Trywialnie chory

Jestem chory jak dawno już nie byłem. Opisywanie objawów na blogu, tak wprost, trąci trywialnością "że aż zęby bolą" (a boli mnie już prawie wszystko, więc w sumie zęby więcej, zęby mniej), ale z kolei zupełnie nie mam siły, a jeszcze bardziej ochoty, ubierania tej treści w jakąkolwiek formę. "Tasak w głowie" – no, może tylko na to mnie stać. Lecz przecież literatura faktograficzna nie jest oględna ani błyskotliwa, byłoby to nawet niewskazane.

Dawno nie bolało tak, lecz czuję, że fizyczny ból czasem spełnia jakąś oczyszczającą rolę od bólu psychicznego. Rzeczy stają się jakoś prostsze. Moje oczekiwanie sprowadza się do tego, aby przetrwać, wyjść z tego. Żadnych innych, wielkich nadziei.

Dobrego dnia życzę Państwu, jak i samemu sobie (a u mnie będzie dobry, tak czy inaczej, bo czy może być coś lepszego nad spędzenie dnia w łóżku…)

Podpisuję też czasem

– Chodź, podpisz tutaj.
To zdanie nie zdziwiło mnie, jestem wszak w sekretariacie, a przecież w tutaj, jak i w okalających pokojach, to, co głównie robię, kiedy już tu jestem, to właśnie podpisuję. Dokumenty.

Podpisać to brać na siebie odpowiedzialność, której sąd ostateczny jest jednak odłożony w czasie. Po cichu jednak my wszyscy, którzy podpisujemy, liczymy na to, że ów sąd nigdy nie nadejdzie. To oczywiście naiwność tzw. typowa, pospolita, dotkniętych jest nią 99% społeczeństwa. Ale z drugiej strony, gdybyśmy aż tak bardzo się przejmowali, to niczego byśmy nie podpisali, a wtedy byłoby, oj byłoby!  Nikt z nas, podpisowiczów, tak naprawdę nie liczy swoich podpisów, dlatego też trudno stwierdzić, w jakim procencie będziemy cierpieć męki. I czy w grę wchodzą ewentualne przedawnienia, lub co gorsza, scedowanie na potomków rodzinnych.

Podpisywać przychodzi ciężko, gdy składany właśnie bazgroł jest osamotniony, zaś dużo lżej, gdy dziewiczą niegdyś kartkę na tyle upstrzono innymi bzgrołami, że aż trudno znaleźć miejsce. Do dobrego tonu należy jednak spojrzeć na dokument, który się podpisuje, lecz nie za długo, akurat tyle, żeby odczytać nagłówek i ślizgnąć się po treści, czy aby przypadkiem nie zrzekamy się naszego jedynego mieszkania, samochodu lub psa. Pozostałe kwestie nie mają w praktyce większego znaczenia.

Tym razem – miałem się podpisać w rubryce podzielonej poziomymi liniami. Oprócz mojego tkwiło już tam kilka bazgrołów, lecz pozostało jeszcze sporo miejsca. Po podpisaniu, mój wzrok spokojnie lecz stanowczo skierowano na mały stosik książeczek. Tym razem więc nie są to instrukcje BHP ani zawiadomienia o kolejnym spisie z natury, lecz… literatura!

Etyka. Żeby pokryć zdziwienie i wynikające z niego zmieszanie, złapałem za obwolutę  i przyciągając do oczu zapytałem:
– Czyja? A! Stanisławski!
I to, zdaje się, ten Stanisławski! Ciekawe, że pierwsze skojarzenie, jakie mi się nasunęło (jestem człowiekiem upadłym), to potrzeba upłynnienia zbyt dużego nakładu, jakie to metody pamiętam sprzed prawie trzydziestu lat, z tamtego okresu. Ale to tylko takie luźne skojarzenia.

Książeczka przeleżała na stoliku kilka dni. Czas na czytanie mam raczej tylko w trakcie obiadu, jednakowoż dzisiaj nadarzyła się okazja. Po nastawieniu kuchenki mikrofalowej na dwie i pół minuty, mam czas, żeby zerknąć.

