Ćwiczenia z pisania o niczym (znów)

Znów to samo – wrażenie, że nie powinienem ot tak sobie iść spać. Że pozostało coś do napisania, a może wyrzucenia z siebie. To coś tkwi tam gdzieś, wewnątrz, ale nie wiem gdzie, nie wiem, jak to namacać, wyłowić, chwycić. A może to bzdura, złudzenie, taki po prostu rozstrój żołądka.

Dziś było wiele emocji… Nie jestem w stanie ich podsumować. Może to jedno wrażenie – że żyję za szybko, i umykają mi one. To zaniedbanie, wykroczenie, przestępstwo, grzech może nawet – żyć i nie odczuwać tego, co się przeżywa. To zaprzeczenie sensu życia, bo skoro już doszło do tego, że żyję, czuję, myślę, to jakimś nieporozumieniem, mówiąc delikatnie, jest to, że się znieczulam na przeżycia i lekceważę moją świadomość. Jakbym wracał tym samym do jakichś atawistycznych odruchów życia instynktownego, które oczywiście ma sens w przypadku zwierząt, ale przecież nie po to jestem człowiekiem, jakimś splotem okoliczności.

Jestem człowiekiem, ale nie po to, by tworzyć teorie. Nie teraz, jeszcze nie na tym etapie. Mój etap – to zauważać, tak po prostu. A może i jedno i drugie – bo zauważanie czegoś aż się prosi o stworzenie teorii tego. Lecz z kolei zauważenie czegoś następnego często modyfikuje, o ile nawet nie rujnuje dotychczas zbudowaną teorię. Tak więc sumując – sensem jest zauważanie rzeczy, przez co wzrasta świadomość. Budowane teorie są natomiast czymś pobocznym, roboczym, są o tyle dobre, o ile prowadzą do kolejnych odkryć. Jeśli natomiast zamykają horyzont dostarczając przyjemnego wrażenia wszechwiedzy – należy je jak najszybciej zrewidować i najpewniej – porzucić.

A teraz, wobec powyższego, teoretycznego bebłania, jeden konkret, mianowicie – jedno z miejsc z mojego miasteczka, na które gdy patrzę, nie mogę wyjść z podziwu, że coś takiego istnieje. Co więcej – zwykle nie zwracam na nie uwagi, przechodząc, gdyż nie widzę w nim nic szczególnego. Tak się do niego przyzwyczaiłem, że nie wyobrażam sobie, żeby było tu inaczej. I kiedy wreszcie będzie inaczej – to chyba go nie poznam, i to niepoznanie będzie mnie uwierać, jak zgrzyt w samym środku ćwierkającego lasu. Oto ten obraz:

Piękno, którego zwykle nie dostrzegam

W zasadzie powinienem zrobić to zdjęcie we wtorek lub piątek, kiedy jest tu targ, i zamiast samochodów na parkingu – widać stragany. Ale jestem zbyt niecierpliwy. Prawda, że to jest…… piękne to nieodpowiednie słowo. To jest – niesamowite. To coś z gatunku trąby powietrznej, zjawiska, którego nie da się okiełznać, które po prostu jest obok nas i wszystko, co można zrobić, to dziwić się……

Dobranoc.

Być maniakiem

Napisałem w ostatnim wpisie, że wiara to „takie powolne, spokojne, uważne oczekiwanie, albo inaczej – niepozorna, ale potężna w swoim spokoju i nieuchronności siła, która pcha w stronę realizacji wiary.” Co prawda napisałem też o „mrówczej pracy”, ale stanowczo za mało napisałem. 

Dziś odwiedziłem wystawę retrospektywną Grzegorza Rosińskiego, w krakowskim Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej – Manggha. Można zobaczyć prace Rosińskiego z czasów, gdy był jeszcze dzieckiem, aż do tych najnowszych. Dla tych, którzy czytali polskie komiksy wystarczy chyba wymienić Kapitana Żbika, Karskiego, czasopismo Relax, Yansa czy Thorgala.

Na czym polega mistrzostwo komiksu? Składają się na niego dialogi oraz akcja opowiedziana obrazkami. Mistrzostwo polega (mówiąc łopatologicznie) na takim doborze momentów akcji oraz graficznego sposobu ich przedstawienia, by wzbudzić w wyobraźni czytającego (czy raczej: oglądającego) wrażenie przeżywania tej akcji, bycia w jej centrum. Rosiński robi to fantastycznie… Trudno mi się teraz nad tym rozwodzić, należałoby pokazać konkretne przykłady. Niesamowite jest wrażenie, że biegnie się wraz z bohaterami, albo spada w przepaść, leci przez pustkę kosmiczną, stoi wobec ogromnego trolla. Serce bije szybciej, oczy pochłaniają kolejne obrazki, a przeciętny czytelnik nie ma pojęcia, w jaki sposób twórca wzbudza w nim te emocje – nie tylko samymi obrazkami, ale również ich ułożeniem wobec siebie na stronie, kolejnością, kształtem, umiejscowieniem dymków z tekstem… Nie wspomnę oczywiście o umiejętności samego rysowania – rysowania wszystkiego, co istnieje, jak również tego, co nie istnieje.

