Mario Vargas Llosa
Z wywiadu w Gazecie Wyborczej – Magazyn, 29-30 października 2011
Najbardziej zgorzkniali ludzie jakich znam to ci, którzy nie poszli za swoim powołaniem.
Ja, Piotr, wyrzucam z siebie to, czego nie mogę utrzymać w środku, co przyjemne, ekscytujące, ale również poplątane i męczące.
Mario Vargas Llosa
Z wywiadu w Gazecie Wyborczej – Magazyn, 29-30 października 2011
Przebijanie głową muru nie zawsze skutkuje :-)))))) (w samym przysłowiu – nie skutkuje w ogóle 🙂 Jest sposób na robienie kilku rzeczy naraz – łapać się za to, nad czym ma się właśnie ochotę pracować. Potem pracuje się ile jest się w stanie, a dochodząc do "muru" i czując, że niełatwo rozwiązać jakiś problem – zostawia się go i zajmuje innym, kolejnym zadaniem. Po jakimś czasie rozwiązanie problemu samo wypływa :-)))))) I tak w kółko. W ten sposób można intensywnie przerobić cały dzień, noc, następny dzień i tak dalej, jeśli ma się do zrobienia – montaż filmu dokumentalnego, obrobienie nagrań trzech spektakli, dodanie napisów, dobranie kompresji, stworzenie płyty DVD – grafika i animacja startowa, menu, przyciski, dodatki, grafika do naklejenia na DVD, wybór zdjęć do fotoreportażu ze spektakli, no i połączenie tego wszystkiego razem w jakiś sensowny, czytelny sposób.
Stosując powyższą metodę np. pogodziłem się z myślą, że muszę przygotować dwie płyty DVD z festiwalu, mimo że do tej pory robiłem wszystko, aby materiał zmieścić na jednej… I już! Załatwione, po sprawie! 🙂 No dobrze, ale to tylko decyzja, teraz i tak ktoś powinien to zrobić… Nikogo nie widzę w pobliżu, więc…..
To mnie spotyka często – zatrzymuję w kadrze obraz, który mnie porusza – nagle, niespodziewanie. Ale chcąc opisać słowami – wychodzi banał. Tak jak to zdjęcie – samotność, cierpienie, bezpowrotne uwięzienie w jednym miejscu – wobec przestrzeli, strzelistości, wolności, nieuchwytności.
Jeszcze komentarz – na Patrz!, moim blogu foto
Strach ściska gardło. Patrzę na dwa biurka i cztery monitory. Z tyłu, przy stoliku, w siatce i na podłodze, trzy litry soku pomidorowego, dziewięć litrów wody, puszka ananasów, obiad do odgrzewania, ciastka, bułki i co tam jeszcze. Ten pokój ma się stać na najbliższe dni moją celą, samotnią, ziemią i niebem, powietrzem i limitem, obronnym zamkiem, grobem i powstaniem od martwych (oby).
Od czego zacząć, gdzie szukać początku nici, który chowa się gdzieś na magnetycznych taśmach zapisu z kamery. I potem iść jej tropem, mając w pamięci finał, który… powstał najpierwej, tu, w wyobraźni.
Na szczęście nie nagrałem tego wiele, nie będzie żal tego, czego już nie ma. Sztuka eliminacji – ktoś kiedyś powiedział – oto reżyseria!
To kolejne rozstania i powroty. Utrzymanie dystansu i zjednoczenie się z tworzywem. Ja, ale i nie ja, ja i ja obcy przede wszystkim sobie. Pan i sługa, sędzia i sądzony, budowniczy i rozwalający.
27 sierpnia 2011, sobota, godz 18:00
Państwowa Szkoła Muzyczna II St. (Sala Koncertowa)
Przygotowujemy się do koncertu przez ten tydzień. Dziś na wieczornej próbie zabrzmiały przejmująco Soon I will be done with troubles of the world, czyli w moim tłumaczeniu – wkrótce będę miał gdzieś problemy tego życia… Oraz podobny mu w tematyce Swing low, sweet chariot coming for to carry me home (rydwan już mknie zabrać mnie stąd, do domu). Tak, obydwa utwory mówią o końcu tego życia… fantastyczne są….
Ale będzie nie tylko o śmierci 🙂 Jeden, do którego akompaniuję, daje wyraz sielance owiec na pastwiskach pod opieką Jego…. Lubię też renesansową muzykę do Psalmów…
A taki jest widok z mojego miejsca chórzysty – na dyrygenta:-)
Więcej informacji o repertuarze i samym chórze – tutaj.
