Czy jestem Świadkiem

Dziś zapytano mnie o opinię: co Świadkowie J. sądzą o in vitro. Odpowiedziałem, że nie wiem, nie jestem Świadkiem. I tu nastąpiło zdziwienie mojego rozmówcy.

Przypominam sobie, jak w liceum kolega mnie upominał – dlaczego nie chcę przyznać, że jestem Świadkiem? Wychodziłem na kogoś, kto się wstydzi swojej "przynależności". Na próżno tłumaczyłem, że nie jestem Świadkiem.

Do dziś widzę, że ten temat jest czarną dziurą w świadomości Polaków. "Jeśli jesteś wierzący i nie jesteś Katolikiem, to z pewnością jesteś Świadkiem".

Tymczasem przeglądnijcie dokument Wyznania religijne – Stowarzyszenia Narodowościowe i Etniczne (pdf). Na przykład od str. 30 jest lista wyznań ułożona według populacji. Świadkowie rzeczywiście są tam na trzecim miejscu, po Kościele Rzymskokatolickim oraz Prawosławnym. Ale dalej następuje lista kilkudziesięciu wyznań, z których większość jest chrześcijańska. Ale niewielu Polaków zdaje sobie z niej sprawę. Próżno o tym mówić – ludzie nie wiedzą, co to znaczy – "inne grupy", że "jest ich wiele" itd. Zresztą mam wrażenie, że sama obecność Świadków i to, że myślą inaczej niż "reszta", jest czymś dziwnym i tajemniczym, i jakby przekraczającym możliwość zrozumienia tego prostego faktu, że tak można.

Zabobony w stylu: "wy macie inne Pismo Święte"….. dowodzą nieznajomości tematu. Zresztą trudno rozmawiać o religii, gdyż temat przeważnie kieruje się w stronę różnic między grupami religijnymi, czyli w stronę czegoś, co można by nazwać polityką międzywyznaniową. Ludzie rozmawiają o tym – "jak się u was uważa, a u nas uważa się tak".

Tymczasem rozmowa o wierze ma sens wtedy, kiedy toczy się między dwoma ludźmi i rozmawiają tylko o swoich przekonaniach. W takiej rozmowie nie istnieje ponad nimi żaden kościół, żadna grupa, biskupi, starsi i tak dalej. Przed Najwyższym nie ma znaczenia, co sądzi o wierze mój proboszcz czy przewodniczący mojego zboru, tylko co myślę ja sam.

Mam wrażenie, że odruchowo oczekujemy od kapłanów i biskupów, żeby jako znający się na rzeczy załatwili to, co trzeba w naszym kontakcie z Bogiem. I może nawet nie wyobrażamy sobie, że Bóg istnieje niezależnie od każdego z kościołów i wyznań.

Ale to jest fantastyczne, że nikt nie ma monopolu na dostęp do Najwyższego. Nie potrzebujemy ludzkich pośredników, aby się do Niego zbliżyć. Wystarczy wziąć Pismo Święte, wszystko jedno przez kogo wydane, aby się o tym przekonać. Prawdziwy Kościół ma swoje miejsce w niebie, a jakaś formacja tu, na ziemi, będzie tylko lepszą lub gorszą jego imitacją. Nie ma obowiązku ślepego posłuszeństwa względem niej. Ona nie ma władzy nad duszą, nie ma władzy odpuszczania grzechów, reglamentowania przebaczenia, oskarżania, osądzania.

No ale kogo stać na samodzielność…….

Z dnia

Cicha mgła, mżawka po drodze do domu. W sypialni dzieci Beniamin niewidzącym wzrokiem jednak jakby mnie dostrzegł, przewrócił się na drugi bok. Wszyscy odwracają się ode mnie, bo to noc, w sumie. Śmiertelna cisza za oknem, czyżby przestał istnieć świat.

Dziś na kolejnej, dorocznej licytacji, której dochód przeznaczono dla ośrodków pomocy, zobaczyłem jak niektórzy ludzie, których fotografowałem przed kilku laty, niektórzy wtedy byli jeszcze harcerzami, dziś mają swoje dzieci i postarzeli się. Odcisnęło się na nich piętno. Czego? Mogę się tylko domyślać, ale to nietrudne. Ciekawe – figury kobiet nawet podobne. Twarze o tych samych rysach, innych szczegółach. Oczy – czasem tak samo żywe jak kiedyś, a czasem zgasłe. I ślady chorób, zmartwień.

