Tonę w liściach :-)

Przedwczoraj, spojrzawszy na termometr i odczytawszy niecałe 18 stopni pomyślałem, że znów zimno. Ale po wyjściu na zewnątrz poczułem tę wilgoć… która zwiastuje prawdziwie dojrzałe wiosenne zapachy i coś nowego, niezwykłego. Tak, to od niej drzewa rozpoczęły rozwijać się na całego. Do tej pory – nieśmiałe, niezdecydowane, tylko nieliczne z nich "wyrwały" się do przodu, pokazując się w całej zielonej szacie. Ale od wczoraj – to prawdziwa eksplozja zieleni.

Pewnie znacie to uczucie, kiedy poznaje się nowego człowieka… Normalny to czy sztywniak? Swój czy szpaner i zosiasamosia? Kiedy się w końcu okazuje, że można się z nim dogadać, znajomość rozkwita na całego.

Tak jest właśnie z wiosną, gdy drzewa niepewne, czy warto już zainwestować, czy lepiej trochę poczekać, wstrzymują pąki na wpół otwarte. Za to teraz, gdy idę ulicą przy moim domu, w szpalerze lip, zieleń owija się wokół mnie, liście wydają się ocierać i głaskać niewidzialne, sięgające wysoko ręce i dłonie, którymi chciałbym rozczesać falujące na wietrze najdrobniejsze gałązki.

Psychodeliczna zieleń, prowokuje do euforii, nad którą próżno się zastanawiać i ją hamować… Tak jak nagłą i niewytłumaczalna jest histeria dziewczyny wskakującej na stół na widok pomykającej myszki, tak wiosna wstrzykuje nam do żył zestaw hormonów, i tak dobrze… 🙂

Wybaczcie…

Przyznaję, założyłem tego bloga nieświadom tego, co tutaj się dzieje. To znaczy zupełnie nieświadom tego, że na blox.pl istnieje całe miasto, toczy się tutaj normalne codzienne życie jak w rodzinie. Zaglądnąłem tylko w niektóre piękne miejsca i zaczęło mnie ciągnąć do Was…

Moje pierwsze przyjaźnie internetowe to www.forum.akcjasos.pl – i forum o cukrzycy. Później – zdjęcia – www.trekearth.com www.treklens.com. Dni i tygodnie prawie że uzależnienia – poznawanie ludzi, próby ich odczucia – poprzez znaczki, które widzę na ekranie, formułowane zdania, myśli, avatary, poprzez zdjęcia. Po drugiej stronie – człowiek-zagadka, a zagadka to coś najbardziej intrygującego na świecie. Fascynacja to zagadka.

O tym blogu nie powiedziałem nikomu. Czasami mam ochotę coś napisać, ale fakt, że moi znajomi znają mój styl i wiedzą, czego się spodziewać, zniewala mnie. Z jednej strony tworzenie niejako "na zamówienie" przestaje być intrygujące (zwłaszcza, że na codzień muszę to robić), z drugiej – oczekiwania i konieczność sprostania im  niszczy tę delikatną myśl, subtelne i nowe uczucie, które przenika z niezbadanych do końca obszarów ludzkiej duszy do świadomości.

Piszę do Was – do moich wyobrażeń o tym, kim jesteście. Nawet, jeśli nie czyta tego nikt, to mi nie przeszkadza. A nawet ta świadomość czyni mnie wolnym w wyrażaniu swoich myśli. Tak, ten blog jest raczej dla mnie samego, egoistycznie założony, by wywnętrzniać swoje wyobrażenia przed istotami, które również żyją w mojej wyobraźni…

Dlatego wybaczcie – że pozostaję z boku… Chyba musi tak być, przynajmniej na razie…

Ktoś mnie skomentował!

To chyba fakt godny odnotowania 🙂 Jedna z małych radości. Dziękuję Wam serdecznie!!!

Jest tylu ludzi, z którymi byłoby fajnie porozmawiać, poznać, czegoś się nauczyć. Jest w tym coś kosmicznego (zaglądnąłem do bloga mago66 – kosmos jest… wystarczy że powiem, że mam przedpokój wyklejony plakatami z kosmosem), że ludzie nie muszą się widzieć ani spotkać, żeby coś razem przeżyć, żeby się odczuć – przez czas i przestrzeń.

