Zdjęcie zmartwychwstania

Mam zrobić zdjęcie mówiące o tym, że Jezus jest zmartwychwstaniem. Pomyślałem, że spróbuję to przeprowadzić, zrealizować, zobaczyć na własne oczy. Spróbuję sam dokonać zmartwychwstania, aby poczuć choć w części to, co może czuć ON.

Kupiłem wazon, stoi obok mnie. Kupiłem też klej. Wazon jest czysty, nie nosił w sobie jeszcze nigdy wody. I nie poniesie zanim…

Zamierzam go umieścić na twardym podłożu. Ciężki młot, wiem, leży gotowy w garażu. Potem mam uderzyć tylko raz.

A potem – zebrać kawałki szkła, położyć na stoliku, który ustawię w ogrodzie, między drzewami, na których pojawiają się już pąki. Sam nie wiem, czego boję się bardziej – czy tego uderzenia młotem, czy sklejania, które przecież może się nie udać. A jeśli nie uda mi się go skleić, to nie utrzyma wody. Pozostanie martwy na zawsze…

W przestrzeni

Bardzo lubię to zdjęcie. Już przeszło mi przez głowę kilkadziesiąt argumentów, które udowadniałyby, że jest dobre. Ale za każdym razem przypominał mi się jakiś kontrargument, który z wielkim prawdopodobieństwem byłby wysunięty przez na przykład kogoś z forum fotograficznego, kto od lat zajmuje się fotografią i z pewnością sądzi, że się na niej zna. Nie przeczę, że on się zna na fotografii i że ma prawo się wypowiadać. Zresztą wszyscy mają do wszystkiego prawo. Nastały czasy, że każdy może się wypowiadać. Do rzeczy ludzi tego świadomych dołączają kolejne zastępy. W sumie nie chcę, aby brzmiało to sarkastycznie, ale pewnie trochę brzmi.

Chcę wyrazić to, że nie zamierzam dyskutować z nikim o wartości tego zdjęcia. Nie będę udowadniał, jakie ono jest w mierze obiektywnej, na skali tzw. wartości fotograficznych. Chcę sobie myśleć to, co chcę o tym zdjęciu, w końcu to mój blog. A co myślę? Mam napisać? „No pewnie, że napisać, skoro to twój blog to pisz” – zabrzmiał mi skądś głos Wieśka. Wieśka dziś nie ma, nie przyszedł, ale to nie przeszkadza mi słyszeć jego głos tak, jakby był. Tak więc Wiesiek namawia mnie, żebym napisał. Dobrze.

W tym obrazie zastanawiające jest to, że chłopak tak dokładnie wkomponował się w ramki stworzone przez słupki i cienie. Jego głowa i łokieć niemal dotykają ciemnych linii, a cień stopy – linii cienia na nawierzchni. To precyzyjne dopasowanie nie może być przypadkiem. To jest znak, że dzieje się tu coś tajemniczego, niezwykłego. Tworzy się inny świat, raczej przejście do innego świata. To, co było na tym boisku to jedno, a co powstało na zdjęciu – to już coś innego.

Idźmy dalej. Na potwierdzenie postawionej tezy znów kolejny element, który nie może być przypadkiem. Jego wzrok przesuwa się za skośną linią w dół, a potem wraz z cieniem podąża do piłki. W tę przestrzeń zamkniętą pionowymi i skośnymi liniami chłopak wpasował się świetnie. A mimo to nie traci nic ze swojego pędu. Choć przestrzeń jest tu zamknięta, to tło dodaje jej, w dziwny sposób, przestrzeni. W ten sposób łączą się tu jakoś sprzeczności. Ogrom pionowych linii w tle, które są wyraźnie uporządkowane, nasuwa przypuszczenie jakiejś zmowy. Ale to nie jest zmowa, tylko właśnie ten inny świat.

Gdyby zrobić zdjęcie pod innym kątem, z innego miejsca, to w kadrze znalazłyby się dziwne, obce, nieuporządkowane elementy, których było tam pełno. Ale się nie znalazły, czyli wy, patrząc, nie macie o nich pojęcia. Nie istnieją dla was. W przestrzeń składającą się z pionowych, skośnych i poziomych linii wpada chłopak goniąc za piłką. To ciało obce, nie z tego świata. Piłka nie ma swojego odpowiednika w żadnym innym elemencie na zdjęciu. Chłopak pędzi, żyje, ale nie burzy konsekwencji tego świata. Tak właśnie tam byliśmy, Beniamin i ja.

