Wiosenny deszcz jest zdrowy

Beniamin:
– Tato, czy wiosenny deszcz jest zdrowy?
– …
– Czy wiosenny deszcz jest zdrowy?
– Ale co tam! Dlaczego ma być zdrowy? Jest taki, jak każdy inny. Co ci przyszło do głowy…?
– A pani mówiła, że jest zdrowy.
– A… No jeśli pani mówiła… Rzeczywiście, wiosenny deszcz może być inny od np. jesiennego. Bo jeśli jest ciepło… Wiesz, to możliwe, że wiosenny deszcz jest taki… szczególny…

Dziś rano zmyliły mnie chmury. Wychodząc z dziećmi do szkoły ubrałem się w koszulę z długim rękawem, ciepły sweter i kurtkę. Dzieci mają z górki do szkoły, więc wracając dość szybko zdjąłem kurtkę. Było ciepło, mimo mżawki. A wieczorem, gdy wysiadłem z autobusu, padał deszcz wiosenny, przez który biegłem, by nie tak bardzo zmoknąć. Chyba niepotrzebnie, bo rzeczywiście, w gasnącym świetle dnia ciepłe opary deszczu zdawały się działać leczniczo…

Pociąg w Darmstadt, fot. Piotr Kubic

Błogosławić pustkę

Nie mam siły. W takich chwilach zastanawiam się i powątpiewam, czy udało się zrobić coś sensownego dzisiaj. Próbuję sobie przypomnieć.

Tak, było coś sensownego, ale zły nastrój i zmęczenie potrafią storpedować pozytywne wnioski.

O, psy szczekają w okolicy. Są jeszcze jakieś psy. Myślałem, że w ciągu zimy wyniosły się wszystkie. „Wyniosły się” to oczywiście eufemizm, bo żaden pies, który szczeka w zagrodzie, nie może ot tak się wynieść z wiadomego sobie tylko powodu.

„Błogosławić pustkę” – kołacze mi się w głowie taki tytuł. Może jakiegoś opowiadania science fiction, których kiedyś czytałem dużo. „Błogosław rojne miasta” to z kolei utwór Marka Bilińskiego, lecz jego nastrój zupełnie nie pasuje do tego panującego w piątek wieczorem, wiosną, w starym centrum Krakowa. „Wódeczka za trzy złote!”, ten gromki okrzyk usłyszałem w przejściu przez środek Sukiennic, o godzinie dwudziestej drugiej. Powiedziałbym, że nigdy nie wziąłbym do ust niczego w takiej cenie w pubie, bo brzmi to zbyt ryzykownie: albo płyn będzie zabójczy dla organizmu, albo to taka speluna, że w czasie jego wychylania ktoś sięgnie do mojej kieszeni, żeby wyciągnąć portfel. Nie jest przecież tajemnicą, że w Krakowie w centrum, w barach, pubach, klubach i jak je tam nazwać najłatwiej można stracić telefon, portfel i cokolwiek innego wartościowego.

W małym miasteczku wyludnione ulice szumią przeciągłą ciszą.

Kosmosy

rodzina

Mikrokosmosy wokół. Wszędzie. W głowach najbliższych, i każdego z mijanych przechodniów. Szufladkowane ad hoc, na poczekaniu, czy też podczas wieloletnich badań, i tak wymkną się najbardziej szczegółowej klasyfikacji… Nigdy nie podlegające kontroli i przewidywaniom. 

Współistniejemy z nieskończonością za każdym razem, gdy uda się choć przez chwilę, choć trochę poczuć drugiego człowieka. Choćby tylko mając takie wrażenie.

Ta niepewność, czy naprawdę się poczuliśmy, czy tylko się wydaje, jest nie do wyjaśnienia rozumem, nie do zbadania tak, by nie było wątpliwości. Próbowałem wiele razy i widzę czasem, jak inni próbują. Bezskutecznie. Jest tylko jeden sposób – wiara. Jeśli uda się zaufać, uwierzyć…

Czarna limuzyna

Odbijają się konary drzew w karoseriach naszych samochodów, gdy pędzimy przez miasto. Ani nie wiemy kiedy. Przeglądają się chmury, że teraz, wiosną, takie mniej uczesane. Uliczne latarnie głaszczą maski i błotniki, zbyt delikatnie, byśmy je czuli. Deszcz z przedwiośnia puka do zasuniętych szyb.

