Nie lubisz smutku -nie czytaj

Ostateczne natarcie zbliżyło się od strony stóp. Śmierć
maszerowała wzdłuż nóg, które ziębły z dnia na dzień coraz dalej.
Opuchlizna na ręce również postępowała w stronę głowy… Tak, jakby
chciała do końca stłamsić tlącą się świadomość. Finał tej nierównej
walki, jak zawsze – taki sam…

Babcia już nie ma.

Ostatnie dni lata

Lato, podobnie jak młodość, to nie kwestia dat. Lato w środku zimy – dlaczego nie. Zgrzybiały młodzieniec – proszę bardzo 😉

Dziś z pewnością było lato. Może jego ostatnie tchnienie. Błogosławione, wszechogarniające ciepło, błogosławiony szelest liści drzew, naszych braci, trawy, naszej siostry. Rzut oka na wycofywujący się ogród – to już nie ten wiosenny entuzjazm. Odarte już dawno ze swych owoców czereśnie, poszarzałe porzeczki, za to śliwki brzemienne i dumne. We wszechogarniającym, spokojnym cieple.

Leżąc na kocu w pierwszych minutach porażał mnie wiatr w szeleście liści. Złowrogo…? Przypomniałem sobie ostrzeżenie taty – mówili (w telewizji 😉 że będą srogie burze. Może właśnie się zbliża…? Znów zapomniałem, jak to jest – leżeć na kocu, na prawdziwej, nie zasianej trawie.

Znów obraz, raczej uczucie z dzieciństwa. Nasz ogród kończył się płotem, za którym powoli zaczynał róść cmentarz. Chyba ze cztery wysokie drzewa znaczyły tamten rejon. To zza nich wyłaniały się czasem złowrogie, czarne, burzowe chmury – z innej przestrzeni. Te drzewa to był wtedy dla mnie koniec wszechświata, jak kwazary, nieosiągalne, najstarsze rejony, których nigdy jeszcze nie przekroczyłem. Przestrach wywoływały ponaglające głosy babci lub rodziców – Idź do domu! A gdyby tak zostać…?

Wpominam to poszerzanie granic poznania. Tajemnica, coś jeszcze niepoznanego, pociąga. Choć teraz zyskałem już świadomość, że nie można poznać wszystkiego. Ale z drugiej strony – mechanizmy i zasady powtarzają się, jak fraktalne motywy, we wszystkich dziedzinach, które człowiek dotknął nie tylko swoim poznaniem ale i twórczością. Cokolwiek nie rozpocząć – rozmienia się na coraz drobniejsze i mniej uchwytne elementy, informacje, odczucia, wrażenia… Poznać miejsce i prędkość elektronu? Stwierdzić, dlaczego zdjęcie, obraz, rzeźba mają tę doskonałość, którą nie tylko da się opisać, ale która porusza do głębi…? Opanować ten idealny ruch skalpelem, który nie uszkodzi zdrowego narządu, a uzdrowi chore miejsce…? Wykonać ten jeden ruch kierownicą, który wyprowadzi z poślizgu, nie wprowadzając w kolejny, przeciwny uślizg. Drgnienie stołu pod Twoim dotknięciem nigdy nie zgaśnie do końca, Twój krok po Ziemi gdy spacerujesz powoduje jej mikroruch w przeciwnym kierunku. Fala dźwiękowa Twego głosu odbiła się od ścian i przekazała im energię, ogrzewając ją o mikrostopień. Wyważony gest aktora w komedii sprawi, że widz wybuchnie śmiechem, a nie dostrzeże kiczu. Odrobina przyprawy da tajemniczy, nie wiadomo skąd pochodzący smak.

Granica pomiędzy geniuszem a chłamem jest tak cienka, i właśnie dlatego potrafią ją dotknąć i obronić tylko nieliczni.

To chyba koniec lata. Jutro, a właściwie dziś, zaczyna się nowy tydzień zarabiania pieniędzy. I pewnie nie dostrzegę momentu, kiedy ono się naprawdę skończy.