Zapraszam na wystawę

Paweł Sanakiewicz w spektaklu Pokój na godziny w reż. Waldemara Śmigasiewicza, fot. Piotr Kubic

Serdecznie zapraszam na otwarcie wystawy fotografii, których główną postacią jest Paweł Sanakiewicz, aktor Teatru Bagatela.

Zdjęcia prezentują bohatera w rozmaitych, zaskakujących kreacjach aktorskich. Wystawa jest kontynuacją cyklu wystaw poświęconych aktorom Teatru Bagatela, towarzyszących Festiwalowi Sztuki Aktorskiej. W tym roku ma miejsce jego piąta odsłona.

Wtorek 3 marca 2015, godz. 16:00
Bunkier Cafe, pl. Szczepański 3a, Kraków.

Małe szaleństwo czasem

Opowiem Wam o moim małym szaleństwie, które popełniłem przed świętami.

Była niedziela. Jak to w niedzielę, nierzadko człowiek taki jak ty i ja mamy więcej czasu, mniej stresu i czasem myślimy o przyszłości. W trakcie moich rozmyślań nad tym, co będę robił w Rumunii, bo już wiedziałem, że jedziemy, pojawiała się nagła, choć przecież oczywista decyzja, że będę tam robił zdjęcia. Bo przecież półtora roku temu fotografowałem i powstał cały zestaw fotografii ulicznej.

Tamto fotografowanie okupione było stresem o aparat fotograficzny. Był to ten, którym robiłem wszystkie inne zdjęcia. Gdybym go uszkodził lub stracił  (ma się rozumieć wraz z obiektywem), co na ulicy jest o wiele bardziej prawdopodobne niż np. w studiu fotograficznym, byłby to duży problem. Tym razem mam w ręku nową maszynę, o wiele lepszą ale też… droższą. Niestety.

Fotografowanie uliczne nie znosi stresu, a już staje się farsą, kiedy ten stres daje po sobie poznać fotograf. Bo musi on być rozluźniony nie tylko „za siebie”, że tak powiem, ale również za ludzi, których spotyka i którym chce pstryknąć fotkę. Powinien być na tyle beztroski, spokojny, powinien być nieszkodliwym lekkoduchem aby przekonać ludzi wokół siebie, że przecież zrobienie im zdjęcia to nie jest w zasadzie nic, po prostu takie sobie, zabawa, przyjemność, no mała uatrakcyjnienie im życia na nudnej, codziennej ulicy. Powinien dać im do zrozumienia, oczywiście bez słów, że wcale nie robi im nic złego. Bo przecież nie robi(!)

Skoro więc fotograf będzie nerwowo przełykał ślinę i myślał o tym, czy z tyłu nie zbliża się jakiś życzliwy przechodzień, który mu niespodziewanie wyrwie z ręki aparat, to żegnajcie dobre zdjęcia. To już lepiej nie wychodzić na ulicę.

Myśl moja zwróciła się w stronę zakupu nowego, taniego aparatu. Najlepiej, gdyby miał prosty obiektyw, bez zoom, o ogniskowej 35 mm. Musiałaby to być np. bezlusterkowa cyfrówka z wymiennymi obiektywami. Szybki rzut oka na sklepy internetowe dał mi do zrozumienia, że koszt z pewnością będzie wyższy niż dwa tysiące. Niedobrze.

W szafie, której dawno nie otwierałem, jest torba z aparatem Zenit 12xp. Były w niej trzy obiektywy, między innymi Pentacon 29 mm. Od biedy by się nadał. A jednak nie mogłem go znaleźć. Widocznie zmienił w międzyczasie właściciela. Znalazłem jednak przejściówkę pozwalającą założyć obiektyw od Zenita (z gwintem M42) do Canona (bagnet). Mój stary Canon 5D leży sobie na półce, mógłby więc wrócić do akcji.

