Czekam…

Zamiast się wygłupiać na blogu, należy zgasić wszystko, co można zgasić wokół, potem położyć się i pokornie czekać…. Zwłaszcza, że jest trzecia w nocy…



Czerwony deszcz

MWNH (Morawski Waglewski Nowicki Hołdys)

w samo południe, pochylam się
nad wielkim łóżkiem, kołyszę się
miękko się zsuwam, kładę na wznak
futrzana mapa, a w środku ja

dobrze tak…
dobrze tak…
dobrze tak…
dobrze tak…

leciutko kładę rękę na pierś
nie, nie umarłem, czekam na deszcz
będzie czerwony, będzie go w bród
lekko uśpiony, czekam na cud

dobrze tak…
dobrze tak…
dobrze tak…
dobrze tak…

Nie odchodź

Jeszcze kilkanaście kartek. Za nimi, w tle, twardy tył okładki. Za nią już nic, ona jak próg donikąd. Koniec. Po prostu. Nic.

Choć wcześniej ożył z pustki wielki świat bohaterów splecionych w wątkach, jak liny żaglowca w przezroczystej, zakorkowanej butelce – do oglądania. Jeszcze kilkanaście kartek ich życia zanim przestaną istnieć, choćby mieli "żyć dalej, długo i szczęśliwie".

Mój przyjacielu… nie odchodź. Nie chcę skończyć o tobie książki… Wpuściłem cię, zasiedziałeś się. Nie wstawaj. Co robić? Cofnąć się nie ma sensu, naprzód – tylko do rozstania. Stanąć, zmartwieć.

Przełamać impas przez kontratak. Zacząć pisać własną książkę; pisać, by potrzymać życie… Czyje życie…? Twoje… Moje…

Żyję, nie piszę. Piszę żyjąc. Zapisuję jakąś księgę, w której jesteś, księgę bez tylnej okładki. Pisałem wpierw z premedytacją, wreszcie w ciszy, chwila za chwilą, bezbronnie i nadzwyczaj spokojny wobec nieznanej przyszłości.

Pan daleko?

– Daleko pan jedzie?
– Czterdzieści kilometrów.
Starszy mężczyzna, zaniedbany, w garniturze nie przypominającym…
Brunet, o naprawdę czarnych włosach, zmieszanych z białymi. Zapadłe policzki, zarost. Kiedyś przystojny, z pewnością. Teraz – rozpierający się, raczej – wiszący kurczowymi chwytami na oparciach foteli.

Foteli tych, które montują w busach. Akurat dla niego i jeszcze dwóch zabrakło miejsca. (Również dla kobiety, która postawiła złożony chodzik w przejściu.) Rzut oka po wnętrzu – nikt nie jest tak stary jak on.
– Dobrze się pan czuje?
– Co?

Niedosłyszy. Jakby miał to wypisane na twarzy.

– Czy nie jest panu słabo?!
– No trochę…
"Trochę…" Kurcze, to banalna sytuacja. Czy wytrzyma te pięćdziesiąt minut? Pewnie, że wytrzyma. Inaczej nie jechałby sam. Zresztą w takich sytuacjach ludzie mobilizują siły. Nikt wokół nie wie, że stary, blady na twarzy, przytula się resztkami sił do oparć, obejmując je szeroko. Resztkami, których starczy na długo, bo na tym właśnie polegają resztki.
– Czy może ktoś z państwa by ustąpił miejsca?
To wręcz bezczelne pytanie. Wiem i o to mi chodzi. Nie słyszy go chłopak ze słuchawkami na uszach.
– Pani? Dziękuję…

Szczęście…eeeee

Gratuluję tym, którzy wiedzą, co uczyni ich szczęśliwymi. Nie. Nie ma czego gratulować – ta wiedza nie czyni szczęśliwym. Dodatkowo – ponieważ niezmiernie trudno jest osiągnąć dokładnie to, co by w naszym mniemaniu przyniosło szczęście, ta wiedza, w praktyce, od szczęścia oddala. Dołożywszy do tego jeszcze rewelacyjny mechanizm adaptacji człowieka do najróżniejszych warunków, również do szczęścia, można zaryzykować stwierdzenie, że długotrwałe poczucie szczęścia jest niemożliwe do osiągnięcia, gdyż nawet jeśli osiągnie się je chwilowo, to przyzwyczajenie zmieni je prędzej czy później w coś zwykłego. Albo co gorsza – w coś uwierającego, denerwującego, wreszcie – obrzydłego i znienawidzonego, w końcu – obojętnego.

Ba, pozostają jeszcze przypadki, wcale nie takie rzadkie, a nawet częste, w których osiągnąwszy dokładnie to, co się chce, odkrywa się, że wcale to szczęścia nie przyniosło.

Paradoksalnie – bliżej szczęścia, albo przynajmniej – spokoju – są ci, którym wszystko jedno.

Oto muzyk grający na tubie, w pewnym mieście na Śląsku. Z pewnością czuje się zadowolony widząc, jak chłopczyk w czerwonym ubraniu wrzuca monetę to otwartego, przygotowanego na to futerału. Lecz to zadowolenie minie zaraz, gdy zobaczy, jak wielu innych przechodniów mija go beznamiętnie. Mógłby sobie wyobrazić, że futerał w całości wypełniony jest bilonem, mógłby nawet liczyć, jaka to mogłaby być kwota, gdyby znalazły się tam np. tylko dwuzłotówki. A w przypadku banknotów? Och…. Ale należałoby je jakoś zabezpieczyć, lekki wietrzyk ciągnący ulicą mógłby….