W ostatnich "Charakterach" krótki tekst – czy ludzie w ogóle myślą? Właśnie – świadome życie…. Przychodzimy na imprezę, robimy, co trzeba – ktoś prowadzi, ktoś licytuje, ktoś śpiewa. Przychodzi godzina, rozchodzimy się. Automat. Podobne przywitania, te same pożegnania. Odpowiedź na pytanie o sens zdaje się oczywista. Zdaje się, czy jest…?

Dramatycznie bronić się przed stwierdzeniem, że sił i entuzjazmu starcza akurat na tyle, aby wydać potomstwo i usamodzielnić je, by samo jakoś przeżyło. I by wydało kolejne potomstwo.

Ćwiczenia z pisania o niczym (jednak)

Ten wpis powinien mieć tytuł "ćwiczenia z pisania o niczym". Ale nie wiem jeszcze, jaki będzie (tytuł). Bo ciągnie mnie do tego, by stawiać stwierdzenia ("o życiu", jak to się mówi), a biorąc pod uwagę późną porę oraz mój dość ograniczony stan psychiczny (na wpół przytomny), stwierdzenia owe miałyby wątpliwą wartość. No chyba, że zakwalifikowałyby się do kategorii "objawienia", a te zdarzają się w stanach półprzytomności.

No dobrze. Na objawienie raczej nie liczę, a tym bardziej na to, że teraz jestem w stanie napisać coś – jakąś analizę a potem syntezę czegokolwiek. Więc po prostu piszmy – że "tak a tak jest", albo "tak a tak było". Stwierdzenie rzeczywistości już samo w sobie jest zadaniem nad wyraz trudnym, a cóż dopiero, kiedy próbujemy się kusić o osąd (no proszę – kuszenie i sąd – jak te pojęcia są ze sobą związane!).

Piszmy więc jak jest. A jest tak. Ciemna sypialnia, mikro, bo łóżko zajmuje prawie całą przestrzeń od ściany do ściany. W wolnym pasku z prawej strony, który pozostaje, stoi półka z niemalowanych deseczek, sklecona z górą trzydzieści lat temu. Gwoździami, tak po prostu – przyłożonymi do drewna i… bęc, bęc! – zbitymi młotkiem. Sam młotek chyba już nie istnieje, półka została. Do niej jest przykręcona lampka, kiedyś – ze zwykłą żarówką, dzisiaj – żarówką LEDową, najtańszą z hipermarketu. Daje jedyne tu światło. Zza ściany dobiega głos jak z telewizora. Komputer szumi leciutko. Klawisze, ciche, mlaskają twardawo. Zza okna przetacza się odgłos sunącego po zaśnieżonym asfalcie samochodu. I to już wszystko. Żadnych interpretacji, żadnych teorii. Tak po prostu jest.

Skok

Lampa solna. Pochrapywanie. Śpią. Czyli w porządku. Ja pracowałem, przewaliłem kawał roboty, skończyłem już – czyli też w porządku. Nie mogę usnąć, chyba nie chcę, zanim się uspokoję, to też norma.

Skoro wszystko w porządku, zamknięte zadania na dziś, spokój się ostał, choć zmartwiały, szarpany, skoro zrobione co było można, skoro ktoś się cieszy… Dziwne uczucie (wbrew temu, co mówią) – jestem niepotrzebny.

Odejść, zapaść się, niech wieko się zamknie od góry. Ten sam skok wykonany wygląda tak samo – czy w dal i w przyszłość, czy w otchłań i zapomnienie. Wolność i tu i tam, tylko w zapomnieniu – trwalsza.


Spać też

Uczę się spać. Czerpać z tego przyjemność. I nawet czerpię. Ciekawe, że do nauki, do przystosowania się zmusza przeważnie ostateczna konieczność. Taka, która nie pozostawia wyboru. Żeby przeżyć muszę spać, a żeby usnąć, muszę to polubić. Więc na bok praca, ciekawe rzeczy, ekscytacja. Na stoicyzm jeszcze mnie nie stać, na razie więc spokojna nostalgia.

Odpływam… W niebo, tam nisko nad horyzontem, jakie pamiętam podczas powrotu busem do domu. Udawało czerwoną mgłę ścielącą się poniżej lasu, w dolinie. Przekraczając furtkę słyszałem świerszcze. Lato jeszcze nie umarło, choć na polach dymy z ognisk, płonących badyli. W korytarzu ciemność, pustka wokół. Nareszcie. Sam. Żadnych dopływających wrażeń, nikogo obok, nawet osób najukochańszych i oczekiwanych. Ulga, choć to brzmi jak samooskarżenie. Ale tak trzeba. Bo ja idę spać. Bo nie mam wyboru.