Nie lubisz smutku – nie czytaj – cz.2

Babcia umiera. Dbanie o jej ciało wydaje się tylko marną posługą, formalnością wobec faktu, że jej świadomość pozostaje za grubą ścianą, przez którą nie możemy jej dojrzeć ani skontaktować się z nią. Czasem w tej ścianie uchyla się na milimetr malutkie okienko… a może tak się nam tylko wydaje… Ból otumania umysł, morfina otumania ból, spychając świadomość jeszcze głębiej. I tak już od tygodni. Marginalne znaczenie wydaje się mieć w tej sytuacji fakt, że odleżyny niszczą ciało.

Tyle. Patrząc od naszej strony – tyle pozostało z człowieka.

Więcej nie piszę. Pisałem poprzednio w notkach "Cud pamięci", "Raj – nie raj". 

Blogowisko – nie musimy być interesujący :-)


Blogi to nie tylko efemeryczne dzienniki nastolatek i skomercjalizowane
dzienniki pracowników różnych instytucji. Blogi to też źródło
niebanalnych opinii, bardzo odświeżających dla kogoś przyzwyczajonego
do systematycznego obcowania z dość przewidywalnymi mediami.
Oczywiście, o ile trafi się na właściwe blogi.


Dzisiaj przeczytałem jakiś stary artykuł w ComputerWorld ("Blogosfera", 4 lipca 2005 – skądinąd cenionym przeze mnie tygodniku) o blogach. Autorka Dorota Konowrocka stwierdziła,
że 80% blogów to śmieci, efekt zakompleksionych, zapatrzonych w siebie
i grafomanów-internautów, którzy niepotrzebnie marnują zasoby
internetu.
W zamian autorka podała za wzór blogu – zabawne, z dowcipem i konsekwencją poruszanie tematów, może mniej związanych z refleksjami z osobistego życiem, ale za to bardzo "informacyjnych". Nawet wychowywanie dziecka można potraktować informacyjnie, a wtedy taki blog do czegoś się komuś przyda. Nie mówiąc o blogach programistów, dziennikarzy itd.
Autorce też świetne wydaje się poruszanie zagadnień polityki (omawianie osoby np. Rywina) – oczywiście w sposób zabawny i dowcipny, a przy tym – mniej standardowy niż masowe media. Według autorki dobry blog to źródło niebanalnych opinii, lecz na jakiej podstawie wysnuwanych i czy ich autorzy mają do tego kompetencje (zwłaszcza w dziedzinie polityki, gospodarki) – w to już autorka nie wnika.

Za to zwykły pamiętnik np. "o moim smutnym życiu" to wg autorki typowy przykład blogowego śmiecia.

Mała "polemika".
Blog to przede wszystkim autentyczny i osobisty przekaz człowieka. To nie jest inny rodzaj dziennika telewizyjnego. Blogi piszemy tak, jakimi sami jesteśmy. Czy nie byłaby słuszna implikacja, że jeśli 80% blogów to śmieci, to również tych 80% autorów to ludzie z problemami, uczuciami które jako śmieci nie zasługują nie tyko na uwagę, ale również na to, aby zajmowały te parę kilobajtów na serwerze?

Blogowisko to przede wszystkim miejsce spotkań ludzi – z pewnością nie genialnych, ale podobnych sobie, których łączą podobne uczucia, przeżycia. To kontakt, społeczność, choć ograniczona, ale jednak, a tym samym zasługująca na szacunek i wsparcie.

Mam dość informacji, która każdego dnia atakuje mnie ze wszystkich stron. Mam dość problemów Lwa Rywina, Kaczyńskiego, Cimoszewicza i wielu innych. Żadna, najbardziej dowcipne ich potraktowanie nie osłodzi mi tego kręgu. Siadam w moim spokojnym pokoju i otwieram bloga nie po to, żeby uczyć się jeszcze programowania, nowych sposobów obróbki zdjęć i słyszeć żadnych komentarzy o tym, że np. "paskudni Niemcy dogadali się z Rosjanami ponad naszymi głowami".

