Trochę narzekania

Pamiętam moment, w którym poszedłem do punktu kserograficznego zaraz po wprowadzeniu prawa, zabraniającego kserowania książek (chyba, że na własne potrzeby). Nie pamiętam, żebym kiedyś widział takie pustki w punkcie ksero. Kserokopiarki stały puste, rzędem od drzwi wejściowych aż do lady. "Zbankrutują" – pomyślałem. Ale było w tym coś dziwnego, ponieważ kopiarki stały nie ZA ladą, ale PRZED nią. "Będą je wywozić?" – pomyślałem. Szybko okazało się, że kopie wykonują sami klienci (na własne potrzeby), więc kopiowanie odbywa się dalej. I nawet sporo szybciej, bo tempo kopiowania nie jest ograniczone liczbą pracowników punktu ksero.

"Genialne" – pomyślałem z uznaniem. "Jakże prosty sposób, żeby nie łamać prawa, które przecież w pocie czoła było tworzone, omawiane w pierwszym i drugim czytaniu, głosowane, drukowane, rozprowadzane w Dziennikach Ustaw itd. Potrafimy ten trud docenić!"

Brak słów na tę naiwność. Podobnie jak na kolejną – karanie rodziców za jakiekolwiek uderzenie dziecka. Nie mam wątliwości, że nie wolno bić nikogo, tym bardziej dziecka. Ale życzę powodzenia we wprowadzaniu i egzekwowaniu tego kolejnego paragrafu. Moim zdaniem to gra polityczna, albo naiwność. A raczej – granie na naiwności Polaków.

Mam w samochodzie CB radio. To przykład pięknej, pożytecznej aktywności obywatelskiej Polaków. Niestety, skierowanej w dużej części przeciwko władzy. To nasz sposób na paranoję panującą na naszych drogach, na których NIKT nie jedzie 50 km/h w mieście (chyba, że są koszmarne dziury), na których znaki są nieaktualne albo kierują w przeciwnym kierunku niż powinny, nie mówiąc o tym, że wręcz prowokują do łamania przepisów. NIKOGO to nie dziwi, nikt nie odczuwa schizofrenii. To jest nienormalne. Ale można się przyzwyczaić.

O spotkaniu z Wilhelmem Sasnalem

Uświadomiło mi ono, jak bardzo światy krytyki i twórczości są od siebie różne. Na tym spotkaniu złożyłem sobie uroczystą obietnicę, że zawsze będę się starał mówić jak najprościej o wszelkich sprawach, codziennych i namacalnych, jak i abstrakcyjnych i metafizycznych.

Sam twórca siedział z boku, pozostawiając bardziej z przodu uczestników dyskusji – Sławomira Sierkakowskiego (Krytyka Polityczna), Adama Mazura (obieg.pl), Adama Ostolskiego (Instytut Socjologii UW). W ciągu pierwszych kilkunastu może minut ciśnienie erudycji wzrosło do trudnych do wytrzymania poziomów, panowie z Krytyki i Obiegu, nawzajem się wspierając, wznieśli się na wyżyny niedostępne śmiertelnikom. Odniosłem wrażenie, że im bardziej złożone zdania i im trudniejsze słowa padały z ich ust, tym mniej byli oni przygotowani i tym mniej wiedzieli, co rzeczywiście chcieliby powiedzieć. Tę ich rozmowę zestawiłem z zasłyszaną następnego dnia w radiu dyskusją o poezji Julii Hartwig. I ile omawiana poezja była gatunku zasadniczo różnego (surrealizm) od twórczości Sasnala (pop kultura), to sposób wyrażania się krytyków był pięknym, konkretnym i prostym śpiewem w porównaniu do tego, co słyszałem dzień wcześniej.

Wreszcie głos mógł zabrać sam twórca i to było najbardziej interesujące. Skąd bierze inspiracje, jak je rozwija, jaki jest jego stosunek do siebie, twórczości. Te zdania były bezcenne.

