Rozwiązywanie problemów przez nicnierobienie

Program pocztowy zaczął się zawieszać, ale tylko przy połączeniu z Internetem. Tylko, albo aż, bo przecież po co komu program pocztowy, który działa jedynie wtedy, kiedy nie ma dostępu do Internetu?

Ścisnęło mnie za gardło. Przecież bez poczty jestem załatwiony. No nie jest tak całkiem źle, mogę przecież korespondować używając bezpośrednio stron www. Ale to nie jest praca, zwłaszcza, kiedy się używa…. ile to ja używam…? 1, 2, 3, 4…. 5… kont pocztowych, plus jedno służbowe.

Zacząłem szukać na forach internetowych. Najpierw wpisuję do wyszukiwarki po polsku: Thunderbird zawiesza się, zawiesza się podczas połączenia z Internetem. Potem po angielsku: Thunderbird freezes, hungs up, after launch, do not respond…. Przecież na pewno można coś poradzić….!

Trafiłem wreszcie na notatkę kogoś, kto miał problem podobny od mojego. W końcu musiał być na tyle zdesperowany, że zostawił komputer na…. sześć godzin. Po tym czasie program pocztowy Thunderbird odwiesił się i od tego czasu funkcjonuje normalnie.

Postanowiłem zastosować tę metodę. I co się okazało? Że po piętnastu minutach Thunderbird zaczął normalnie funkcjonować! „Genialne” pomyślałem. Wystarczyło tylko poczekać. Kamień spadł mi z piersi, ach, żeby więcej problemów było tak prostych. Chyba wielu ludzi zapomina, że nicnierobienie też jest jednym ze sposób rozwiązywania problemów. Nie żartuję, czytałem o tym w zupełnie poważnej książce psychologicznej.

—–

Przychodzę do pracy, uruchamiam mój komputer, włączam program pocztowy, i… znów się zawiesza. Czuję, że gdzieś niedaleko strzela piorun, lecz nikt go nie widzi ani nie słyszy, z wyjątkiem mnie. Tak więc cała zabawa zaczyna się od nowa. Przecież nie mogę za każdym uruchomieniem Thunderbirda czekać piętnaście minut! Szukam więc, szukam intuicyjnie, i zupełnie nie wiem jak, trafiam do karty „Dodatki”, i tam, nie wiem czemu, wydaje mi się podejrzany jeden z nich: Test Pilot. Mam wrażenie, jakbym nie tak dawno widział tę nazwę. Wyłączam ten dodatek, uruchamiam ponownie Thunderbirda, i….. działa….. Naprawdę…….

Tak więc nicnierobienie jednak w tym wypadku nie pomogło…. Cóż, spróbuję tej metody przy kolejnym, najbliższym problemie, niekoniecznie związanym z komputerem… Spróbuję, oczywiście, o ile się uda powstrzymać i nic nie zrobić…

dzieło nabrzmiewa

Coś jest na rzeczy. Nabrzmiewa wewnątrz, trudno wyczuć, czy to z lewej, tam, gdzie śledziona, czy może coś od wyrostka… Korzonki? Raczej nie. Czasem dźga w prawej stopie, w centrum, tam, gdzie rejon ma wątroba, albo tuż obok kostki, co wskazywałoby na węzły chłonne trzewne.

Czuję podczas mycia naczyń, coś się zbliża. Chciałbym tępo patrzeć w mgłę za okno, może wręcz z butelką piwa, w słuch z szmerem wody w kaloryferze, w oczach pierwszy śnieg tej zimy. Na zielonych jeszcze jej liściach, brzozy tylko trochę ode mnie młodszej, na wyciągnięcie ręki poza okno, pod zaśnieżonym listowiem, ująć ją w talii. O niczym nie wiem, przedmioty lecą mi z rąk, nie nadążam odpowiadać dzieciom. Tak, z pewnością coś się zbliża, wypłynie, prędzej czy później, w postaci dzieła. Czy fotografii, czy kompozycji muzycznej, może jednak na piśmie? Nie wiem. Ale coś jest na rzeczy. Eseju o twórczości ciąg dalszy.

bez wstydu

Eseju o twórczości ciąg dalszy.