Przedmowa

Etyka Stanisławskiego nie jet ani etyką ogólną, opartą na uniwersalnych teoriach etycznych, ani systematyczną etyką szczegółową, formułującą konkretne zasady kodeksowego postępowania.

Koniec tego zdania rozmył mi się przed oczami. Usłyszałem czyjś śmiech, w zasadzie – wybuch śmiechu, jak zza ściany, a ścianki u nas niektóre z regipsu, więc możliwe, że to gdzieś dalej, niekoniecznie obok. Śmiech zwalniał w swojej czkawce, wreszcie przerwał, ale tylko po to, aby padły słowa "panie dyrektorze, komu pan to kupił?". I znów śmiech. Poznałem, to był jednak mój głos. Milcz kpiarzu!!

Zacząłem się zastanawiać, kto przejdzie w lekturze poza to pierwsze zdanie. Zespół techniczny? Czyli Brygadier sceny, oświetlacz, czy może rzemieślnik teatralny-akustyk? Dla kogo to… Może dla administracji, ale na pokusy narażony jest jednak przede wszystkim marketing… Czy jednak księgowość…? Może więc zespół ak…. Nie nie, o tym nawet nie śmiem pomyśleć.

Mam nadzieję jednak, że ów śmiech będzie wybaczony. Przecież teatr to jedna wielka sala prób, teatr ciągle trwa, musi żyć swoim życiem, bez przerwy, bez wytchnienia – nie możemy wypaść z roli. Pamiętam, jak z przyjaciółmi dawno temu przygotowywaliśmy kabaret. Intrygująco było podczas tworzenia, a potem, na scenie – to już jakiś efekt, mały, i może wcale nie najciekawszy 😉

Grzech

Popełniam grzech pośpiechu, powierzchowności, zdawkowości, nawet zaniedbania wobec tych najbliższych, których kocham, bardzo cenię, z którymi chciałbym być. Co więcej, jest to grzech prawie w stu procentach świadomy…

Skrót dnia, znów o zdrowiu

Dzisiejszy dzień spędzony w ambulatorium (o piątej nad ranem), na klinice, w szpitalu dziecięcym. Nie, nic poważnego, jak na razie. Takie na przykład doświadczenie, gdy na wycięcie trzeciego migdałka, w ramach NFZ, przyjmują na terminy w 2012 roku. No, jeśli na skierowaniu jest "pilne", to termin skraca się do 8-10 miesięcy (czyli 2011 rok gdzieś po wakacjach). Lecz przecież to jeden z najlepszych szpitali dziecięcych na południu Polski, więc z pewnością czekają pacjenci z o wiele poważniejszymi problemami. Lecz! (to już drugie "lecz" w tym samym akapicie) należy po prostu napomknąć, że być może stać nas na ulżenie dziecku w krótszym terminie, a już wraca się z powrotem do drzwi, za którymi padł tamte słowa, a teraz – czeka już wizytówka prywatnego gabinetu ordynatora oddziału. Mam ją tutaj, w foliowym etui, razem ze skierowaniem (chyba już niepotrzebnym) i książeczką ubezpieczeniową członków rodziny (również). Nie! To się jeszcze może przydać, bo czasem można wynagrodzić jedynie dwie, trzy pierwsze wizyty, a nie sam zabieg, i wcale nie za osiem miesięcy. Ale… to wszystko plotki…

Uwaga, to nie jest sarkazm, ani krytyka np. lekarzy. Naprawdę. Raczej miłe zaskoczenie, jak prosto załatwia się rzeczy. Postawa nie dziwienia się niczemu, pamiętam, widziałem ją po raz pierwszy u moich przyjaciół, dwa i trzy razy starszych ode mnie, gdy jako dziewiętnastolatek służyłem jako kierowca w podróży na Ukrainę. Podziwiałem ich, chciałem aspirować…

Dobrej nocy!

