„Ja kocham burzę”

To zdanie wypowiada Marta, na końcu I aktu spektaklu „Tajemniczy ogród”. Po nim zapada ciemność, a realizator dźwięku (czasem to jestem ja), spuszcza palec na klawisz play odtwarzacza, który stoi pod jego lewą ręką, prawą rękę trzymając na tłumikach akustycznego miksera. A wtedy z głośników bucha dźwięk gromu, na scenie gaśnie światło, widownia wypełnia się piskiem przerażonych dzieci i młodzieży, ale tylko na chwilę, bo po mniej niż dziesięciu sekundach zapalają się światła i już można wyjść na przerwę.

Przeszukuję internet. Oto w zasięgu ręki – dźwięki – burzy, deszczu, wiatru, chłodu, zawieruchy, szkwałów. Pięć godzin, osiem godzin, jedenaście godzin. Wybieram, klikam, reguluję głośniki. Do rana powinno wystarczyć…

Usypiam w atmosferze, której nie radził mi przyjaciel-psycholog. Ale cóż poradzić, skoro ciągnie mnie do burzy? Widzę, jak wtedy, ciemne chmury płynące od zachodu, nad wysokimi topolami na końcu ogrodu, uciekam, drepcząc małymi nóżkami wśród traw, w stronę podwórka, skąd dobiega głos mamy, może babci: „Piotruś!”

„Chodź do domu!”
Burza nie może być zła.
„Przeziębisz się”
Jeszcze chwila.

Przepływają nad domem zwały czerni. Strugi sieką podwórko między stodołą i domem, stoję w drewnianych, uchylonych wrotach, sam, za wodną zasłoną.

Czego nie mogę

Nie mogę znieść Twittera – tej lawiny notatek z najróżniejszych dziedzin. Podobnie na Facebooku – to nie do wytrzymania oglądać jedne po drugich – krytykę i emocje polityczne, pieski i kotki domowe, pary ślubne, wyczyny sportowe, deklaracje wiary, filmiki śmieszne, pokraczne, idiotyczne (takie mają być, ale ja akurat nie mam na nie nastroju), narzekanie kobiet na facetów i facetów na kobiety (o dziwo, to rzadziej), tego, że ktoś rozbił głowę na korcie tenisowym, a ktoś inny zbiera fundusze na ratowanie poparzonego dziecka. Aby było jasne – nie chodzi o to, że moi znajomi zajmują się bzdurami, tylko że ja nie mogę znieść tak różnych treści razem, jednych po drugich.

Przeraża mnie też sama ilość. Bo kiedy siedzę z przyjaciółmi na urodzinach przyjaciela mojego syna, to mam przed sobą tylko tych, co są w pokoju. Nie możemy rozmawiać o zbyt wielu rzeczach naraz, chcemy się słuchać, pokazać zainteresowanie, dopytać. To ograniczenie jest zbawienne – dla mnie samego.

Każda z wiadomości wiąże się z czymś więcej, niż tylko filmikiem, zdjęciem, jednym zdaniem. Wszystko to ma swoją przyczynę, praprzyczynę, a niedociekanie jej jest pewnego rodzaju zaniedbaniem, ignorancją, uproszczeniem, ślizganiem się po powierzchni. Nie mogę tego, co widzę, zbyć jednym zdaniem: „ot takie sobie”.

Cytaty z Kapuścińskiego (2) – o zdziwieniu, pisaniu i o tym, co za późno

 

Pisanie: chodzi o to, żeby zdobyć się na pierwsze, najprostsze zdanie. Zdanie z elementarza, ono cię uratuje, pociągnie następne.

 

Hasek: ur. 1883 – zm. 1923
Kasfka: ur. 1883 – zm. 1924
Rzadko zwraca się uwagę, że byli to rówieśnicy mieszkający i piszący w tym samym czasie, w tym samym mieście – a jednak tak różni! Jasny, ciepły, jowialny Hasek i zamknięty, mroczny, przejmujący Kafka. Ich światy tak inne, ich wyobraźnie – dwie odrębne planety.

 

Notować z rozmowy jedno zdanie, jedną myśl, inaczej – zgubi się wszystko. Na przykład J.T. o Amerykanach: „Każdy musi tam ciągle dowodzić, że jest mu wspaniale. Boją się życiowej porażki jak piekła”.

