Uśmiech nad przepaścią

Mam do zrobienia tyle rzeczy, że jedynym wyjściem, zwłaszcza o tej porze, jest o nich nie myśleć. Dziś zrobiłem sobie dzień lajtowy, czyli bez twórczej pracy. Rano mobilizowałem dzieci, żeby same sobie robiły śniadanie. Potem odstawiłem je do szkoły i złapałem panią nauczycielkę, z którą córka ma współpracować w sprawach artystycznych. Po rozmowie wiedziałem, że muszę jak najszybciej porozmawiać z córką, bo jej zeznania oraz zeznania pani bardzo się nie zgadzały.

Wróciłem do domu i zająłem się kończeniem spraw, które obiecałem znajomym. Potem wyskoczyłem odebrać syna ze szkoły, a że ostatnie dwie godziny zajęć spędzał na basenie, dołączyłem do niego. To jego ulubione chwile, spóźniłem się trochę i gdy wszedłem na halę, w czepku i kąpielówkach, był już tam z klasą. Błyskawicznie mnie zauważył i zaczął machać ręką.

Po basenie podeszliśmy pod szkołę, bo tam córka właśnie wróciła z konkursu wiedzy o przyrodzie. Gdy wróciliśmy do domu, zacząłem pakować się do pracy, ale zatrzymał mnie telefon jednego z przyjaciół, który domagał się poprawek przy obiecanej mu pracy. Poprawki zajęły trochę czasu, wiadomo.

Dość ciekawe jest urabianie współpracownika. Nazwałem to zbyt kolokwialnie, ale teraz nie mogę znaleźć innego słowa. No dobrze, wyraźmy to tak: dogadywanie się ze współpracownikiem, uzgadnianie oczekiwań i odnajdywanie drogi ich realizacji. Czasem daje się zauważyć, że początkowe duże wymagania można nieco zmiękczyć, zwłaszcza wtedy, kiedy po prostu brak środków na ich realizację. Spore oczekiwania muszą spotkać się z rzeczywistością, tak jest lepiej dla wszystkich. Najważniejsze to zachować spokój i dobry humor. Uśmiech nad przepaścią. Albo jak powiedział Winnetou, w powieści Karola Maya, do swojego białego brata (był nim albo Old Surehand albo Old Shatterhand), kiedy wyjmował mu kulę z rany, bez znieczulenia co oczywiste: „Skoro teraz mój biały brat nie ma grymasu na twarzy, to przy palu męczarni śmiałby się w głos”.

Jutro czeka mnie pisanie scenariusza, a w zasadzie scenopisu. Szczerze: boję się. Wcześniej będę przez godzinę ustawiał sprzęt do spektaklu, przy czym najbardziej wyczerpującą rzeczą jest bieganie z parteru na drugie piętro i z powrotem. Potem skopiuję z kamery pliki nagrane dzisiaj i zapuszczę maszynę do ich konwersji. Potem, przy odrobinie szczęścia, zacznę realizować dźwiękowo spektakl i w jego trakcie zostanie mi trochę spokoju, mam nadzieję, by skończyć ten scenopis.

Scenariusz pisze się kilka razy, ciągle od niego odchodząc i wracając. No bo jak pogodzić maksymalne zaangażowanie z utrzymaniem dystansu? Jak ogień z wodą. A ponieważ mam bardzo mało czasu, bo w poniedziałek raniutko ten scenariusz trzeba wyreżyserować, to sensowne wyjście zakłada tworzenie od ogółu do szczegółu. Zakładając, że wszystkich szczegółów się i tak nie ogarnie. Zresztą, co to znaczy, ogarnąć wszystkie szczegóły. Jakie wszystkie?

Odkąd zaczęło mi się udawać uśmiechać nad przepaścią, zacząłem to traktować jako pewną zabawę. Czuję, że może się ona przerodzić w hazard. Słowem, to może być uzależniające, tym bardziej, że polega to na postawie, że to, co mam zrobić, mnie osobiście nie dotyczy. To jest obok, albo dotyczy kogoś obok, a nie mnie. Ten ktoś obok to może być inny ja, taki wirtualny, albo wymyślony na potrzebę chwili. Ten ktoś może być niezniszczalny poprzez swoją zniszczalność, można na niego wylać kubeł pomyj, a on nic. Obrzucić go wyzwiskami, oskarżeniami, wyrzutami. On przeżyje. Albo umrze, jeśli ja tak zdecyduję, że tak warto, że to będzie pomocne.

Ten ktoś to jakby Wiesiek II. Będę pociągał za sznurki jego kończyn i ust, w razie potrzeby wskoczy w ogień. To bardzo użyteczne i wygodne, nawet więcej, bo niezbędne, czasem to jedyne wyjście żeby dokonać czegoś, o czym się nigdy nie myślało, że będzie się dokonywać.