Prawdziwe życie jest zupełnie gdzie indziej. To najbliżsi ludzie, najbliżsi współpracownicy, te same drogi do pracy, te same drzwi i ściany. W prawdziwym życiu to chwila zatrzymania, refleksji, niekoniecznie "dowcipna". Życie to nie tylko dowcip, choćby najinteligentniejszy, ale też inne, mniej przyjemnie wrażenia, które równie a może nawet jeszcze bardziej wzbogacają. Nie wymieniam ich, żeby nie być posądzonym o powtarzanie sloganów i banał.

To prawda, że mało osób umie pisać pięknie. Ale nie tylko treść oraz forma jest wartością w blogu. Oprócz wspomnanej przeze mnie wartości społecznej jest jeszcze rozwój samego autora. Dzięki blogom uczymy się wyrażania siebie i kontaktu z innymi. Nikt przy zdrowych zmysłach nie nazywa raczkowania dziecka bezsensownym, banalnym i niewartym uwagi działaniem. Po prostu co dla jednego jest banałem, dla drugiego bywa odkrywcze – zawsze tak było i jeszcze długo tak będzie. Są jeszcze tacy, którzy potrafią cieszyć się z pierwszej miłości nastolatki (banalnej? nawet jeśli efemetycznej).

Podsumowując – spodziewałem się bardziej wyważonej i dogłębnej reflekcji na temat zjawiska blogów – w moim ulubionym tygodniku komputerowym

Cud pamięci

Ponad trzydzieści lat temu leżałem w pokoju mojej babci. Mama, wychodząc do pracy, zostawiała kilkumiesięczne niemowlę, wraz z pakietem pieluch, razem z babcią. Babcia w tym czasie chorowała, i z powodu żylaków musiała spędzać większość czasu w łóżku. Podobno leżeliśmy obok siebie, na szerokim tapczanie. Nie pamiętam tego, zresztą to nic dziwnego. Dopiero niedawno usłyszałem tę historię.

Niemowlę, którego świadomość jeszcze nie zaczęła się rodzić.

Dzisiaj byłem w szpitalu, przy babci. Lecz tym razem, to ona – ledwo patrząc (na mnie, nie na mnie?) – pogrążona w niezbadanej przestrzeni – już niepamięci? Nieświadomości? Ja, ludzka istota w sile mojego wieku – tak, jak ona, ponad trzydzieści lat temu. Patrzyła na mnie, i pewnie zastanawiała się nad moją przyszłością, tak jak ja dzisiaj myślę z oczekiwaniem o przyszłości mojej córki. Zobaczyła moją przyszłość. Widziała swoją prawnuczkę.

Dzisiaj – to ja mogę wspomnieć jej przeszłość, ona już tego nie zrobi.

Role w życiu zmieniają się. Człowiek wyłania się z nieopisanej otchłani i pogrąża się w niej z powrotem. Na co przeznaczy tych kilkadziesiąt lat swojej świadomości…?

Serce zaczyna mocno walić, gdy wspomnę te gorące lata, zapach topniejącego śniegu i odmarzającej ziemi, woń powietrza z halnego wiatru, eksplozję wiosny, z nieokiełznaną radością szturmującej ziemię, nie przejmującej się tym, że wraz z żółknącymi, czerwieniącymi i opadającymi liśćmi jesieni wróci tam, skąd przyszła. Serce bije gdy wspominam ją, babcię, nieodłączną część moich najpiękniejszych wspomnień, część mnie samego. Rozpoznaję w sobie te same ruchy ręki, to jej godne zamyślenie, które próbowałem naśladować. Gest pozostał ten sam, gdy ręka zrywa się nagle. Z zamyślenia – tylko nikły ślad w wyrazie brwi – jedynej chyba części twarzy, która pozostała taka, jak dawniej. Teraz – walczą, poprzez kurtynę morfiny, z bólem.

Pozostaje nadzieja, że to, co przeżyliśmy, skarby, które zachowaliśmy w pamięci, wszystko, co spotkaliśmy i czego nauczyło nas życie – nie było bez sensu.

Ósma rocznica ślubu…

…była 30 sierpnia. Piękne i już nostalgiczne zakończenie wakacji, które dla mnie, pracownika obsługi sceny w teatrze, jeszcze mają charakter właśnie wakacji.

