Pokolenie nieśmiałych

Oni, jego nieliczni rówieśnicy, pokolenie skażone postawą, że życie musi być użyteczne, że nie ma czasu na zabawę, bo tyle jest do zrobienia. Że muszą ciężko pracować, bo tylko wtedy mogliby godziwie zarobić, ale boją się poprosić o tę zapłatę, bo ciągle jeszcze nie umieją ciągle się uczą, ciągle im „czegoś nie dostaje”, ciągle nie zrobili wszystkiego jak trzeba, ciągle są tacy, co zarabiają jeszcze mniej, a solidarność z całym światem utrudnia im wysunąć się przed szereg najsłabszych.

Pokolenie ludzi o ogromnych możliwościach, lecz nie do wykorzystania, bo nie wierzących w swoją wartość, nieumiejących negocjować, bo w negocjacjach trzeba powiedzieć o swoich pragnieniach, dążeniach, chęciach. A one wydają się niegodne, śmieszne, przesadzone, niepokorne, nieskromne, wygórowane, pyszne.



Trudno mieć pretensję do burzy

Kilka dni temu, po pracowitym dniu, chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu. Czekałem na tramwaj, wszak tablica informuje, że zaraz przyjedzie. Ale nie doczytałem napisu, który mniejszym drukiem płynął pod spodem – wykolejenie tramwaju i zablokowanie trasy.

tramwaj nie przyjedzie



Tak sobie myślę, że nie miałbym pretensji do burzy, trzęsienia ziemi, do drzewa, które zwali się na mój samochód, choćby i na mnie. Bo burza, trzęsienie, drzewo, nie obiecują mi niczego. Ale odruchowo mam pretensję do producentów, handlarzy, sprzedawców, marketerów, copywriterów, którzy zapewniają, że wszystko będzie OK, tymczasem nie jest.

Skoro już postawiono tablice informujące o przyjazdach tramwajów, postawiono dużym kosztem, przedsięwzięciem inżynierskim, logistycznym, programistycznym, to niech nie wprowadzają w błąd, tuż przed północą.

Obok przystanków podjeżdżały autobusy zastępcze, kierowcy wychylali się przez okienka i wołali do oczekujących na tramwaj: nie przyjedzie, nie przyjedzie! Proszę wsiadać!

Ach, niezwykłe wręcz jest obserwować, jak zaskoczeni, zdezorientowani ludzie, w ciemnościach zrywali się do biegu, szukali najkrótszej drogi do autobusu, omijali barierki, w mroku stawiali stopy na trawnikach, pomykali nad krawężnikami…

Leon umarł

Leon umarł wczoraj. Dostałem sms z DPSu. Nie było mnie przy tym.

Teraz mogę wspomnieć. Gdy tydzień temu siedziałem przy łóżku (był wiosenny, słoneczny dzień), leżał spokojnie z twarzą zwróconą w stronę okna, zasłoniętego firanką i jasną, pomarańczową zasłoną. Nie czuł bólu, tylko osłabienie, brak pamięci. Z trudnością słyszał, dlatego trudno nam było rozmawiać. Był wychudzony i pożółkły… Czasem przymykał oczy, jakby przysypiał. W pewnym momencie przestał oddychać…

Zastanawiałem się, czy to już. Może dane mi będzie być przy śmierci człowieka. Nieprawdziwe zdawały się opisy, które słyszałem jako dziecko. Kiedyś wujek opowiedział, że odwiedzał kogoś w szpitalu i ten ktoś umierał, ale nie mógł. Tak, jakby chciał, i śmierć też chciała, ale samo ciało nie mogło się poddać. Potem długo przeżywałem ten opis (straszne) i wyobrażałem sobie, jak to mogło być.

Teraz, przy łóżku Leona, okazało się to nieprawdą. Przynajmniej w tym przypadku. Śmierć nie musi walczyć z ciałem, może je obejmować, spokojnie, uspokajać, w słoneczny dzień. Nie ma cierpienia, krzyku, jest spokojne popadanie w nicość. Przychodzi jak sen. Ulatuje pamięć, blaknie świadomość. Tyle.

