Powrót

Powrót znaczony jest ilością bagaży, które trzeba wyjąć z samochodu i wnieść na pierwsze piętro. W ciszy, w ciemności podwórka, para ucieka z ust. W Polsce jest zimno. Chłód napotkaliśmy gdy zbliżaliśmy się do pasma Pienin od strony słowackiej.

Dom jest nie po to, aby w nim mieszkać, lecz by do niego wracać.

W Rumunii noce wypełniały mi sny o niejasnych podróżach, jakby tej podróży było mało. Pamiętam obrazy, jeden dość wyraźnie: po rozpadzie Związku Radzieckiego opuszczaliśmy jego teren, idąc na piechotę, z plecakami po równinie pokrytej rzadkim lasem. Oglądnąłem się za siebie i zobaczyłem wysoki płot z siatki, była to granica między dwiema byłymi republikami. Z jednej i drugiej strony pojawili się ludzie w wypłowiałych, starych panterkach, i z kałasznikowów zaczęli do siebie mierzyć. Pomyśleliśmy – ja i osoby obok mnie – że ludzie tam mieszkający po prostu tak mają, że muszą ze sobą walczyć, nawet jeśli stali się wolni.

Mój czteroletni syn, pod nieobecność swojej siostry, zaznajomił się z pewną dziewczyną. Dogadują się świetnie, choć ja nie zawsze ją rozumiem. To dlatego, że ona mówi lepiej po niemiecku, niż po polsku, mimo, że jest córką kuzyna, z którym się wychowałem pod jednym dachem. I stała się taka to kombinacja, o której kiedyś nigdy bym nie marzył, bo nawet nie wiedziałbym, po co – że nasz dom stanie się międzynarodowy.

Tak, znów zjawia pytanie: po co. Ale odpowiedź dziś wychynęła z ciemności i ciszy podwórka, właśnie tuż po powrocie. Brzmi: dlatego, że coś wewnątrz nas gna – w tę a nie inną stronę; i choć dziesiątki innych razy zadajemy sobie pytanie: czy tak trzeba, czy nie tak, to tym razem wątpliwości nie ma; ani pytania „po co”.

Zdjęcia ze spektaklu

Machnąłem dziś kolejne zdjęcia z kolejnego spektaklu. Możecie je zobaczyć tutaj:

Mam poczucie dobrze zrobionej roboty. Zdjęcia oddają atmosferę i charakter przedstawienia. Jeśli są czasem chaotyczne, nieuporządkowane, krzywe itp. to właśnie tak ma być, to nie jest przypadek ani fuszerka. Zresztą i tak były wybierane pod kątem marketingowym, czyli "są ładne", no bo powinny takie być…

Co na nich widać? Że brać aktorska rzuciła się w przepaść bez asekuracji. I to jest fajne. "My w finale", Teatr Bagatela, reżyseria Iwona Jera.

Wyrzucić z siebie

Zasiąść przy instrumencie – przy tym, który pozostał jeszcze choć trochę w palcach… Zatracić logikę i intelekt, niech popłyną emocje, przez palce do klawiszy… Ale nie mam instrumentu pod ręką…

Wyrazić słowem jest trudniej, podobnie jak wyrazić fotografią trudniej niż malarstwem. Coś, co zawiera silne złudzenie rzeczywistości trzeba z tej rzeczywistości wyrwać, by stworzyć inną. To już łatwiej z muzyką, bo ona nie jest rzeczywista.

Padam…

…po prostu…. Moim początkiem i końcem są emocje, zaś w środku nie ma nic innego. Choć czeka na mnie jeszcze cała ich fura, ja odpadam, rezygnuję. Od jutra – koniec z czuciem, zaczynam dzień jak księgowy, realizując punkt po punkcie zaplanowane zadania, bez mrugnięcia okiem. Przepraszam Was – za nieodebrane telefony, nieodpisane listy… Błądzę, marnuję, chybiam. Ale jestem, i posyłam odrobinę…

Oddech

– Proszę pana. Pana poprzedni wpis nosi znamiona samookaleczenia. Oczywiście powstałego nie przy pomocy bicza, żyletki czy stłuczonej na poczekaniu butelki. To samookaleczenie innego rzędu, bardziej współczesne podcinanie się mentalne. Nie, pan tego nie wynalazł, psychiatria opisała to już dość dawno temu. Nic oryginalnego. Czy na kanwie tego można coś stworzyć? Myśli pan o czymś z pogranicza sztuki? Nie wiem, jestem lekarzem, nie krytykiem, a tym bardziej nie twórcą. Proszę, tu panu przepisałem…. O tej porze – tylko apteka dyżurna. Wizje białej miski powinny zacząć zanikać. Jeśli pan się choć trochę weźmie za siebie, jest szansa, że będzie lepiej.


