Zbrodnia!

Czyjeś najlepsze słowa, gesty, całe akapity napisane w liście – przechodzą, przebiegają niezidentyfikowane, nierozpoznane, w nicość. 

Sałata lodowa

Muszę złożyć gratulacje za reklamę radiową. Podczas jazdy samochodem, w lejącym się z radia potoku reklam, ta jedna dobiła się do mojej świadomości. Jest absurdalnie, niewymownie głupia, i jest oczywiste, że tak ma być. Pamiętam nachalnie powtarzający w kółko żeński głos: sałata lodowa, dwa dwadzieścia dwa, poszukiwana, niebezpieczna (czy jakoś tak), jedyna taka, sałata lodowa, dwa dwadzieścia dwa, jedna głowa, sałata lodowa; Lidl, mądry wybór.

Skazany

Relacje międzyludzkie to najdziwniejsze zjawiska… Tak wiele rzeczy z otaczającego nas świata – przyrody ożywionej i nieożywionej – można wytłumaczyć, a nawet, jeśli nie można, to pozostają one tam gdzieś… Niewyjaśnione po prostu, i nawet jeśli niszczą, jak na przykład trąby powietrzne, to z pokorą przyjmujemy ich siłę. Z tą samą pokorą nie jesteśmy w stanie znieść grymasów drugiego człowieka.

Ciągle nie rozumiem, jaka jest moja rola wobec ludzi, gdzie jest moje miejsce. Nie umiem ustawić granicy między sobą i nimi. Nie umiem siebie ocenić. Z daleka oni nie istnieją, z bliska – wtapiają się we mnie momentalnie, nie, to ja ich "pochłaniam", by potem… odczuwać ich bardziej, niż oni sami siebie. To moja "wina", to z mojego "powodu", skrzywienia jakiegoś, masochizmu, pogoni raczej, nieskończonej, za czym…

W pracy spotykam ludzi pracujących w szatni, to studenci. Jest pewna dziewczyna, która w swoim optymizmie, czy chęcią optymizmu, czy wrodzonemu optymizmowi, czy raczej wrodzonej pewności, spokojowi monstrualnemu… znajduje odpowiedź na każde pytanie, wątpliwość, każde zawieszenie głosu przeczuwające niejasność. W zasadzie przestałem w jej obecności mówić to, co myślę, czuję się jak uczniak. Bo moje myślenie to pytanie: dlaczego, i poszukiwanie odpowiedzi, z których żadna mnie nie zadowoli. Jej myślenie to uporządkowany świat, dość jasny i określony, i jakże pewny, jak na jej dwadzieścia kilka lat.

Irytujący spokój i optymizm, z lekarstwem na wszystko, i są ludzie, którzy tak przeżywają całe życie. Sposób dla mnie niedosięgły. Może niedowiarek powinien żyć właśnie z kimś takim, kto by w szczytowym momencie wyartykułował i wyegzekwował jedyną obowiązującą prawdę. Wtedy ja z Wieśkiem, już bez dywagacji, uspokojeni, jak nakarmione niemowlęta, z błogim wyrazem twarzy, poszlibyśmy spokojnie na piwo.

Wrócili

Od wczoraj nasze ściany znów słuchają rumuńskiej mowy. Po trzech tygodniach dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że jej brakowało, po prostu…

Decydując się na życie z Nią (w dodatku z Tą i nie żadną inną), nie zdawałem sobie sprawy z uruchomienia całego łańcucha zdarzeń, konsekwencji, które były nieuchronne już wtedy, czternaście lat temu, a o których nie miałem zielonego pojęcia. Zresztą, nie mam sobie co wyrzucać, nie miałem szans ich przewidzieć, ich w praktyce; krążył tylko nade mną bliżej nieokreślony, zatarty wśród chmur, nimb niezwykłości.

Kiedy wreszcie zaczął spływać w dół, na ziemię, zaowocował nie tylko tym, że teraz dzieci, w pokoju obok, sprzeczają się w innym języku (czasem mam wrażenie, że zaglądam tam jak obcy człowiek zza okna, i myślę sobie – a cóż to, co to za kosmos?), ale wielką grupą ludzi, których ciągle mam w pamięci, z którymi na szczęście mogę się porozumieć, a których sposób myślenia i odczuwania ciągle nie daje mi spokoju, jest źródłem szerokiej gamy wrażeń, których nigdy bym nie doświadczył, które nigdy nie postawiłyby pewnych pytań, i dlatego nigdy nie szukałbym na nie odpowiedzi, a w konsekwencji – byłbym innym, uboższym (tak, jestem pewien), człowiekiem.

