Zgrabna dłoń na ramieniu

Przez sen dotarł do niego bodziec. Coś dotknęło jego ramienia. Znał to wrażenie. To nie pierwszy raz, to nie dziwne. Drobne, delikatne palce. Będące częścią małej, zgrabnej dłoni. Wślizgiwały się, dotarły do ramienia, między poduszką a policzkiem. Jego policzkiem.

Znał tę dłoń i te palce. Był zatem spokojny. „Jaka zgrabna dłoń” – pomyślał, jak myślał w podobnych momentach, w przeszłości. Ta myśl przestała już robić na nim wrażenie, cieszył się, że dłoń jest zgrabna, ale może bardziej wiedział, że powinien się cieszyć, albo raczej – uspokajała go myśl, że dłoń, która dąży do jego ramienia, jest zgrabna. A w uspokojeniu, wiadomo, nie ma euforii. Nie ma tej gorączki, podekscytowania, za którą może i niektórzy tęsknią. To jak stwierdzenie – OK, sprawiłem, wszystko w porządku. Ale jednak nie ma niespodzianki, a bez niespodzianki nie ma oczarowania, urzeczenia, zachwytu, oszołomienia.

Lecz zaraz, w półśnie, zaniepokoiła go myśl, że przecież mogłoby być inaczej. W podróż do jego ramienia mogła wybierać się dłoń mniej zgrabna, lub nawet w ogóle niezgrabna. Pulchna, ciastowata, pękata, kluchowata, słoniowata, spasła. On by tę dłoń poczuł, i nawet nie to, że by jej nie chciał, nie lubił, nie mówiąc już o niesmaku. Ale on by pomyślał wtedy, że byłoby inaczej, gdyby ta dłoń była taka trochę zgrabniejsza. Nie to, żeby miał coś przeciwko dłoniom mniej zgrabnym, ale przecież każdy może pomyśleć, od czasu do czasu, o każdej dłoni, więc dlaczego nie o zgrabnej? Zresztą myśli przychodzą, kiedy chcą i jakie chcą, trudno się winić za takie, jakie się pojawiły. Bo kiedy się pojawią, jest jest za późno, myśl jest i koniec. A kto zda sobie sprawę na sekundę wcześniej, że jakaś myśli się pojawi? Chyba nikt. Bo jakby zdał sobie sprawę, to by znaczyło, że właśnie pomyślał.

Tak więc, w półśnie, wyobraził sobie, z niepokojem, dłoń inną niż zgrabna i zaraz po tym zaczął się strofować, że powinien być wdzięczny, czuć euforię, zachwyt i być oczarowany, bo przecież naprawdę zgrabna dłoń dotykała, ba, chciała dotknąć jego ramienia! O takim szczęściu marzył niejeden mężczyzna, usypiający albo śpiący, po dniu niełatwej pracy.

On to szczęście miał. W dodatku dłoń nie była stara, bo przecież każda dłoń kiedyś się starzeje, a wtedy naprawdę trudno o zgrabność. A jednak nie potrafił wykrzesać z siebie niczego więcej ponad spokój. No trudno. Czy to oznaka rutyny? Zmęczenia? Stępienia gustu? Przebiegu lat? A może, gdyby doświadczył niezgrabnej dłoni na jego ramieniu, tym łatwiej doceniłby tę, która od lat wyciąga się ku niemu i wciska, wieczorem, między ramię i poduszkę, kiedy on już śpi?

Nad ranem zawładnął nim sen. Kilka kobiecych dłoni podążało w jego stronę, najróżniejszych, z grubymi paluchami, z plamami, paznokciami obgryzionymi oraz takimi doklejonymi, pomalowanymi na krwistoczerwony kolor. Sam nie widział, czy nie wolałby już tych obgryzionych. Szarpał się, próbował cofnąć, ale dłonie złapały go za kostki. Jeszcze ułamek sekundy, a padłby na plecy, a wtedy by go dopadły ostatecznie. Wtedy otworzył oczy i zobaczył dwie zgrabne dłonie, które usiłowały szarpać go za ramiona. „Znów ci się coś śniło” – powiedziała miękkim głosem, pochylona nad nim, dziewczyna. Że była zgrabna, tego domyśli się każdy, kto próbował odczytywać figurę z kształtu dłoni.

