Dziś, temperatura, rano i wieczorem, nie wzniosła się powyżej piętnastu stopni. Fakt ten godny jest odnotowania wobec fali westchnień, jaka w ostatnich dniach płynęła od strony ludu powszechnego, z powodu dręczącej temperatury. W ciągu dnia, owszem, było gorąco, ale już nie tak bardzo, jak przez kilka ostatnich dni.
Stan pogody nie jest wysokich lotów tematem. Podobno pojawia się wtedy, gdy o czymkolwiek innym trudno porozmawiać. A mimo trudności, rozmówcy nie poddają się i prowadzą grę na czas, podczas której poszukują wytworniejszych punktów zaczepienia.
Czy jednak rozważanie pt. „kiedy pojawia się temat pogody”, nie jest jeszcze bardziej miernym tematem, od samej pogody?
Zacznijmy jeszcze raz. Dziś temperatura spadła… Było po prostu chłodniej niż wczoraj i przedwczoraj, niż przez kilka ostatnich dni. Nie chodzi jednak o to, że umilkły westchnienia znajomych, przechodniów, pracowników, ekspedientek, tramwajarzy (tych, którzy nie mają w kabinie klimatyzacji). Chodzi o to, że spadek temperatury o dziesięć stopni zmienia ogląd świata, zmienia jego miejsce ludzkiej na skali wrażeń, że to jak przejście do innego kontynentu, innej strefy klimatycznej, innej epoki dziejowej.
Może to sposób na ciekawsze życie – uwrażliwić się na takie banały. Antek nie podróżuje, nie chodzi od kina, nie zagląda do klubów, książki czyta między przystankami tramwaju albo w wc, w czym podwyższona temperatura otoczenia nie przeszkadza mu wcale. Po prostu chodzi do pracy, jak również je, śpi i zajmuje się mnóstwem drobnych zadań, przy czym stara się żadnego z nich nie olewać. Czasem czyta gazetę, zastanawia się nad polityką, martwi o zmiany klimatyczne i nadmiar plastiku. Wydaje się więc zwykłym, porządnym, wypełniającym swoje obowiązki człowiekiem. Czy to potrzeba religii sprawiła, że ze mian temperatury czynił swoje święto?