Spokojnie…

…uczę się pracować. To coś nowego. Radość dotychczas wynikała z ekscytacji. Ale z nią (znów kobieta?) dłużej już nie mogę, mnie wykańcza. Z drugiej strony, skoro nie jestem w stanie robić czegoś (sensownie), czego nie lubię, to poszerzam zbiór lubianych stanów. Kolejnym jest spokój. Oczywiście, nierzadko wyrywa się z piersi płomień uniesienia, cóż zrobić. Lecz objawia się i coś innego – zastanawiające zadowolenie z obserwacji, jak sprawy sukcesywnie idą do przodu. Jakby to nie były moje sprawy i jakbym to nie ja je popychał, a w sumie jest obojętne, kto to robi. Nadszedł czas chłodzenia afektu, niech urzekają się nim młodsi.

Dotknięcie

Dotknięcie kogoś wewnątrz, tam, gdzie centrum, w piersi, wszystko jedno, czy tam spokój, radość, wściekłość czy rozpacz, jeśli tylko ze świadomością, że dotyka się tego, co najważniejsze, co właśnie teraz, że blisko najbliżej, bo tak się udało może raz na tysiąc, że tam najdelikatniejsze, czego dotknąć to może zniszczyć, na pewno zmienić, jak, czy na lepsze, czy pomóc, czy rozdrapać, może tylko zaglądnąć, ale i to strach.

Strach, bo to zostawia ślad i w patrzącym, bo kto czuje, ten zapamięta i będzie widział znów i znów. Będzie widział dziecko patrzące ufnie, i tamtą twarz tęskniącą nadzieją i siecią delikatnych zmarszczek, i ciebie, jak dziś przy zlewozmywaku, o zalęknionych oczach błagających o spokój.

Ambiwalencja wewnętrzna

Nie wiem, skąd się u mnie bierze. Prosty, głupi przykład – słyszę teraz ciągle w głowie Secret World Petera Gabriela, wersja z dwupłytowego albumu, który ukazał się co najmniej dziesięć lat temu. Ten utwór gra teraz w mojej głowie z całą swoją siłą. Ale nie muszę go sobie wyobrażać, bo mam go w komputerze, mógłbym go odtworzyć, skierować prosto do uszu, mam odtwarzacz i słuchawki. W zasięgu mojej ręki jest zatopić się w nim teraz, kiedy go słyszę, tuż przed snem, w ciemności poszaleć, z widokiem na łysiejącą brzozę za oknem, po zgaszeniu światła w kuchni, patrząc na nią, jej zarys, w świetle ulicznych lamp.

Ale nie chcę go słuchać, nie chcę go puścić w uszy. Czuję jakąś obawę, rezerwę, powstrzymanie. Skąd, dlaczego? Czy może dlatego, że za bardzo zapanuje nade mną, wywoła zbyt silne emocje. A może przeciwnie – nagranie okaże się zbyt proste, prymitywne wręcz. Przecież znam ja na pamięć i wiem, że jak na mój gust aranż mógłby być trochę bardziej subtelny, wysublimowany. A może dlatego, że w wyobraźni mogę sterować tym utworem jak chcę, cofać go, przesuwać do ulubionych miejsc, kompulsywnie sobie aplikować. Może w wersji z nagrania jest zbyt nudny, albo zbyt samodzielny, a ja chcę mieć nad nim kontrolę…

Ambiwalencja dotyczy też ludzi, których bardzo lubię, ale coś mnie powstrzymuje przed kontaktem z nimi. Jakaś chęć samoobrony… Dlaczego? Nie wiem.

Powrót

Po dwóch dniach nieobecności – wreszcie dziś w domu, po 23 wieczorem. W kuchni – tyka głośno, zawzięcie, pewnie nowy zegar. Szukam go wzrokiem na szafce, przy świetle lampki nad zlewem ukazuje się w końcu oparty na parapecie, duży niczym moja głowa. Sekundnik jak palec wskazujący zrywa się rytmicznie, by wylądować z drżeniem na kolejnej kropce. Chrzęści.

Kiedyś nocą, w bezradnej bezsenności, tykały dwa zegary, w oddaleniu kuchni i pokoju, a ich dźwięk w miarę tykania rozkruszał się na kółka zębate i zapadki, skryte wewnątrz, słyszalne w końcu, w otchłani mrocznej ciszy.

Teraz jeszcze widok pędzącego asfaltu i oparów mgły. Pęd zwalnia od kiedy wjeżdżam na podwórko. Ostatnie chwile są najmniej cierpliwe, tak trudno dotrzeć przez piętnaście metrów do drzwi, trudno przebrnąć przez plac by zamknąć bramę, z bagażnika wrzucić na się ciężki plecak; wyciągnąć klucze, stojąc już przed wejściem – to udręka. Zdjąć kurtkę i buty, włożyć kapcie, mnóstwo nieproduktywnych, zbędnych czynności, ciągnących się bez końca.

Pęd musi zwolnić przed snem. Sekundnik zwalnia, chrzęst zegara zwalnia, ja zwalniam, światło lampki zwalnia; nie myślę, nie czuję, żegnam dzień, żegnam bliskich, chłodno wręcz, wybaczcie… Jestem, myślę, lecz uciekam od czucia, by zapaść w spokój, w końcu może, w sen.