 

Dobra fotografia: kiedy kadr nie jest skończonym, zamkniętym obrazem, lecz jedynie bodźcem dla naszej wyobraźni, sugestią, w którym kierunku ma podążać.

 

Żeby pisać, trzeba wprowadzić się w nastrój skupienia, jaki towarzyszy nam, kiedy zaczynamy wchodzić w tajemniczy bór albo opuszczamy się na dno zatoki, albo metr po metrze zgłębiamy niezbadane lochy. Potem robimy krok następny: opanowuje nas nastrój mistyczny, przekraczamy granicę, wchodzimy w kontakt z tym, co wewnętrzne i co wyższe, z tym staramy się nawiązać łączność, odbierać, odczuwać, zespalać się.

 

Wiele rzeczy zaczynamy rozumieć późno, jeszcze więcej – bardzo późno, najwięcej – zbyt późno.

 

Późno zrozumiałem, że pracuje się tylko przy warsztacie. To znaczy, że musi istnieć fizyczny kontakt między mną a narzędziem, instrumentem pracy, warsztatem. Musi być stół, papier, maszyna do pisania, ołówek, wokół sterty książek, luźne kartki rozrzucone na podłodze.

 

Życzę ci, żebyś zawsze się dziwił. W dniu, w którym przestaniesz się dziwić – przestaniesz myśleć, a przede wszystkim – czuć.

 

Ryszard Kapuściński, Lapidaria I-III

 

drzewo fot. Piotr Kubic

Wiatr zacina deszczem

W ulicznej ciemności, rozświetlanej latarniami, wiatr szumi w iglakach i macha resztkami liści, zacina deszczem. Nie wie o zamachach w Paryżu, mogę się założyć. Wieje tak samo, jak cztery dni temu i jak rok temu, jak gdyby nigdy nic się nie zmieniało. Nawet klimat z ociepleniem. Wiatrowi obojętny jest los człowieka, brutalne to zdanie i człowiek, gdyby mógł, wychłostałby wiatr, zresztą niektórzy próbowali.

Meteorolodzy umieścili apel i krytykę na facebooku, że wiatr teraz powinien zacinać już śniegiem, a nie deszczem, i nawet zebrali kilka tysięcy lajków. Lecz wiatr ma to najzwyczajniej gdzieś, albo nie zagląda na facebooka. Zresztą mógł wyłączyć opcję „obserwuję meteorologów”, czemu bym się szczególnie nie dziwił. Nawet się domyślam, który z moich znajomych wyłączył tę opcję przy moim nazwisku. I zaczynam rozumieć wiatr, że jest mu wszystko jedno.

W zasadzie kiedy nikogo nie obserwujesz ani nie reagujesz na lajki i komentarze, zyskujesz prawdziwą fejsbukową wolność. To pierwszorzędne uczucie, którego nie burzy sporadyczna świadomość, że algorytmy fejsbuka wyławiają ciebie z morza posłusznych fejsbukowiczów, jako krnąbrnego i leniwego, i podsyłają na zachętę fajsbukowe wabiki – to grupę pastorów, do której może chciałbyś się zapisać, albo amatorskich kierowców rajdowych, albo fotografów, którzy nie fotografują za darmo. By nie stracić wolności twoim zadaniem jest odpowiadać niezmiennie jak podczas dziecinnej zabawy: „pomidor”.

Wychodzisz za drzwi, siadasz na schodach z betonu, w ciemności, przed domem, obok fejsbukowego kolegi – wiatru – który zacina, a ty mu pokazujesz język. Osiadają na nim kropelki. W tych kropelkach czujesz zimne, twarde okruszki, znikające zanim rozetrzesz je o podniebienie.

Teraz! Oto rodzi się śnieg. Zacznie nim zawiewać może jeszcze przed ranem. Przemiana, przełamanie, przeistoczenie stanu, zmiana pory roku dzieje się właśnie teraz. Nie dowiedzą się o tym znajomi z fejsbuka, bo w ramach odwetu wszyscy przestali już obserwować skrzydlatą, nieuchwytną, niezrozumiałą duszę, bez której nigdy nie następuje zmiana pogody.

wydmy fot. Piotr Kubic

Dawki w dół!

