Znaleziona kartka

Szlak turystyczny w okolicach Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Nigdy tu nie byłem, dziwne trakty w lesie, niektóre jakby przestarzałe, bo na drzewach farba wyblakła i trudno je odnaleźć w powiązaniu z innymi ścieżkami i szlakami. Na rozstaju dróg – taka kartka. Wśród wysokich traw, jakie wzrosły od wiosny i utrzymują się jeszcze w pełni lata.

Przerażające, ilu rzeczy nie umiem, nie zdążyłem się nauczyć, nikt mnie nie nauczył, nie zmusił, bym się nauczył, nie uświadomił, że trzeba się nauczyć.

Zatrważające, jak do niedawna nie zdawałem sobie sprawy z podstawowych kwestii, a dopiero co zacząłem sobie zdawać sprawę i wziąłem się za siebie, żeby nadrobić zaległości. Ale to jeszcze daleka droga.

Niesamowite, że zbyt wiele potocznych i normalnych rzeczy wywoływało we mnie strach i opór przed działaniem, spróbowaniem.

Przemożne przeświadczenie, że straciłem dziesiątki lat własnego życia, że wszystko, o co walczyłem i czego się nauczyłem, to tak niewiele, to niewiele się liczy.

Za Darka

Wpis z serii „Dziś jestem wdzięczny za…”, w której przedstawiam osoby napotkane w moim życiu, od których wziąłem to i owo.

Darek potrafił, i ciągle potrafi, mieć uśmiech na twarzy. Prawie zawsze, ciągle. Można powiedzieć, że uśmiech ten nosił jakieś drobne cechy „uśmiechu przyklejonego”, ale nigdy nie był sztuczny. Najwyraźniej to nie musi być sprzeczność, o czym przekonałem się po dłuższym czasie, zastanawiając się nad uśmiechem Darka.

Doszedłem do wniosku, że Darek nauczył się uśmiechać w różnych sytuacjach życia, i potem robił to z przekonaniem, świadomie, zdecydowanie. W końcu – odruchowo, twarz układała mu się w uśmiech. Że nie zawsze było do śmiechu, ta sytuacja, w której on się uśmiechał, to nieco inna sprawa. Ale tym bardziej zasługiwało to na uznanie – że właśnie wtedy potrafił się uśmiechać.

Pamiętam jedną historię z książki Karola Maya „Old Shatterhand i Winnetou”. Biały westman był ranny i Indianin wyciągał kulę z jego rany. Zabieg był bardzo bolesny, ale Old Shatterhand nie dał tego po sobie poznać. Winnetou zauważywszy to powiedział: skoro mój biały brat jest teraz taki spokojny, to przy palu męczarni śmiałby się w głos.

Idąc za tym zdaniem – śmiać się, gdy irytacja, trwoga, rozpacz – to jest osiągnięcie zasługujące na uwagę i naśladownictwo. Jestem wdzięczny za Darka, który mi to pokazał.

Po co, po co…

Życie stało się tak szybkie…
Zaczynając wymawiać jakieś zdanie mamy przekonanie o jego słuszności, celności. Możemy być nawet z niego dumni.
Kończąc je już przeczuwamy, że stało się nieprecyzyjne i nieaktualne.
Cóż dopiero – zanotować takie zdanie,
A wydrukować…? Po co…?

Kot, zwierzę miłe – niemiłe

Nowo wybudowany dom pogrzebowy przylega do cmentarnego muru i wznosi się nad nim na kilka metrów. Żadne okno z tego budynku nie wychodzi na cmentarz – grobom towarzyszy ślepa, długa, jednorodna ściana. To ciekawe, że budynek odwraca się tyłem do miejsca, któremu zawdzięcza swoje istnienie.

To drobna refleksja, niezobowiązująca i niekrytykująca nikogo – ani właściciela, ani architekta. Możliwe, że nawet nikt z nikim o tym nie dyskutował, bo taki układ wydawał się wszystkim oczywisty. T wydźwięk ludzkiej mentalności, tej, tutaj, w tym momencie – cmentarz nie jest do oglądania, cmentarza nie chcemy widzieć, groby są straszne, jakkolwiek ich fundatorzy by dbali, by wyglądały majestatycznie.