Matko

Na darmo wracać do matki. Ciepłe słowa, bezpieczne łono – to przeszłość, teraz tylko naprzód. Być samotnym to coś jak być dorosłym, wspierać zamiast być wspieranym, być twardym na ciosy zamiast się bronić. 

Nie dotrzeć

Przy wszystkich wysiłkach, aby dotrzeć do wnętrza intrygującej, ciekawej, fascynującej, elektryzującej, pociągającej, tajemniczej, inspirującej, niebanalnej, frapującej, osobliwej, nurtującej, emocjonującej, emanującej osoby zdajesz sobie sprawę, że ogólnie rzecz biorąc wyjścia są dwa:

1) wyciągnąć z niej wszystko, co intrygujące, ciekawe, fascynujące, inspirujące i tak dalej; to, co zagadkowe i tajemnicze – objawić, wyjaśnić, wytłumaczyć tak, by nie pozostało już nic z owych tajemniczości i zagadkowego czaru; po tym pozostaje porzucić owe zwłoki, jak zapadłą skórkę winogrona, z którego odessało się wnętrze…

2) pozostawić ją samą sobie, w spokoju, jak fantastyczny kwiat na łące; choć na wyciągnięcie dłoni, lecz niezerwany, niedostępny, niedotknięty, niepoznany…

– No Wiesiu, możesz próbować znaleźć drogę pośrodku, ale to niełatwe i ryzykowne.
– Do mnie mówiłeś, Piotruś?

Czegoś znów nie wiedziałem

Nie miałem pojęcia na ile sposobów może boleć taka, dajmy na to, głowa. Najogólniej podzieliłbym to odczucie na ból ciągły oraz impulsowy. Jest też ból utajony, kiedy z pozoru nic nie boli, ale bierze się to stąd, że do lekkiego bólu trochę można się przyzwyczaić. Oraz ból zwielokrotniony, kiedy świadomość zmęczona kolejnymi falami staje się przewrażliwiona i reaguje wybuchem nawet na bodźce normalne i oczekiwane – jak na przykład głaskanie głowy przez córkę.

To jest inne życie. I nie do opisania. Nie, nie żebym narzekał, chociaż nie ukrywajmy, to nie luksus. Chociaż… to jest luksus. Bo choćby jak w dniu wyjścia ze szpitala – ja opuszczam salę, a do sali obok trafia Bolesław, o którym już tu pisałem; ma jakieś osiemdziesiąt lat, nie poznał Ioany ani mnie; od lat tkwi w łóżku, jego żona załatwia kolejne sposoby na łagodzenie bólu. Bolesław nie opuści już pozycji horyzontalnej, choć jeszcze dwa lata temu pisał opracowania historyczne, przedstawiał mi je i rozmawialiśmy bez końca.

jestem (jeszcze)

Jeszcze dwadzieścia minut temu wstanie z łóżka było wyczynem. Miałem tylko iść do toalety i wypić kolejną dawkę środka przeciwbólowego. Wracając zabrałem jednak plecak do sypialni, delikatnie stawiając kroki, nie tylko z powodu śpiących dzieci, ale będąc w ciągłym oczekiwaniu na kolejne uderzenie bólu. Tylko wziąłem plecak, potem tylko podłączyłem laptop do ładowania (w ciągu dwóch tygodni bateria pewnie stała się pusta). Lecz skoro podłączyłem, no to już uruchomiłem. A skoro uruchomiłem

Skoro uruchomiłem, to spojrzałem na rzeczy, ludzi, kontakty pozostawione dwa tygodnie temu. Czy jeszcze gdzieś tam jestem?

Jestem… Niesamowite, bo wraz z tym odkryciem ból odpłynął szybko i niedostrzegalnie. Zniknęło odrętwienie, ta ostrożność w ruchach.

Jest mnóstwo listów od Was. Na przykład:

   przed chwilą zaczęła się Twoja operacja.......
przed chwilą odbyłem kilka telefonicznych rozmów.....

Piotr, są ludzie ,którzy Cię kochają.
To jest wartość !

Twój, o dziwo, ogromnie spokojny Brat.

Dziękuję. I milczę.