Poszedłem na skróty. Wpisałem w wyszukiwarkę hasło „kultowy obiektyw M42 35 mm ” i na jednej z pierwszych pozycji otrzymałem pewien artykuł w internecie, opowiadający o obiektywie… Carl Zeiss Jena Flektogon 35 mm. Cena… 300 zł.

Dobra, teraz Allegro. Są dwa takie obiektywy, jeden w Częstochowie, drugi w Toruniu. Jest niedziela, gdybym zamówił jutro rano, kurier pewnie dowiezie przed świętami, czyli przed naszym wyjazdem. Ale chciałbym je mieć w ręku zanim kupię. Może w Krakowie uda się znaleźć? W poniedziałek dzwonię do krakowskich komisów, ale tam pustki. Żadnego obiektywu w okolicach 35 mm. Pozostaje więc Częstochowa. Dzwonię, rezerwuję i we wtorek rano jadę. Trafiam do nowo wybudowanego biurowca gdzieś na bocznej uliczce, wśród niskiej starej zabudowy. W biurowcu – zwykły biurowy korytarz. Otwieram drzwi od pokoju. Widzę dwa stoliki. Nie widzę okna, bo zasłaniają go stojące za stolikami szafy. Jest ich kilka. „Sporo ma pan obiektywów” mówię do sprzedającego. „Zebrało się. W tym momencie siedemset sztuk”.

Mam Flektogona. Tę tańszą wersję, ze światłem 2.8. Droższa wygląda lepiej i ma światło 2.4. Na wyglądzie mi nie zależy, wprost przeciwnie, im gorzej tym lepiej. Ważny jest obraz. A muszę przypomnieć sobie, jak się ostrzy ręcznie. W ogóle będę pracował ręcznie, bo nawet gdybym chciał, to ekspozycji mój Canon mi nie ustawi – Flektogon posiada jedynie automatyczne przymykanie przysłony, ale w przypadku przejściówki, której muszę użyć, nawet to przymykanie nie działa (przysłona zamykana jest na stałe, w momencie przekręcenia pierścienia).

Zaczynam się uczyć. Wiem, że można opanować manualną obsługę tak, że nie będzie to przeszkodą. I jestem zaskoczony rezultatami. Okazuje się, że w wielu sytuacjach ręczne ustawianie ostrości jest lepsze i szybsze, niż przez autofokus. Odkryłem, że można ustawiać ostrość wcześniej, planując kadr. Np. widzę sytuację, którą chcę sfotografować. Planuję odległość i ustawiam np. 2 metry na obiektywie. Potem pilnuję tylko, aby znaleźć się 2 metry przed obiektem. W ten sposób mogę zrobić ostre zdjęcie mijanym osobom, podczas gdy każdy autofokus będzie miał z tym problem i raczej polegnie.

Poza tym Flektogon niesamowicie rysuje… Wystarczy przymknąć obiektyw do f4, a przy f5.6 rezultaty mnie zadziwiają.

Romania, street fot Piotr Kubic

Pojawiły się i problemy. Przy ustawieniu ostrości na nieskończoność lustro delikatnie zahaczało o obiektyw. Zbadałem w którym miejscu i dokonałem milimetrowej rzezi przy pomocy pilnika, który dostarczył mi teść. Okazało się też, że przy zablokowanym bolcu przysłony (z powodu przejściówki) przysłona niechętnie domyka się powyżej f8. Wystarczy jednak poruszyć lekko pierścieniem odległości, a przysłona wskoczy na swoje miejsce.

Tak więc działam! Bez stresu, z nowym, ciekawym sprzętem, ucząc się czegoś nowego. To mały, nowy rozdział w mojej fotografii. 

Romania, street fot Piotr Kubic



Zdjęcie

Mądrzy twórcy nie opowiadają o tym, co tworzą, tak kiedyś zauważyłem. Albo dzieło ktoś odbiera, odczuwa, rozumie, albo nie. Tłumaczenia niewiele pomogą, no chyba, że ktoś przeczuwa, kogoś coś pociąga i chce wiedzieć więcej. Bardzo ciekawe, że podobnie było np. z przypowieściami Jezusa. Większość słuchaczy kompletnie ich nie pojmowała, a ci, którzy przeczuwali, że coś w nich jest – przychodzili do Mistrza i pytali.