Jak pięknie że On uczynił nas ludźmi.

Gawron

Dziś był kolejny dzień "leżenia" w łóżku z powodu przeziębienia… Ale skusiłem się, a w zasadzie przekonałem do rozpoczęcia pewnej pracy na komputerze… Tak się zaangażowałem, że aż kręciło mi się w głowie (może to hipoglikemia, chyba tak…) ale nie chciałem odejść, żeby odpocząć. Świetne uczucie, jak wtedy, kiedy nie możesz złapać tchu po szybkim kontrataku podczas gry w kosza lub w nogę…

Ale nie o tym… Leżąc z samego rana w łóżku patrzyłem za okno – na to samo ciągle drzewo, jak zwykle. Wydawałoby się, że to nic szczególnego – drzewo po prostu. Ale odkryłem ten fenomen pewnego razu, leżąc piętro niżej, u rodziców, przed telewizorem. Stamtąd okno wychodzi na piękną brzozę, ma może 10 lat mnie ode mnie, jak na dziewczynę (to przecież ONA) jest po prostu świetna… choć przerasta mnie już kilkukrotnie… Ten długi pień i biała kora… Jest w samym rozkwicie.

Leżałem więc przed telewizorem i raz po raz patrzyłem – to w ekran, to na brzozę. Znów w ekran… A na nim – sami wiecie, mając satelitę, przeskakujesz programy, a jak włączysz jeden na dłużej, to dalej masz wrażenie, że przeskakujesz, bo takie są te dzisiejsze programy – akcja, akcja… I w pewnym momencie poraziło mnie wrażenie, że ta brzoza, pochylana wiatrem, jest sto razy bardziej interesująca od tych wszystkich programów. Mógłbym godzinę patrzeć, jak powiewają jej drobne końcówki gałązek, jak się układają, rozdzielają – tutaj tak, a tam – trochę inaczej…

Tak więc dzisiaj zobaczyłem na drzewie gawrona. Przyfrunął z czymś, co trzymał w dziobie – jakiś obły kształt. Wyglądało jak pół zmarzniętego jabłka… Ukrył to w rozwidleniu gałęzi, a sam – jakby się rozglądał, krakał na coś lub do kogoś. Dopiero po chwili zabrał się do jedzenia.

Oh! Wyglądał na tak szczęśliwego! Znalazł coś do jedzenia. Wyglądał pięknie, ściskał z serce. Miałem wrażenie, że cieszę się razem z nim jego sukcesem.

To wszystko jest takie dziwne… Przecież gawron nie wie, co to radość, nie wie, że jest szczęśliwy. Bez świadomości – jest raczej doskonałym automatem… którego popychają do działania instynkty. Jego szczęście powstaje w mojej głowie… Beze mnie on w zasadzie nie istnieje. Nikt nie może stwierdzić jego istnienia jak tylko ten, kto posiada świadomość. Ja ją posiadam, o ile patrzę na niego i interesuję się nim.

Możnaby powiedzieć, że on mnie potrzebuje, żeby zaistnieć… Ale zdaje się, że bardziej ja potrzebuję jego – dał mi trochę radości, ciepła w sercu. Jego walka, zmaganie się z zimnem i głodem.

Chory – w domu

Chory raczej z przepracowania, ale autentycznie – wsciekły katar itd. Ale przecież nie będę się przed Wami tłumaczył. Najważniejsze, że siedzę teraz w kuchni, patrzę przez okno na śnieżycę, która zawija mrowiem płatków. Czasami niektóre z nich lecą w moją stronę i prawie odbijają się od szyby. Zawracają, jak zdziwione ptaki, że dalej lecieć nie można. Ach, znaleźć się tam, na zewnątrz, niech płatki otoczą mnie swoimi delikatnymi muśnięciami. Gdyby nie ból gardła, może pokusiłbym się i zrealizował to pragnienie.

O naiwyny, gdyby nie ból gardła, to siedziałbyś teraz w pracy i być może zauważył, że coś się dzieje na zewnątrz…

Jestem na zwolnieniu, ciągle tyle spraw niedokończonych, ludzi oczekujących na moją pracę. A ja sobie siedzę i patrzę za okno. O jakaś młoda osoba drepce zaśnieżonym chodnikiem. Rano, około 10 widziałem trzy kobiety idące od strony centrum. Środkowa paliła papierosa. Szły dość powoli, pomyślałem – nie tylko ja mam trochę czasu.

