Na opak

Dzisiaj wyprzedzając pewien samochód o mało co nie wpadłem na wysepkę i słupek, bo kierowca, którego wyprzedzałem, ostro dodawał gazu. Był to starszy człowiek, w dużych okularach, w małym terenowym samochodzie; najwyraźniej duch współzawodnictwa nie gaśnie z wiekiem. Współzawodnictwo współzawodnictwem, ale dodawanie gazu kiedy jest się wyprzedzanym, jest bardzo niebezpiecznym wykroczeniem. Nie mówiąc o tym, że to ignorancja albo złośliwość.

Postanowiłem dać mu do myślenia… Kiedy wreszcie udało mi się go wyprzedzić (fortelem, bo bestia robił co mógł, żeby się nie dać), zacząłem jechać… zgodnie z przepisami. Obszar zabudowany to przecież 50 kilometrów na godzinę. Był na tyle zaskoczony, że najpierw próbował mnie wyprzedzić po chodniku z prawej strony (naprawdę!). Terenówką mogło mu się udać. Później zaczął nerwowo dzwonić przez komórkę (na policję? ale o co chciałby mnie oskarżyć?), a potem – robić mi nią zdjęcia. Widziałem wszystko w lusterku, bo trzymał mi się na zderzaku i zacząłem się bać, że nie utrzyma bezpiecznej odległości.

To niesamowite… Co za kraj, w którym by komuś dopiec, wystarczy po prostu zacząć przestrzegać prawa…

Nieproduktywna

Seksualność do niczego nie prowadzi. Nie jest niemoralna, tylko nieproduktywna. Człowiek może się jej oddawać w takich okresach, kiedy nie chce niczego stworzyć. Bo osobisty postęp związany jest z czystością.

Albert Camus, Notatniki 1935-1959

Migawka I – „Rewolucyjna” Chopina

Kolega spotkany dzisiaj, realizator dźwięku:
– Wydali płytę, którą ja realizowałem. Chopin. Pięknie wydali. Muszę się przypomnieć, żebym dostał kilka egzemplarzy.
– To musisz koniecznie przynieść – mówię.
– Było trochę pracy. Samą Rewolucyjną składaliśmy z dwudziestu kawałków.
– ??
– No tak. Równałem dźwięk po dźwięku [tzn. w komputerze robił cięcia i dopasowywał, wyrównywał poszczególne dźwięki].
– Jak to? – stanąłem w miejscu.
– No Piotr! Przecież tego nie zagra nikt na świecie.
– Ale przecież…
– …tak wygląda współczesna muzyka poważna… Ha!

Skrętu kiszek…! Nie nie nie…! To mnie nie dotyczy. To nie moja sprawa, ja nie mam z tym nic wspólnego… Jak mi się zachce, to raczej pójdę na koncert.. Chyba tam jeszcze ktoś gra tak naprawdę…

Skończyłem artykuł!

Po ponad dwutygodniowej pracy miło mi ogłosić publikację
tekstu o leczeniu ortodontycznym dzieci niepełnosprawnych. Ostatecznie
tekst zamieścił portal mmKrakow.pl
. Trochę jednak o walce z jego zamieszczeniem zamierzam napisać tutaj, w którejś z następnych notek.


Mała Julia, pacjentka Krakowskiej Poradni Stomatologicznej, fot. Piotr

Artykuł można przeczytać również na moim blogu fotograficznym Patrz!.

Narty sztuczne

Tata wyciągnął mnie na narty. Tuż pod naszym małym miasteczkiem – jakich czasów doczekaliśmy!  

W ciemność pól wgryza się rozświetlony nocą stok, z wbitymi po jednej stronie słupami wyciągu. Na dole – poukładane obok siebie samochody. Płonie ognisko. Z głośników – upa upa ("muzyka"): "Zostanę z tobą, choć nie jesteś supermenem moich marzeń…". Jakże piękne wyznanie, cóż z tego, że w tak prostych słowach. A może to nawet i cnota, że w tak prostych…?

