Warto

Interesuję się od dawna różnymi dziedzinami nauki. Oglądam sporo filmów dokumentalnych, w sumie to chyba jedyne, jakie ostatnio oglądam. A jednak to, czego dowiedziałem się z filmu, który tu załączam, przechodzi moje wyobrażenie. Pamiętacie, czterdziestolatki, jak w podstawówce kolorowaliśmy ćwiczeniówki do geografii? Gdzie jakie zboża, gdzie jakie temperatury, opady i tak dalej. W perspektywie tego filmu nasze lekcje geografii to nawet nie żłobek. To głęboka prehistoria. 

Często słyszałem, że użycie satelitów Ziemi pozwoliło na zupełnie nowe spojrzenie na nasz świat. Lecz dopiero ten film uświadomił mi, o co chodzi. To przechodzi moje wszelkie wyobrażenie…

 

Jeszcze jedno. Mam wrażenie, że człowiek powinien przestać majstrować przy Naturze, bo może ją tylko zepsuć.

Błogosławić pustkę

W nowoczesnej galerii handlowej, w wielkim mieście, jakiś zwariowany przedsiębiorca wynajął przestrzeń przeznaczoną na jeden z butików. Nie wystarczył mu pojedynczy moduł, potrzebował co najmniej trzech. A że zapłacił, nikt nie wnikał zbytnio, co miałoby się tam znajdować. Wiadomo, że jak alkohol, to musi być koncesja, i tak dalej, ale to przecież oczywiste.

Lecz nie pojawiły się tam używki. Co zatem? Tego nikt nie wiedział. W dniu otwarcia nie było ciekawie – żadnych promocji, ogłoszeń przez megafony, ani zespołu muzycznego, klauna, waty cukrowej i tak dalej. Po prostu…. nic. Jedynie obrotowe bramki, jedna do wejścia, druga do wyjścia. I jeden człowiek z obsługi, dość monotonnie ubrany, który czasem pochylał się w stronę wchodzących, na coś zwracał uwagę, coś wyjaśniał. Niektórzy pod jego wpływem wycofywali się, inni, szybko sięgali do toreb czy niewielkich plecaków, takich, jakie zabiera się do miasta na średnie zakupy.

Obrotowe bramki prowadziły do dużej sali, w białym kolorze. Światło równomiernie rozświetlało ściany, nawet trudno było stwierdzić, skąd pochodzi. Ale to nieważne, wątpię, czy ktokolwiek zwracał na nie uwagę. Było wszechobecne, i jednocześnie – nieobecne, po prostu. Tylko tacy jak ten np. fotograf, przez chwilę się nim interesowali, a nie mogąc wyśledzić jego źródła (zresztą było naprawdę nieciekawe), dawali sobie spokój.

Wzdłuż białych ścian ciągnęły się wąskie, drewniane ławeczki z trzeba szczebelkami. Nie wyróżniały się zupełnie niczym, może tylko tym, że były prymitywne i niewygodne. Brakowało im najprostszych nawet ozdób, załamań, ponad te, który wynikały z kształtu samej sali. I więcej – nic. Po prostu nic. Żadnego dźwięku (było nadzwyczaj cicho), ani ruchu, nawet animacji wyświetlanych na ścianach ukrytymi projektorami. Należy dodać, że absolutnie zabronione było wnoszenie napojów, przekąsek (nie dla Mc’Donalda, Burger Kinga itp.), a ci, którzy właśnie kupili książkę lub gazetę, mieli je czym prędzej schować.