Tworząc coś można czuć pokuszenie, by stworzyć coś lepszego niż jestem w stanie w tym momencie. To bardzo zdradliwa pokusa i nie wolno jej ulegać. Twórczość musi być szczera do bólu. Jeśli jestem chamem (w znaczeniu cytatu „miałeś chamie złoty róg”), to nie wyniknie nic dobrego z prób bycia wrażliwym intelektualistą. Stokrotnie lepsze będzie prostackie i prymitywne dzieło chama, niż silące się na wrażliwość dzieło chama.

W drugą stronę działa to trochę inaczej. Znam intelektualistów, którzy czasem próbują być chamami, niestety (lub na szczęście) z mizernym skutkiem. Powinni się pogodzić, że takie już ich piętno. I tworzyć tak po prostu – z serca 🙂

Dobranoc państwu. Ja jeszcze popracuję trochę, ale na wszelki wypadek nie pokażę Wam tak szybko, co wyszło. Pokażę, jak zapomnicie, że napisałem tekst jak ten.

wydobyć z siebie

Patrzę na siebie, na moje próby wydobycia z siebie czegoś – paskudnie to zabrzmi – twórczego, i ogarnia mnie przerażenie, (nie wiem, czy uzasadnione, może wcale nie, ale czasem właśnie takie ogarnia), że być artystą (drodzy wybaczcie mi to słowo) oznacza być nie tylko egocentrykiem (oby tylko), ale wręcz bezwzględnym egoistą.

Ćwiczenia z pisania o niczym

„Chowaliśmy się…” mam ochotę napisać. Nie wiem dlaczego akurat to właśnie, ale czuję, że tak chcę. Nie wiem też, co dalej – chciałbym „chowaliśmy się w krzakach”, ale „krzakach” brzmi mi nie za dobrze. Szukałem zdjęcia, które odzwierciedli mój nastój, nie tak łatwo znaleźć. W końcu – może to:

Stąd wzięło się niedokończone zdanie „chowaliśmy się” – ze wspomnień dzieciństwa, z obrazów jak na zdjęciu. „My” czyli Krzysiek, mój kuzyn, dwa lata młodszy ode mnie, i ja. Razem dorastaliśmy, w domu i na przydomowym podwórku, zamkniętym z drugiej strony stodołą. Tam zaczynał się ogród, zacieniony wysokimi jabłoniami, takimi, które dziś można zobaczyć tylko w zdziczałych pozostałościach ogrodów. Drzewa były wysokie, tył stodoły tonął w cieniu i chłodzie nawet w najbardziej upalne dni lata. Nie wyglądało to tak ładnie, jak na tym zdjęciu – bo zdjęcie  ma „podciągnięte” kolory i kontrast. Dlaczego ma „podciągnięte”? Bo jak powiedział jeden z moich szacownych nauczycieli fotografii – dziś zdjęcia bez obróbki komputerowej nie da się oglądać.

Tak więc – chowaliśmy się w…. no właśnie, w czym? Chciałem napisać „w czeluściach”, ale znów to nie to. Ze słownika wyrazów bliskoznacznych wybieram „głębiach”; tak więc:

Chowaliśmy się w głębiach ogrodu, który był wtedy dla nas jak cały kontynent. Jak kontynent ograniczony precyzyjnie wydeptanymi ścieżkami, poza którymi zaczynały się ogrody sąsiadów – inne kontynenty. Czasem i tam się zapuszczaliśmy, ale na krótko, wiedząc, że tam nie wolno, i niebezpiecznie. Zaś wyjście na ulicę, choćby nawet „ul. Ogrodową”, pokrytą tłuczonym kamieniem, było jak spacer w kosmosie, i jak kosmos – zabronione.