Ktoś rozmawia z kimś bliskim, bez nas, na temat zasadniczy. Dowiemy się o tym z porannej gazety, którą znajdziemy trzy dni po wydaniu, złożoną starannie na przystanku. Tłumy całe prześlizną się lśniącymi cieniami po nawoskowanych bokach bolidu, gdy w godzinach szczytu będzie przemykał alejami, jakby nie dotyczyły go ograniczenia prędkości, zakazy i nakazy. Jakby ani nie mogły mu przeszkodzić stojące w kolejkach samochody. Jakby nie miał wstydu, a może jakby mu było wszystko jedno. Jakby nie mógł już odczuć ludzkiego smutku, rozpaczy, nawet fascynacji.

Idealne odgrodzenie się od świata.

Ogród kończy się murem

Ze zbioru Teksty znalezione

Ogród kończy się murem. Należy on do cmentarza. Wzdłuż muru, po drugiej stronie, ciągnie się alejka cmentarna. Prowadzi od cmentarnej bramy do starej części, gdzie najwięcej grobów. Powracający z odwiedzin zmarłych żywi idą wzdłuż kamiennej ściany i kiedy któryś z nich trzyma w ręku wypalony znicz albo zwiędły wieniec, ma ochotę przerzucić go na ogród. Dlatego wśród zeszłorocznej trawy i bezlistnych krzewów wschodzą szklane i plastikowe naczynia, puste i przydymione. Są też strzępy papieru, gazet i innych, trudnych do rozpoznania, pozostałości. Pomyślałem, że skoro już tu zaszedłem, to przynajmniej zbiorę śmieci na jedno miejsce, zwłaszcza, że wkrótce wzejdzie trawa.

Po roztopach zdążyło obeschnąć. Wziąłem pierwszy papier, jaki dostrzegłem niedaleko siebie; dość jasny i lekko tylko zmięty. Było na nim odręczne pismo złożone równymi rzędami, oddalonymi od siebie z widoczną równowagą. Zapisany ciąg liter jakby rozmawiał z wijącym się między nimi pasem wolnej przestrzeni…

Sens bycia jednego człowieka z drugim z człowiekiem… wtedy, gdy oboje tego chcą, a żadne z nich nie musi. Dlatego boję się, że gdybym tak bardzo chciał Cię zatrzymać, to zrobiłbym coś o wiele gorszego, niż pozwolić Ci odejść…

Odejść, przyjść. Przyjść, odejść. Nie ma przymusu bycia z drugim człowiekiem, gdy potrafimy żyć sami. Ale skoro potrafimy żyć sami, to po co drugi człowiek?
No to jak?

Głupie są opowieści o szalonej miłości, w której ktoś nie może żyć bez kogoś. Przecież to jest uzależnienie. Miłość nie jest uzależnieniem, przeciwnie, zupełną wolnością.

Odkąd przestałaś mi odpowiadać nie wiem, co u Ciebie. Ale udało mi się odnaleźć Twoją uśmiechniętą twarz gdzieś na Facebooku. To zdjęcie, sprzed jedenastu godzin, mnie uspokaja. Żyjemy z kimś nie po to, żeby go mieć, tylko żeby był choć trochę szczęśliwszy. Nawet, jeśli to oznacza, że nie żyjemy z nim…

Zagubiona wiosna

Idzie wiosna. Powoli.
Przypominam sobie tę jedną, na którą czekałem. Bo tamtej zimy ojciec kupił mi nowy rower. Miał dziesięć biegów, co na tamte czasy było szczytem marzeń. Rower stał w nieużywanej kuchni i zerkałem na niego przez matową szybę w drzwiach, które tam prowadziły. Był czerwony. Regulowałem przerzutki, sprawdzałem, jak działają, naciskałem na dźwigienki hamulców, w tle grał na okrągło singiel Papa Dance, a ja czekałem, kiedy będę mógł go wreszcie wyprowadzić na zewnątrz.

Opuszczony rowerek fot. Piotr Kubic

W tamtych czasach nie mieściło się jakoś w głowie, że można jeździć rowerem zimą, po śniegu. Któregoś dnia przyszły roztopy i woda płynęła strumieniami po spękanym asfalcie. Pojechałem tylko na chwilę, w słońcu i tym właśnie zapachu, który towarzyszy mięknącej po mrozach ziemi.

Potem, po latach, wynagrodziłem sobie te miesiące czekania. Ten sam rower jeździł po śniegu i lodzie, podczas kilkunastostopniowych mrozów, w samo południe i o trzeciej nad ranem. Którychś Świąt Wielkanocnych dotarł na Śnieżnicę, a jakiegoś lata – pod Trzy Korony. Jeździł w deszczu, przytłoczony ciężarem śpiwora, namiotu i prowiantu.