Do muru cmentarnego, z drugiej strony tej przestrzeni, określanej mianem wiecznego spoczynku, przylega nasz ogród. Mur obejmuje go od tyłu, jak opiekuńczym ramieniem; zastanawiam się, jak wyglądałby tu nasz dom. Tak, chciałbym mieć okno z widokiem na mogiły. Byłoby w tym obrazie uspokojenie, a z drugiej strony – pewna ostroga, która koli, dając sygnał: jeszcze żyjesz, zrób więc coś, rusz się, póki możesz. Rusz się!

Cmentarz w Miechowie, nocą, fot. Piotr Kubic

Wracałem z wieczornego spaceru, gdy kot, tuż za furtką, pochwalił się złapaną myszą. „Dobry kotek”, w mroku przesuwał się jego kształt, jeszcze ciemniejszy od ciemnej okolicy. W świetle latarki mysz lekko oddychała. Szarpnął nią i podrzucał, jak kłaczkiem włóczki, którym bawił się w domu, za młodu. Czy myszy dostają zawału serca?

Na podwórku stoi duża huśtawka. Chłodne powietrze splatało się z poszarpanymi, ciemniejącymi pasami nieba w oddali, gdzieniegdzie w marchewkowym kolorze, tonącym w granacie i graficie. Usłyszałem chrupanie. To on. I ona. Dziwne – może niedziwne, że kot rozpoczyna kolację od ogona.

Dlaczego od ogona? Czy nie powinna interweniować demokracja? Co ma do powiedzenia prawo cywilne i karne? Czy to humanitarne? Na pewno nie. Ale kota nie dotyczy humanitaryzm.

Antek budzi

Antek budzi się w nocy z krzykiem. Budzi go jego dziewczyna, słysząc, jak Antek krzyczy. Możliwe, że sam nie obudziłby się, a dziewczyna ma to jeszcze z czasów, gdy budziła się na płacz dzieci. Ba, nawet nie płacz, tylko zakwilenie dziecka, a nawet poruszenie. Antek na początku budził się na płacz ich pierwszego dziecka, potem przyzwyczaił się, przystosował. Antek czasem powtarza i rzeczywiście ma takie przekonanie, że człowiek posiada ogromne możliwości przystosowawcze. Z kolei jego dziewczyna nie przystosowała się nigdy i o ile teraz nie ma już dzieci, to ona budzi się, gdy Antek niezbyt delikatnie zamknie drzwi od sypialni, a czasem budzi się nawet wtedy, gdy Antek z najwyższą starannością pod względem niehałasowania zamyka drzwi od sypialni.

Antka nie zastanowił fakt, że jego dziewczyna nie przystosowała się do hałasów w nocy i Antek dalej twierdzi, że człowiek posiada ogromne możliwości przystosowawcze. Podczas gdy jego teza może i jest słuszna, ale co najwyżej w przypadku 50% ludzkości, biorąc pod uwagę tylko jego i jego dziewczynę. Szerszych badań Antek nie przeprowadził, a jego dziewczyna na noc zakłada stopery do uszu.

Wracając do nagłego krzyku Antka w nocy: jego dziewczyna budzi go, bo nie jest jasne, czy sam obudziłby się na własny krzyk. Dziewczyna nie eksperymentuje i nie czeka, marzy, by sama usnąć jak najszybciej, więc niech Antek jak najszybciej przestanie krzyczeć. Budzi się on wreszcie, powoli, orientując się, że nie jest prowadzony w korytarzu do pokoju przesłuchań, ale znajduje się w łóżku, w sypialni, i to własnej, a dziewczyna szarpie go mówiąc: Antek, Antek. Jest mu trochę głupio, bo nie chciałby nikomu przeszkadzać, w tym – swojej dziewczynie. Jednak nie powie jej, że usnął oglądając kolejny odcinek filmu „Droga Stalina do władzy”.