Instrument jak wiertarka

Z cyklu Zapisy znalezione

Na naszym osiedlu jest pewien niezrealizowany muzyk. Prowadzi zwykłe życie, chodzi do pracy (nie związanej z muzyką), utrzymuje rodzinę, wsiada do autobusu rano i wysiada wieczorem. Z kieszeni kurtki wypadają mu czasem kartki, tak jakby chciał, żeby mu wypadały. Albo jest mu już wszystko jedno…

Prawie za każdym razem, gdy siadam do pianina, dopada mnie poczucie mizerności, małości, bezsiły wobec tego, co chciałbym zagrać. Ile musiałbym ćwiczyć, by instrument stał się częścią ciała… Mało. Częścią mózgu, by nawet ciało zniknęło, rozpłynęło się w przewodniej idei, myśli, uczuciu.

Błąd. Do instrumentu nie należy zasiadać z jakimkolwiek poczuciem: ani mizerności, ani misji, ani natchnienia. Do instrumentu zasiada się tak po prostu, jak rzemieślnik do codziennego warsztatu. Żadnych wielkich, codziennych wzruszeń, żadnego posłannictwa, apostolstwa. Instrument to jak hebel, wiertarka, młotek czy maszyna do szycia. Jeśli od czasu do czasu zdarzy się wzruszenie, to i dobrze.

Bezmyślność oczekiwana

Dlaczego nie wychodzi mi bezmyślne pisanie? Na przykład – siadam do klawiatury i zaczynam pisać, nie zastanawiając się, co chcę napisać. Ale to nie wychodzi. Chyba za mało próbowałem. Za to wychodzi mi bezmyślne granie. Siadam do pianina, zaczynam grać, a myśli błądzą gdzieś. Po chwili orientuję się, że gram, zaczynam siebie słuchać, i nawet nierzadko mi się podoba. Zdarza się, że z zamyślenia wyrywają mnie ciekawe frazy, układy rytmiczne, harmoniczne, czuję się zaskoczony, że coś takiego usłyszałem, tym bardziej, że wyszło to spod moich palców.

Bezmyślność jest niedoceniana. Bezmyślność to stan, za którym pojawia się tęsknota, gdy bez ustanku wymagane jest myślenie. Za bardzo, za dużo. Zbawienna bezmyślności, szczęśliwa pustko w głowie, gdzie jesteście, gdzie was szukać?

Lepszy płyn do mycia naczyń, za darmo

Uwaga, to nie jest reklama ani kryptoreklama. To jest nawet antyreklama, bo po przeczytaniu tego tekstu będziecie rzadziej kupować płyn do mycia naczyń. A wiadomo, że każdemu producentowi chodzi o to, by jego produkt kupować jak najczęściej.

Bierzemy znany, stary płyn do mycia naczyń Ludwik. Mam go przed sobą w małej buteleczce 250g, przyniesionej wprost ze sklepu. Wszyscy robią tak, że upuszczają pewną ilość płynu na zabrudzone naczynia i myją. No ewentualnie wlewają sporo płynu do zlewu z wodą. Zależnie od zabrudzenia raz myje się szybciej raz wolniej, wiadomo. Ale to nie jest najlepszy sposób!

Biorę buteleczkę do ręki i czytam instrukcję. Ale… po co czytać…? Mycie naczyń w zlewie to przecież żadna filozofia – ściereczka, płyn, a następnie ruszamy rączkami.

A jednak jest tu pewien haczyk. Otóż w instrukcji „Sposób użycia” czytamy: Stosować 1 łyżeczkę płynu na 5 litrów wody.

Ha ha! Kto w to uwierzy?! Jedną łyżeczkę na cały kanisterek pięciu litrów i to ma zmywać?? Bzdura!

Przepraszam! Jednak nie taka bzdura. Przypominam sobie teraz ten dzień, w którym zrobiłem ów eksperyment. Wziąłem starą buteleczkę po Ludwiku i wlałem na dno nieco płynu, potem dopełniłem wodą. Zakręciłem zakrętkę z zaworkiem, przechyliłem butelkę żeby wymieszać (pamiętam jakby to było dziś), otworzyłem zaworek i spryskałem naczynia.

