Beniamin coś mówi

Beniamin mówi dwa słowa świadomie. Pierwsze było "gata" (po polsku: gotowe), drugie, od dzisiaj: "lapte" (mleko). Świadomość wypowiadania tych słów została stwierdzona komisyjnie 🙂 Następne w kolejce jest "tata" (to o mnie chodzi), ale to jeszcze nie jest pewne, gdyż pada w różnych sytuacjach i przy różnych obiektach.

"Gata" wzięło się ze zmian pampersa. Chłopak musiał powstrzymać swoją żwawość leżąc cierpliwie na plecach, ale kiedy słyszał słowo "gata", mógł się wreszcie zerwać do dalszej zabawy. Kiedyś zawiązywałem mu sznurówkę, a kiedy skończyłem, on podniósł do góry rączkę i wypalił: gata!

"Lapte" – trudniejsze do wypowiedzenia, ale wiążące się z ulubioną przez niego rzeczą, zwłaszcza, że otrzymuje mleko od matki. Podciąga bluzkę i sam dostaje się do dystrybutora, więc wypowiadanie słowa jest w zasadzie formalnością.

Dziś też wyjęliśmy dwa szczebelki z jego łóżeczka, aby mógł wchodzić i wychodzić. Ufam mu, że nie będzie próbował wychodzić głową naprzód, ponieważ wie, że z dużych łóżek jak i ze schodów należy schodzić tyłem. Musi się jeszcze nauczyć trafiać tyłem w przerwę w szczebelkachi i podkurczać kolano.

Beniamin

Nie ma jeszcze roku, a już podebrał mi dziewczynę. Ma pierwszeństwo i w konwersacji i do piersi. A mimo to zachwycam się nim. To zacięcie ust – jakbym skądś znał, podobnie jak ten pojedynczy kosmyk na środku czoła. W ruchach – połączenie powstrzymania i delikatnej szybkości.

 

On chodzi!

Od środy – było już mnóstwo wrażeń, prowokujących przemyślenia, niedokończone jednak. Wrócić do sprawozdawczości, to wydaje się najlepszym sposobem na kolejną notatkę.

Beniamin chodzi. Trzymetrową przestrzeń przedpokoju potrafi przebyć samodzielnie. O niesamowita siło, pchająca ludzi do przodu! Ludzi… może powinienem zaznaczyć – dzieci. Mój syn wzbudza w swoich wysiłkach moje zaufanie, bo wydaje się, że zostawia sobie margines bezpieczeństwa. Nie jest gnającym na oślep oszołomem.

Zakochałem się

Widzę tę twarz – przebłyskami – na ulicy w szybach sklepowych wystaw, w oknach przejeżdżających tramwajów… Przebiegającą między półkami w hipermarkecie, odbijającą się w lustrach, wychylającą zza rogu i znikającą, rozpływającą się… Widzę ją w jednym geście – odwrócenia głowy, spuszczenia oczu, uśmiechu. Błogiego ułożenia na moim ramieniu… Próbuję ja – ten ruch głowy – może podobny, może ten sam? Czy to możliwe, że mamy coś wspólnego…? Czy to ja z tamtej twarzy, emocji, fascynacji, czy ona ze mnie? Chciałbym z niej wziąć, niech osiądzie we mnie, zostanie. Zafascynowane czarne oczy Twojej dowcipnej twarzy chciałbym zatrzymać przy sobie, Beniaminie!

krótko

Nie chcę zaglądać do skrzynki emailowej. Wiem, że jeden z moich niewielu dobrych przyjaciół napisał do mnie, wiem, że mnie ten tekst poruszy. Wiem, że kiedy przeczytam, będę odpisywał. Lecz nie mam siły. Nie czytam.

Nie pisałem długo, ale czuję, jakbym odżył, po 17 listopada, co zresztą zostało zaznaczone notką w tym blogu. Kamienie milowe.

Beniamin szaleje za swoją matką…

O obrotach zabawek dziecięcych

Beniamin… zafascynowany zwisającymi mu nad głową zabawkami… Jego wyraz twarzy odezwał się wspomnieniem…

Chyba w podstawówce, w klasie, w której mieliśmy najwięcej zajęć (geograficznej), wisiała nad tablicą reprodukcja Jana Matejki "Mikołaj Kopernik". Wpatrzony w niebo mistrz został "uchwycony" na ułamek sekundy przed momentem, w którym zrozumiał, na czym polega ruch Ziemi. Ten sam wyraz twarzy zobaczyłem dziś u Beniamina…

:-)))))

Uczymy się Beniamina


Dziś jedenasta rocznica naszego ślubu. Kupowaliśmy prezent ślubny dla kuzynów. Beniamin był dla nas łaskawy, albo po prostu lubi hałas, natłok świateł, kształtów i kolorów, ponieważ spokojnie przespał wszystkie wizyty w hipermarketach. Na chwilę przebudzony, przebiegał wzrokiem po półkach, gdy stawałem na drodze jego wzroku, nie widział mnie.

