Mieszkam tuż obok cmentarza. Byłem tam dzisiaj… Popatrzeć na ludzi, zaczerpnąć atmosfery… Przyjemność mi to sprawia – chłonięcie atmosfery miejsca, wydarzenia… To odkrywanie – znów. Odkrywanie to napęd, siła życia. Ot zwykły cmentarz ,zwykle opustoszały, dziś pełen ruchu, gości, zupełnie inny…
Ale byłem też na innym cmentarzu, w pobliskiej wsi, niedaleko kolebki moich przodków. Stoi na zboczu pagórka, niewielki, bez alejek, wokół pola i zabudowania. Pradziadkowie, których nie znałem, w jednym z rogów cmentarza… Może dlatego, że nie byli katolikami…? Ich mogiły malutkie, zwykły, niski, pomalowany olejno beton, z pozostawioną ziemią w środku. Bez porównania do marmurowych "hawir" w sąsiedztwie, po drugiej stronie trawiastego przejścia. Patrząc na te małe groby – bliższej i dalszej rodziny, może ich sąsiadów, nie mogę odpędzić myśli o ich życiu. Tak różnym od współczesnego. O, komuś z nich zmarło dziecko… Co oni przeżywali, jakie radości, czego oczekiwali. Co myśleli o sensie swojego życia. Po prostu – po co żyli… Znałem dziadka, świetnie manewrował furmanką wraz z koniem, na naszym niedużym podwórku. To sztuka, z którą dali sobie spokój mój tata i wujek, wyprzęgając konia i nawracając wóz "ręcznie".
Nieodparte wrażenie, że ich nie tak znowu dawne życie było zupełnie inne od mojego. Wydawałoby się, że smutniejsze (gorsze…!?), bo bez tego wszystkiego, czym otaczam się dzisiaj. Ale z pomocną dłonią rodziny, przyjaciół, sąsiadów. Z prostszą rzeczywistością (czy rzeczywiście?). Wiejski dom, następca chaty, z oborą, stajnią, stodołą. Kawałem pola do obrobienia. Mój ojciec lubi dziś przesiadywać przed telewizorem, mnie ciągnie do szumu liści, tchnienia wiatru na twarzy. Ale on miał właśnie to przez całe dzieciństwo. Boso w kamienistych górach, dreptając przy krowach, przy lampie naftowej skrobał zadania domowe, do szkoły – szmat drogi. Świt i zmierzch w rosie, zimno i pustka w żołądku. Dokonał w życiu wielkiej zmiany…