Ten sam problem powtarza się wciąż, w różnych kręgach. Na przykład – w grze w zespole muzycznym, który gra na zasadzie własnej inwencji muzyków. Ktoś przychodzi do zespołu i… nie znajduje w nim miejsca. Po prostu nie widzi momentów, w których mógłby coś zagrać – dodać, dołożyć. Czuje, że zespół nie zostawia dla niego miejsca. Mógłby spróbować wpłynąć jakoś na zespół, zaproponować coś innego, ale inni tego nie dostrzegają, nie odbierają jego starań – świadomie lub nie. Czy za bardzo są skoncentrowani na sobie? Brakuje im wrażliwości, doświadczenia…? Nie akceptują przybysza? Skrzyżowanie bezkolizyjne…
Zamiast się wygłupiać na blogu, należy zgasić wszystko, co można zgasić wokół, potem położyć się i pokornie czekać…. Zwłaszcza, że jest trzecia w nocy…
Jeszcze kilkanaście kartek. Za nimi, w tle, twardy tył okładki. Za nią już nic, ona jak próg donikąd. Koniec. Po prostu. Nic.
Choć wcześniej ożył z pustki wielki świat bohaterów splecionych w wątkach, jak liny żaglowca w przezroczystej, zakorkowanej butelce – do oglądania. Jeszcze kilkanaście kartek ich życia zanim przestaną istnieć, choćby mieli "żyć dalej, długo i szczęśliwie".
Mój przyjacielu… nie odchodź. Nie chcę skończyć o tobie książki… Wpuściłem cię, zasiedziałeś się. Nie wstawaj. Co robić? Cofnąć się nie ma sensu, naprzód – tylko do rozstania. Stanąć, zmartwieć.
Przełamać impas przez kontratak. Zacząć pisać własną książkę; pisać, by potrzymać życie… Czyje życie…? Twoje… Moje…
Żyję, nie piszę. Piszę żyjąc. Zapisuję jakąś księgę, w której jesteś, księgę bez tylnej okładki. Pisałem wpierw z premedytacją, wreszcie w ciszy, chwila za chwilą, bezbronnie i nadzwyczaj spokojny wobec nieznanej przyszłości.
Przede mną biała kartka. Przede mną pusty prostokąt na stronie blox.pl, w którym mogę, chcę coś napisać. Czy powinienem…
Nim napiszesz wiersz
pomyśl i zważ
jak dalece słuszny to krok
i czy naprawdę masz czas
żeby pisać wiersz
żeby pisać wiersz
Może raczej wstań
może raczej leż
literatura jest piękna i bez
podobnie jak ten
dogasający już dzień
i gęstniejący już mrok
(…)
Grzegorz Turnau, Uno Memento Mortis
Nie żeby coś stworzyć, dorzucić do kupki słów pisanych. Raczej by wyciągnąć i odstawić na bok (wcześniej się temu przyjrzawszy badawczo) coś, co tkwi tu, między przełykiem a pępkiem; paląca substancja niewiadomej materii: to pytanie życia? Sprzeczność nie do usunięcia? Bunt, zniecierpliwienie… A może po prostu nadkwasota żołądka i brak snu. Może po prostu wyobraźnia.
Kraków, Kazimierz.
– Najtrudniej zacząć… – takie zdanie wypowiedział jeden z doświadczonych członków redakcji na spotkaniu kolegium redakcyjnego po tym, jak przewodniczący zapytał – Kto napisze artykuł?
-…a potem już samo idzie. – Tak brzmiało dokończenie zdania.
Od kilku dni, po wcześniejszych długich, mentalnych przygotowaniach, pracuję nad zestawem grafik do książki mojego przyjaciela. Że najtrudniej zacząć to prawda, dlatego zwykle próbuje się czekać na moment, w którym zadanie samo się zacznie. Chodzi o moment porwania, uskrzydlenia, jak pisał Daniel Goleman w Inteligencji emocjonalnej, podczas którego nie czuje się ciężaru pracy, gehenny twórczości, lecz coś jak swobodny lot do celu. Zwykle jednak, w przypadku większych zadań, taki moment, nawet jeśli nadejdzie, nie rozwiązuje problemu. Po prostu potrzebna jest sukcesywna, długotrwała i podzielona na etapy praca. Niezbędna – kartka papieru do szkicowania, notowania, planowania. Przerabianie tematu w tę i z powrotem, podchodzenia z lewa, z prawa. Słowem – poszukiwanie, działanie, poszukiwanie, działanie, a między tym – próby spojrzenia z boku i wstępnej ogólnej oceny. No i częste wchodzenie i wychodzenie z uskrzydlenia.
Zgodnie więc z maksymą doświadczonego kolegi z redakcji, skoro udało się zacząć, powinno dalej iść samo. A jednak nie idzie. Zresztą… nigdy nie brałem na poważnie tej drugiej części zdania. Zresztą… (2), uskrzydlenie znam dobrze, aż za dobrze, bo wiem, jak wyczerpuje siły, drenuje ducha i ciało… Chwile bezbolesnego lotu okupione są potem sowicie, gdyż przejście z rzeczywistości do wyobraźni i z powrotem… boli.
No i na blogu nie chce się pisać, bo to inna dziedzina, akurat nie wizualna.