Patrzę. Leon nie rusza się, pierś nawet nie drgnie. Czy…
– I co tam?! – huknąłem głośno.
– Co? Co? A… nic… – drgnął nagle, prawie zerwał się, na ile pozwalały mu siły. Zaraz opadł na poduszkę. To było tydzień temu.

Drzwi do raju, na kilka sekund

Granie na instrumencie to gonienie tych niezbyt częstych chwil, w których instrumentalista odlatuje. W ciągu godziny grania może zdarzą się takie dwie, trzy. Cała reszta napędzana jest nadzieją, że już za chwilę, może zaraz, za następnym akordem, za dwa takty, otworzą się drzwi do raju. To się nie zdarza, bo pomylił klawisza, bo rozpadł się rytm, bo stracił koncentrację, bo zapomniał, bo palce osłabły, bo krzywo siedział na stołku, bo martwi się o kredyt, bo dziecko przyszło i zapytało o jakąś głupotę.

Im większa ambicja, tym bardziej boli. Im lepszy słuch i wrażliwość, tym częściej słyszy, jakie produkuje badziewie. Trzeba tym więcej odwagi, żeby zmierzyć się z sobą i usiąść jeszcze raz, nie stracić nadziei, że podczas kolejnej godziny, choć na kilka sekund, zobaczy zaczarowany ogród.

Kilka dni życia

Wczoraj siedziałem pół godziny przy łóżku człowieku, któremu pozostało kilka dni życia. Nie cierpi, czuje się coraz słabszy, czuje, że opuszcza go zdolność myślenia, pamięć. Słabo słyszy. Próbowaliśmy rozmawiać, nie wychodziło. Za uchylonym ciepły, słoneczny dzień wiosny.

Windows 10 Pro nie professional

Piszę dla tych, co pracują na komputerach.

W nocy przez godzinę próbowałem rozwiązać problem z kompresowaniem filmu. Nagle program Adobe Media Encoder przestał widzieć kartę graficzną, która wspomaga proces kompresji. Wskutek tego czas kompresji wydłużył się około dziesięciokrotnie.

Dziesięć razy dłużej – to fatalnie. Zwłaszcza, że komputer, na którym pracuję, jest naprawdę szybki, a karta pamięci – potężna w swojej mocy obliczeniowej.

Nie pomagał restart komputera, potem – odinstalowywanie, instalowanie ponowne programu. Kolejny restart i nic. Zbliżała się druga w nocy, gdy wyłączyłem komputer, wyciągnąłem wtyczkę z sieci i poszedłem spać. Spodziewałem się, że będę musiał sięgnąć do Rejestru systemu, że coś tam się wykasowało, zablokowało.

Rano uruchamiam sprzęt i – działa.

Nie podejrzewam o problemy sam komputer. To świetna, markowa maszyna o dobranych komponentach, dwóch procesorach Intela, ogromnej pamięci RAM i dyskach SSD. Za tą awarią, podobnie jak za wieloma innymi, które pojawiają się co chwila, stoi, wg moich obserwacji, system Windows 10 Pro, nieprzewidywalny twór, który nie został przemyślany i dopracowany.

Nawet teraz, gdy piszę ten tekst, ikony na pulpicie pojawiają się i znikają, pasek zadań co jakiś czas mruga. Dlaczego? Od kilku dni nie mogę zainstalować aktualizacji, ponieważ Windows domaga się odinstalowania świetnego programu antywirusowego Symantec Endpoint Protection, którego subskrypcję mam wykupioną na kolejny rok.  W codziennej pracy proste polecenia systemowe, jak wyświetlenie zawartości katalogu, ciągną się czasem całymi sekundami. Problemy z niemożnością odłączenia pamięci masowych podłączonych przez USB. Czasem pomaga jedynie restart systemu (!)