Skończył się tydzień walki z wysokimi cukrami. Skorygowane w górę dawki insuliny przestały być aktualne. Od wczorajszego wieczora wyniki glikemii spadają poniżej normy, wczoraj raz a porządnie, dziś dwa razy, za to łagodniej. Nie chodzi tak po prostu o wskazania glukometru – niskiej glikemii nie sposób nie zauważyć – no chyba, że ktoś traci przytomność z uśmiechem na ustach. Może ktoś tak, ale nie cukrzyk na insulinie, który przedawkował. A to dlatego, że spadek cukru w organizmie powoduje wylew do krwi całego wiadra hormonów stresu. Mówiąc prościej – hipoglikemia powoduje paniczny, szalony strach, siódme poty i drżenie ciała. Jeśli dojdzie do drgawek, to cukrzyk pamięta je jak wizytę potwora, który pojawia się nagle w mieszkaniu i nie mówiąc „dzień dobry” chwyta go swoją łapą i wali nim o podłogę i ściany.

Dawki insuliny w dół!

Bunkier Cafe, Kraków, Planty, Bunkier Sztuki fot. Piotr Kubic

Bunkier Cafe, Bunkier Sztuki, Kraków, Planty

 

Appendix

Cukrzyk na insulinie podaje sobie insulinę po to, aby cukier z krwi mógł się dostać do komórek i służył jako paliwo dla organizmu. Lecz im więcej insuliny, tym mniej cukru we krwi. Jeśli cukier spadnie za bardzo, pacjent traci przytomność (z powodu niedożywienia mózgu). Często towarzyszą temu: bełkotanie, lunatykowanie, majaczenia, ostatecznie – drgawki (jak przy padaczce) i utrata przytomności.

Jeśli cukrzyk zachowuje się dziwnie lub jest nieprzytomny, nie wolno podawać mu insuliny, bo w ten sposób można go definitywnie wyprawić „na tamten świat”.

Dreptanie na prowincji

Ulica Warszawska fot. Piotr Kubic

Powroty ze szkoły. Boczną uliczką, tuż obok zamkniętego wiaduktu kolejowego. Pięćdziesiąt metrów dalej była stacja kolejki wąskotorowej, z bocznicami! Budynkiem stacyjnym, który dalej stoi, teraz jest zamieszkały. Miejsce po torach porastają gęste klony. Pierwszy raz poszliśmy tam z Beniaminem zimą. Właśnie skończył zajęcia w zerówce o godzinę wcześniej niż jego siostra. Był mróz, a może tylko chłodny wiatr, może zaledwie wilgoć, a jednak przemarzliśmy obaj. W szkole rozgrzewaliśmy się przy żeliwnym kaloryferze, gdy rozległ się dzwonek na przerwę. Rok temu, tylko rok, a już chłopiec wspomina – tato pamiętasz? Schodziliśmy ze stromej skarpy trzymając się połamanych słupków ogrodzeniowych i kolczastej siatki, obok dużego, niegdyś fantastycznego, teraz opuszczonego i fantastycznego domu z wielką, drewnianą werandą o ogromnych oknach. W krzakach bez liści walały się butelki i puszki, ślady letnich gości.

Teraz stoimy na ulicy Warszawskiej. Bo opuszcza miasteczko w stronę Warszawy, tej dalekiej, którą tu tylko z nazwy, u nas, na prowincji, wspomnieć można.

Proza, pytania i kiepskie odpowiedzi, gdybanie

Reorganizuję mój blog fotograficzny. Piszę „fotograficzny”, ale jest w nim również dużo tekstów. Potrzebę reorganizacji widziałem od dawna, ale dopiero ostatnie dni, w których musiałem zwolnić tempo życia, bo dopadło mnie jakieś osłabienie, dały okazję do zajęcia się blogiem. Jednocześnie doświadczyłem jakiegoś olśnienia, które bez dywagacji rzuciło mnie w wir przemian.

Ponieważ blog zawiera ponad trzysta wpisów i tysiąc zdjęć, jest co reorganizować. Pojawiły się oczywiście po raz kolejny pytania o jego kształt, funkcję, potrzebę, wyraz. Nie umiem, nie mogę na razie zrezygnować z części działów, by zyskały na tym pozostałe – głównie fotografia. Jedyne wyjście, jakie mi przychodzi do głowy, to spróbować przedstawić zawartość blogu tak, aby ktokolwiek mógł znaleźć coś dla siebie. Jest miszmasz, za dużo różności, zbyt rozstrzelone. Poza tym podkusiło mnie, żeby stworzyć jeszcze jedną szufladę: Lapidarne. To krótkie notatki, obserwacje, szkice, czasem jakieś wnioski wypływające z codzienności. Dział powstał z fascynacji „Lapidariów” Ryszarda Kapuścińskiego. Nie chodzi o to, żeby naśladować, kopiować, chodzi o tworzenia nawyku zapisywania myśli.