Nasz świat kończył się niewiele poza bramą. Marzenia, by wyruszyć rowerem na asfaltową drogę kończyły się szybko, we śnie, wraz z przebudzeniem, niewzruszone wobec błagań: „śnij dalej!”. Marzenia, które po latach spełniały się z nawiązką, w samotności, na przekór ludziom, którzy mogliby, w imię „bezpieczeństwa i ogólnego sensu”, im przeszkodzić.

Nie gderaj pan

Nikt z nas nie lubi moralizatorstwa. To wniosek wyciągnięty z mojego blogu Patrzeć po prostu próbuję. Patrzę na statystyki i widzę, że najwięcej wejść zawdzięczam wpisowi W gabinecie. Ja zdaję sobie sprawę, że moje wnioski mogą wynikać z fałszywych przesłanek (to się zdarza dość często), ale chyba jednak nie odbiegają one od prawdy. Zgodnie zresztą z prawem logiki (tej matematycznej), według którego z fałszu może wyniknąć prawda. O zasadzie tej zdają się zapominać publicyści, z powodzeniem natomiast stosują ją w praktyce politycy.

Tak więc co ludzi porusza najbardziej? Krzywda. Krzywda ich samych, albo krzywda kogoś innego, z kim oni się utożsamiają. Wspólna krzywda jednoczy o wiele bardziej, niż wspólne szczęście, ponieważ szczęście z natury jest raczej powodem do zazdrości, i dlatego często dzieli, a nie łączy.

Zaś typowo moralizatorski wpis na owym blogu pt.: Dzieci, nasze kopie pozostaje w statystykach gdzieś tam, na końcu. Pomyślałem, że jeśli chcę się dostać do setki najczęściej czytanych blogów na TokFM.pl, to będę musiał „staranniej” dobierać tematy wpisów. I wcale nie powinienem dbać o to, by mieć rację. Ci, którzy mają rację, muszą się jeszcze porządnie postarać, żeby nie wzbudzać u innych „zdenerwowania”, mówiąc najogólniej. W sumie najlepiej jest, kiedy publikując coś nie ma się racji, bo zaraz stado sępów nadlatuje, najróżniejsze media zaczynają cytować te głupoty, a wtedy statystyki rosną.

Tak więc powinienem się zastanowić – czy chcę mieć rację, czy popularność. „To smutne” – może ktoś powiedzieć, ale…. hola! O co chodzi? Taki jest świat, jak chcesz wprowadzać własne zasady, to proszę bardzo, ale daj reszcie spokój.

No dobrze, pogderałem, a teraz…

Ćwiczenia z pisania o niczym

Bezradność. Chciałbym coś tu napisać, ale nie bardzo wychodzi.
– Nic dziwnego.
A właśnie to zadziwiające, jak ten sam człowiek raz tryska energią i wiją mu się same historie i skojarzenia, a innym razem staje się klocem drewna, który uporczywie rozgląda się wokół i tylko na to go stać.
– A kiedy wiły się te historie i skojarzenia…?
Trudno. Teraz już wiem, że nie należy z tym specjalnie walczyć.
– I słusznie.
Można ewentualnie sprawdzić w kalendarzu, kiedy ostatnim razem się wyspałem. Albo po prostu iść spać bez sprawdzania.
– Ale nudzisz.
Tak, rzeczywiście najlepiej iść spać. Ale teraz nie mogę. Do łóżka mam daleko. Choć ledwo patrzę, a jeśli już, to ledwo widzę.
– Ale kręcisz, trzymajcie mnie….! To może byś napisał coś o jakiejś kobiecie….?
– Wiesiek!!!