W przestrzeni

Bardzo lubię to zdjęcie. Już przeszło mi przez głowę kilkadziesiąt argumentów, które udowadniałyby, że jest dobre. Ale za każdym razem przypominał mi się jakiś kontrargument, który z wielkim prawdopodobieństwem byłby wysunięty przez na przykład kogoś z forum fotograficznego, kto od lat zajmuje się fotografią i z pewnością sądzi, że się na niej zna. Nie przeczę, że on się zna na fotografii i że ma prawo się wypowiadać. Zresztą wszyscy mają do wszystkiego prawo. Nastały czasy, że każdy może się wypowiadać. Do rzeczy ludzi tego świadomych dołączają kolejne zastępy. W sumie nie chcę, aby brzmiało to sarkastycznie, ale pewnie trochę brzmi.

Chcę wyrazić to, że nie zamierzam dyskutować z nikim o wartości tego zdjęcia. Nie będę udowadniał, jakie ono jest w mierze obiektywnej, na skali tzw. wartości fotograficznych. Chcę sobie myśleć to, co chcę o tym zdjęciu, w końcu to mój blog. A co myślę? Mam napisać? „No pewnie, że napisać, skoro to twój blog to pisz” – zabrzmiał mi skądś głos Wieśka. Wieśka dziś nie ma, nie przyszedł, ale to nie przeszkadza mi słyszeć jego głos tak, jakby był. Tak więc Wiesiek namawia mnie, żebym napisał. Dobrze.

W tym obrazie zastanawiające jest to, że chłopak tak dokładnie wkomponował się w ramki stworzone przez słupki i cienie. Jego głowa i łokieć niemal dotykają ciemnych linii, a cień stopy – linii cienia na nawierzchni. To precyzyjne dopasowanie nie może być przypadkiem. To jest znak, że dzieje się tu coś tajemniczego, niezwykłego. Tworzy się inny świat, raczej przejście do innego świata. To, co było na tym boisku to jedno, a co powstało na zdjęciu – to już coś innego.

Idźmy dalej. Na potwierdzenie postawionej tezy znów kolejny element, który nie może być przypadkiem. Jego wzrok przesuwa się za skośną linią w dół, a potem wraz z cieniem podąża do piłki. W tę przestrzeń zamkniętą pionowymi i skośnymi liniami chłopak wpasował się świetnie. A mimo to nie traci nic ze swojego pędu. Choć przestrzeń jest tu zamknięta, to tło dodaje jej, w dziwny sposób, przestrzeni. W ten sposób łączą się tu jakoś sprzeczności. Ogrom pionowych linii w tle, które są wyraźnie uporządkowane, nasuwa przypuszczenie jakiejś zmowy. Ale to nie jest zmowa, tylko właśnie ten inny świat.

Gdyby zrobić zdjęcie pod innym kątem, z innego miejsca, to w kadrze znalazłyby się dziwne, obce, nieuporządkowane elementy, których było tam pełno. Ale się nie znalazły, czyli wy, patrząc, nie macie o nich pojęcia. Nie istnieją dla was. W przestrzeń składającą się z pionowych, skośnych i poziomych linii wpada chłopak goniąc za piłką. To ciało obce, nie z tego świata. Piłka nie ma swojego odpowiednika w żadnym innym elemencie na zdjęciu. Chłopak pędzi, żyje, ale nie burzy konsekwencji tego świata. Tak właśnie tam byliśmy, Beniamin i ja.

Wyrwane z kontekstu, którego nie było

Nie daję rady pisać. Próbuję sklecić zdania, ale zanim je skończę, dopada mnie rozpacz, że są bez sensu. Tak wiem, trzeba próbować mimo wszystko. Próbuję, ale nie tutaj. Jako substytut – teksty z wystawy Kombucha w Bunkrze Sztuki w Krakowie. Wybór subiektywny. Wpadłem tam dosłownie na pół godziny, w rzeczywistości – na pięćdziesiąt minut. Minęły nie wiem kiedy. Dużo odlotowych pomysłów, bez zadęcia i bez obowiązku bycia sztuką. I to jest mi bliskie. Załączam to, co sfotografowałem telefonem, co okazało się mi bliskie.

 

 

 

 

 

 

 



 



Zapraszam na wystawę

Paweł Sanakiewicz w spektaklu Pokój na godziny w reż. Waldemara Śmigasiewicza, fot. Piotr Kubic

Serdecznie zapraszam na otwarcie wystawy fotografii, których główną postacią jest Paweł Sanakiewicz, aktor Teatru Bagatela.

Zdjęcia prezentują bohatera w rozmaitych, zaskakujących kreacjach aktorskich. Wystawa jest kontynuacją cyklu wystaw poświęconych aktorom Teatru Bagatela, towarzyszących Festiwalowi Sztuki Aktorskiej. W tym roku ma miejsce jego piąta odsłona.