Aż go… zgubiłem. Któregoś dnia nie znalazłem go na miejscu. Nie mogłem zrozumieć ani sobie przypomnieć, co się stało. Miałem go w Krakowie, tam, gdzie pracuję i załatwiałem przy jego pomocy różne sprawy w centrum. I zdaje się że było tak, że któregoś dnia przypiąłem rower do latarni i poszedłem zjeść obiad. Nagle odebrałem telefon z informacją, że jestem pilnie potrzebny w robocie. Zapomniałem o rowerze, zerwałem się i pobiegłem. Roweru zacząłem szukać cztery dni później, ale ślad po nim zaginął…

Wyrwane z kontekstu, którego nie było

Nie daję rady pisać. Próbuję sklecić zdania, ale zanim je skończę, dopada mnie rozpacz, że są bez sensu. Tak wiem, trzeba próbować mimo wszystko. Próbuję, ale nie tutaj. Jako substytut – teksty z wystawy Kombucha w Bunkrze Sztuki w Krakowie. Wybór subiektywny. Wpadłem tam dosłownie na pół godziny, w rzeczywistości – na pięćdziesiąt minut. Minęły nie wiem kiedy. Dużo odlotowych pomysłów, bez zadęcia i bez obowiązku bycia sztuką. I to jest mi bliskie. Załączam to, co sfotografowałem telefonem, co okazało się mi bliskie.

 

 

 

 

 

 

 



 



Powrót nocą

Przystanek ulokowano przy dwupasmowej drodze. Za przejściem dla pieszych jest pawilon handlowy. Za pawilonem otwiera się osiedle. Już za pawilonem odchodzi od ulicy alejka i zmierza w głąb, pomiędzy bloki. Za alejką jest plac zabaw, albo był, może. Zresztą zimą to nie ma znaczenia. Zaraz zaraz, raczej nie. Za alejką jest krótki rząd garaży. Potem kolejna alejka, bo garaże stykają się ze sobą tylnymi ścianami, i od drugiej strony też potrzebny jest dojazd. Dalej – parking i dopiero potem plac zabaw. A może został z niego tylko trawnik, nie pamiętam. Potem już chyba parkan otaczający krzewy i drzewa. W zasadzie, mimo, że kiedyś przechodziłem tędy codziennie przez pięć lat, to do dziś nie pamiętam, skąd na skraju osiedla składającego się z bloków wziął się niewielki teren jak leśny, otoczony metalowym parkanem.

Mniejsza z tym. Ciekawe jest… przynajmniej mnie wydaje się ciekawe… Powiem inaczej – zaskoczyło mnie drzewo, które rośnie przy ulicy, gdzieś tam, gdzie stoją garaże. Między drzewem a garażami prowadzi chodnik. W zasadzie zaskoczyło mnie nie tyle drzewo, co jego cień na chodniku.

Powrót nocą fot. Piotr Kubic

Drzewo wysyła czarne promienie oplatające chodnik i przyległości. Czarnego promienia nie da się ominąć. Dziwne też sprawia wrażenie, kiedy stopa zetknie się z czarnym cieniem. Jest on jak ośmiornica, może zastygła w bezruchu, ale prawdopodobnie tylko na chwilę. A ośmiornice, jak słyszałem, potrafią być ogromnie szybkie, człowiek nie ma z nimi większych szans i w zetknięciu może liczyć tylko na łut szczęścia.

Przez chwilę myślałem, czy nie znajdę innej drogi. Jest taka, przez środek osiedla, ale trzeba iść o wiele dalej. A o jedenastej w nocy nie mam na to ochoty. Próbowałem przeskoczyć rozłożyste ramiona, grube macki, i te mniejsze nawet mi się udało. Przy grubszym zawadziłem trochę o czarne ramię, ale musiałem mieć szczęście, ośmiornica nie drgnęła. Ufff, kto by się spodziewał, że na ostatniej prostej przed domem – taka przeszkoda! No ale przeszkody stawia się właśnie tam, gdzie są najmniej spodziewane.

Już dobrze. Jeśli jutro, za dnia, będę szedł tą drogą, to cienia nie będzie. Aha, bo cień bierze się właśnie od lampy, stojącej tuż przy drzewie. Ktoś nie rozważył tej lokalizacji. A może drzewo urosło? Gdy było młode, małe, o cienkich ramionach, cień nie stanowił większej przeszkody. Lampa wygląda mi na starą, możliwe więc, że niebezpieczeństwo powstało wraz z czasem i nie było zaplanowane ani nie jest wynikiem niedbalstwa czy braku przewidywania.