Wejście na Kopiec Krakusa zimą, w nocy, Kraków

Wychodząc z pracy

Przemek, wychodząc z pracy, zawsze oddawał klucz na portierni. Teraz też oddał, ale zaraz potem otworzył na chwilę swoją torbę, żeby sprawdzić, czy nie zgubił kluczy od samochodu. Sprawdzanie kluczy od samochodu było rytuałem Przemka. Myślał, że gdyby zgubił klucze, gdyby np. wpadły mu do studzienki ściekowej w momencie, gdy chował je do kieszeni, albo do torby właśnie, gdyby więc wpadły mu klucze, miałby niezły problem. Mogły mu przecież wpaść niepostrzeżenie, co początkowo byłoby zupełnie bezbolesnym wydarzeniem, aż do momentu takiego jak ten, kiedy wychodzi z pracy i zmierza do samochodu, a kluczy brak. Mogłoby się okazać, że kluczy brak, gdy jest już przy samochodzie, czyli daleko od swojego biura, i nie mógłby sprawdzić, czy kluczy nie zostawił na biurku, albo czy nie spadły pod biurko.

Dobrym więc momentem na sprawdzenie kluczy od samochodu wydawał się ten, w którym zostawia klucz od biura na portierni i zamierza wyjść na ulicę. Mógłby jeszcze zawrócić, z portierni do biura, gdyby okazało się, że nie ma kluczy od samochodu.

Klucze były na miejscu. Czyli wszystko dobrze, wszystko jak zawsze. Ale nie uspokoiło to Przemka. Znalazłszy klucze w torbie, przypięte do wewnętrznej zapadki, karabińczyka na klucze, Przemek nie zamknął torby i nie wyszedł. Wyczuł w torbie twardy metal, to był ASG AEP UZI MIKRO. Czekał na takie okazje, jak ta. Z pozoru nie wyróżniające się niczym, ot zwykły dzień, ale Przemek wiedział, że właśnie dziś, po południu; że czuje i wie, że chce to zrobić, właśnie teraz. Pomyślał, że pierwszym celem, zupełnie naturalnie, będzie portier. Portier był jednocześnie ochroniarzem, ale tego Przemek nie obawiał się wcale. Kolejnym celem może być ktoś, kto będzie wychodził, w końcu było po południu i więcej osób opuszczało budynek. Kolejni będą przechodnie na ulicy, tak to zwykle bywa w strzelaninach urządzanych przez desperatów. Na samym końcu desperat, nazywany potem przez media szaleńcem, strzela sam do siebie, więc Przemek powinien zostawić przynajmniej jedną kulę. Musi zdążyć, zanim zostanie złapany i obezwładniony.

Żal się zrobiło Przemkowi portiera. Choć był to człowiek niemłody i inwalida, to jednak był jak swój, Przemek gadał z nim nieraz. Z kolei nikt inny z biura teraz nie nadchodził, a Przemkowi nie chciało się czekać. W niektórych zamachach desperaci sami szukali ofiar, chodząc korytarzami i zaglądając do sal np. szkolnych. Dziś Przemkowi nie bardzo się chciało. A przechodnie…? Dlaczego miałby strzelać do przechodniów…? To może chociaż po ścianach sobie postrzela. Ale to nie byłby wystarczający powód do tego, żeby potem zastrzelić siebie…

Tak rozmyśla Przemek, waży argumenty, czując pod palcami twardy metal, stojąc przy portierni i zerkając na portiera-ochroniarza, który niczym się nie zajmuje. Czyli nic z tego. Czyli jednak nie dziś. Czyli wyszło jak zawsze, byle jak. Bez determinacji i zdecydowania. Uzi mikro pozostaje w torbie, może na inne okazje, a Przemek wychodzi na zewnątrz, czuje ciągnący ulicą chłodny wiatr i dziwi się, że dziś tak jakby chłodniej.

piętnaście stopni Celsjusza

Dziś, temperatura, rano i wieczorem, nie wzniosła się powyżej piętnastu stopni. Fakt ten godny jest odnotowania wobec fali westchnień, jaka w ostatnich dniach płynęła od strony ludu powszechnego, z powodu dręczącej temperatury. W ciągu dnia, owszem, było gorąco, ale już nie tak bardzo, jak przez kilka ostatnich dni.