Natomiast na samej wystawie dech zaparł mi ogrom pracy Rosińskiego. Ten ogrom powala, nie można się od niego opędzić. Rosiński to maniak tego, co robi. Jest tym zupełnie pochłonięty, jakby nie istniało na świecie nic innego. Patrząc na dziesiątki, może i setki arkuszy perfekcyjnie rysowanych, w różnych stylach, na przestrzeni dziesięcioleci, nie sposób nie poczuć zazdrości i pomyśleć – może ja też mógłbym zrobić coś porządnie, przynajmniej od czasu do czasu 😉

Fascynacja

Wracam z próby generalnej Pacjenta EGBDF, sztuki Toma Stopparda w reżyserii Jarosława Kiliana. Muzyka grana na żywo przez orkiestrę towarzyszy akcji scenicznej. Muzyka taka, jaką lubię, wkraczająca w atonalność, nadająca atmosferę temu, co dzieje się w szpitalu psychiatrycznym. Mógłbym więcej pisać o tym spektaklu, ale sednem jest to, że porusza on dokładnie moją strunę. Silnie porusza.

Inna refleksja, związana z tym przedstawieniem. Moja córka rozpoczęła naukę w pierwszej klasie, i przy okazji tego wydarzenia, podobnie jak patrząc na grę aktorską w Pacjencie EGBDF, zdałem sobie sprawę: świat, w którym żyjemy, tworzą ludzie. Zawsze tworzą ludzie. To, jacy oni są, decyduje o kształcie naszego najbliższego otoczenia, podobnie jak o subtelnych detalach spektaklu teatralnego. A konkretnie – ich wrażliwość, a jeszcze konkretniej – ich empatia, czyli rezonans z uczuciami innych. Bo znam wrażliwych ludzi, którzy nie są empatyczni, bo ich wrażliwość dotyczy głównie ich samych. Są tak wrażliwi, że ciągle czują się zranieni, niezaspokojeni, niezrozumiani, a jeśli zachwyceni, to tylko sobą. „Biedactwa”.

Dlatego takie miejsca jak teatr czy szkoła zależą praktycznie wyłącznie od ludzi, którzy tam pracują. Na nic nowoczesna technologia, skomputeryzowana scena, perfekcyjne zarządzanie, odmalowane przestronne klasy, makijaż nauczycielki i elegancki żakiecik, jeśli zabraknie po prostu człowieka. Zdałem sobie z tego sprawę podczas rozpoczęcia roku szkolnego,  stojąc z innymi rodzicami w tyle klasy 1b, gdzie chodzi moja córka. Pani Stanisława, wychowawczyni, kierowała swoje pierwsze słowa do dzieci. Po cichu przyznałem wtedy rację mojej żonie, że chciała właśnie tę nauczycielkę. Subtelność ludzka jest nie do zastąpienia i nie do nadgonienia w pięć minut czy w pięć tygodni. Co więcej – nie do zrozumienia przez tych, którzy pozostają w tyle. Nie tak wielu ma dar doskonalenia siebie, poszukiwania, świadomości, szacunku wobec innych oraz wobec faktu, że nigdy nie wiemy niczego do końca. Jestem zafascynowany takimi ludźmi. Dobranoc.

Urywki

Żałuję, że nie jestem w stanie opisać wszystkiego, co przychodzi mi do głowy – nie chodzi o to, co mi się jawi ot tak sobie, ale o to, co przeczytałem w prasie, literaturze, i co się połączyło z rozmowami ludzi…. Fantastyczne odkrycia w psychologii (styczniowy numer Charakterów) kierują nas na nowe tory myślenia o człowieku. W którymś z poprzednich Magazynów Gazety Wyborczej niesamowity tekst włoskiego filozofa Giorgio Agambena Posępni bankierzy kradną naszą przyszłość o tym, że wiara i kredyt to w pierwowzorze greckim praktycznie to samo słowo, co w naszej rzeczywistości zyskuje niesamowite praktyczne znaczenie…