Tytułu nie mam siły wymyślać

Jestem teraz tutaj, gdzie zielona strzałka:


View Larger Map

Mam uczucie dobrze zrobionej roboty (przejechania siedmiuset kilometrów, w tym 30-40 po drodze dwupasmowej, po dniu pełnym pracy, w ciągu nocy, śpiąc w międzyczasie jakieś czterdzieści minut pod Miskolcem), po której należy mi się nic nie robić, nie mieć żadnych wyrzutów sumienia, że coś jest nie tak, że komuś coś zalegam i tak dalej. To znaczy – oczywiście, że zalegam, ale mam prawo przynajmniej teraz o tym nie myśleć. I nie tylko mam prawo, ale nawet udaje mi się nie myśleć. Nie wiem, czy to efekt chwilowy, czy mojego dorastania z wiekiem, a bardziej – z doświadczeniami, które choć wpierw wywoływały białą gorączkę, to w końcu zaczęły doprowadzać do obojętności – na takie drobiazgi, że np. komuś coś zalegam.

Idąc dalej – z politowaniem patrzę na kolegów (ukrywanym politowaniem, albo politowaniem pełnym zrozumienia i chęci pomocy), (napisałem: na kolegów, choć zdecydowanie częściej dotyczy to koleżanek), tak więc na koleżanki, które nie mogą się powstrzymać przed np. odebraniem dzwoniącego służbowego telefonu. Zaś gdy zdarzy mi się okazja im to zademonstrować (nie odbieranie), to patrzą zaskoczone, zbulwersowane, może nawet zgorszone… Ale żadna nie przyzna, że…. tak naprawdę się da.

Zidiocieć (o ile to się jeszcze nie dokonało)

Od taty dostałem czapkę z daszkiem. Mam ich cztery, pozostałe zgubiłem. Ta jest zgrabna, z jeansu, z napisem Selénia Motor Oil.

Z takim napisem – gdzie ja się będę mógł pokazać? Pożyczyłem więc od żony malutkie nożyczki pielęgnacyjne ("i tak ich nie używam"), zorganizowałem lampkę halogenową nad stołem w kuchni, kubeczek na ścinki (przecież wczoraj tu odkurzałem) i skoncentrowawszy zmysły zacząłem odpruwać akcent nad "é". Poszło gładko, nie tak, jak przy ostatnim odpruwaniu (które Wam zresztą relacjonowałem). Więc…. dalej!

No to dalej. Najbardziej denerwujący jest wyraz "oil", potem "motor". "Selenia" mogłaby zostać, więc odpruję na końcu. Towarzyszy mi słodki zapach wyrzutów sumienia, bo w domu przygotowania do urodzin dzieci, syn kaszle częściej niż mówi (rzadkość), ja rozbabrałem do połowy tłumaczenie tekstu z rumuńskiego na polski (miało być na wczoraj), mam też przygotować referat (dopiero na za tygodzień…), za miesiąc pracuję na obozie fotograficznym, do którego jeszcze nie zacząłem solidnych przygotowań. Nie wspomnę o zadaniach mojej żony, w których mógłbym ją wspomóc zamiast dziergać tę głupotę.

Ale dziergam, pod lampą, bezwstydnie w kuchni, w centrum życia rodziny, od razu nadstawiając pierś na krytyczne ciosy (dziwnie nie nadchodzą, oczekuje się, że sam się zreflektuję), dziergam z bezmyślną radością, do której wstyd się przyznać: że nie muszę składać polskich zdań z rumuńskich (szyk przestawny w stosunku do polskiego), czuć tępego bólu pustki w chwilach, gdy powinienem mieć natchnienie (referat i warsztaty fotograficzne), i że przecież mogę w każdej chwili przerwać to kretyńskie, matołowate, cepowate, bałwańskie, gamoniowate, bezmózgowe, durne i bzdurne (wiedziałem: słownik wyrazów bliskoznacznych ma tu mnóstwo propozycji), i nikomu niepotrzebne zajęcie. I tylko ode mnie zależy, kiedy to zrobię.

edycja (kolejna)

Mam! Szukałem słowa "podtekst" zamiast "pretekst", nie mogłem go wydobyć z pamięci, dziś się udało, więc zamieniłem: była mistrzynią klawiatury wątłych podtekstów.