Chory raczej z przepracowania, ale autentycznie – wsciekły katar itd. Ale przecież nie będę się przed Wami tłumaczył. Najważniejsze, że siedzę teraz w kuchni, patrzę przez okno na śnieżycę, która zawija mrowiem płatków. Czasami niektóre z nich lecą w moją stronę i prawie odbijają się od szyby. Zawracają, jak zdziwione ptaki, że dalej lecieć nie można. Ach, znaleźć się tam, na zewnątrz, niech płatki otoczą mnie swoimi delikatnymi muśnięciami. Gdyby nie ból gardła, może pokusiłbym się i zrealizował to pragnienie.
O naiwyny, gdyby nie ból gardła, to siedziałbyś teraz w pracy i być może zauważył, że coś się dzieje na zewnątrz…
Jestem na zwolnieniu, ciągle tyle spraw niedokończonych, ludzi oczekujących na moją pracę. A ja sobie siedzę i patrzę za okno. O jakaś młoda osoba drepce zaśnieżonym chodnikiem. Rano, około 10 widziałem trzy kobiety idące od strony centrum. Środkowa paliła papierosa. Szły dość powoli, pomyślałem – nie tylko ja mam trochę czasu.
Pamiętam, jak kiedyś jakieś 20 lat temu, na dzisiejszym placu targowym stał barak z flipperami (grami komputerowymi). Ciemność rozświetlana tylko poprzez 2 żarówki oraz kolorowe monitory. Nie mieliśmy komputerów w domu, próbowaliśmy grać, ale w większości to przyglądaliśmy się, jak starzy wyjadacze radzą sobie ze zgrają kosmicznych najeźdźców, albo z jazdą samochodem. Zawsze trudno było się zdecydować, kiedy stamtąd wyjść w ciemniejący, zimowy krajobraz, by wreszcie dotrzeć po szkole do domu.
O! Śnieżyca ustała. Teraz tylko malutkie, białe drobineczki unoszą się powoli w powietrzu. Bawią się, zawracają, rzeczywiście jak stado małych ptaszków.