Zdałem sobie sprawę jeszcze z jednej rzeczy – w moich czasach, w szkole, uczono nas na krytyków, nie twórców. "Omawianie" literatury zaczynało się od tego "co to jest podmiot liryczny", "forma sonetu" itd. Nawet tzw. wypracowania klasowe – to były teksty krytyczne, a nie twórcze. Wmawiano nam, że aby napisać wiersz, opowiadanie itd. trzeba znać ich konstrukcję, zasady. Dlatego ciągle uczono nas teorii, do praktyki zaś nigdy nie dochodziło.

Bunkier Sztuki, Kraków
Wilhelm Sasnal // Czytanie Sasnala,
piątek, 11 stycznia, godz. 18.00, z cyklu: „Artysta na żywo”

Prawo i bydło


Prawo jest jak płot – żmija zawsze się prześliźnie, tygrys zawsze
przeskoczy, a bydło przynajmniej się nie rozłazi, gdzie nie powinno.

Znalezione w internecie

Co myślą Polki o mężczyznach

Przeglądając dzisiejszy Dziennik zobaczyłem powyższy tytuł. Gazeta zapytała kobiety-Polki: Jadwigę Staniszkis, Monikę Olejnik, Manuelę Gretkowską, Kazimierę Szczukę, Justynę Pochanke.

Czytając te opinie przypomniałem sobie jedną z metod psychologicznych służącą temu, aby o jakiejś osobie dowiedzieć się czegoś w sposób pośredni, niezauważony. Należy zapytać tę osobę, co sądzi o innych osobach, szczególnie takich, z którymi nie łączy ich szczególna przyjaźń. Ktoś, opowiadając o innych ludziach, najwięcej mówi o samym sobie – o swoim sposobie patrzenia, o przebytych doświadczeniach, i swoich, niestety, problemach. Szczególnie, gdy używa uogólnień. Ten mechanizm sprawdził się moim zdaniem znakomicie w przypadku małej sondy Dziennika.

Pozwolę sobie przytoczyć wybrane (oczywiście nieobiektywnie) stwierdzenia:

Jadwiga Staniszkis: Charakteryzuje ich miękkość, chwiejność, zagubienie, chowanie się za formą (…) kobiety ewoluowały, przede wszystkim emocjonalnie i psychicznie, a mężczyźni pozostali w miejscu – zakłopotani i zagubieni. Wielu z nich przyjmuje rozmaite strategie obronne. (…) Mężczyźni nadal myślą w kategoriach walki, hierarchii, statusu i nie zdążyli się przystosować do takiego sposobu działania i myślenia, jaki reprezentują kobiety.

Monika Olejnik: …są ambitni, zadbani i przystojni. Zmiany kulturowe ostatnich lat miały na nich duży wpływ. I to pozytywny (…) Skupieni raczej na sobie niż na kobietach. Są bardziej egoistyczni.

Manuela Gretkowska: Po co dzień mężczyzn w Polsce? Skoro i tak mają ciągły karnawał (…) każdy z nich, jeśli jest w związku, pracuje o 10 godzin tygodniowo mniej niż jego partnerka (…) niczym nieuzasadnione zadowolenie z siebie (…) różnica między polskim mężczyzną a europejskim – w wyglądzie i estetyce – jest mniej więcej taka jak między neandertalczykiem a człowiekiem z Kromanion. Polscy mężczyźni są znakomici w łóżku. W efekcie czego tak znakomicie się reprodukują.

Justyna Pochanke: są przeróżni: i fantastyczni, zadbani, a niektórzy wręcz wymuskani, i kloszardzi, playboje, nieśmiali… Jest ich cała gama i na szczęście nie da się znaleźć wspólnego mianownika. (…) Dlatego łatwiej byłoby mi opowiedzieć o moim mężczyźnie niż o polskich mężczyznach jako takich.