Pamiętam, jak kiedyś jakieś 20 lat temu, na dzisiejszym placu targowym stał barak z flipperami (grami komputerowymi). Ciemność rozświetlana tylko poprzez 2 żarówki oraz kolorowe monitory. Nie mieliśmy komputerów w domu, próbowaliśmy grać, ale w większości to przyglądaliśmy się, jak starzy wyjadacze radzą sobie ze zgrają kosmicznych najeźdźców, albo z jazdą samochodem. Zawsze trudno było się zdecydować, kiedy stamtąd wyjść w ciemniejący, zimowy krajobraz, by wreszcie dotrzeć po szkole do domu.

O! Śnieżyca ustała. Teraz tylko malutkie, białe drobineczki unoszą się powoli w powietrzu. Bawią się, zawracają, rzeczywiście jak stado małych ptaszków.

Pomoc

Szkoda, że pomóc można ograniczonej liczbie osób. Nie chodzi o pomoc w postaci pieniędzi, załatwienia jakiejś sprawy… Ale po prostu – dać komuś swój czas, swoją uwagę, zainteresowanie. Tego nie można udawać, symulować, ani załatwić pieniędzmi czy znajomościami. A tak często wydaje się, że tego najbardziej brakuje.

Zaufanie i to, że można na kogoś liczyć to jedne z najbardziej fantastycznych rzeczy, która istnieje na świecie. Nie chodzi wcale o to, że ktoś "nigdy nie zawiedzie", jak to się potocznie mówi. Ludzie zawodzą i tak po prostu jest. Ale liczy się ogólny rachunek i to, że ktoś jednak chce być ze mną, że go obchodzę.

Ile można chcieć?

Ile można chcież od życia? Można chcieć ile się chce. Chcenia nikt mi nie zabroni, nie ograniczy – choćby w więzieniu. Chyba, że zrobię to ja sam, szukając wreszcie chwili prostego spokoju.

Dni od mojego ostatniego wpisu przemknęły jak… jakby ich nie było. A przecież tyle się zdarzyło… Spokoju… trochę spokoju… chcę. Spokoju, po którym znów będę gonił… aż do następnego błagania o spokój.

Bezmyślna walka, nawet jeśli o rzeczy słuszne i dobre, a jednak bezmyślna – prowadzi do utraty świadomości, do życia, które mija jak z bicza strzelił. A przecież najważnieszym naszym skarbem jest właśnie świadomość.

Koniec filozofowania na teraz. Wyglądam przez okno – zimowe drzewa, nie całkiem nagie, bo posypane śniegiem, ogrzane wyglądającym lekko zza chmur słońcem. Kawałki niebieskiego nieba – tak banalny widok, a przecież cieszy. Zwłaszcza po wczorajszej mglistej pogodzie.

Weekend – nie weekend

Piątek od dawna przestał być początkiem mojego weekendu. Odkąd pracuję w teatrze, sobota i niedziela wygląda zupełnie inaczej. Zwykle mogę odetchnąć w niedzielę wieczorem, po spektaklu. Poniedziałek – to dla mnie normalny wolny dzień.

Ale zanim skończy się dzisiaj piątek – pozostaje drobna chwila wytchnienia. Coraz bardziej zaczynam doceniać te spokojne, nieruchome momenty – wieczorami, tuż przed ułożeniem się do snu. W sumie tak niewiele można w życiu dokonać. Im więcej pracy, tym więcej zagubienia i pytania – po co to wszystko? Nowościom nie ma końca, interesujących tematów, problemów, zawsze pozostanie bez liku. W sumie – tak niewiele w życiu potrzeba.

Jutro znów po południu do pracy. Świadomość tego wyjazdu będzie wisieć nade mną od samego rana. Może uda się zapomnieć. Pomoże obietnica wolnej tym razem niedzieli?

Lubię moją pracę, lubię wyzwania. Jest ona urozmaicona jak rzadko która praca. A jednak… Czasem – chciałbym jej nie widzieć przynajmniej przez tydzień.