Do tej pory niewiele pisałem o mojej żonie. Gdyby był to pamiętnik do szuflady, z pewnością pisałbym bardzo dużo. Lecz tak – życie z drugim człowiekiem to coś tak szczególnego, a jednocześnie delikatnego, jak wpływ obserwacji na prędkość lub położenie elektronu. Drgnienia serca niewypowiedziane, ale odczuwane – i stąd istniejące. Dwoje ludzi wie o nich doskonale, ale czasem ich wyrażenie sprawia, że stają się pospolite. Dlatego wyrażają je nie wprost – niewiele znaczące dla innych gesty, choćby szczególny rodzaj kwiatów, albo pewien sposób złożenia życzeń.

Jedno mogę powiedzieć z pewnością. W dzisiejszym świecie można odnieść wrażenie, że rodzina, a już z pewnością dzieci, to hamulec rozwoju, ograniczenie, kula u nogi. Lecz jest to bzdura, oszustwo. Rodzina i dzieci to jedne z najbardziej rozwojowych rzeczy, które mogą się przytrafić człowiekowi. To inwestycja, która, jeśli dobrze w nią zainwestować, przynosi z ogromnym prawdopodobieństwem niemożliwe do przecenienia zyski. Okazywane: cierpliwość, spokój, wsparcie – po latach procentuje i zwraca się w trudnych momentach, w których nikt z przyjaciół, wspólników a nawet nikt z dalszej rodziny nie pomoże.

Małżeństwo to ciągłe przemiany, a po ośmiu latach znów mam wrażenie, że poznaję moją żonę taką, jaką jeszcze nie znałem. Czy ona się zmieniła (przynajmniej trochę – na pewno) czy ja jej nie znałem (w pewnej mierze na pewno), ale to kwestia drugorzędna. Móc być przy człowieku, który nie zostawi, kiedy interes przestanie się opłacać, kiedy się zagniewam, kiedy przestanę być zdrowy i piękny – to ogromna wartość – bezpieczeństwo.

Nie lubisz smutku – nie czytaj

Przedwczoraj odszedł pies, Hektor. Nie stawiam zwierzętom pomników, nie przejmuję się nimi bardziej, niż ludźmi. Chcę napisać o jednej rzeczy, która była w nim niesamowita – tryskająca radość.

Hektor mieszkał w budzie, w małej zagrodzie na podwórku. Nigdy nie był w domu. Zawsze z drżeniem czekał na moment, kiedy pozwolimy mu pobiegać, otwierając małą furtkę jego zagrody. Wypadał wtedy jak torpeda, biegał od jednego krzaka do drugiego, wąchał, wyznaczał teren. Zwłaszcza tego ostatniego nie cierpiała pewna część naszego domu – wg ich teorii po tej czynności Hektora usychały kwiatki i małe sadzonki krzewów.

W zimie znaczył śnieg śladami łapek, rył w nim nosem. Na śliskim nie wyrabiał na zakrętach, tak cieszył się z odrobiny wolności. Był mieszańcem i zawsze pozostał mały. Zawsze też jego mordka miała coś z beztroskiego, aktywnego uśmiechu.

Kiedy bawiliśmy się w berka, nie dawał się złapać, trzymał się dokładnie trochę dalej niż na wyciągnięcie ręki, ciagle z figlarnym uśmiechem i zadyszką – ze zmęczenia, czy z radości. Ale wystarczyło dać znać, że koniec zabawy, a już można było go trzymać i głaskać. Nigdy też nie protestował, kiedy kazano mu wracać do budy, choć wracał tam powoli, zwiesiwszy głowę.

Trzy dni temu nie pokazał się. Ioana zaglądnęła do niego. Weterynarz stwierdził nieuleczalną w jego wieku chorobę.

Dlatego nienawidzę śmierci. Ona, przynajmniej na chwilę, zniszczy uśmiech nas wszystkich, także Ioany, Sary. I dlatego wierzę, że będzie to tylko na chwilę.