W kwestii technicznej – kupiłem kolejne dyski, na których będę przechowywał fotografie. Patrzę na półkę – jeszcze dziś leżą tam dwa segregatory, po 200 płyt DVD każdy. To stare archiwum, przegrane już w całości na dyski. Lecz zdjęć przybywa, potrzeba nowych nośników. Na noc włączyłem kopiowanie plików, proces skończy się rano. Podczas jutrzejszej nocy kopiować się będzie kolejna partia archiwum. Trzeba zmienić układ plików na dyskach, inaczej je podzielić. Chwila nieuwagi, nieprzemyślana decyzja i mogę stracić efekty ponad dziesięcioletniej pracy.

Kanał dr. Wilgi

Kanał dr. Wilgi na youtube:

– Typowe objawy, osłabienie, swędzenie, pieczenie podskórne ud, łydek, ramion, przedramion, ból głowy, uczucie dezorientacji, spadku koncentracji, kłopoty z pamięcią, szczególnie chwilową, można wyleczyć w zasadzie tylko w jeden sposób. Przygotowujemy łóżko, można wymienić pościel, potem bierzemy ciepły prysznic, niezbyt gorący, ważne, by zmyć dokładnie całe ciało, również głowę. Koncentrujemy się ze spokojem na każdej części ciała, możemy sprawdzić, czy nie ma zmian, których nie zauważyliśmy w ostatnim czasie, szczególnie w okresie wzmożonej aktywności, która sprawiła, że nie zwracaliśmy uwagi na palce, dłonie, stopy, skórę na brzuchu, udach. Przyglądamy się sobie w lustrze. Może to wydawać się niektórym z państwa niewiarygodne, ale są ludzie, którzy nie oglądają się w lustrze przez kilka dni, czasem i tygodni. Poprzez te czynności niejako powracamy do siebie. Celem jest mentalny powrót do swojego umysłu poprzez powrót, zainteresowanie się znów swoim ciałem. Wymienione objawy to efekt tego, że ciało upomina się o zainteresowanie.

Warto spożyć dobry posiłek, może być przed kąpielą lub zaraz po niej, przed pójściem do łóżka. Nie musi to być posiłek, który w ścisłym znaczeniu tego słowa zasługuje na miano „zdrowego”. Ważniejsze, by był przez państwa spożywany w atmosferze pełnej afirmacji. Zresztą jak wszystkie działania, które podejmujecie w ramach „leczenia”. Kładziecie się do łóżka i zasypiacie. Gdybyście mieli problemy z zaśnięciem, nie podejmuje żadnych kroków. Nie mówię tu oczywiście o zażywaniu środków nasennych, to jest w ogóle nie do pomyślenia. Mam na myśli to, by nie np. czytać książki, nie słuchać muzyki, na pewno nie oglądać telewizji. Można wsłuchać się w dźwięki otoczenia, jeśli nie są zbyt absorbujące.

Po określonym czasie budzicie się i powtarzacie czynności od początku. Ważne, by nie ustawiać budzika, aby wybudzenie nastąpiło samoistnie. Zwykle czas snu waha się między 2,5 a 4 godziny, co oznacza, że potem następuje pora kolejnego posiłku. Będzie to albo posiłek główny, albo dodatkowy, np. drugie śniadanie lub podwieczorek. Można opuścić kąpiel, o ile nie wystąpiła nadmierna potliwość, choć zwykle, przy tego rodzaju objawach potliwość występuje. Nie należy dopuścić do wychłodzenia ciała, więc jak najszybciej przebieramy się w suche ubranie, a poprzednie wrzucamy do pralki nastawiając lekki program. Warto wtedy zamienić posiłek z prysznicem. Sprawdzamy pościel, jeśli nadaje się ona do ponownego użytku, kładziemy się i zasypiamy…

Jestem właśnie między etapem spożywania posiłku i pójścia do łóżka. Sprawdzam pościel, jest ok…

Wstecz

Pustynia Błędowska fot. Piotr Kubic

Idzie z prawej strony w lewą, nie odwrotnie. Według naszego kierunku pisania, kreślenia, odczuwania, postać ta cofa się w przeszłość. Przecież wszystkie osie czasu, na wszystkich wykresach, mają strzałkę w prawo.