Stan pogody nie jest wysokich lotów tematem. Podobno pojawia się wtedy, gdy o czymkolwiek innym trudno porozmawiać. A mimo trudności, rozmówcy nie poddają się i prowadzą grę na czas, podczas której poszukują wytworniejszych punktów zaczepienia.

Czy jednak rozważanie pt. „kiedy pojawia się temat pogody”, nie jest jeszcze bardziej miernym tematem, od samej pogody?

Zacznijmy jeszcze raz. Dziś temperatura spadła… Było po prostu chłodniej niż wczoraj i przedwczoraj, niż przez kilka ostatnich dni. Nie chodzi jednak o to, że umilkły westchnienia znajomych, przechodniów, pracowników, ekspedientek, tramwajarzy (tych, którzy nie mają w kabinie klimatyzacji). Chodzi o to, że spadek temperatury o dziesięć stopni zmienia ogląd świata, zmienia jego miejsce ludzkiej na skali wrażeń, że to jak przejście do innego kontynentu, innej strefy klimatycznej, innej epoki dziejowej.

Może to sposób na ciekawsze życie – uwrażliwić się na takie banały. Antek nie podróżuje, nie chodzi od kina, nie zagląda do klubów, książki czyta między przystankami tramwaju albo w wc, w czym podwyższona temperatura otoczenia nie przeszkadza mu wcale. Po prostu chodzi do pracy, jak również je, śpi i zajmuje się mnóstwem drobnych zadań, przy czym stara się żadnego z nich nie olewać. Czasem czyta gazetę, zastanawia się nad polityką, martwi o zmiany klimatyczne i nadmiar plastiku. Wydaje się więc zwykłym, porządnym, wypełniającym swoje obowiązki człowiekiem. Czy to potrzeba religii sprawiła, że ze mian temperatury czynił swoje święto?


Ktoś czyta

W ciągu ostatnich trzech i pół tygodnia otrzymałem sygnały od dwóch osób, że czytają Moją (nie)codzienność. Poczułem zachętę, a nawet obligację. Jeśli istnieje choć jeden człowiek…

Poczułem też chęć odezwy. Wygłoszenia przesłania, które będzie uroczyste, będzie manifestem. Misja bloga urosła do rangi drogowskazu, inspiracji, tchnienia idei. Na przykład:

Odezwa 1: To nieprawda, że życie jest nudne

Jeśli masz trzydzieści, czterdzieści lat i na pytanie znajomego „co u ciebie” mówisz: nic nowego, to na pewno cierpisz na amnezję, albo jesteś nieśmiały i nie chcesz się afiszować ze swoim życiem, albo owego znajomego nie lubisz i nie chcesz mu sprzedawać swoich fascynacji i super pomysłów na życie. Jeśli on się nudzi, to jego sprawa, ty wiesz, że nie nadążasz wręcz za atrakcjami, które wpadają przez drzwi i okna (dziś: na ekranie smartfona), że możesz przebierać, decydować i rezygnować, że jeśli nie koncert, to spotkanie autorskie, wypad w góry, wieczór z przyjacielem, teatr, praca nad opowiadaniem, pisanie książki, składanie kolejnego albumu z fotografiami, wycieczka na rowerze, no mnóstwo mnóstwo.

Odezwa 2: Nie przejmuj się psychologią popularną

Może formuła tej odezwy nie jest zbyt czytelna, wtedy w podtytule należałoby dodać: pomijaj beznamiętnie dobre rady z facebooka. Bo już przejrzały hasła jak „jesteś tego warta”, „każdy jest niepowtarzalny, wyjątkowy”, „masz do tego prawo”. Z czasem okazało się, że hasła te miały zwiększyć sprzedaż tygodników albo klikalność na portalach. A w prawdziwym życiu codziennym nikogo nie obchodzi, ile jesteś warta, jeśli sama nie zapłacisz, ani twoja niepowtarzalność nie wydaje się taka oryginalna, a twoich praw nie potwierdzi sąd, nawet za trzy lata.