Bezlitosna ingerencja w niegdysiejszą ciszę pól… Słupy, latarnie, muzyka, ratrak (we wsi małopolskiej!!), parking, ochrona, wypożyczalnia, karty magnetyczne, bramki, megafony, czujniki… Wszystko po to, aby przejechać trzysta metrów po śniegu. I w kółko. Chyba tylko hedonizm jest w stanie zmobilizować taką fabrykę…

Kiedyś… To słowo staje się już nawet nudne. Ale kiedyś narty były związane z przyrodą, uzależnione od niej. Zmrok nadchodził, często z mgłą, należało zdążyć na dół, bo bezlitosne góry nie żartowały. Były muldy, połacie trawy, kamienie. Walka. Był szum wiatru w uszach, szum wiatru w igłach drzew, szum śniegu pod nartami. Dziś mam wrażenie, jakbym jeździł w studiu jakimś, telewizyjnym najlepiej. Śnieg sztuczny, światło sztuczne, muzyka sztuczna, wyciąg – jest sztuczny sam w sobie. Prawdziwe – kilka kikutów drzew, które się ostały. Ani je odczuć, ani im współczuć…

Nie! Nie chcę narzekać! Jak to było? Dwadzieścia lat temu? Może po prostu nie zauważałem szmiry, dewastacji środowiska… Bo liczył się dla mnie tylko ten hedonizm…? A pamiętam stanie w kolejce dwie i pół godziny do krzesełek na Kasprowy? Aaaale, przynajmniej kolejka stała kulturalnie, jak należy…
Nie wiem, już nic nie wiem…

Reklama i bezsilność

Znów jestem przeziębionym banitą. Na pociechę – śpię w pokoju, gdzie mogę słuchać radia. Gdy w nocy przyszła do mnie Ioana, na Dwójce grali akurat Lutosławskiego. Zapytała:
– To jest straszne. Nie boisz się?
– Tak, straszne i boję się. Ale piękne, dlatego również, że straszne.

Ale ja w zasadzie nie o tym. Jaki ciekawy fragment o zazdrości w kontekście obrazu, reklamy i… człowieka oczywiście:

Bycie kimś godnym zazdrości jest formą samopotwierdzenia się jednostki. Ściśle zależy od tego, by nie dzielić swojego doświadczenia z tymi, którzy mają ci zazdrościć. Jesteś celem ich zaciekawionych spojrzeń, sam jednak nie zwracasz na nikogo uwagi – gdybyś to robił, natychmiast stałbyś się mniej godny zazdrości. Pod tym względem osoby, którym się zazdrości, przypominają urzędników: im bardziej są bezosobowe, tym większy wydaje się – a iluzji tej ulegają zarówno one same, jak i inni – zakres ich władzy. Ich siła tkwi w ich domniemanym szczęściu, podobnie jak siła biurokraty w jego domniemanym autorytecie. Tu leży przyczyna owego nieskoncentrowanego na niczym, nieobecnego spojrzenia postaci uosabiających blichtr, występujących w obrazach reklamowych. Patrzą one ponad
zazdrosnymi spojrzeniami widzów, znajdując w nich samopotwierdzenie.


John Berger, "Sposoby widzenia", Fundacja Aletheia, Warszawa 2008


Berger pisze dalej, że reklama wzbudza dysonans pomiędzy stanem obecnym człowieka a tym, który chciałby osiągnąć poprzez skorzystanie z reklamowanego produktu. To jest wręcz zazdrość do samego siebie – takiego, jakim byśmy byli, gdybyśmy kupili to, co oferuje reklama. Ogrom ludzi wiedzie życie podporządkowane uczuciu zazdrości, a nie mogąc jej zaspokoić – również uczuciu bezsilności. Zniwelować ten dysonans można "działaniem lub codziennym doświadczeniem", ale jeśli to się nie udaje, to jednostka ucieka w… marzenia, "olśniewające syn na jawie".