Właścicieli sąsiednich butików ogarnęła irytacja. Ten „projekt”, albo „nie projekt” (jak go nazwać?) nie mieścił się w wyobrażeniu galerii handlowej. Powstały obawy, że zakłóci atmosferę miejsca i doprowadzi do zmniejszenia zainteresowania, popytu, i ostatecznie – spadku dochodów. „To bezczelność” – słychać było głosy krytyki, oczywiście w kuluarach i przy koniaku, gdyż nikt nie śmiał wystąpić otwarcie, niepewny, czy będąc pierwszym, nie narazi się komuś lub czemuś. „Projekt” swoją atmosferą przypominał kościół, jednak zbyt wiele było w nim na opak. Zamiast mroku – jasność, zamiast ołtarzy, figur i klęczników – pustka, i brak nawet odzianych w najjaśniejsze (albo ciemne) habity postaci, przemykających szybko i zręcznie z tackami w dłoniach.

Już po dwóch miesiącach wyszło na jaw, że obawy były płonne. Zamiast spadku, zanotowano wzrost dochodów, na tyle, że fenomen miejsca zaczęli badać uczeni. Okazało się, że klienci, spędzający choć piętnaście minut w białym pokoju, powracają do galerii handlowej z nowym zapasem energii. Sami przyznawali, że wśród białej pustki doświadczali olśnienia, przypominali sobie kolejne artykuły, które mieli kupić, lub wpadali na fantastyczne pomysły np. prezentów dla ojca, babci lub znajomych. Obroty galerii zaczęły wzrastać. 

Odkryto również kilka przypadków odnalezienia sensu życia. Owi klienci nie posiadali się z radości, błogosławili niekonwencjonalny pomysł butiku, w którym nic nie ma – pomysł z pozoru szalony, a jakże zbawienny. I nawet nie mieli za złe tego, że sprawdzając operacje na koncie, na końcu miesiąca, odkrywali pokaźny odpływ funduszy – oczywiście tylko ci, którzy używali kart zbliżeniowych. Zresztą, kto dziś ich nie używa, kto chodzi do galerii handlowych?

O Twitterze

Twitter jest tak skonstruowany, że każdy może obserwować każdego. Jedynym sposobem na pozbycie się niepożądanego obserwatora jest zablokowanie go. Skoro jednak Twitter wyraźnie informuje użytkownika o nowych osobach, które zaczęły mnie obserwować, to nie informuje o tym, kto przestał mnie obserwować. Twitter nie informuje też, kto mnie zablokował – po prostu przestaję widzieć posty tego kogoś, nie mam więc szansy żadnej interakcji. 

Przeglądając użytkowników Twittera można zauważyć osoby, które mają na koncie tysiące , dziesiątki tysięcy i setki tysięcy obserwujących. To bardzo ciekawe, pozwala się zastanowić nad trendami wśród użytkowników. Jednak fałszywe byłoby sądzić, że ilość obserwatorów odzwierciedla prawdziwe zainteresowanie jakąś osobą.

Istnieją bowiem programy (raczej trzeba za nie zapłacić), które pozwalają namnażać obserwatorów. Najprostszym mechanizmem, stosowanym też na Facebooku, jest „lajk za lajk”. Skoto Twitter informuje, kto mnie zaczął obserwować, sugeruje mi niejako (i należy też to do dobrego tonu) bym zaczął obserwować tę osobę. A jednak ktoś może mnie obserwować przez jeden dzień, a potem przestać, a ja zauważę tylko spadek liczby obserwujących, będzie mi natomiast trudno odnaleźć tego, kto zrezygnował (by w zamian również przestać go obserwować). Jednak programy wspomagające robią to za nas. Wyłapują „niepokornych” albo „naciągaczy” i same przestają obserwować tego, kto się wycofał z obserwacji. Co więcej, te programy same potrafią to robić – zaczynają obserwować innych, a potem wycofują się z obserwacji.

Zastanówmy się – ile osób byłbyś w stanie obserwować? To znaczy – naprawdę czytać posty, które publikują? Stosunkowo niewielu. To zależy od częstotliwości publikowania, lecz z mojego doświadczenia sądzę, że obserwować 200 osób, które publikują ze średnią aktywnością, to już bardzo dużo. Zwłaszcza, że za naprawdę ciekawymi postami kryją się całe artykuły, zbiory materiałów, nad którymi warto się pochylić. Tak więc co z osobami, które obserwują 500, 1000, 10 000 osób? Ta obserwacja to fikcja. Tak więc życie na Twitterze, pod swoją powierzchnią, ma swoją drugą warstwę.