Gdy odpowiadając na pytanie o tak szeroką i ogólną grupę, jak mężczyźni, wyraża się wyłącznie negatywne cechy (jak Panie Jadwiga i Manuela), to świadczy to z wielkim prawdopodobieństwem o braku obiektywizmu. Ten brak nie wynika z małej świadomości, niedouczenia czy nieobycia, przecież Pani Jadwiga jest socjologiem, a Pani Manuela – pisarką, współtwórczynią partii politycznej (oraz jej plakatu na którym postanowiła, wraz z innymi współtwórczyniami, walczyć o władzę poprzez kolektywne pozbawienie się ubrań).

Na tym tle czymś innym wyróżniają się słowa Pani Moniki i Pani Justyny. Szczególnie – Pani Justyno – dziękuję za ciekawe, warte zastanowienia, słowa.

Czytajcie mądrych, a nie to, co piszą o mądrych

Dziś w Wyborczej przeczytałem rozmowę z Wiesławem Myśliwskim, tegorocznym lauretem Nike. Bardzo żałuję, że nie mam tego artykułu teraz przy sobie i nie mogę zacytować fascynujących mnie słów. Jednak to, co jest najfajniejsze, to to, że odnajduję w nich przedłużenie moich rozmyślań. Jedno ze zdań brzmiało jakoś tak: "przecież gdyby się zastanowić przez chwilę nad naszym istnieniem, to wydaje się ono nieprawdopodobne". Tak się cieszę, kiedy odnajduję u innych fragmenty ścieżek, na które sam natrafiłem.

Największą wartość ma wypowiedź samego mistrza. Jeśli tylko macie możliwość, poczytajcie co powiedział np. sam Miłosz o swojej sztuce, albo Myśliwski, albo Szymborska, albo Kandinsky (znalazłem niedawno jego album), albo każdy inny człowiek, który Was fascynuje. Czytając to, co oni sami mieli do powiedzenia, nauczycie się najwięcej. Nawet, jeśli w niektórych przypadkach mistrz nie okaże się mistrzem, i odkryjecie, że jego nimb jest nadmuchany. Samodzielnie przełamując własną opinię, robicie ogromny krok do przodu.

Nie czytajcie (chyba, że nie macie inego wyjścia) cudzych opracowań, komentarzy, zwłaszcza ludzi, którzy nawet nie zbliżyli się do poziomu tych, których opisują. Większość tych prac to nadęte dywagowanie, pełne uczonych zwrotów i erudycji, które jest jednak zbędnym mieleniem tego, co stworzyli ci naprawdę wielcy.

Migawka z Rumunii

Od tygodnia jestem w Rumunii, u teściów i starych przyjaciół. Nie byłem tu przynajmniej dwa lata.

Co najbardziej rzuca się w oczy – ogromny przypływ współczesnych, zachodnich samochodów. Jeszcze trzy lata temu królowały stare Dacie. Dziś – znikają, za 2 lata prawie ich nie będzie. Jeszcze trzy lata temu mój 10-letni wtedy Escord był powyżej średniej, dzisiaj – jest tu starocią. Mnóstwo Volkswagenów – Golfów, Passatów, sporo aut francuskich. Wiekszość z nich ma nie więcej jak 6-7 lat, z nowoczesnymi turbodieslami. Skąd ci ludzie mają na nie pieniądze?

Dużo nowej Dacii Logan, sprzedawanej z bonifikatą przy oddaniu starego modelu. Bonifikata sięgająca 10% to około 3 tysiące lei (około 3600 zł, bo lei stoi lepiej niż złoty) za starą Dacię wartą na rynku może z 500 lei, to prezent spadający ludziom jak z nieba. Po nowe Logany jest już kolejka. Drogi na razie zapychają się tym przyrostem aut, ale biorąc pod uwagę dużo mniejszą gęstość zaludnienia, nie będzie problemu z budową autostrad. Już teraz główne drogi mają nawierzchnię standardów europejskich.