Dlatego właśnie reklama ciągle ciała – również wobec tych, którzy nie mają szans na skorzystanie z prezentowanej oferty.

Mój pierwszy raz

Jestem ciągle tak wzburzony, że chcę to z siebie wyrzucić.

Pierwszy raz zdarzyło się, że wyszedłem z przedstawienia. Nie spodziewałem się, że to się kiedyś zdarzy. Kiedyś z uśmiechem słuchałem o takich historiach… W końcu ja – dziesięć lat w teatrze…

Widz, siadając na widowni, oddaje swoją duszę, jak instrument, pod władzę twórców spektaklu. Oddaje ponieważ wierzy, że reżyser zagra na niej coś dobrego, pożytecznego, nawet jeśli nie będzie to piękne ani przyjemne. Oddaje duszę z zaufaniem, że otrzyma ją w nie gorszym stanie.

Siedziałem cztery godziny, ze sceptycyzmem. Nie grało we mnie, nie czułem tego spojrzenia, choć sam temat nie tak znowu ode mnie daleki. Nagle w jednej z ostatnich scen poczułem, że muszę wyjść, bo przede mną dzieje się coś… nawet nie obrzydliwego, wstrętnego, obrazoburczego… Coś… psychicznie chorego. Czułem, że nie mogę się od tego odseparować, że mój mózg zaczyna rezonować z tym i że nie wiem, co się za chwilę ze mną stanie. Wyszedłem roztrzęsiony z postanowieniem, że już nie wrócę. Na zewnątrz ogarniałem drżącymi rękoma moje rzeczy.

Na świecie jest wiele okropności. Autorzy filmów, sztuk czy powieści używając zła dają w jakiś sposób zapewnienie, że całość dzieła przyniesie jakiś pozytywny efekt – będzie przestrogą, pozwoli zrozumieć mechanizmy prowadzące do zła, czy choćby odczuć catharsis, które również czyni nas lepszymi. Lub cokolwiek innego, ale że zagrają na naszej duszy-instrumencie szanując go.

Dziś otrzymałem cios poniżej pasa. Nie dostrzegłem uzasadnienia dla wstrętoty, która pojawiła się na scenie. Z wyjątkiem jednego powodu – reżyser chciał pokazać światu to, co w nim siedzi, swoją obsesję. Przepraszam za dosadność, mam wrażenie, jakby kazał mi patrzeć na swoje wymiociny. Otóż oświadczam – mnie one nie interesują.

Wstrętna Cola Zero

Mama kupuje Coca Colę Light, bo jest cukrzykiem jak ja. Dziś patrzę – a do każdej Light dodali Colę Zero.

Czasem idę do McDonalda, przyznam się do tej słabości. Ale w zestawach dają tam już Colę Zero, a jeśli poprosi się o Light, to dostaje się tylko puszkę 0,33l, a nie kubek 0,5l.

Powiem jasno – Coca Cola Zero to perfumowana, zgazowana czarna woda. Nie ma nic wspólnego ze smakiem Coca Coli. Skoro wciskają nam takie popłuczyny, to podejrzewam, że jej produkcja kosztuje jeszcze mniej, niż starej Coca Coli, więc zysk mógłby być większy. Bo jak to inaczej wytłumaczyć?

Pytam – mamo, te butelki Coli Zero to za darmo? To wylewamy do zlewu!

Czytam sobie

W przerwach "na posiłek itp." czytam sobie "Księcia" Machiavellego, bo jakoś ominęła mnie ta lektura "w czasie właściwym" – czyli w szkole. Od dawna słyszałem opinie, że Machiavelli to był taki paskudny pan, który uczył, jak w polityce stosować najbardziej plugawe metody. Otóż czytam i stwierdzam, że ta opinia była wielce niesprawiedliwa. Machiavelli tylko opisał to, co swoją wielką umiejętnością obserwacji i analizy zauważył. Dlatego nie jeden raz daje do zrozumienia, że jeśli ktoś chce być człowiekiem szlachetnym, prawdomównym, kochającym itd. to będzie to zaszczytna postawa, lecz niestety bez szans na przetrwanie w roli przywódcy.