Rajska 19:30

Przeżywane dziesiątki razy, w ulicznym pośpiechu, zamyśleniu, wreszcie chęć, żeby o tym napisać. Na ulicy pół chodnika zajmują parkujące samochody, z drugiej strony – schody i zejście do pubu, w środku przystanęła kobieta w czarnym płaszczu, wysoka, siwa, przykłada komórkę do ucha. Pojawiający się za nią chłopak, szczupły, a z przeciwnej strony – idący ja; spotykamy się, w ułamek sekundy mierzymy wzrokiem, bo jak tu przejść. I to, co lubię, co napełnia mnie drobną nadzieją w tym mrówczym miejskim cyklu automatycznych, bezmyślnych odruchów – kobieta nieznacznie uchyla się, młody chłopak przystaje, a ja, w odpowiedzi, nie śmiem przejść pierwszy, więc delikatnie się mijamy, wyczekując, nie patrząc, wyczuwając.

Kilka kroków dalej, na skrzyżowaniu, stara, chuda dozorczyni zamiata liście wzdłuż krawężnika w świetle ulicznych lamp.
– Jakie ładne… – są czysto żółte, lekkie, niepomięte.
– Co pan mówi?
– Mówię, że ładne…
– Tak panie, trzeba zmieść dzisiaj, bo do jutra będzie gnój. Jak popada.
– No tak. A będzie tego jeszcze więcej.
– E panie, więcej już nie będzie. Niech pan patrzy.
Patrzę w górę, rzeczywiście, na gałęziach już niewiele…
– No to dobrze, że będzie mniej.
– Co pan mówi?
– Że lepiej będzie, bo będzie mniej.
– E, panie, to przyjdzie śnieg. Ze śniegiem to dopiero będzie.
Ma kobieta rację, przyznaję. Co by tu powiedzieć?
– A na wiosnę?
– …panie, a kto wie, czy dożyjemy do wiosny.
Znów ma rację.
– Idzie pan do kościółka?
– Nie, ja jeszcze do pracy.
– No to niech pan idzie, bo się pan spóźni.

Eksploatacja cd

Zasłyszane w tramwaju:

Żona przez dziesięć lat eksploatowała moje pozytywy. I tak na długo starczyło. Teraz zabrała się za moje negatywy. Boję się co będzie, jak i to się skończy…

Ojciec

Wczoraj, na ulicy Retoryka, ojciec pchający dwa wózki dziecięce przez przejście dla pieszych. Przepuściłem go przed maską mojego samochodu. On, w połowie przechodzenia, nagle, bo widocznie teraz o czymś pomyślał, wprawnym i zwinnym ruchem dotknął szybko dłonią nosków dwóch 2-3 letnich szkrabów, którzy okutani szczelnie w kurtki i czapki, chwiali się na swoich pojazdach. Znam ten rodzicielski ruch!

Potem przede mną okładka książki Strach Jana T. Grossa. Zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, w jak szczęśliwych warunkach żyjemy.

jestem (przedwiośnie)

Pamiętam taki szczegół, niewiele znaczący… Z przedwiośnia, kiedy jeszcze ochłapy śniegu leżały wśród promieni ledwo przezierającego przez chmury słońca. Jak to w mieście, śnieg brudny raczej, ale tam, wtedy, na pętli tramwajowej, zachowało się jeszcze trochę bieli… Zaraz, a może nie było już wtedy śniegu? Bo pamiętam raczej suche kępki kurzu, i suchy wiatr… Ten zapach, tak różny od zimowego, ekscytujący, choć jeszcze niewinny wobec wiosennej eksplozji.

Podmuch powietrza podniósł z ziemi kawałek kartki, oparła się u podnóża wiaty, tam, gdzie wsporniki wchodzą pomiędzy płyty chodnikowe. Podniosłem ją. Było na niej równe pismo, dość wyraźne i nieźle zachowane na odartej kartce.

Tak, jestem z tą kobietą. Zdecydowałem kiedyś, że z nią jestem, co oznacza jednocześnie, że jestem zawsze. Na zawołanie, kiedy jej się chce, i kiedy nie. Kiedy ma humor, i kiedy całymi dniami jest nieobecna. Zobowiązałem się, że będę; będę znosił te rozmowy niekończące się, jej milczenie i moje oczekiwanie na odpowiedź, i jej zaprzeczanie moim uczuciom. Jej niezdecydowanie oraz to zdecydowanie – tak silne, ostateczne, bezwzględne. I że będę czekał, wyciągał rękę, próbował. A jak to zrobię, to już moja sprawa.

Nie klnij, bo zapłacisz (naprawdę!)

Właśnie usłyszałem, że Częstochowa prowadzi w rankingu miast, gdzie strażnicy miejscy wydają najwięcej mandatów za wykroczenia przeciwko obyczajności – należą do nich przekleństwa, zamieszczanie nieprzyzwoitych tekstów lub rysunków, natarczywe proponowanie czynu nierządnego. Hm…

Jest jeszcze taka możliwość, że właśnie w Częstochowie strażnicy miejscy są najbardziej gorliwi…