Walczę z systemem Windows 10 Pro. A moja praca polega na obróbce zdjęć, montażu filmów, tworzeniu animacji, a nie na zgłębianiu zagadek, dlaczego coś dziś przestało działać…

Wewnątrz nie ma nic? To nie może być prawda

Grając na pianinie odkrywa nowe rejony. W sumie w życiu chodzi o to, żeby odkrywać. Tym razem – w sobie. Bo mimo, że od dawna pisze teksty, nie czuję się w nich tak, jak w graniu. W tekstach ciągle jeszcze nie za bardzo odkrywa, jakby nie złapał tej własnej nici, której by się chwycił i już nie puścił…

Podczas ćwiczenia, to wydaje się banalne, dziwne, ale na pewno jest znajome wszystkim, którzy ćwiczą na instrumencie, odkrywa się różne płaszczyzny, pola, rejony. Jednym z nich jest technika – typowa rzemieślnicza robota – którą trzeba odwalić. Ona nie jest taka sama każdego dnia, podlega tajemniczym wpływom – może zmęczenia mięśni, gorszego dnia, wynika może np. z niedoboru potasu w organizmie.

Inną płaszczyzną jest inspiracja – nastrój, empatia, dostrojenie do utworu, który zamierza grać. Czasem to dostrojenie nie wychodzi, w piersi jest pustka. Najgorsze podczas grania to czuć dwie fatalne rzeczy: że granie źle brzmi, bo technika nie dopisuje, oraz że granie nie ma sensu. Jeśli te dwie rzeczy zdarzą się podczas ćwiczenia, można z nimi walczyć, i warto: próbować coś zmienić, popatrzeć, poczuć od innej strony, dać sobie trochę wytchnienia – zwolnić tempo, grać lżej, może mniej dźwięków, jeśli pozwala na to utwór. Wyjściem jest dostroić granie do tego, co jest wewnątrz. Gorzej, jeśli wewnątrz zdaje się nie ma nic.

Ale to nie może być prawda, że nic. Przecież to, co wewnątrz, nie zniknęło nagle, choć było – jeszcze kilka dni temu. Z pewnością powróci, choć teraz wydaje się to nieprawdopodobne. Brak wyzwalacza, impulsu, który by ożywił, przypomniał, wydobył z głębszych czeluści duszy to, co na pewno nie zniknęło.

Czy można zagrać „nic”? Chyba można, ale nie na długo. Chyba, że grając „nic” spokojnie, pokornie, wyczekiwać na najmniejszą falkę, która może się pojawić na powierzchni, a musi się pojawić, bo idealnie spokojne morze nie istnieje. Byle tylko ją dostrzec, wskoczyć na nią (ostrożnie), popłynąć na niej, a zaraz urośnie, wesprze, podniesie, i już będzie dobrze.

Zapis o córce

Za krzakami, których nazwę trudno odszukać w pamięci, za płotem z betonu, otaczającym dawną kotłownię, jest na ścieżce mały przystanek. Roztacza się stamtąd widok na dolinkę i na pola. Na skraju wydeptanej ziemi i trawy leżała kartka.

 

Moja córka pomalowała pokój w połowie na biało, w połowie na czarno. Nie protestowałam, pomyślałam – niech zrobi eksperyment, najwyżej będziemy przemalowywać. Teraz czuję, że efekt jest trudny do opisania. Sufitem, skośnie, przebiega linia podziału. Przeciwległe ściany są w różnych kolorach, czarne sąsiadują ze sobą, podobnie białe. Na białej ścianie jest wyjście na balkon, zajmujące prawie całą szerokość pokoju.

Bo to klitka jest.

Wejście natomiast – z drugiej strony, w bocznej ścianie. Wchodząc widzi się tylko dwie czarne płaszczyzny, które sprawiają… jednak okropne, niestety przerażające wrażenie… pustki. Że tam nic nie ma, że nawet nie można się oprzeć, bo ręka nie napotka oporu i całe ciało spadnie w bezdenną, nieograniczoną przepaść, jak w zapomnienie, niebyt, nicość. Ale już po wejściu i zwróceniu się w lewo dostrzega się białą ścianę, a na jej końcu – jasne wyjście na balkon.

Tam, na bieli – nastrzyknięte, nakropione, natrząśnięte – różnokolorowe, wesołe nacieki, kropki, mazy, zatarcia… Jak drobne nitki, liany, których można się złapać, by nie spaść w czerń. 

To jest mocne.