Nie od razu zauważyłem, że była jakaś różnica. Tyle, że wytworzyło się o wiele więcej piany. Tą pianą przetarłem brudne naczynia. I nagle zobaczyłem – tłuszcz, brud zaczął schodzić o wiele łatwiej i szybciej!

Wyjaśnienie: tajemnica tkwi w tym, że tworzy się piana. Tak naprawdę to nie płyn usuwa brud, lecz piana. Płyn jest tylko po to, by stworzyć z wody pianę. Fachowo nazywa się to: płyn zmniejsza napięcie powierzchniowe wody, przez co zanieczyszczenia łatwo przechodzą do wody i mogą być usunięte.

Od tamtego czasu zawsze używamy rozcieńczonego płynu, wskutek czego kupujemy go mniej, mniej zanieczyszczamy środowisko i mniej czasu tracimy przy myciu!

W sumie to nie sztuka pisać o śmierci

Najwięksi twórcy nurzają się w temacie śmierci. Piszą pięknie, jak Hanoch Levin na przykład czy Peter Asmussen. Niemniej jednak nie dotykają niczego odkrywczego, bo wiadomo, że wszyscy umrzemy. Związane z tym poczucie rezygnacji i bezsensu jest naturalną konsekwencją tematu. To, co jest piękne u mistrzów, to forma oraz fantastyczna zdolność rozdrabniania wątków, szczegółów, oparta na obserwacji i doświadczeniach życia. Lecz to rozdrobnienie i tak składa się ostatecznie w jedną rzekę, prowadzącą do wodospadu bez dna.

Niekończące się cedzenie nieszczęść. Szczęście, jeśli już się zdarza, trwa mgnienie oka, bo zaraz po nim nadchodzi cios, który nie tylko podkreśla przemijalność i ulotność szczęścia, ale prowadzi do katastrofy, będącej końcem wszystkiego.

Tak trudno pokazać zadowolenie, bo ono jawi się jako naiwne. No co może być ciekawego w szczęściu? Niewiele. Co najmniej – szybko się nudzi, jeśli nie zostanie przyprawione pieprzem pecha, niedoli. „I żyli długo i szczęśliwie” – to zdanie, które właśnie pozwala sprawnie zakończyć każde opowiadanie, bo wtedy nie pozostaje już nic do napisania. To zdanie, w które nikt nie wierzy.

Pokażcie mi dzieło, w którym następuje stopniowanie w stronę radości, błogostanu, spokoju ducha, zamiast regresji z fatalnym końcem. Tak, to ma być dzieło.

Jeśli takiego utworu nie ma, to trzeba go stworzyć. Jego bohater albo specjalnie nie przejmowałby się śmiercią (w rodzaju: co z tego, że umieram, skoro czuję, że mnie ona nie dotyczy – w jakikolwiek sposób), albo wręcz stanąłby po drugiej stronie śmierci. Zaznaczam jeszcze raz, to nie może być marne czytadło, treść ma się odwołać do głębi człowieka, który poczuje, że wszedł w inny świat. Ten świat będzie prawdopodobny, przekonujący. To przecież możliwe, bo sztuka jest czymś, co pozwala podróżować po jeszcze niezbadanych, nieprzebytych krainach.

wesoły cmentarz, fot. Piotr Kubic

Egocentryk

–Wiesiek, hola, zaczekaj!
– No? Co jest?
– Mam moją osobistą miarę mojego pisania: moje wrażenie ulgi. Jeśli tekst przynosi takie wrażenie, znaczy, że może być. Jak nie, to żadne analizy żadnych ekspertów nie pomogą.
– Aha. To wiesz, kto ty jesteś?
– Kto?
– Zwykły egocentryk.

Leniu!