A co na to mały chłopiec w czerwonym ubraniu? Skoro wrzuca tam monetę, to oczywiście z jakiegoś powodu, który skłania go do pozbycia się części mamony, gdyż w zamian zyskuje coś… Tym powodem jest "………", choćby chwilowe; a przynajmniej – zadowolenie. Może będzie trwało dłużej niż zadowolenie muzyka…

Protetyka

Opada na powieki, ale najpierw na czubek głowy, opada jak zasłona, dajmy na to czerwona, taka jak z naszej sypialni, jest lekka (wiem, bo wieszałem), i miła w dotyku, choć sztuczna (natenczas może być), opada na ramiona, prawie oddycha (och gdybym ja nie musiał), prawie szepce, wspomina lepszymi wspomnieniami niż moje – co wczoraj, co przed tygodniem, co on powiedział, tamten wymyślił, co ja na to i dlaczego…

Wieczorem poszukuję protezy, lekkiej i zwiewnej jak zasłona, która podeprze mój strumień podświadomości, zanim opadnie w ramiona snu. Zapomnieć o czym mam nie myśleć i wyruszyć w duszy podróże.

Po prostu pisać znów

Dwadzieścia minut po północy. W sypialni. Bursztynowe światło lampy solnej gra na szczebelkach łóżeczka nocną wyliczankę, rysuje w ciemności szuflady w komódce, klei jasny pasek na ścianie.

Słychać… W sypialni – oddechy… Za oknem koła samochodów przetaczają się z ciągle tak samo przemijającym szumem. Za oknem – agregat, chyba chłodzenia, przy sklepie spożywczym naprzeciwko. I dalekie, przeciągłe dźwięki ciężarówek na obwodnicy, zajadłe choć przyciszone wycie niewidzialnych stąd smoków ciemności.

Dziesięć po pierwszej. Wspominam… Dziś dwieście kilometrów na miejscu kierowcy. To moje miejsce. Zabrzańskie podwórko, uśmiechnięte twarze. Dystans wobec ludzi – może nareszcie jest tak, jak trzeba. Co to znaczy – trzy, pięć minut rozmowy, czy to dla kogoś coś znaczy. Czy jestem tu, gdzie powinienem, czyli tu, gdzie coś mogę zrobić, na coś się przydam. Czy to, co z siebie wykrztuszę ma jakiś większy sens…

Synu…


Zawsze!

– byś chciał. Lecz tego nikt nie wie. Więc skoro nie da się zawsze (a może się da, ale skoro nikt tego nie wie, to jakby właśnie się nie dało), to w takim razie – nigdy! Tak! Nigdy…

Tylko że… nigdy to w zasadzie samo, co zawsze. Wystarczy jedynie podmienić słowa, albo inaczej zadać pytanie…

Jest jeszcze jeden sposób. Chodzi o zawsze teraz. Konkretnie: zawsze jest to, co teraz.

Czujesz to? Wydaje się wbrew ludzkim cechom: pamięci i wyobraźni, lecz to sposób na uśmierzenie tęsknoty, która łączy to, czego właśnie teraz nie ma.

Nie ma początku (nawet, jeśli był), nie ma końca (jeśli będzie, nie zobaczę), to, co teraz, jest zawsze. Choć i początek i koniec tkwi w tym, co teraz.

Wam!

Wy, którym udaje się przyznać, że kogoś potrzebujecie. Kogoś, kto da drobny sygnał, skinienie dłonią, przymrużenie oczu, ledwie lekki uśmiech, nawet sekundowe zastygnięcie, mówiące – widzę cię, wiem, że jesteś, czuję, myślę….

Wam – rozumiemy się! :-))))))

Wam… – dobrej nocy……..

Sporo satysfakcji

On dobrze zarabia, ale nie zawsze chce opowiadać, jak to robi. Również swojej żonie, która przecież potrzebuje pieniędzy, by prowadzić dom, wychowywać trójkę dzieci. Chciałaby też jeździć niezłym samochodem, a nie takim, z którego wychodzi rdza, ma zmatowiały od słońca lakier i krzywe, zdradzające przygody, błotniki. Chciałaby się też w miarę ubrać, nawet jeśli nie dba przesadnie o figurę, ale chodzi o miłe, delikatne kolory i zręczny krój, uwydatniający to, co akurat pozytywne. Chciałaby też nie liczyć skrupulatnie wypływającej gotówki. Dlatego nie pyta, jakimi metodami osiąga się kwoty na koncie, zresztą, mąż wcale nie jest skłonny o tym mówić. Czarny metalik turbodiesel combi i powolny, majestatyczny ruch, z jakim zabiera dzieci z przedszkola, daje jej sporo satysfakcji. To jest właśnie sukces.

Może to brzmieć jak zarzut, opis prostactwa, prymitywnego szpanu. Ale uczciwość mówi: wszyscy jesteśmy podobni. Nie wiadomo tylko jak niektórym się udaje, choć na chwilę, od tego uwolnić.