Wtorek 3 marca 2015, godz. 16:00
Bunkier Cafe, pl. Szczepański 3a, Kraków.

Podróże, na jakie go stać

Na częste podróże w nieznane go nie stać. Nie z powodu braku pieniędzy, lecz pewnego uwikłania. Się. Uwikłań, których, twierdzi to jasno, bo jest ich świadomy, raczej nie mógł uniknąć. Po prostu taka konstrukcja człowieka. 

Najtańsza podróż w nieznane to zasiąść przed klawiaturą z białymi i czarnymi klawiszami. Druga po niej podróż, może jeszcze tańsza, to zasiąść przed klawiaturą typu qwerty, czyli przed komputerem i wyrzucać z siebie słowa zamiast dźwięków. Z tym, że z tych podróży nie jest tak bardzo zadowolony, mówiąc inaczej – nie sprawiają mu takiej radości. Bo w nich jakoś ciężej, ciężej zabrać się do nich, większa obawa, czy coś ciekawego kryje się za kolejnym zakrętem drogi.

Lecz istota tych podróży polega na tym, że są w nieznane. Nawet, tereny, w jakie się wybiera, to on sam. Czyli rusza w głąb siebie i jednocześnie jest zaskakiwany. Czym? Sam nie wie. To byłoby zbyt wiele stwierdzić, że jest zaskoczony samym sobą. Raczej – jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, przypadkiem, nawarstwieniem się niewyjaśnionych wpływów, pochodzących od ludzi z zewnątrz, pory roku, hałaśliwego bądź spokojnego otoczenia, może nawet promieniowania z kosmosu. Pochodzenie tych zdziwień jest niewyjaśnione, a ich tajemnica jest właśnie tym, czego poszukuje i co go cieszy.

 

Co u mnie

Sara od niedzieli jest na białej szkole. Pierwszy raz. Przez pierwsze dwa dni było tam coś nie tak. Nie chciała o tym rozmawiać przez telefon, zresztą było trudno rozmawiać, gdyż ma kłopoty z zasięgiem. Zdałem sobie sprawę, że będzie sama rozwiązywać problemy i szukać swojej drogi. To świetnie, byle tylko dała znać, gdyby zdarzyło się coś naprawdę złego.

Miałem sen, w którym widzę Sarę po powrocie. Siedzimy przy stole, chyba przy posiłku, rozmawiamy. Przyglądam się jej twarzy i widzę, że to już nie jest ta sama osoba. Stała się doroślejsza w wyrazie, trochę więcej w niej zastanowienia, powstrzymania. A nawet same rysy są trochę inne, mniej okrągłe…

Czytam „Jaspiską wolę” Ewy Szumowskiej. Odstawiłem inne książki, ta ma pierwszeństwo. Widzę, że jest to powieść ewangeliczna. Cieszę się, bo tego właśnie mi brakuje w moim kręgu – odniesienia do prostej rzeczywistości. Prostego odniesienia (które przecież nie jest proste) do prostej rzeczywistości (która też nie jest prosta, jaka by nie była).

perfekcja sięga zenitu

Okazuje się, że widzowie najbardziej śmieją się na farsie wtedy, kiedy aktorzy na scenie „się gotują”. Po latach doświadczeń z farsą, komedią, staje się więc jasne, że każda scena powinna choć raz „się zagotować” (trzeba, aby reżyser przewidział to już w fazie prób). Ekstaza na widowni sięga wtedy zenitu, słychać oklaski, tupot i dzikie piski, których nie można, ba, których już nikt nie próbuje opanować.

Z obserwacji wynika, że to nieprawda, różnica między dramatem a komedią polega jedynie na reakcji widza. We współczesnym teatrze aktorzy śmieją się razem z widownią, co okazuje się bardziej skuteczne.

O uwalnianiu po raz kolejny

Wewnątrz, przypuszczalnie w klatce piersiowej, tkwi coś, co chce się wydostać na zewnątrz. Zaraz zaraz. Nie można być pewnym do końca, czy to coś chce się wydostać, czy my byśmy chcieli, żeby się wydostało. Zresztą to coś jest częścią nas samych, więc niniejszy spór może być zupełnie jałowy.

Zresztą nie o spór chodzi, tylko o metodę wydostania (się). Albo to coś wyjdzie samo, albo się to wyciągnie jakimś sposobem. Może wywabi? Sprowokuje? Po dobroci albo przez przymus?

Po pierwsze trzeba zadać pytanie, czy rzeczywiście coś tam jest. I odpowiedź brzmi – tak. Po drugie – to coś nie daje spokoju, a spokój można by uzyskać wyciągając to, wyrzucając lub prowokując do wyjścia z własnej woli.

