Odbijają się konary drzew w karoseriach naszych samochodów, gdy pędzimy przez miasto. Ani nie wiemy kiedy. Przeglądają się chmury, że teraz, wiosną, takie mniej uczesane. Uliczne latarnie głaszczą maski i błotniki, zbyt delikatnie, byśmy je czuli. Deszcz z przedwiośnia puka do zasuniętych szyb.
Ktoś rozmawia z kimś bliskim, bez nas, na temat zasadniczy. Dowiemy się o tym z porannej gazety, którą znajdziemy trzy dni po wydaniu, złożoną starannie na przystanku. Tłumy całe prześlizną się lśniącymi cieniami po nawoskowanych bokach bolidu, gdy w godzinach szczytu będzie przemykał alejami, jakby nie dotyczyły go ograniczenia prędkości, zakazy i nakazy. Jakby ani nie mogły mu przeszkodzić stojące w kolejkach samochody. Jakby nie miał wstydu, a może jakby mu było wszystko jedno. Jakby nie mógł już odczuć ludzkiego smutku, rozpaczy, nawet fascynacji.
Idealne odgrodzenie się od świata.