Raj – nie raj

Przypominam sobie mój ostatni wpis o raju… Zamieszczony po północy, już popołudniu zmienił swoją barwę na ciemniejszą. Do szpitala odjechała bardzo osłabiona babcia, wywieziona z domu na wózku inwalidzkim, przez wąski przedpokój i korytarz domu wypudowanego po staroświecku. Przez zakurzone podwórko dotarła do samochodu, gdzie powoli usiadła na fotelu. Nie mogłem przestać myśleć o tym, że dużym prawdopodobieństwem jest to jej ostatnia podróż i że nie wróci. Nie wróci do tych progów, w których stawała w upalne lato, wychylając głowę przez ganek i wołając nas na obiad – w dwusylabowych słowach, z których pierwsza – brzmiała nisko, zaś druga wspinała się w swojej tonacji tak wysoko, na ile babcia mogła jeszcze krzyczeć: Pio—truś!, Krzy—siu! Kryliśmy się w jaśminach, krzakach agrestu, pomiędzy wysokimi wtedy jabłoniami, rzucającymi rozległy cień na najbliższą domu część ogrodu, tuż za stodołą.

Energiczna i zawsze z dystynkcją, godnością, nawet kiedy stawiała nas do klęczenia po kątach, albo przykładała "dopolonych" chłopaków ścierką po plecach. Protestowaliśmy, gdy zabolało, ale w gruncie rzeczy miała rację.

Tę godność widać do ostatnich chwil. Osłabiona, próbowała ukryć przede mną chwile swojej niedyspozycji, niepamięci. Jeszcze niedawno w konspiracji przynosiłem jej lody, których podobno nie powinna jeść… z których się cieszyła. To babcia w dużej części wychowała mnie. Pamiętam te lekcje, w zasadzie wykłady o życiu, których udzielała, gdy przychodziliśmy (mój kuzyn i ja) na posiłki. Gotowała dla całego domu, przez 15 lat mojego życia. W jej kuchni spotykaliśmy się wszyscy – dziesięć osób, trzy rodziny. Codziennie te same garnki, fajerki na węglowym piecu, skwierczące pod kołyszącą się pokrywką ziemniaki (nie było szybkowarów). Nie wolno było się bawić pogrzebaczem w popielniku, choć czekały tam na nas czerwieniące się drobniutkie węgle. Nawet gdy narzekała na ciężar życia, nieposłusznych chłopaków, nie traciła dystynkcji i godności.

Nie straciła jej również odjeżdżając do szpitala. Uśmiechała się machając ręką, nagle ożywiona, do gromadki dzieci, wnuków i ich rodzin, do prawnuczki. Kilka godzin wcześniej spotkałem ją na ganku – miała smutną i zmęczoną twarz. Kiedy spojrzałem jej w oczy usmiechnęła się z wysiłkiem, ale nie sztucznie. Powidziała – idź do swojej pracy…

Babcia była moim przyjacielem, choć jako dziecko skarżyła na nas rodzicom powracającym z pracy. Miałem jej to za złe tyle razy – skoro sama nas ukarała i okrzyczała, to dlaczego nie mogła już tego zachować dla siebie? Dostawaliśmy burę dwa razy za to samo.

A jednak potrafiła stworzyć coś z konspiracji wokół naszych kontaktów. Potrafiła zadać jedno dyskretne pytanie na temat poznanej dziewczyny czy innej osobistej rzeczy, i zyskując zapewnienie, że jest dobrze, nie wracała już więcej do tego tematu.

Teraz jest w szpitalu, miejscu tak dla niej obcym. Nie rozpoznaje miejsca, nie wie do końca, co się z nią dzieje. Jednak podpisała zgodę na operację i wiem, że zrobiła to ze świadomością. Przygotowywała się do tych chwil wiele lat wcześniej. Wiem o tym, zauważałem. Znów niewielkie szanse, że zobaczymy ją z powrotem w domu, ale czy o to chodzi…? Ona odchodzi i… odejdzie.

Powoli – z myślą o pracy

Mogę powiedzieć, że cały mój urlop to życie w raju. Ach, gdyby można było pozostać… Życie rodzinne jest piękne, tyle tylko, że kiedyś trzeba na nie zarobić… Jak zatrzymać te chwile, nie dać się ponieść dziwnemu szaleństwu. Bo przecież nikt mnie do niego nie zmusza… a jednak – chyba tylko ja sam siebie. Zdecydować się w życiu wreszcie na coś, resztę zostawić.