– Minął tydzień od ostatniego wpisu i nic.
– Tydzień! A rzeczywiście…!
– Aj nieładnie, a fe!
– Spoko spoko, rzeczywiście mi umknęło.
– Siadaj więc i pisz. Pisz czym prędzej.
– No pewnie, oczywiście…
– pisz nie zwlekaj, nie klucz, nie kręć, pisz bez dyskusji
– przecież siadłem i piszę, klawiatura furkoce
– starasz się, starasz, widzę, tak trzymać
– ale wiesz, jak długo można pisać o niczym, albo o zabieraniu się do pisania, czuję, że zaraz motyw się urwie
– urwie nad przepaścią, sądzisz? Przepaścią twojego mózgowia, pustki bezdennej? Czy owo mózgowie wpadnie w przepaść – nicości, niepiśmienności, bezideowości, niepomysłowości?
– Tak tak, już za chwilę, przeczuwam to bez wątpienia, wyhamować trzeba…
– Może wy-chamować?
– Jakkolwiek, cokolwiek mój druhu, towarzyszu nieodstępujący, świadku wzlotów i pogrążeń…Byle cham się pojawi, motyw powróci, pustkę zapełni. Dawać, dawać mi tu chama!
– Jestem, do usług.
– Wiesiu niezastąpiony, twego poświęcania-m niegodzien.
– Doświadczysz, docenisz, dopowiesz, zrozumiesz.
– Jeszcze tylko jedno – czy warto?
– Na pewno nie. Nie warto pisać. Odpowiadam, boś pytał. Nie pytaj zatem.

„Ja kocham burzę”

To zdanie wypowiada Marta, na końcu I aktu spektaklu „Tajemniczy ogród”. Po nim zapada ciemność, a realizator dźwięku (czasem to jestem ja), spuszcza palec na klawisz play odtwarzacza, który stoi pod jego lewą ręką, prawą rękę trzymając na tłumikach akustycznego miksera. A wtedy z głośników bucha dźwięk gromu, na scenie gaśnie światło, widownia wypełnia się piskiem przerażonych dzieci i młodzieży, ale tylko na chwilę, bo po mniej niż dziesięciu sekundach zapalają się światła i już można wyjść na przerwę.

Przeszukuję internet. Oto w zasięgu ręki – dźwięki – burzy, deszczu, wiatru, chłodu, zawieruchy, szkwałów. Pięć godzin, osiem godzin, jedenaście godzin. Wybieram, klikam, reguluję głośniki. Do rana powinno wystarczyć…

Usypiam w atmosferze, której nie radził mi przyjaciel-psycholog. Ale cóż poradzić, skoro ciągnie mnie do burzy? Widzę, jak wtedy, ciemne chmury płynące od zachodu, nad wysokimi topolami na końcu ogrodu, uciekam, drepcząc małymi nóżkami wśród traw, w stronę podwórka, skąd dobiega głos mamy, może babci: „Piotruś!”

„Chodź do domu!”
Burza nie może być zła.
„Przeziębisz się”
Jeszcze chwila.

Przepływają nad domem zwały czerni. Strugi sieką podwórko między stodołą i domem, stoję w drewnianych, uchylonych wrotach, sam, za wodną zasłoną.

Wiatr zacina deszczem

W ulicznej ciemności, rozświetlanej latarniami, wiatr szumi w iglakach i macha resztkami liści, zacina deszczem. Nie wie o zamachach w Paryżu, mogę się założyć. Wieje tak samo, jak cztery dni temu i jak rok temu, jak gdyby nigdy nic się nie zmieniało. Nawet klimat z ociepleniem. Wiatrowi obojętny jest los człowieka, brutalne to zdanie i człowiek, gdyby mógł, wychłostałby wiatr, zresztą niektórzy próbowali.

Meteorolodzy umieścili apel i krytykę na facebooku, że wiatr teraz powinien zacinać już śniegiem, a nie deszczem, i nawet zebrali kilka tysięcy lajków. Lecz wiatr ma to najzwyczajniej gdzieś, albo nie zagląda na facebooka. Zresztą mógł wyłączyć opcję „obserwuję meteorologów”, czemu bym się szczególnie nie dziwił. Nawet się domyślam, który z moich znajomych wyłączył tę opcję przy moim nazwisku. I zaczynam rozumieć wiatr, że jest mu wszystko jedno.

W zasadzie kiedy nikogo nie obserwujesz ani nie reagujesz na lajki i komentarze, zyskujesz prawdziwą fejsbukową wolność. To pierwszorzędne uczucie, którego nie burzy sporadyczna świadomość, że algorytmy fejsbuka wyławiają ciebie z morza posłusznych fejsbukowiczów, jako krnąbrnego i leniwego, i podsyłają na zachętę fajsbukowe wabiki – to grupę pastorów, do której może chciałbyś się zapisać, albo amatorskich kierowców rajdowych, albo fotografów, którzy nie fotografują za darmo. By nie stracić wolności twoim zadaniem jest odpowiadać niezmiennie jak podczas dziecinnej zabawy: „pomidor”.