Mam wrażenie, że uczymy się Beniamina, a on się uczy nas, jakbyśmy byli obcymi sobie ludźmi. Próbuję odnaleźć choć cienką nić łączącą mnie z nim. A może raczej próbuję na razie ją zawiązać. Jakbyśmy wołali do siebie przez grubą ścianę, często dramatycznie, gdy np. nagle, z krzykiem, bezradnie rozrzuca ręce i ze strachem w oczach nie może złapać oddechu.

Czasem wydaje się, że można powtórzyć jakieś jego przytrzymanie, kołysanie, które go uspokoi. Później powtórzyć jeszcze raz, dwa razy, aż wreszcie jakimś sposobem do niego dotrze, że to oznacza: bezpieczeństwo.

Dziś rano, gdy leżał, podałem mu palec i pociągnąłem. Odwrócił się z pleców na brzuch, zorientował się, że trzeba pociągnąć nogi wraz z tułowiem. Przy odwracaniu go jest jeden moment przełomowy, moment równowagi, po przejściu którego ciężar ciała sam pociągnie dziecko dalej. Ten moment jest kluczowy i decydujący, wyczucie go jest najważniejsze. Widziałem, jak Beni "zaczyna rozumieć, co jest grane", jak łapie ten moment i "orientuje się", co to znaczy ciężar ciała i próbuje z nim walczyć. Widzę to jak na dłoni, choć dzieciak sam nie rozumie i nie wie, co robi.

To jest fascynujące. Gdzieś w człowieku zapisany jest mechanizm popychający go do przodu, nawet wtedy, kiedy nie istnieje jeszcze świadomość. Jest coś takiego, jak nauka bez udziału świadomości, to oczywiste. "Nawet nie wiesz, że to umiesz". Albo jak powiedział Mistrz z Akademii Pana Kleksa: "ja po prostu pootwieram Wam głowy i ponalewam oleju". "Człowiek więcej wie niż rozumie".

Patrzę na pierwsze wysiłki małego i nie mogę powstrzymać się od uogólnień. Wyczucie "punktu przegięcia", "odpowiedniego momentu", "momentu kluczowego" – jest jedną z najważniejszych kwestii w życiu. Wiąże się to ze zrozumieniem sedna problemów, a tym samym – z umiejętnością ich rozwiązywania. Te momenty często są najbardziej stresujące – patrzę na strach w oczach, gdy przewraca się znów na plecy. Ale wkrótce się z tym obędzie, a stres pójdzie w zapomnienie.

Przejaśnia się!

Ogromna ulga! Oto Beni leży i rozgląda się spokojnie wokół – bez grymasu, płaczu i zanoszenia się.  Widok tyleż dla nas niebywały i przyjemny, co zaskakujący! I szczęśliwy.

Najwyraźniej – powody szczęścia są jak najbardziej względne. Jeśli bolą mnie dwie nogi, po czym przestanie boleć jedna, to jak nie poczuć się szczęśliwym? 🙂

Beniamin całkiem dobrze przespał ostatnie dwie noce, jest wyraźnie spokojniejszy w ciągu dnia. Może to kolejny krok naprzód… milowy.

Podział świata ze względu na noworodka płaczliwego

Jeśli masz dziecko, które uspokaja się tylko w wózku jadącym po wyboistej drodze, ewentualnie na ręku chodzącego nieustannie rodzica, to twój świat zaczyna przejawiać dość prostą systematykę:

1) czynności, które możesz wykonać jedną ręką (na drugiej masz dziecko)
2) czynności, które możesz wykonać w krótkich przerwach między jednym płaczem a drugim (dwoma rękami)
3) czynności wykonywane w ekspresowym tempie i wszystkimi dostępnymi rękami i siłami, ponieważ dzieckiem, szczęśliwie i na chwilę, zajął się ktoś inny
4) czynności, których w ogóle nie możesz wykonać, bo dzieciak wrzeszczy ci do ucha, a ty nie możesz się skupić, nie jesteś w stanie nikogo usłyszeć, i w ogóle…
5) szczęśliwe 5 minut na dobę, w których dzieciak przestał płakać, błogosławisz te chwile i marzysz, że kiedyś będą coraz dłuższe…
6) (dotyczy pracujących) chwile odprężenia w pracy

Nie jest źle, Beniaminie!