W nocy z niedzieli na poniedziałek spaliśmy w Poznaniu. Lecz nie w centrum, jak w Warszawie. Złowrogi ryk wielkiego miasta dochodził tym razem nie zewsząd, lecz z konkretnego kierunku. Czułem się jak w Układzie Słonecznym, który jest na peryferiach naszej galaktyki, Drogi Mlecznej.
Zaś od wczoraj jesteśmy tam, gdzie kończy się asfaltowa droga, na wprost jeziora, w środku lasu. Ryku wielkiego miasta nie ma. Były za to drobne falki o barwie ołowiu, ze srebrnymi odblaskami. Wysoko nad taflą wody płynęły deszczowe chmury.