Programy, o których wspomniałem, mają również możliwość publikowania postów. Oczywiście użytkownik musi je zaprogramować, a posty zaczynają się powtarzać, co jest dość proste do wykrycia. To znaczy – byłoby dość proste, gdybym czytał Twittera bez przerwy. Muszę jednak spać, jeść, pracować. Poza tym Twitter to społeczność międzynarodowa, wchodzą więc w grę strefy czasowe. Wyraźnie widać ożywienie na Twitterze, gdy w USA jest dzień, albo konkretniej – popołudnie. Za to polskie tweety pojawiają się o innej porze. Tak więc programuje się automaty do tweetów w ten sposób, aby docierać do „klientów” na świecie w różnych porach.

Pamiętam jednak pewnego użytkownika (publikował posty o fotografii), który pisał tak często i powtarzał się tak bardzo, że trudno mi było wśród jego treści odnaleźć posty innych. Niestety, musiałem przestać go obserwować.

Im mniej pytań tym lepiej

Jak to przyjemnie być tylko wykonawcą!

– jesteś tylko wykonawcą i przyjmujesz, że zlecający zadanie sprawdził wszystko, co powinien,
– każde zwrócenie uwagi kosztuje dodatkowy wysiłek, a po co sobie dokładać pracy…
– gdy masz dodatkowe pytania to jesteś odbierany jako czepiający się, albo tępy, bo czegoś nie rozumiesz
– często ludziom nie zależy na tym, aby było coś zrobione dokładnie i dobrze, nie mają na to czasu, a jeśli pokażesz im jakąś nieścisłość, problem, niedoróbkę, to pozostawią cię z nią sam na sam.

Dlatego w praktyce im mniej pytań, tym lepiej.

„Obeschło”

…powiedział Wuj Konstanty, w Ferdydurke, Witolda Gombrowicza.

Wagę tego określenia ocenia się mieszkając na wsi. Szczególnie po wiosennych roztopach, gdy znika śnieg, a jego miejsce zajmuje grząskie błoto. To etap przejściowy, tak sobie tłumaczymy – my, którzy nie mamy wybetonowanych podwórek. Błoto wiosenne jest zupełnie inne niż np. błoto letnie, powstałe ze zmoczonej, nawet kilkudniowym deszczem, ziemi. Błoto wiosenne zdaje się nie mieć dna, jest wytrwałe, jak niezwyciężone. I ono w końcu ustąpi, i pył ziemi unosić się będzie z lada podmuchem gorącego, letniego wiatru.

Publicystyka mnie męczy

Czuję dystans do publicystyki. Przez ponad pół roku śledziłem TOKFM i pisałem tam aktywnie bloga. Teraz czuję zrezygnowanie, mam wrażenie, że cała ta dyskusja o wydarzeniach w Polsce jest nakręcana w wąskim gronie komentatorów i publicystów. Zespół dziennikarzy co rusz dorzuca do tygla kolejny news kreowany na sensację, która nie tak często jest sensacją wartą komentowania.

Lecz tłum oburzonych zabiera się za przetwarzanie newsa, rozpatrywanie go z różnych stron. Niestety, te strony wydają się już od dawna ustalone. Odnoszę wrażenie, że wiadomo raczej, kto i co napisze. I drugie wrażenie – że niewiele to zmienia w skali społeczeństwa. Czyli jest to zabawa niszowa, klubowa bym powiedział, pasjonatów, którzy niezbyt się przejmują tym, czy ktoś spoza kręgu ich zrozumie.

