć (kij z tym, co mi po wiedzy), ale żeby czuć. Rozumiem, że tym sposobem pani dyrektor chciała nas zachęcić do zgłębiania wiedzy muzycznej i pewnie zachęciła, nawet jeśli się buntowaliśmy.
Pogodzić się z bezsilnością, przyznać, że nic nie wiem, to dobry początek. Szukać wątku, znaków, tego, co najważniejsze…
PS. Czasem w różnych kręgach twórczych można zauważyć rzekome objawienia. Pada pytanie – co zrobić, jak to zrobić – i już ktoś ma gotową odpowiedź. Zaś zastanowienie, trawienie tematu, rozpatrywanie różnych możliwości – postrzegane jest jako słabość, amatorka, dyletanctwo. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie.