Zastanawiam się, czy obecnie rządząca władza rzeczywiście różni się od poprzednich, czy to tylko ja ostatnio zacząłem coś więcej rozumieć z polityki… Piszę dziś o tym ponieważ to co widzę, jest dla mnie… zastraszające…
W zawód polityka niejako wpisane jest niemówienie prawdy, a z pewnością – niemówienie całej prawdy. Szczególnie w demokracji, w której to zwykli, przeciętni obywatele wybierają tych, co stoją na ich czele. Od te sytuacji byłby jeden wyjątek – gdyby wyborcy byli na tyle dojrzali i świadomi, że znieśliby każdą, szczególnie tę niemiłą dla nich wiadomość, dotyczącą przykrych konieczności podejmowanych dla ich dobra. Byłby to ideał, który, niestety, wydaje się daleki od rzeczywistości.
Tak więc politycy muszą ukrywać, pomijać pewne prawdy, muszą nawet kłamać. Jest to niejako konieczność systemu demokratycznego, w którym polityk musi wznieść się ponad przeciętność wyborców.
Z drugiej strony ideałem byłby, gdyby politycy, nawet jeśli muszą zwodzić, robili to wyłącznie dla dobra obywateli. Niestety, często zwodzą opinię publiczną tylko dla swojego dobra. Odróżnienie tych dwóch zwodzeń jest rzeczą trudną i niemożliwą do 100% realizacji.
Patrząc na obecną sytuację w Polsce zastanawiam się, o które z tych zwodzeń chodzi. Rozumiem, że trzeba mieć władzę, żeby zaprowadzić porządek. Trzeba mieć wpływ, żeby uzdrawiać nadpsute morale polityki, urzędów i społeczeństwa. Czy jednak uzykiwanie tego wpływu poprzez sięganie do centrów, które są wyrzutem dla Kościoła i dla trybunałów sprawiedliwości, może uświęcić cel, jakim jest przyszła naprawa moralna organów państwa?
Takiej schizofrenii jeszcze nie przeżyłem, być może dlatego, że nie pamiętam czasów socjalizmu. Ale wydaje mi się, że nawet tamci trochę bardziej ukrywali i udawali, lepiej pozorując szlachetność idei i działań. Wydaje mi się również, że poprzednicy obecnego rządu zwodzili w bardziej elegancki sposób. Obecni – robią to grubymi jak liny okrętowe nićmi.
Sięganie do populizmu prędzej czy później kończy się pożarciem przez masy. Sięganie do dyktatury – również. Nadzieja, że jedna partia, nie dopuszczająca do zaistnienia zdrowych opinii krytycznych ze strony opozycji, jest zdolna prosto poprowadzić państwo, jest w 90% mrzonką. Żeby być Piłsudskim, trzeba coś sobą reprezentować. Co reprezentuje sobą mąż stanu schlebiający ksenofobii, reklamujący się w mediach, które są wstydem naszego społeczeństwa, podejmujący współpracę z kimś, kogo deklarował przywoływać do porządku?
Na koniec – wspomnienie. Przed ostatnimi wyborami do Sejmu, jadąc w nocy do domu, słuchałem radiowych programów wyborczych. Wśród nich ujął mnie jeden człowiek. Panowie politycy, wasze programy wyborcze, pełne piosenek, efektów dźwiękowych, anegdot itp są niczym wobec wystąpienia jednego z was – Andrzeja Leppera. To ktoś, kto przemawia do ludzi, do ich serca, współczuje im, rozumie ich. Oczywiście w mowie. To człowiek, któremu słowa same płyną przez usta – nie odczytywane z kartki ani powtarzane do sztuczności w zaciszu studiów nagrań. Nie wnikam w sens jego słów – i wnikać jest zbędne, gdyż on nie ma większego znaczenia. I to właśnie robi wrażnie w Polsce, gdyż tak niewielu jest tych, co sens zdołają ocenić.