Zmiana obsady ze ściereczkami

Kiedy rok temu przetarg na sprzątanie naszego zakładu wygrała kolejna firma, oferująca jeszcze niższe koszty, my, stali pracownicy, kręciliśmy z niedowierzaniem głową. W tym roku ta sama firma zaoferowała jeszcze niższą cenę, pomimo zauważalnej inflacji, lecz i tak przegrała, bo ktoś inny zaoferował jeszcze-jeszcze niższą cenę. Aby uniknąć zmian obsady na przełomie grudnia i stycznia, co rok temu zalazło wszystkim porządnie za skórę (Sylwester, Nowy Rok, długie weekendy i tak dalej) (a jak wiadomo, czystość dla nas to nie tylko kwestia zakurzonych dywaników pod biurkami, ale sprawa zasadnicza – wizerunku wobec przychodzących do nas gości), tak więc tym razem zmiana pałeczki (dokładniej – ściereczki) nastąpiła z listopada na grudzień. Czyli od dziś – mamy nową obsadę ról ze ściereczkami, czemu, w sumie, nie dziwimy się aż tak bardzo, bo przecież w jakiej branży jak nie w tej zwykło się mówić, a jeszcze częściej – słyszeć: pani (panu) już dziękujemy.

Wczoraj ze wzruszeniem pożegnaliśmy poprzednie, a dzisiaj witamy nowe kreacje. Kompletnie nieświadome ani scenografii, ani reżyserii, nawet scenariusza… Reżyser zresztą też będzie się dopiero uczył. Bo tutaj to nie osiem czy dziesięć godzin, po których obsada idzie do domu. Tu każdy show rządzi się innymi prawami – czasu, przestrzeni, osób, zależności. A role ze ściereczkami grają w każdym z nich – ściślej – przed i po każdym z nich, i nie tylko na scenie, ale we wszelkich czeluściach show-maszyny. 

Niektórzy uważają, że skoro teatr to i tak fikcja, to wszystko zniesie. Tak, tylko prawdziwy dramat w teatrze zaczyna się tam, gdzie fikcja niebezpiecznie zbliża się do rzeczywistości. A niestety, do kosztów przetargu (czyli castingu) nie można doliczyć wielotygodniowego, a może i wielomiesięcznego szkolenia nowych ludzi, ich w międzyczasie rozczarowań, walki o przetrwanie, walki z warunkami, ze stosem niepisanych tu, specyficznych praw, których łamanie jest bolesne i odbija się skandalami. Bo tutaj nie każdy chce pracować, ale jak już ktoś zechce, to zostaje na lata. To znaczy – zostałby, gdyby nie te coroczne przetargi. Z pewnością, gdyby doliczyć wszystkie niepoliczalne koszty zmian obsady ze ściereczkami, to wynik castingu byłby inny. Ale nie jest.

Zbrodnia!

Czyjeś najlepsze słowa, gesty, całe akapity napisane w liście – przechodzą, przebiegają niezidentyfikowane, nierozpoznane, w nicość. 

Rajska 19:30

Przeżywane dziesiątki razy, w ulicznym pośpiechu, zamyśleniu, wreszcie chęć, żeby o tym napisać. Na ulicy pół chodnika zajmują parkujące samochody, z drugiej strony – schody i zejście do pubu, w środku przystanęła kobieta w czarnym płaszczu, wysoka, siwa, przykłada komórkę do ucha. Pojawiający się za nią chłopak, szczupły, a z przeciwnej strony – idący ja; spotykamy się, w ułamek sekundy mierzymy wzrokiem, bo jak tu przejść. I to, co lubię, co napełnia mnie drobną nadzieją w tym mrówczym miejskim cyklu automatycznych, bezmyślnych odruchów – kobieta nieznacznie uchyla się, młody chłopak przystaje, a ja, w odpowiedzi, nie śmiem przejść pierwszy, więc delikatnie się mijamy, wyczekując, nie patrząc, wyczuwając.

