Kilka cienkich rurek, w kolorze ciemnej czerwieni, pomarańczu i przezroczyste, nadchodzących z różnych kierunków, zmierza w stronę nakrytego białą tkaniną łóżka na kółkach. Wchodzą pod materiał, który wybrzusza się w centrum. Nieco wyżej, porusza się głowa. Chce jedzenia. Dostanie zupę, krupnik, nawet dwie porcje. Nie będzie wybrzydzać, jak kilka dni temu. Na deser pochłonie słodki jogurt, choć bez cukru.
Będzie odliczać godziny wieczora, przytomnym wzrokiem śledząc wskazówki ściennego zegara, który wisi po drugiej stronie przejścia, w dyżurce pielęgniarskiej, na przeciwległej ścianie. Czyżby lekarstwa na migotanie komór powodowały aż takie wyostrzenie wzroku? Żartuje sobie teraz, nawet pokpiwa z gości. Stoją przy niej, uśmiechają się z lekki powstrzymaniem, bo czy to możliwe, że będzie jednak inaczej? Odejścia takiej matki znów byłoby żal.