Nie sposób mi uciec od porównania Polski i Rumunii. Inwestycje rosną tutaj w ogromnym tempie. Tak wielu z ludzi pracowało i dalej pracuje na Zachodzie, ci w kraju zabierają się za biznes. Metro, Kaufland, Praktiker, MediaMarkt – wszystko jak u nas, może tylko w trochę mniejszej skali. Telefony komórkowe nigdy nie były tu tak drogie jak na początku w Polsce. Jeszcze pięć lat temu, kiedy ja liczyłem drobiazgowo pozostałe mi w abonamencie minuty, mój rumuński szwagier miał ich 2-3 razy więcej. Ostatnio zmienił pracę, zostawił rumuński Elektromontaż, jest przedstawicielem handlowym sprzedającym przyprawy, ma do dyspozycji Peugeota 206 HDI, komórkę służbową. Kończy zaoczne studia marketingu. Od trzech lat ma ryczałtowy dostęp do internetu – coś, z czym my w Polsce zmagaliśmy się pod nazwą – nie działająca neostrada, modem itp, i to za sporo większe pieniądze.

Chyba Rumunia nas wyprzedzi. Może jeszcze nie teraz. Ale coś mi mówi, że nasze narodowe pieniactwo, niekończące się powracanie do przeszłości oraz chorobliwe łakomstwo ludzi, od których coś zależy, polityków, nie tylko na pieniądze, ale i na władzę – postawią nas kiedyś na pozycji gorszej niż Rumunia.

Kit jak na dłoni

Nie ma nic bardziej ośmieszającego, jak próba "wciskania innym kitu", która jest widoczna jak na dłoni. To ośmiesza tego, który próbuje ten kit wciskać. Nie rozumiem, jak niektórzy ludzie potrafią się łudzić, że "ciemny lud to kupi", że tego nie widać. Ta naiwność ośmiesza podobnie, jak same próby krętaczenia.

Założę się, że na stanowiskach wyższych od naszych wszyscy chcielibyśmy widzieć autorytety, z których chcielibyśmy brać wzór – mądrości, zaradności, opanowania, dobrych uczuć. Więc tym bardziej powoduje niesmak odkrycie, że posługują się oni takimi metodami, którymi sami się brzydzimy.

Blog Kazimierza Marcinkiewicza

Dla mnie istnieje tylko w mojej pamięci i wyobraźni. Kusiło mnie, żeby tam zaglądnąć, ale znów, na szczęście, powiedziałem sobie, że tego nie zrobię.

Pozycja, sława i popularność osób, po przekroczeniu pewnego progu nasilenia tych cech, odrywa ich od poziomu prawdziwego kontaktu z drugim człowiekiem. Panie Kazimierzu, jeśli do Pana napiszę, nie będzie Pan miał czasu, żeby choć pobieżnie się nad moimi słowami zastanowić, by się do nich wewnętrznie odnieść, nie mówiąc już o kontynuacji dialogu. Pan, siłą rzeczy, musi się koncentrować na Pana karierze, linii, którą Pan sobie wyznacza. Jesteśmy jeszcze w demokracji, więc potrzebuje Pan nas, zwykłych ludzi, aby posuwać się do przodu. Nie spodziewam się, że mógłbym wpłynąć na Pańskie przekonania, zdaje mi się że ma Pan je dobrze ugruntowane – również np. co do moich własnych potrzeb, i tego, jak powinienem je realizować.

Dziś, wczoraj i przedwczoraj robiłem zdjęcia w domu pomocy społecznej, i wiem, ża ludzie na nich są autentyczni. Czasem aż do bólu, ale czasem aż do przyjemności, spokoju i tej pewności, że obcuje się z autentykiem. Ale ci ludzie nie poprowadzą kraju. Skąd wynika ten paradoks?

Niewdzięczna rola polityka, który musi wikłać się w niedopowiedzenia, półprawdy, musi uświęcać środki, wskazując cele, które od tysięcy lat leżą na piedestale ludzkości. A jednak polityk nie podejmuje się swojej roli jako męczennik.

Tak więc być może niedługo znów będę miał okazję oglądać Pańską optymistyczną twarz w telewizji, a jeśli w Pańskim blogu pozostawiłbym może kilka słów mojego komentarza, to jednak dalej pozostaniemy sobie obcy, nierozumiejący się nawzajem.