Lecz co jeszcze bardziej męczące – to język publicystyczny, wykształtowany, sprawny, wypływający niemal automatycznie spod palców stukających w klawiaturę. Ten język pełen ogranych już zwrotów retorycznych, sztucznie skomplikowany, zapętlający się sam ze sobą, stwarzający samą formą wrażenie doniosłości i racji. Ale to tylko nadęcie, które jednak często wydaje się nie do przekłucia.

Może to moja tęsknota za literaturą? Wspominam Etgara Kereta. Jego opowiadania fascynują mnie tym, że brak w nich uogólnień, analiz wyrażonych na poczekaniu. Ludzie z krwi i kości, naszkicowani tak, że czuje się ich każde ścięgno, widzi wyraźnie każdy grymas twarzy, porażają swoją bliskością. Domową awanturę potrafi opisać tak, że na jednej zadrukowanej stronie otrzymujemy obraz całego społeczeństwa, wraz z jego głównymi problemami.

Publicysta jest jak krytyk (literacki, teatralny itp.) Ogranicza go poruszany temat. Musi też być odpowiednio wyrazisty, zająć określone stanowisko, i najlepiej, aby nie było zbyt subtelne, bo nie zostanie zrozumiany.

Literat może być zupełnie wolny.

W Rumunii

Rumunia. Za każdym razem, gdy do niej przyjeżdżam, jest coraz bliżej. Jeszcze do niedawna na myśl, że mógłbym tu mieszkać, czułem się nieporadnie. To mija. Może dlatego, że mówię z coraz większą łatwością, jednak. Odruchowo wyrzucam z siebie całe zdania – w sklepie, na ulicy, w domu.

park sportu

Kiedy mija fascynacja, łatwiej żyć tak po prostu. Zupełnie jak z kobietą. A chciałoby się zatrzymać i jedno i drugie: móc spokojnie prowadzić mnogość codziennych spraw, a nie stracić ekscytacji – Rumunią.

Co jest w niej ekscytującego? Chyba najbardziej moja własna przeszłość, która w Polsce już odeszła, a tutaj jeszcze trwa w tak wielu miejscach. Widać ją w sposobie podłączania kabli na ulicznych słupach, na niezabezpieczonych chodnikach, z których można spaść gdzieś nagle, w ładnych z daleka akademikach, (w jednym z nich mieszkamy), które wewnątrz są pełne bylejakości.

miejsca rekreacyjne

Widać ją w tym żalu, że gdyby choć trochę bardziej się przyłożyć, to woda nie ciekłaby spod prysznica, drzwi domykałyby się lekko, szafki nie pachniały starocią. Ale zaraz myślę sobie, że w Polsce ta bylejakość i marnotrawstwo też jest, tylko trochę na innym poziomie. Więc skoro to tylko kwestia poziomu, to niewielka kwestia.

park sportu

Zresztą tam, gdzie w Rumunii się coś buduje, buduje się świetnie. Dziś na parkingu pod centrum handlowym dostałem bilecik z automatycznie rozpoznanym numerem naszego samochodu. Pierwsze trzy godziny postoju były gratis, więc przy wyjeździe bramka otworzyła się sama – parking „wiedział”, że to ja jadę, i że może mnie wypuścić.

Kupując starter telefonii komórkowej za 25 złotych dostaję 100 minut do wszystkich sieci i 1000 minut w mojej sieci. Nic dziwnego, że ludzie rozmawiają tu na umór. Nowoczesne centrum sportowe w Târgu Mureș zostało wybudowane przez miasto; wstęp na otwarty zespół basenów jest bezpłatny po godz. 19:00. Widziałem jedyny w swoim rodzaju basen kryty „balonem”, czynny przez cały rok, gdzie wstęp kosztuje 8 zł za 90 minut. Ponieważ „balon” ma dwie warstwy, na basen prowadzi śluza powietrzna.

Lecz artykuły w hipermarketach kosztują tyle, co u nas, albo i więcej. Prezent na wesele rumuńskie (sprzęt AGD) kupiliśmy w Polsce. Wszystko to, co znamy u nas, co przyszło z Zachodu, jest w Rumunii, ale nieco droższe. Również gaz LPG do samochodu. A ich zarobki to 40% naszych.