To krawędź, rozłam, grań, ostrze, rozchwianie…


To jej mocna wizja, jej decyzja, jej wykonanie, jej zapamiętanie, stanowczość, upór, jej praca. Moja córka nie jest leniwa. Potrzebuje poczucia sensu, wewnętrznego przekonania, którego rzadko nabywa w szkole.

Wiesiek, absurdy i wiosna

Był ciepły, wiosenny dzień. Wiesiek zwierzył mi się, że widzi coraz więcej absurdów. Więcej, niż kilka lat temu, a już zupełnie wiele w porównaniu do swojej młodości. Trochę mnie to dziwi, bo podobno najwięcej absurdów widzą nastolatki, stąd między innymi ich bunt. Wiesiek na ten argument odpowiada, że potem też się widzi absurdy, ale człowiek mądrzeje na tyle, że przestaje o nich mówić. No chyba, że przyniosłoby mu to korzyść. Ale przeważnie nie przynosi.

Przeważnie mówienie o absurdach jest niebezpieczne, bo jakiś absurd jest związany z kimś innym, z kim Wiesiek musi przecież jakoś żyć, szczególnie po ogłoszeniu takiego absurdu. A wtedy życie z nim staje się trudniejsze, o ile w ogóle możliwe.

Z kolei Wiesiek potrzebuje ludzi, nawet gdyby mógł dawać sobie radę zupełnie sam. Potrzebuje ich choćby dlatego, żeby mu powiedzieli od czasu do czasu dobre słowo, czego trudno się spodziewać po tym, jak Wiesiek każdemu z nich uświadomi związane z nimi absurdy.

Tak więc z biegiem czasu Wieśkowi jest coraz trudniej, bo widzi coraz więcej absurdów, ale równie często musi się powstrzymywać, czyli coraz częściej. Ta kontradykcja, mam niespokojne przeczucie, zakończy się gwałtownie i niezbyt dobrze dla Wieśka. Bo na ile go znam, przemożna potrzeba ujawniania absurdów w imię docierania do prawdy (absolutnej), przeważy w nim, a nagromadzone emocje znajdą swoje nagłe ujście. Być może w obliczu staruszki na ulicy, której Wiesiek wykaże kompletną absurdalność czegokolwiek, np. dreptania z laską, po czym staruszce pokażą się łzy w oczach, na co Wiesiek błyskawicznie zareaguje wyrzutami sumienia, a w dwie sekundy potem staruszka zbierze się w sobie i zacznie okładać Wieśka laską, na co pod pierwszymi ciosami Wiesiek pomyśli, że dostaje całkiem słusznie, ale już przy dziesiątym uderzeniu stwierdzi, że tego już za wiele, i sczepią się w jeden kłąb, a wtedy obok przystanie przejeżdżający w absurdalnym przypadku radiowóz. Wiesiek w lot pojmie, że przejazd radiowozu w tej uliczce osiedlowej jest kompletnym bezsensem i że właśnie stał się ofiarą własnych absurdów, ale będzie za późno.

Po południu dostanę telefon z komisariatu. Będzie to znak, że Wieśkowi zostałem tylko ja. Jako jedyny będę chciał się do niego odezwać, a nawet złożyć poręczenie. Skąd wiem? Bo to nie pierwszy raz. No chyba, że tego roku się uda. Że wiosna minie szybko, drzewa i trawy nie zazielenią się tak bardzo. Może mniej będzie wiosennych burz, które na Wieśka działają pobudzająco. Niech nadejdzie lato, a o absurdach zapomnimy do kolejnej wiosny.  

Podział świata ludzi

Świat ludzki dzieli się na: biedę, nudę i namiętność.

Kiedy jesteś biedny – myślisz, jak przetrwać do kolejnej wypłaty. Albo jak się wyleczyć, bo brak zdrowia, choroba, to też bieda. Kiedy nie jesteś już biedny, a cierpisz na nudę, to np. kupujesz sobie sportowe coupe, albo (jeśli jesteś kobietą), ubierasz sukienkę, która jest dla ciebie za mała. W ten sposób możesz jeszcze obudzić namiętność (w sobie lub nie tylko). I to byłoby w zasadzie na tyle, z losu ludzkiego.