Przyjęta metoda – literacka. Niełatwa. To jak w spawalniczych rękawicach wykonać operację wyrostka robaczkowego. Można powiedzieć, że całe ćwiczenie warsztatu sprowadza się głównie do kształtowania umiejętności uchwycenia i wyciągnięcia tego czegoś na zewnątrz. A złapać jest trudno, bo wyślizguje się, wierzga, chowa gdzieś za sercem, nad żołądkiem, gra w berka między żebrami.

Rety, jak wielu ludzi przeżywa jak wiele uczuć! Myślą sobie, że gdyby tylko mogli grać, komponować, pisać, malować, rzeźbić, to uczucia te przybrałyby mniej lub bardziej dostrzegalny, wyczuwalny kształt, a oni by się pozbyli, choć tylko na chwilę, dręczącego gościa w piersi. Może i próbują grać, komponować i tak dalej, lecz uchwycić drania i wyrzucić go nie udaje się, bo chwyt trzeba ćwiczyć nałogowo, nieustannie i nieprzyzwoicie długo, i nawet gdy nie widać tego sensu. A mało kogo na takie wyczerpujące ćwiczenia, do upadłego, stać.

Osiedle. Fot. Piotr Kubic

Zdjęcie

Mądrzy twórcy nie opowiadają o tym, co tworzą, tak kiedyś zauważyłem. Albo dzieło ktoś odbiera, odczuwa, rozumie, albo nie. Tłumaczenia niewiele pomogą, no chyba, że ktoś przeczuwa, kogoś coś pociąga i chce wiedzieć więcej. Bardzo ciekawe, że podobnie było np. z przypowieściami Jezusa. Większość słuchaczy kompletnie ich nie pojmowała, a ci, którzy przeczuwali, że coś w nich jest – przychodzili do Mistrza i pytali.

To oczywiście tylko taka dygresja, bo realnie patrząc nie pretenduję ani do jakiegoś Tworzenia ani do postaci Mesjasza czy Proroka, dla mojego własnego bezpieczeństwa. Naśladując tylko tamten sposób nie napiszę nic o tym, dlaczego akurat to zdjęcie tu zamieszczam.

Mikołaj, SPN Bądźcie z nami, Hotel Novotel Bronowice grudzień 2014

Mikołaj przyszedł do Stowarzyszenia Pomocy Niepełnosprawnym „Bądźcie z nami”. Hotel Novotel Bronowice, 7 grudnia 2014

Dyskusja literacka

– Przeczytałem to, co napisałeś w niedzielę, 16 listopada – powiedział Wiesiek.
– Szybko się rzuciłeś na ten tekst, to do ciebie niepodobne – odparłem.
– A tak, nie miałem co robić i przez przypadek otwarłem twojego bloga.
– Dziękuję, cieszę się.
– Chcesz wiedzieć, co myślę?
– Wszystko mi jedno.
– Naprawdę? To nie powiem.
– No powiedz.
– Ha, widzisz, jednak chcesz.
– No pewnie, że chcę, sam wiesz, więc po co pytasz.
– Po to, bo wiem, co mi odpowiesz.
– A ja wiem, że zapytasz. Koło się zamyka.
– No dobrze. Skoro to już jest jasne, to powiem Ci, że całkiem nieźle…
– Tak?
– Całkiem nieźle się zaczyna.
– Aha. A potem?
– A potem jest gorzej.
– Bo?
– Na ile cię znam chciałeś napisać opowiadanie, a w końcu wyszła rozprawka.
– Tak, znasz mnie, ale czy opowiadanie nie może kończyć się takim podsumowaniem?
– Może, ale wtedy jest słabe.
– …słabe…?
– Sorry, ale tak. 
– Słabe…? To jak, twoim zdaniem, powinno wyglądać?
– Uspokój się, przecież wiesz, o co mi chodzi.
– Tak wiem, ale ty nie wiesz, co na to poradzić.
– Nie wiem czy nie wiem, może wiem. Rada jest prosta.
– Jaka?
– Napisz jeszcze raz.
– Ale mądry. Tak po prostu – siadaj i dawaj jeszcze raz.
– No początek możesz zostawić. Koniec napisz inaczej.
– Koniec? Jaki koniec??
– Od akapitu „ale kierowca kierowcy nierówny”. A na pewno od „chodzi o styl, w którym kierowca wchodzi w dialog z maszyną” – to jest już dramatycznie słabe.
– …
– No tak. Zresztą sam wiesz.
– … Ale jak to napisać inaczej?
– Wymyśl. Na pewno da się zrobić.
– Ale już nie dziś, dobrze?
– Dobrze. Jutro. Zacznij od mycia naczyń albo prasowania. Na pewno przyjdzie pomysł.