 

Basen kryty balonem
Zespół basenów, po 19:00 dostępny za darmo
Napisy w trzech językach – w Târgu Mureș mieszka dużo Węgrów

Nawałnica

Gdzieś, chyba w górze, ogromna kropla nadyma się,
uczepiona spustu tonącego w ciemności, i gdy jej miara nadejdzie, pęka,
rozpryskuje w niepoliczonych okruchach, z których każdy staje się skwapliwie i zręcznie podobieństwem matki. Spadając w dół tupią o
asfalt, armia biegnących krasnoludków: klaszczą i skaczą, bo właśnie
ulica jest pusta. To dżdżysty wieczór.

– I oto, proszę państwa! zbliżamy się do jednego z nich, właśnie
przycupnął na skraju drogi tuż tuż przy krawężniku, jest wyraźnie
zmęczony, oddycha ciężko, lecz uśmiecha się, podchodzę właśnie do niego z
mikrofonem, zaraz będę mógł zadać pierwsze pytanie: Witamy na
Ziemi! Jak się pan czuje?
– Wspaniale.
– Tylko pogratulować! Może kilka słów dla naszych słuchaczy, którzy chcieliby się dowiedzieć, jak tam na górze?
– Ciemno.
– Tak, to zrozumiałe, o tej porze dnia, w zasadzie nocy. To może kilka
słów na temat naszej obecnej sytuacji, na pewno pan wie, Euro 2012…
– Nie.
– Nasza rodzima drużyna poradziła sobie ostatnio nieźle, tak, wiemy,
państwo jesteście internacjonalni, ale w końcu wylądowaliście u nas…
– Człowieku, daj mi spokój.
– A kilka słów o sytuacji ekonomicznej, to na pewno odbiło się echem – Hiszpania słabo, Grecja idzie do urn, u nas reformy kontynuowane…
– Czyżby? Nie jestem w temacie.
– To może chociaż krótkie podsumowanie sytuacji politycznej?
Ludek sztywno podniósł się, ugiął raz jedną, raz drugą nogę, podskoczył z wysiłkiem raz i drugi, trzeci… rozkręcił się jakoś i w podskokach dołączył do swoich kolegów.
– Dziękuję za rozmowę! A teraz przekazuję głos do studia. Dalsze wiadomości.

Polska autostrada

Trudno o lepsze wydarzenie podsumowujące polskie zmagania z budową autostrad. Wiadomość z dnia 5 czerwca 2012 na gazeta.pl Rzeszów

Hiszpańska ciężarówka, która wiozła sprzęt transmisyjny na Ukrainę dla
stacji Al-Dżazira, utknęła na niedokończonym odcinku autostrady A4 koło
Rzeszowa – dowiedziała się "Gazeta".

– Hiszpański kierowca miał zainstalowany system GPS.
W Rudnej Małej koło Rzeszowa, gdy był na wiadukcie, skończyła się
autostrada i ciężarówka spadła. GPS nie wyłapał, że droga nie jest
dokończona.

Miss Krakowa i nastrój

Przez przypadek trafiłem na zdjęcia z wyborów Miss Krakowa. Nie wiem, czy to efekt mojego kiepskiego nastroju, ale oglądając je nachodzi mnie uczucie smutku i jakiegoś…. nieporozumienia. Najbardziej przy zdjęciu, w którym kobieta trzyma urnę, do której męska ręka wrzuca kartkę, a w tle – głowy tylko mężczyzn.



(kiepskie oświetlenie, tak przy okazji…)

Chciałoby się powiedzieć – dziewczyny, po co dajecie się nabierać na taką zabawę…? Bo wydaje mi się, że są one jakby nie w swojej skórze, robią dobrą minę do "średniej" gry. Sprawia to wrażenie…. żałosne… No i te przypięte numerki…. Czy wy też macie takie wrażenie…?