Przeczytałem szkice opowiadań, które zacząłem pisać i stwierdziłem, że to nie takie złe i że trzeba by nad tym popracować. Wraz z tym wrażeniem uruchamia się cały zestaw pytań – pracować, ale po co, co potem z tym robić, że i tak pewnie niewiele z tego wyjdzie, czy jest sens "pisać pieśń i czy nie lepiej zrobi to ptak" (G. Turnau, luźny cytat). I że tak jak do tej pory, łapałem się wszystkiego i niewiele z tego było…. Oczywiście to bateria subiektywnych opinii. Jeśli więc pisać, to pisać co dzień i zawsze, czy coś wychodzi czy nie, czy jest wena czy kompletnie nic, bo liczy się to, co się robi codziennie, a codziennie robi się to, względem czego nie mamy innego wyjścia, wobec czego czujemy płynącą wewnątrz konieczność, przymus wręcz; którego nie da się wyjaśnić, który nie pyta – po co…

Ambiwalencja wewnętrzna

Nie wiem, skąd się u mnie bierze. Prosty, głupi przykład – słyszę teraz ciągle w głowie Secret World Petera Gabriela, wersja z dwupłytowego albumu, który ukazał się co najmniej dziesięć lat temu. Ten utwór gra teraz w mojej głowie z całą swoją siłą. Ale nie muszę go sobie wyobrażać, bo mam go w komputerze, mógłbym go odtworzyć, skierować prosto do uszu, mam odtwarzacz i słuchawki. W zasięgu mojej ręki jest zatopić się w nim teraz, kiedy go słyszę, tuż przed snem, w ciemności poszaleć, z widokiem na łysiejącą brzozę za oknem, po zgaszeniu światła w kuchni, patrząc na nią, jej zarys, w świetle ulicznych lamp.

Ale nie chcę go słuchać, nie chcę go puścić w uszy. Czuję jakąś obawę, rezerwę, powstrzymanie. Skąd, dlaczego? Czy może dlatego, że za bardzo zapanuje nade mną, wywoła zbyt silne emocje. A może przeciwnie – nagranie okaże się zbyt proste, prymitywne wręcz. Przecież znam ja na pamięć i wiem, że jak na mój gust aranż mógłby być trochę bardziej subtelny, wysublimowany. A może dlatego, że w wyobraźni mogę sterować tym utworem jak chcę, cofać go, przesuwać do ulubionych miejsc, kompulsywnie sobie aplikować. Może w wersji z nagrania jest zbyt nudny, albo zbyt samodzielny, a ja chcę mieć nad nim kontrolę…

Ambiwalencja dotyczy też ludzi, których bardzo lubię, ale coś mnie powstrzymuje przed kontaktem z nimi. Jakaś chęć samoobrony… Dlaczego? Nie wiem.

Od debila po idiotę, po drodze – kretyn

Skończył się spektakl, więc mogę pisać dalej.

Tak więc mając w pamięci zachowanie autora (z poprzedniego wpisu) obiecałem sobie, że nie popełnię jego błędu. Spróbuję nie pretendować do roli pieniacza.

Tak jak wczoraj, kiedy na stacji benzynowej (BP, to nie byle co) naiwnie byłem posłuszny strzałkom mówiącym – tu jest kolejka do kasy. Okazało się potem, że tych strzałek się nie przestrzega, i to jest reguła i zasada, która tu obowiązuje! Lecz ja, brnąc dalej w naiwność, przechodząc kolejne własne granice: głupoty, debilizmu i pieniactwa, oczywiście, zapytałem po co są te znaki, i czy są jakieś zasady kolejności, wedle których obsługuje się klientów. "Zasady ustala kierownik, którego można spotkać między 9:00 a 21:00". Cóż, była właśnie 22:30. Lecz ja, posuwając się dalej do kretynizmu, przypomniałem, że już dwukrotnie szukałem kierownika w tych godzinach, bezskutecznie. Na te słowa odwrócił się wyrostek przy kasie i zapytał "masz problem?" I tu okazałem się kompletnym idiotą, mówiąc mu "i pan właśnie wszedł bez kolejki". Tak, teraz należało tylko oczekiwać, że kiedy wyjdę za drzwi pogrążając się w chłodnej ciemności, dostanę w zęby.

Na tle tej atmosfery pojawia się postać Larsa Øyno, autora sztuk teatralnych i reżysera. Pierwotnie poznałem go tylko z nazwiska, gdy tworząc stronę internetową festiwalu miałem problem z uzyskaniem na ekranie litery Ø. W kontakcie bezpośrednim objawił się człowiek o arystokratycznej powierzchowności, czyniący wszystko z opanowanym spokojem, pod którym jednakowoż bardziej można się było domyślić niż wyczuć, wibrujące emocje. To właśnie on potraktował sztukę autora (o którym wspomniałem w poprzednim wpisie) z własnym rozmachem, bezwzględnością, pasją, bezkompromisowo. Połączenie zewnętrznego chłodu, spowolnienia, dystansu, z wewnętrznym wulkanem, a to wszystko szczerze i uczciwie, bez zmyły, mydlenia oczu i pokazywania siebie innym, niż się jest…