W dodatku idzie w dół, nie w górę. Dół to ziemia, gleba, niskość, podziemie, skrycie, grób. Nie szkodzi, że to dziecko. Dorosły człowiek pozostaje dzieckiem, co wyraźniej widać, gdy się starzeje. Odwraca się od traktu, wytyczonej drogi, zdąża w samotność, nieuchronnie. Zaraz wyjdzie z kadru i już go nie będzie.

Pustynia, martwota, zatrzymanie. Wieje wiatr i porusza ostatnimi źdźbłami trawy. U góry blade niebo i słońce wędrujące leniwie, niedostrzegalnie, jesiennie. Czas biegnie coraz wolniej. Nie ma nowych marzeń, do niespełnienia starych zdążył się przyzwyczaić. Zdąża do swego wiecznego domu, tam, gdzie czas się zatrzymuje.

Spokojny człowiek

Na ulicy, w centrum miasta, przy niedużym baraczku, może kontenerze, w którym mieścił się bar całodobowy „U teściowej”, w świetle padającym z wnętrza przez okno przesłonięte szybą z pleksi, stał spokojny człowiek. W zasadzie wyraźnie widać było tylko twarz, oświetloną, i szerokie ramiona schowane w białej koszulce z krótkimi rękawami. Sierpniowe wieczory są już chłodne.

Specjalnością baru był kebab w kilku odmianach. Były i frytki, zapiekanki, hot-dogi, ale wszyscy brali kebaby. Dlatego spokojny człowiek z pewnością czekał na kebaba, a skoro czekał już dłuższą chwilę, musiał to być kebab w wersji zapiekanej.

Z budki dochodziły ożywione głosy. O której przyszła Aśka? Dlaczego tak późno? A Artek zostawił po sobie bałagan, czy my to mamy sprzątać? Mamy i to na bieżąco, bo jesteśmy otwarci dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pracujemy, wydajemy kebaby, sprzątamy, kłócimy się, milczymy, czasem opowiadamy kawały – zawsze przy otwartym barze, a klienci widzą nie tylko jak obżynamy mięso kurczaków i wołowe, jak szarpiemy szczypcami sałatę i siekane pomidory, wkładając je do bułek, polewamy sosami czosnkowym i pikantnym, ale widzą też, kiedy jest awantura i narada, kogo wyrzucić z kebabowni, a kogo znaleźć na jego miejsce.

Spokojny człowiek opierał się o ścianę zaraz przy oknie. Nie, twarzy nie miał anielskiej, ale taką jakby dobrze pasującą do wszystkiego, którą wszędzie można przykleić, dołączyć. Ale! Nie była bezbarwnie, przezroczyście pospolita. No i spodnie! Spodnie były pomarańczowe! Z granatowymi wstawkami z przodu, pod kolanami, i srebrnymi paskami na końcach nogawek. Przybrudzone. Pomarańcz ciemniał przy udach, srebrne paski nie błyszczały się jak nowe. Lecz biała koszulka pozostała biała, opinając bicepsy na rękach, założonych.

No właśnie, duże bicepsy i łagodna twarz. Tymi łapskami mógłby przydusić pierwszego lepszego przechodnia na ulicy, ale twarz nie zmieniłaby się z łagodnej na żadną inną. Można by pomyśleć, że gdyby nie pomarańczowe spodnie, tylko inne, skórzane, i jeszcze kurtka w skórze, to niezwykle spokojny człowiek sięgnąłby do wnętrza baru, złapał jednego z chłopaków i przez zęby cicho wycedził: koniec dyskusji, dawać mojego kebaba. Z ciągle spokojną twarzą, oczywiście.

Nie sięgnie i nie przydusi. Dziś, przed świtem, patrzyła w tę twarz dziewczynka, biała jak papier, mdlejąca mu na rękach. Przemarznięty włóczęga, któremu skończyło się lato właśnie tej nocy, na ławce na skraju parku. W południe – leżąca na bruku, przy tramwajowej szynie, rowerzystka, potrącona przez czarnego Passata. Za każdym razem jego twarz była niezmiennie spokojna, tak jak teraz, gdy czekał na kebaba i słuchał dobiegającej z wnętrza baru kłótni.

 

materiał powiązany: pomarańczowe spodnie