Odezwa 3: Nie wierz zapewnieniom

Po raz zapłaciłeś za coś, co zapewniało? Idealnie umyte szyby, komfort słuchania, tani lot na drugą półkulę, niezapomnianą noc, szybkie połączenie, fachową obsługę, najwyższą trwałość, stuprocentowe zadowolenie – i nie jesteś zadowolony? Padłeś ofiarą systemu! Upowszechniaj naszą odezwę: Nie wierz zapewnieniom.

Odezwa 4: Tylko miłość

Niewątpliwie to najwyższe uczucie próbują zbrukać teorie spiskowe, domorośli filozofowie, praktykujący playboye, tajemnicze siły niepojęte, tłumacząc je chemią, złudzeniem, otępieniem, opętaniem lub zwykłym nieporozumieniem. Nigdy nie poddaj się im. Wierz w miłość, wyczuwaj się podskórnie, domyślaj się jej na odległość, wzbudzaj, prowokuj, domagaj się (miłosiernie), miłość przetrwa smartfony, internet i kłótnie w rodzinie w grupie na whatsapp.

Odezwa 5: Wszyscy jesteśmy mniej więcej tacy sami

Jedziemy na tym samym wózku, może tylko jedni bardziej z przodu, inny z tyłu. Wydaje ci się, że jesteś lepszy niż polityk? Albo gorszy niż średni lekarz w miasteczku? Albo bardziej dbasz o higienę od Jędrka ze schroniska Brata Alberta? Te różnice, patrząc z kosmosu, są znikome, prawie żadne. Jeśli przeklinasz sąsiada, to wiedz, że on też przeklina, może nie ciebie, ale kogoś innego. Jeśli on jeździ leksusem, to przecież jest to tylko leksus, no nie przesadzajmy, szkoda gadać. Koleżanka z pracy tylko nadrabia miną, a motorniczy sklął cię nie dlatego, że jest chamem a ty niedorajdą, tylko jego matka i ojciec klęli normalnie, przy śniadaniu i przed pacierzem, czego ty nie doświadczyłeś, więc się zdziwiłeś. Nie jest tak źle, nawet złodziej powiedziałby ci „przepraszam”, gdyby miał więcej czasu.

Zadanie

Zaproponuj kilka odezw w komentarzu. Dopiszę. Powodzenia, czekam!

Kiedy szczęście

Kiedy nadchodzi szczęście, na próżno zgłębiać, dlaczego nadeszło. Można robić zdjęcia, kręcić filmy, próbować je zanotować, napisać tekst, ale to wszystko to kiepskie wysiłki. Można badać, jakimi drogami nadeszło, zapamiętać te rozstaje, które mijaliśmy, wybory, których dokonywaliśmy, które do niego doprowadziły. Ale te działania to łudzenie się, że w przyszłości będzie można podobną drogę powtórzyć. Nie będzie można. No dobrze, będzie można, ale jednak nigdy z takim samym skutkiem.

Zapraszam na koncert

8 czerwca o godzinie 21:00 w Krakowie, w Teatrze Barakah przy ul. Paulińskiej 28.

Wkraczam na pustelnię. Aby w sobotę jak najbardziej rozwinąć skrzydła, teraz składam je, zwalniam ich ruchy, może nawet lekko zwiążę, na chwilę. Posucha w sferze natchnienia minie, kiedy zewnętrzne i wewnętrzne bodźce odsunie się daleko. Mózg nie znosi pustki, zacznie tworzyć, gdy pustkę odczuje. Musi ją odczuć czasem boleśnie, musi się znudzić, by potem poderwać.

Pozostaje ćwiczenie techniki, powolne, niespieszne, bardzo precyzyjne i bez emocji. Do wykonania praca rzemieślnicza, a na przeoranym polu wzejdzie natchnienie. Praca intelektualna już zrobiona – jest program, następstwo napięć, co i do czego prowadzi i na czym ma się skończyć. Więc teraz – rzeźbić, spokojnie, robić swoje. W sobotę, przed koncertem, tylko rozegranie się.