Kilka kroków dalej, na skrzyżowaniu, stara, chuda dozorczyni zamiata liście wzdłuż krawężnika w świetle ulicznych lamp.
– Jakie ładne… – są czysto żółte, lekkie, niepomięte.
– Co pan mówi?
– Mówię, że ładne…
– Tak panie, trzeba zmieść dzisiaj, bo do jutra będzie gnój. Jak popada.
– No tak. A będzie tego jeszcze więcej.
– E panie, więcej już nie będzie. Niech pan patrzy.
Patrzę w górę, rzeczywiście, na gałęziach już niewiele…
– No to dobrze, że będzie mniej.
– Co pan mówi?
– Że lepiej będzie, bo będzie mniej.
– E, panie, to przyjdzie śnieg. Ze śniegiem to dopiero będzie.
Ma kobieta rację, przyznaję. Co by tu powiedzieć?
– A na wiosnę?
– …panie, a kto wie, czy dożyjemy do wiosny.
Znów ma rację.
– Idzie pan do kościółka?
– Nie, ja jeszcze do pracy.
– No to niech pan idzie, bo się pan spóźni.

Dalej podły

(korespondencja cd.)

Jesteśmy źli dla drugich – wszyscy. Tak, to jest prawda… To wynika często z wewnętrznego buntu: "dlaczego ja mam ulegać, rezygnować, brać na siebie……"

Rozważam, że momenty gdy się wyluzowujemy i odpoczywamy psychicznie, to te samolubne ucieczki i zamknięcie dla innych.

Nie mam dobrego dnia na precyzowanie myśli – w pracy trzy duże problemy i nic do przodu – ot życie, a tu uśmiechnięta żona i zbliżający się weekend.

Chyba nie jestem normalny, bo normalny facet by się po prostu opił :-)))

Ten podły świat

(z prywatnej korespondencji)

Przyczyny bólu, bólu psychicznego, są przecież
subiektywne, relatywne. Powiedziałbym, że prawie całe nasze życie poświęcamy na to, żeby pozytywem zwalczać przeciwności. Żeby w sobie
mieć źródło energii, bo jeśli sami sobie tego nie załatwimy, to nikt tego nie zrobi za nas.


Psychika jest plastyczna, w dwie strony, niestety. Nie wątpimy chyba, że
najbardziej cierpią ci, którzy wożą swoje
ciała wyłącznie na delikatnych skórach foteli najlepszych samochodów.
Ich ból psychiczny, w pięknych mieszkaniach, przewyższa ból sprzątaczki
z wielkiego biurowca, której mąż podkrada pieniądze na wódkę, a ona mierzy w nocy
cukier 17-letniemu synowi, bo ten ma swoją cukrzycę głęboko gdzieś.


Tak, jest czas na płacz, i to jest też sposób na siebie. Są momenty, że
jest źle. I ktoś napisze parę słów albo powie coś dobrego, a potem jest
lepiej i ciągniemy dalej.


Świat jest podły. Tak, ten podły świat tworzymy my wszyscy. Nie powiesz chyba, że Ty czy ja
jesteśmy lepsi od innych? No właśnie! My jesteśmy też podli dla
innych, i ten, kto cierpi z powodu podłości, sam ją tworzy, tylko w
innym czasie i miejscu.

Ceny tutaj

Po ponad tygodniowym pobycie w Rumunii wiemy już, że artykuły codziennego użytku są tu droższe niż w Polsce, zwłaszcza te pochodzenia "zachodniego". Pampersy droższe o 80%, podobnie proszki do prania, lekarstwa, i ogólnie rzecz biorąc wszystko, co znane u nas – tutaj droższe od 30 do 100%.

Ale, jak mi się wydaje, Internet i komórki są tańsze niż u nas. A Internet, który mamy tutaj z kablówki, jest naprawdę szybki – ściąganie ponad 800 kB/s, wysyłanie 250 kB/s. Przychody ludności za to na poziomie 30% naszych.