Jego postać staje mi przed oczami po chwilach moich słabości (czytaj: pieniactwa i robienia z siebie idioty). Szkoda, że nie wcześniej. Ale pracujemy nad tym…! 🙂

Określenia medyczne:

debilizm – najlżejszy stopień upośledzenia umysłowego objawiający się trudnościami w logicznym rozumowaniu, pozwalający jednak na uzyskanie wykształcenia podstawowego, wyuczenie się zawodu i prowadzenie samodzielnego życia

kretynizm, matołectwo – głęboki niedorozwój fizyczny i psychiczny spowodowany silną niedoczynnością tarczycy; łączy się z zahamowaniem wzrostu i zatrzymaniem rozwoju umysłowego na poziomie dziecka, czasem z osłabieniem słuchu i wzroku (nawet głuchotą i ślepotą)

idiota, med. – człowiek głęboko upośledzony umysłowo, który w swym rozwoju nie osiągnął zdolności mówienia

Dzwonią do mnie ludzie…

Szok. Dzwonią do mnie ludzie, przychodzą, z różnymi pytaniami, najróżniejszymi. Zawodowymi, osobistymi i tak dalej. Mówią – jest tak i tak, pytają – no i co ja mam zrobić? Przez długi czas próbowałem coś odpowiadać, dziwnie się czułem, bo spora ich część jakby mnie nie słuchała, albo moje odpowiedzi wzmagały ich zniecierpliwienie. Aż okazało się, że właśnie o to im chodzi. Mam przytaknąć, zrozumieć, współczuć, i mam się nie przejmować, że nie dopuszczają mnie do głosu, bo i tak, jak powiem dwa słowa, to już im wystarczy. Porwą je ze sobą i wycisną z nich co tylko można, do cna, jednocześnie nie przyznając się, być może nawet przed sobą, że coś im te słowa dały…

Uciekasz by powrócić

Nie interesuje mnie urządzanie domu, ustawianie altany w ogrodzie, koszenie trawy. Sąsiadka, która niedawno się pojawiła i wraz z mężem postawili parterowy domek tam, gdzie trójkątny skrawek ziemi niczyjej między drogą zmierzającą do cmentarnej bramy a naszym ogrodem zarósł murem leszczyny nie do przebycia, dziś zamiatała kostkę na swoim podwórku, i tak bardzo czystą i zamiecioną już wcześniej. Troska, dbałość o swój, wreszcie swój dom, i o obejście, które powinno wyglądać. Ogrodzenie z murowanymi słupkami i automatyczną bramą, wysadzane zielonymi, ozdobnymi tujami, które w przyszłości przynajmniej wizualnie odgrodzą podwórko od reszty na zewnątrz…

Poznawać (czytaj: uciekać) coraz więcej, w imię przesuwania horyzontu, zbierania doświadczenia, nie marnowania życia; jechać coraz dalej, spotykać coraz dziwniejszych ludzi, a przecież ciągle: ludzi, obserwować, fotografować, przeżywać, choć niestety powierzchownie, bo jakżeby inaczej – ich zwyczaje, emocje, problemy, na szczęście nie moje. Iść ciągle dalej i dalej tylko po to, aby w końcu i tak powrócić – do starego ogrodu, koszenia trawy i altany, zepsutego dachu; do siebie, do tego, o czym chciałem zapomnieć, zagubić podczas dalekich wędrówek…

To, czego unikasz, czego najbardziej się boisz – to cię spotka. Wreszcie, pogodzony, poddasz się dobrowolnie temu, przed czym uciekałeś, z pokorą staniesz przed największym strachem: oto jestem…

Nie dotrzeć

Przy wszystkich wysiłkach, aby dotrzeć do wnętrza intrygującej, ciekawej, fascynującej, elektryzującej, pociągającej, tajemniczej, inspirującej, niebanalnej, frapującej, osobliwej, nurtującej, emocjonującej, emanującej osoby zdajesz sobie sprawę, że ogólnie rzecz biorąc wyjścia są dwa:

1) wyciągnąć z niej wszystko, co intrygujące, ciekawe, fascynujące, inspirujące i tak dalej; to, co zagadkowe i tajemnicze – objawić, wyjaśnić, wytłumaczyć tak, by nie pozostało już nic z owych tajemniczości i zagadkowego czaru; po tym pozostaje porzucić owe zwłoki, jak zapadłą skórkę winogrona, z którego odessało się wnętrze…

2) pozostawić ją samą sobie, w spokoju, jak fantastyczny kwiat na łące; choć na wyciągnięcie dłoni, lecz niezerwany, niedostępny, niedotknięty, niepoznany…

– No Wiesiu, możesz próbować znaleźć drogę pośrodku, ale to niełatwe i ryzykowne.
– Do mnie mówiłeś, Piotruś?