Niemniej zdarzenie to dowodzi, że świat wokół nas żyje swoim życiem. Czasem może się nam wydawać, że tylko my pędzimy do przodu, że u nas się coś zmienia, a u innych – nie. A to nieprawda. Wszystko się zmienia i często nas zaskakuje. I właśnie wtedy, kiedy myślimy już, by położyć się w miękkiej pościeli, ze szklanką mleka tuż przed snem, staje nam na drodze niespodziewana ośmiornica. Taki nasz los, że i wtedy trzeba coś poradzić…

No dobrze. A teraz mogę wreszcie spokojnie zasnąć…

Podróże, na jakie go stać

Na częste podróże w nieznane go nie stać. Nie z powodu braku pieniędzy, lecz pewnego uwikłania. Się. Uwikłań, których, twierdzi to jasno, bo jest ich świadomy, raczej nie mógł uniknąć. Po prostu taka konstrukcja człowieka. 

Najtańsza podróż w nieznane to zasiąść przed klawiaturą z białymi i czarnymi klawiszami. Druga po niej podróż, może jeszcze tańsza, to zasiąść przed klawiaturą typu qwerty, czyli przed komputerem i wyrzucać z siebie słowa zamiast dźwięków. Z tym, że z tych podróży nie jest tak bardzo zadowolony, mówiąc inaczej – nie sprawiają mu takiej radości. Bo w nich jakoś ciężej, ciężej zabrać się do nich, większa obawa, czy coś ciekawego kryje się za kolejnym zakrętem drogi.

Lecz istota tych podróży polega na tym, że są w nieznane. Nawet, tereny, w jakie się wybiera, to on sam. Czyli rusza w głąb siebie i jednocześnie jest zaskakiwany. Czym? Sam nie wie. To byłoby zbyt wiele stwierdzić, że jest zaskoczony samym sobą. Raczej – jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, przypadkiem, nawarstwieniem się niewyjaśnionych wpływów, pochodzących od ludzi z zewnątrz, pory roku, hałaśliwego bądź spokojnego otoczenia, może nawet promieniowania z kosmosu. Pochodzenie tych zdziwień jest niewyjaśnione, a ich tajemnica jest właśnie tym, czego poszukuje i co go cieszy.

 

To coś; zapałki

To coś tam jest, wewnątrz klatki piersiowej? W mózgu? Ale to mniej ważne, ważniejsze jest to, jak to coś wydobyć.

Prosta droga w ciemności, wśród pól. Zima. W mroku prawie nie widać mijanych drzew, czarnych cieni z obielonymi polami w tle, które świecą ledwo dostrzegalną fluorescencją, chyba spływającą z księżyca. Mknie samochód, a z jego bocznej szyby wyglądają w ciemność małe oczęta.

Na horyzoncie jasne kreseczki jak ustawione jednym, czarodziejskim ruchem ręki. Pionowo, zapałki. Mają główki zapalone, świecące żółtawymi stożkami w dół. Zapałeczki… A może szpilki? Na wyciągnięcie dłoni? Gdyby można było ją wyciągnąć, ale nie można, bo przecież samochodowa szyba. A może są daleko, daleko, jak tylko najdalej można, i gdyby iść tam, do nich, zapalonych główek szpilek, to całej nocy by nie starczyło. Może gdyby tata skręcił samochodem i podwiózł, pod samą zapałkę, choćby tę jedną, samotną. Lecz tam przecież nie może być drogi.

„To lampy” – mówi ojciec. Ale co to: lampy? Lampy jak w domu? W piwnicy? Dlaczego takie samotne, dlaczego na zewnątrz, dlaczego tak daleko. Objąć choć jedną, w samotności i pustce i stanąć obok niej, do rana. Aż poszarzeje na wschodzie, a wcześniej, przed wschodem wiatr zamiecie najlżejszymi płatkami bieli wokół dogasających zapałek.

Czterdzieści lat później ponad czterdziestoletni mężczyzna kładzie się do snu. Obchodzi mieszkanie i sięga dłonią w różne miejsca. Gdzie sięgnie, tam pojawia się nikły ognik. To małe diodowe lampki kupione w sklepie wszystko po pięć złotych. Za firanką obok okna, w przedpokoju między drzwiami do korytarza i drzwiami do łazienki, za rogiem, gdzie mała kuchenka… Potem kładzie się, a poduszkę ma nie od okna, ale w centrum mieszkania. Oczyma, wokół których pojawiły się drugie i trzecie warstwy zmarszczek, przemierza przestrzeń od światełka do światełka, rozpinając między nimi zimowe pola, wiosennie szeleszczące w mroku młode, dopiero co rozwinięte liście, upalne powietrze pełznące między krzewami agrestu, chłód zamarłego jesienią ogrodu…