Wychodzisz za drzwi, siadasz na schodach z betonu, w ciemności, przed domem, obok fejsbukowego kolegi – wiatru – który zacina, a ty mu pokazujesz język. Osiadają na nim kropelki. W tych kropelkach czujesz zimne, twarde okruszki, znikające zanim rozetrzesz je o podniebienie.

Teraz! Oto rodzi się śnieg. Zacznie nim zawiewać może jeszcze przed ranem. Przemiana, przełamanie, przeistoczenie stanu, zmiana pory roku dzieje się właśnie teraz. Nie dowiedzą się o tym znajomi z fejsbuka, bo w ramach odwetu wszyscy przestali już obserwować skrzydlatą, nieuchwytną, niezrozumiałą duszę, bez której nigdy nie następuje zmiana pogody.

wydmy fot. Piotr Kubic

Kanał dr. Wilgi

Kanał dr. Wilgi na youtube:

– Typowe objawy, osłabienie, swędzenie, pieczenie podskórne ud, łydek, ramion, przedramion, ból głowy, uczucie dezorientacji, spadku koncentracji, kłopoty z pamięcią, szczególnie chwilową, można wyleczyć w zasadzie tylko w jeden sposób. Przygotowujemy łóżko, można wymienić pościel, potem bierzemy ciepły prysznic, niezbyt gorący, ważne, by zmyć dokładnie całe ciało, również głowę. Koncentrujemy się ze spokojem na każdej części ciała, możemy sprawdzić, czy nie ma zmian, których nie zauważyliśmy w ostatnim czasie, szczególnie w okresie wzmożonej aktywności, która sprawiła, że nie zwracaliśmy uwagi na palce, dłonie, stopy, skórę na brzuchu, udach. Przyglądamy się sobie w lustrze. Może to wydawać się niektórym z państwa niewiarygodne, ale są ludzie, którzy nie oglądają się w lustrze przez kilka dni, czasem i tygodni. Poprzez te czynności niejako powracamy do siebie. Celem jest mentalny powrót do swojego umysłu poprzez powrót, zainteresowanie się znów swoim ciałem. Wymienione objawy to efekt tego, że ciało upomina się o zainteresowanie.

Warto spożyć dobry posiłek, może być przed kąpielą lub zaraz po niej, przed pójściem do łóżka. Nie musi to być posiłek, który w ścisłym znaczeniu tego słowa zasługuje na miano „zdrowego”. Ważniejsze, by był przez państwa spożywany w atmosferze pełnej afirmacji. Zresztą jak wszystkie działania, które podejmujecie w ramach „leczenia”. Kładziecie się do łóżka i zasypiacie. Gdybyście mieli problemy z zaśnięciem, nie podejmuje żadnych kroków. Nie mówię tu oczywiście o zażywaniu środków nasennych, to jest w ogóle nie do pomyślenia. Mam na myśli to, by nie np. czytać książki, nie słuchać muzyki, na pewno nie oglądać telewizji. Można wsłuchać się w dźwięki otoczenia, jeśli nie są zbyt absorbujące.

Po określonym czasie budzicie się i powtarzacie czynności od początku. Ważne, by nie ustawiać budzika, aby wybudzenie nastąpiło samoistnie. Zwykle czas snu waha się między 2,5 a 4 godziny, co oznacza, że potem następuje pora kolejnego posiłku. Będzie to albo posiłek główny, albo dodatkowy, np. drugie śniadanie lub podwieczorek. Można opuścić kąpiel, o ile nie wystąpiła nadmierna potliwość, choć zwykle, przy tego rodzaju objawach potliwość występuje. Nie należy dopuścić do wychłodzenia ciała, więc jak najszybciej przebieramy się w suche ubranie, a poprzednie wrzucamy do pralki nastawiając lekki program. Warto wtedy zamienić posiłek z prysznicem. Sprawdzamy pościel, jeśli nadaje się ona do ponownego użytku, kładziemy się i zasypiamy…

Jestem właśnie między etapem spożywania posiłku i pójścia do łóżka. Sprawdzam pościel, jest ok…