Z tamtej środy pamiętam nagłe uderzenie hipoglikemii, i to, że naszpikowałem się glukozą i cukrem. Zadzwoniłem do mamy z ostrzeżeniem (Ioana była w szpitalu z Sarą). Potem pamiętam – już nagle Izba Przyjęć, wymioty przy najdrobniejszych ruchach głowy i mój lament do taty: jak mogłem być tak nieostrożny i nie położyć się na dziesięciu minut. Wstrząsy w karetce po drodze do Krakowa. Znów tomograf, rozmowę z lekarzem, znów w karetce i w końcu – nagły jej nawrót, sygnały dźwiękowe. Niewiele widząc podpisałem zgodę na leczenie, operację, zwiodczenie mięśni oddechowych, zaintubowanie i respirator. Pamiętam słowa: „proszę sobie pooddychać tlenem”, „a teraz pan zaśnie”, „teraz się pan już obudził”. Niesamowite, jak zdanie po zdaniu, a minęły godziny.

Nie pamiętam – mojej walki z ratownikami medycznymi, którzy przyciskali mnie do podłogi, żeby założyć wenflon. Który i tak wyrwałem, zarzucając kuchnię krwią. Nie pamiętam, że sam zszedłem na dół po schodach. Nie pamiętam, jak wyglądały karetki, ratownicy, tomografy, pamiętam tylko kierowane do mnie bezpośrednio słowa oraz że padały na mnie, na noszach, drobne zimne igiełki chyba śniegu, przy przejazdach na zewnątrz.

Cóż mogę powiedzieć… Że jest wrażenie, że stało się coś więcej, niż złamanie podstawy czaszki, operacja krwiaka i to wszystko tak dalej – w dziedzinie materii… Stało się coś więcej, ale na razie nie potrafię jeszcze powiedzieć, co…

Dziękuję.

Halny

Instrukcja: zanim zaczniesz czytać – uruchom film.

Kiedyś mówiono, że przyszedł halny. I właśnie dlatego wszyscy się
czuliśmy do niczego, a niektórzy nawet skakali sobie do oczu. Śnieg
znikał w te kilka godzin jednego dnia, na wysokości nozdrzy
ciągnęło wiosną, koty zaczynały swoje niemowlęce kwilenia oraz wrzaski
tuż na ganku. I żeby to wszystko razem wytrzymać, trzeba było
przynajmniej te koty przegonić – dalej, w ciemność niech idą! (Kto miał w
domu niemowlę, łatwiej zrozumie).

Dziś o halnym się nie mówi,
drepczemy do apteki po ziołowe wyciągi na uspokojenie. Nieważne. W sumie
– nieważne.

Taplamy się w błocie naszego podwórka, bo nie jesteśmy na
tyle eleganccy ani zdeterminowani, aby sobie nadmiernie polepszać życie.
Jak pamiętam – nasi przodkowie, i my też, żyliśmy jakimś innym światem,
przeważnie nie tym co tu i teraz, marzyliśmy na jawie, a rzeczywistość – to przetrwać, jakoś. Dlatego na podwórku do gleby mamy
blisko, możemy się jej przyjrzeć, bo ona przecież nas czeka; i odwilż, i halny to też jak droga ku końcu; i jak te ptaki, kręcące się wśród nagich badyli krzaków, odfruwają – nagle, nieubłaganie, bezpowrotnie.

Tam skąd pędzą niewidzialne tumany szkwałów, kręcących wiatraczkiem – stamtąd, pamiętam,
nadchodziły burze. Te wiosenne, za rzędem drzew, na zachodniej
granicy ogrodu i innego świata, zaczynającego się za murem,
przychodziły z pomrukiem i chmurą koloru ołowiu, i tak ciężką jakby. Z
krzykiem rodziców: uciekaj do domu, do domu! Burze śniące się potem,
śniące się chmury, śniąca się ucieczka małych nóżek na jaskrawozielonej,
wiosennej trawie, zapierająca oddech w pościeli łóżeczka, i nocnym
krzyku. Tykanie zegara, zapadłego w ciemnościach pokoju, hipnotyzujące,
rosnące wraz z pulsem skroni, wreszcie – jak dzwon, i grom, w
samotni: mamo!!

Wieje, co znaczy, że świat jeszcze nie umarł. Co znaczy, że i my żyjemy, skoro czujemy pęd na twarzy, siłę, pchającą nas gdzieś, niezdecydowanych i opornych, skoro nami szarpie – czy to wiatr, czy własny opór, czy upór, czy żal, lub wściekłość, czy tęsknota nieludzka, tak ludzka.