To oczywiście tylko taka dygresja, bo realnie patrząc nie pretenduję ani do jakiegoś Tworzenia ani do postaci Mesjasza czy Proroka, dla mojego własnego bezpieczeństwa. Naśladując tylko tamten sposób nie napiszę nic o tym, dlaczego akurat to zdjęcie tu zamieszczam.

Mikołaj, SPN Bądźcie z nami, Hotel Novotel Bronowice grudzień 2014

Mikołaj przyszedł do Stowarzyszenia Pomocy Niepełnosprawnym „Bądźcie z nami”. Hotel Novotel Bronowice, 7 grudnia 2014

Subiektywnie

Nierzadko masowe imprezy mnie denerwują. Myślę, że z powodu nagłośnienia, który powinno, jak się organizatorom wydaje, zagłuszyć wszystko, co się dookoła imprezy dzieje. Tak więc ludzie stojący przed sceną nie powinni być w stanie porozumieć się między sobą głosem, bo wtedy impreza jest kiepska. Nie powinni też słyszeć własnych myśli. Być może po to, aby konferansjer bądź artysta performujący na scenie mógł bezdyskusyjnie narzucić widzom i słuchaczom swoją interpretację rzeczywistości. Kiedy mówi „klaszczemy”, to mamy nie dyskutować, tylko klaskać. Jak „wrzeszczymy” to wrzeszczeć, bo „koncert jest świetny i fantastyczny”.

Myślę, że mam szczęście, że jestem realizatorem dźwięku w teatrze. Gdyż tam rzadko operujemy ciśnieniem akustycznym 130 decybeli (to granica bólu), w zasadzie zapodajemy taki hałas tylko w momentach ściśle przemyślanych, określonych przez reżysera. Poza tym gramy subtelnie.

Z kolei przygotowując się do fotografowania koncertu nie mogę zapomnieć o stoperach do uszu. Pamiętam kilka koncertów, podczas których bardzo chętnie założyłbym podwójne stopery, gdyby się dało.

Po tym wstępie zapraszam Was do oglądnięcia fotoreportażu z imprezy, na której przez chwilę byłem dzisiaj. Tylko tutaj, na tym blogu, napiszę Wam prawdę wprost. Byłem nie w humorze, a wiecie, jak wtedy odbiera się rzeczywistość. Ale żeby Was zachęcić, daję tutaj najbardziej przyjemne ze wszystkich zdjęcie.

Dziewczyna z megafonem, fot. Piotr Kubic

Nowa zabawka Instagram

Statystki blox.pl zwariowały. Nie kasują się po każdym tygodniu, tylko dodają. W ten sposób licznik wskazuje, że w ciągu tygodnia miałem prawie 9 tysięcy wejść. Cha cha, nie ze mną te numery.

Ponieważ Instagram powstał też na telefony inne niż iPhone, zainstalowałem go u siebie na służbowym, z oporami. Z oporami dlatego, że skrajna przekora. No i zobaczcie efekty. Jest coś czarującego w tym, że zdjęcia robię telefonem komórkowym, obrabiam darmową telefoniczną aplikacją i wysyłam od razu do sieci.

W plecaku mam bardzo dobry aparat, ale go nie wyjmuję. Wyciągam za to komórkę i walczę z nią tak, jak walczyłem z pierwszym aparatem cyfrowym, który kupiła moja firma. Czyli nie ma mowy o zdjęciach w ruchu, autofocus ustawia się najmniej dwie sekundy. A jednak – właśnie chyba tego potrzebujemy. Nie superszybkich aparatów i kilkudziesięciu milionów pikseli.

Oczywiście i tak jestem uwsteczniony, bo Instagramu używa już ponad sto milionów osób.

Nie zrobiłem zdjęcia

W świąteczny poniedziałek przyszedł sąsiad, odwiedzić. Przyszedł w porze obiadowej, czy to przypadkiem czy nie przypadkiem. Może zobaczył samochody, które zajechały przed ostatnią w rzędzie zagrodę, w tej rumuńskiej wsi. Wiedział, że są goście i nie będzie jedynym. Niedużego wzrostu, o ciemnej skórze, okrągłej twarzy, dużych oczach i czarnych włosach. Kontrastował z nimi biały, wysoki kołnierz koszuli, a także jasnoniebieski niebieski sweter, z niewielkim wcięciem pod kołnierzem. Ubranie, słowem, świąteczne.