Dzisiaj Sara usnęła na mojej piersi, przez kilka ostatnich dni ma kłopoty ze spaniem. Zrywa się nagle z przejmującym płaczem podczas snu… Stała się nerwowa. Nie przejmuję się tym zbytnio, po lekturze na wyrywki kilku książek wiem, że dzieciaki mają najróżniejsze okresy, przez które przechodzą bez śladu. Ciągle zachwyca mnie to, że mała zmienia się z tygodnia na tydzień. Rośnie w oczach i rację mieli ci, którzy zachęcali do robienia zdjęć. One dawno przestała być taka, jak po porodzie, teraz jest może w piątym stadium pod względem samego wyglądu. Nie wspominając od zachowaniu.

Powoli przygotowuję się do myśli o powrocie do pracy. I ciągle zastanawiam się, jak zatrzymać ten spokój. Po raz dziesiąty w moim życiu… Pewnie znów się nie uda, a winien będę tylko ja, mój brak konsekwencji, zdecydowania, zacięcia i… tryb życia – spontan, który przeplata się z tym zorganizowanym, z terminarzem w ręku.

Wracam do dzieciństwa

Byłem dzisiaj z córką na spacerze, dość dużą część drogi niosłem na ramieniu, tocząc przed sobą wózek. Przydałaby się trzecia ręka. Ale nie o tym…

Mam okazję lepiej zrozumieć samego siebie. Sara jest w tych samych miejscach, w których ja obijałem kolana, biłem się z dziećmi sąsiadów, ukrywałem w krzakach agrestów i zerkałem na zakazany teren poza ogrodzeniem. Teraz, gdy próbuje robić zdjęcia, to zastanawiam się, dlaczego nie pociągają mnie ładne, kolorowe kompozycje, eleganckie układy elementów… Moje dzieciństwo to rozsypany żwir na powórku, dziury na socjalistycznej drodze, nieskoszona trawa w ogrodzie… Patrzyłem na to wiele lat, to ciągnie mnie nostalgią.

Przeżywam na nowo swoje dzieciństwo, próbuję sięgnąć do wspomnień, ale już nie wiem, czy to tylko moja wyobraźnia, czy rzeczywiście coś pamiętam – nawet nie wiem z jakiego okresu życia… Pamiętam na pewno jedno z wydarzeń – lament wychowującej nas pod nieobecność rodziców babci… Siedziałem przy stole w specjalnym dla dzieci krzesełku, jadłem z miski. W pewnym momencie – babcia załamała ręce, a ja nie wiedziałem o co chodzi. Po latach powiedziano mi, że miskę ze słodzoną śmietaną włożyłem sobie na głowę.

Jednego jestem pewien – dzieciństwo miałem wspaniałe. I teraz trzymając maleństwo na piersi próbuję wyobrazić sobie samego siebie – na jej miejscu. Nieświadomość rąk, nóg, całego ciała, jakieś obrazy, które niewiele mają wspólnego z tym, co ja widzę i rozumiem. I morze uczuć. Smutku, rozpaczy, samotności, ale przede wszystkim – ciepła, bezpieczeństwa, ciekawości, zainteresowania.

Dzisiaj moi rodzice zwrócili uwagę, że Sara rzeczywiście przygląda się szczególnie czemuś, co widzi po raz pierwszy… Wczoraj próbowałem opisać moje wrażenie, kiedy na nią wtedy patrzę… Ale chyba nie do końca mi się udało. To nie tylko fascynacja, to raczej jakby pobożne poszanowanie nowego zjawiska… Wiem, że przesadzam z tymi interpretacjami, ale tak chciałbym, żeby zachowała czystą ciekawość świata… Ja ją zachowałem do teraz, choć potrafię być również zachowawczy i niechętny… Ale – tajemnica – pociąga, nadaje życiu sens jej zgłębienia, zrozumienia czegoś jeszcze… Tajemnicą ciągle dla nas jest ON, choć przecież tak blisko, jakby za cienką ścianką…

Historia dzieje się, teraz, i jestem pewien, że będę ją wspominał…