Ach… te sformułowania wprost. Na przykład rozdział osiemnasty rozpoczyna się od słów:

XVIII
W jaki sposób powinni książęta dotrzymywać wiary

Każdy rozumie, że byłoby rzeczą dla księcia chwalebną dotrzymywać wiary i postępować w życiu szczerze, a nie podstępnie. Jednak doświadczenie naszych czasów uczy, że tacy książęta dokonali wielkich rzeczy, którzy mało przywiązywali wagi do dotrzymywania wiary, i którzy chytrze potrafili usidłać mózgi ludzkie, a w końcu wzięli przewagę nad tymi, którzy zaufali ich lojalności.

I co tu więcej pisać…

Prawda jednak

Książka Jerzego Stuhra została przeze mnie połknięta, i kiedy pisałem o objawieniu w natknięciu się na nią, to miałem na myśli ten moment – bardzo właściwy – kiedy była mi potrzebna. Znalazłem w niej jedne wątki, do których sam dochodziłem, inne – które zacząłem podejrzewać, i jeszcze inne – dla mnie odkrywcze. Ale przede wszystkim pomogła mi na drodze do zrozumienia aktora. Bo nie mam wątpliwości, że jest to ktoś inny od tak wielu pozostałych ludzi, których znałem do niedawna.

W tej drodze Pan Jerzy pomaga znacząco, ponieważ pisze zupełnie szczerze. Tego jestem pewien.

Prawda bycia, a nie kreowania na ekranie, była dla mnie fascynująca. Jak ją osiągnąć? (…) Nie przestać być sobą, ani ciut ładniejszym, mądrzejszym, atrakcyjniejszym. Oby mnie tutaj nie dopadł Megalomanio albo narcystyczna zawodowa choroba. Z pasją zacząłem oglądać filmy dokumentalne Kieślowskiego, Marcela Łozińskiego, Kosińskiego, Karabasza. Od amatorów w nich występujących – stop! nie występujących, będących na ekranie – nauczyłem się prawdy bycia. Ja, zawodowy aktor, od amatorów! Tysiąc razy bardziej niż wszyscy Kmicice, Wołodyjowscy, Wokulscy wzruszał mnie Grala z filmu "Życiorys" Krzysztofa; jego "Nocny portier" porażał bardziej niż Azja Tuhajbejowicz czy Janosik.


J. Stuhr, "Sercowa choroba, czyli moje życie w sztuce", Czytelnik, W-wa 1992, s 224


Skoro lubię głupie żarty, to dlaczego na przykład w programie rozrywkowym, w farsie czy komedii mem udawać, że fuj, że nie przystoi, bo jestem artystą, bo jestem powołany i tak dalej; lubię głupio żartować i będę to robił, jeżeli będzie po temu okazja, również na scenie czy w filmie, bo nienawidzę udawać, że jestem kim innym, jeśli mogę nie udawać kogo innego, a mogę robić, i będę robił tylko to, co lubię!


 

 s. 148


Wyobraź sobie, Czytelniku, że oglądasz siebie z tyłu. Gdy idziesz, na przykład. Widziałeś to kiedyś? (…) poproś, żonę, żeby cię nakręciła z tyłu, jak idziesz kaczkowato, łysiejący, w pomiętych portkach, ogólnie sflaczały. (…) Takim jesteś Ty! Takim cie widzimy my wszyscy i taki twój obraz istnieje naprawdę. I taki jesteś dla nas ciekawszy, prawdziwszy niż wtedy, kiedy starasz się być kimś innym…


s. 227


Te fragmenty są dla mnie bardzo cenne, bo utwierdzają wiarę w sens prawdy, szczególnie w teatrze czy w filmie. Panie Jurku, dziękuję!