Zgarbiwszy się pochylił głowę w stronę talerza i pochłaniał w skupieniu i z namaszczeniem obiadowe danie. Pozostali skończyli już wcześniej, łącznie z dziećmi, które przy pierwszej okazji opuściły towarzystwo przy stole. On, drobną swą postacią i niewinnością twarzy wyglądał jak nieco większe dziecko, tylko powolność i oszczędność ruchów, spokojne, opanowanie rozmarzenie świadczyły o tym, że cechy te zostały już utrwalone przez życie, i skoro się ostały, to muszą wynikać z czegoś więcej niż prostoduszna nieświadomość.

Po obiedzie wyjął skądś, nie wiem skąd, flakonik perfum i z tym samym rozmarzeniem w oczach zaczął raczyć nimi nieliczne w tym towarzystwie kobiety. Na ich twarzach, bez słów, pojawiło się podobny spokój i spełnienie.

Stare drzwi, fot. Piotr Kubic

Widok owego sąsiada wzbudził we mnie tak silne uczucie, że nie zrobiłem mu zdjęcia. Musiałbym dokonać czegoś jak gwałt, żeby wycelować obiektyw i nacisnąć spust. Gwałt ten najprawdopodobniej byłby dokonany na mnie samym, bo nie sądzę, aby on poczuł się dotknięty. Tak więc zdjęcia nie mam, i może samemu się usprawiedliwiając twierdzę, że chyba dobrze. Bo w pamięci pozostał mi jego obraz, a gdybym zrobił zdjęcie, to mogłoby ono nie dorównać temu, co pozostało w mojej wyobraźni. 

Zdjęcie i zdjęcie

Patrzę czasem na zdjęcie moich koleżanek i kolegów po fachu i niekiedy myślę sobie, że… ratunku! Nigdy bym nie chciał robić takich zdjęć!

Nie chcę za nic w świecie sięgnąć banału. Gładki podbródek to nie jest sedno fotografii. Cukierkowate zdjęcie dziecka też nie. Nie chcę za nic w świecie bezrefleksyjnie kopiować tego, do czego pretendują matki niemowląt.

Cieszę się, że nie muszę walczyć o przetrwanie za pomocą fotografii. Mam szczęście, że nie jestem fotoreporterem przywiązanym do gazety, która bezlitośnie zabiera prawa do moich zdjęć. Los fotografa, który chce się utrzymać z fotografii, nie jest godny pozazdroszczenia.

Małe radości cd.

Dostałem propozycję zrobienia fotografii do oprawy graficznej płyty CD. Styl obrazów, jakie mam stworzyć, jest inny, niż zwykle mi się dostaje. Jaka to radość – być wolnym, kombinować, poszukiwać bez skrępowania. Bez obawy, że np. modelowi nie spodoba mu się jego własna twarz. Idę z aparatem przez miasto i szukam tego, czego nie ma, a co powstaje dopiero po przejściu przez obiektyw. Fantastyczne i radosne. Wreszcie jakaś twórczość, wreszcie odlot.

Np. zdjęcie poniżej. Trzeba tylko mieć aparat, w którym można wyłączyć autofocus. I potem, w programie, zmienić balans bieli, trochę podciągnąć kolory.

Okolice Galerii Krakowskiej, fot. Piotr Kubic

 

Albo to zdjęcie – jak droga Abrahama do Ziemi Obiecanej.

Przy Galerii Krakowskiej, fot. Piotr Kubic

 

A oto i sam Abraham – wędrujący:

Andels Hotel, Kraków, obok Galerii Krakowskiej, fot. Piotr Kubic

 

To jego droga przez pustynię:

Pasaż przed Galerią Krakowską, fot. Piotr Kubic

 

A oto jego cel wędrówki, jeszcze w wyobraźni, nierealny:

Okolice Politechniki, Krakow, fot. Piotr Kubic

Z tymi obrazami mogę spokojnie iść spać.

(Wszystkie zdjęcia zostały zrobione na zewnątrz Galerii Krakowskiej i w jej okolicy)