Dziś wieczorem przechodziłem przez Rynek w Krakowie. Usłyszałem donośne wrzaski, dochodziły od strony ulic św. Anny i Jagiellońskiej. Poszedłem w tamtą stronę myśląc, że dzieje się coś niezwykłego, co warto będzie sfotografować. To okolice Uniwersytetu Jagiellońskiego, a dalej znajduje się Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna. Niekoniecznie więc mogła to być po prostu awantura na ulicy; pomyślałem, że może jakiś performance, studenci ćwiczą spektakl przy otwartym oknie albo coś w tym stylu. Zadziwił mnie wyjątkowo silny głos, podejrzewałem nawet, że to dorosły mężczyzna.
Moim oczom ukazało się małe dziecko stojące na chodniku. Obok niego kucała kobieta, próbując dzieciakowi coś tłumaczyć. Dziecko wyglądało rzeczywiście na dwuletnie i krzyczało przeraźliwym i strasznym głosem, o które nigdy bym je nie podejrzewał (a mam dwoje starszych dzieci). Dźwięk odbijał się od wysokich kamienic Starego Miasta.
Wokół tego miejsca zrobiło się dziwnie pusto. Gdy dochodziłem, dzieciak zamachnął się szerokim sierpowym w kierunku matki. Skierowałem się prosto na niego, pomyślałem, chyba bez sensu, że może mógłbym jakoś wesprzeć kobietę, która zaczęła tracić cierpliwość. Ale w tym momencie pojawił się mężczyzna, który wysiadłszy z samochodu, wziął dzieciaka, posadził go na tylnym siedzeniu i zamknął drzwi.