Mapa wewnętrzna

Każdego dnia buduję wewnętrzną mapę. Ścieżki, drogi, drzewa, domy, chmury, a dzisiaj – mróz trzynastostopniowy, cztery dni temu wyjazd do Warszawy, przedwczoraj nowy aktor w starym spektaklu, dziś rano przeczytany artykuł, wczoraj obejrzany film i inspicjentka lekko wystraszona, przed nowym dla niej spektaklem. A! Kilka godzin wcześniej, oczywiście, śnieżyca, śliska droga, sznur samochodów, który pozostał z tyłu i szczęśliwa wolność i samotność. Zaś teraz słońce przenikające przez zasłony, poczucie, że do mojego prawego boku przytula się syn.

To wszystko buduje moją wewnętrzną mapę. Budowało przez lata, jeszcze chwila i minie pół wieku. Moja mapa to ja. Kiedy pomyślę, że wokół mnie też chodzą mapy i że każda jest inna, to wydaje się cudem, że one mają części wspólne, a poruszający się w nich ludzie czasem mogą się, choć na chwilę, spotkać.

Facebook filtruje to, co widzę, nieładnie…!

Czasem coś opublikujesz i zastanawiasz się, dlaczego Twoim znajomym się to nie podoba. Mało lajków, brak komentarzy. Tymczasem oni mogę tego po prostu nie widzieć. Twoi przyjaciele i znajomi przestali być tymi, których znasz, bo między Wami stoi…. Facebook. 

Zacząłem mieć wrażenie, że Facebook nie wyświetla wszystkiego co publikują moi znajomi. Ba, postów niektórych znajomych nie widziałem od miesięcy! I rzeczywiście! Oto co jest napisane w centrum pomocy: „Możesz wyświetlać zdarzenia w kolejności od najnowszego do najstarszego, jednak ostatecznie aktualności powrócą do ustawień domyślnych.”


Co to są „ustawienia domyślne”? To ustawienia, w których Facebook wyświetla „najciekawsze” posty. Kto decyduje o tym, co jest najciekawsze? Facebook. I więcej – nie da się na stałe ustawić wyświetlania postów wg kolejności ich publikowania. Czyli Facebook filtruje wg swojego upodobania to, co mam szansę zobaczyć. Jeśli Facebook „stwierdzi”, że posty niektórych znajomych są nieciekawe, nie zobaczę ich.

Przyznam, że jeszcze bardziej ochłódł mój stosunek do Facebooka. Chcę sam wybierać to, co widzę i czytam. To zwyczajna manipulacja, którą Facebook wchodzi między mnie i moich znajomych, przyjaciół. Ręce precz

Kocie katharsis

Antek wraca z pracy do domu. Jest już ciemno. Zanim dotrze do wejściowych drzwi, szuka w torbie kluczy, zawsze w tym miejscu, w którym czujnik ruchu dostrzega go i zapala światło. Wtedy spod nóg Antka czmycha kot. Kot jest na zewnątrz, kota ktoś wypuścił z domu, kot udaje się na polowanie, albo właśnie poluje, może kot akurat wraca z polowania. Przez otwierane drzwi kot wpada pierwszy do domu i biegnie do kuchni, zanim Antek zdąży zdjąć kurtkę i buty, powiesić na wieszaku, umyć ręce, pójść do wc. Gdy wchodzi do kuchni i zapala światło kot już czeka przed szafką, wie dlaczego. Antek chce usiąść na chwilę, zanim nastawi wodę na herbatę, zanim wyciągnie chleb i coś do chleba z lodówki. Antek chce odsapnąć, kot patrzy źrenicami, które zdają się rozszerzać. To dla Antka proste, podejść do szafki, wyciągnąć opakowanie i wycisnąć połowę do miseczki. Ale dlaczego kot ma być pierwszy, co kot robił przez cały dzień, czy kot pracował, czy się o coś starał, czy walczył, negocjował, działał twórczo? Czy kot zasłużył, mówiąc krótko i konkretnie.

Antek wstaje, wyciąga torebkę i wyciska zawartość do miseczki. Kot przyklęka i połyka karmę, bezbronny, potem wyciąga się na dywanie i leży. Czeka. Nie, na nic nie czeka. Odpoczywa. Nie odpoczywa, bo jest wypoczęty. Po prostu leży. Może u kota to część pracy. Jakby pracy. Może u kota praca i wypoczynek są tym samym, praca jest przyjemnością, a wypoczynek obowiązkiem, przed którym kot nie zamierza uciekać.

Słowem, kot nie ma pojęcia, że pracuje, ale czy wie, że wypoczywa? Jaka rozkosz z leżenia, gdy brak świadomości, że leżenie jest tak cenne, czy w takim razie rzeczywiście praca, polegiwanie, przyjemność, obowiązek, określenia te nie znaczą tego samego, czyli niczego? Kot patrzy, źrenice nie mogą być większe, lecz unika wzroku Antka. Sprytny. Skandal! Że kotu wszystko jedno, a ciągle robi swoje. Nie musi sięgać po chleb i coś do chleba, dostaje w miseczce. Czasem tylko siada przed szafką. Czasem zamiałczy. To wszystko.

Antek wstaje ciężko z krzesła, i opada z rezygnacją. Nastawić wodę na herbatę, wyjąć chleb, a z lodówki coś do chleba. O ile ktoś zrobił zakupy. Nie ma kogo spytać, wszyscy śpią. Może i położyć się z pustym żołądkiem, ponoć to zdrowo, a pomyśleć można, że przynajmniej kot najedzony, wylizuje teraz lewą łapę, za chwilę przymyka oczy, na dywaniku, pod lustrem.

Nudności

Jest niedobrze. Znaczy – nudności. Jakby się chciało wymiotować. Ale się nie zwymiotuje. To może najgorzej. Wymioty przynoszą ulgę, przynajmniej na chwilę. A tak – ulgi nie będzie.

Jest jedenasta dwadzieścia wieczorem. Co było rano? Rano to jak tydzień temu. Tak dawno. Zwolnienie pisane w zeszycie kontaktów, błaganie w oczach dziecka, rodzic, który nie chce być srogi, ale nie może na wszystko się zgadzać, ciasto wiezione do szkoły, śnieg na oponach, kamera w dłoni i statyw z suwakiem, gorąca czekolada, walizka na kółkach, dwie dziewczyny w czerni siedzące przy kawie, wstęga czarnej drogi wśród białawych pól, dziki parking w Krakowie, spotkanie na przystanku, automat biletowy w autobusie, portier z numerem klucza siedemdziesiąt trzy.

Ktoś coś mówił, ktoś się uśmiechał, ktoś ustąpił drogi i powiedział przepraszam. Ktoś zaproponował, że pomoże, przeniesie, potrzyma, podpowie. Zadzwoni, poczeka, dowie się, zastanowi.

Kable dźwiękowe na scenie i pliki wideo kopiowane do komputera, scenariusz w dłoni, zielone światełka na mikserze dźwięku. Kolega, który biegnie z butelką wina i mówi: to dla ciebie. Dla ciebie.

Ktoś wziął te dziwne papiery księgowe, wypełnił wszystkie rubryki i kazał podpisać. Tylko podpisać. Sylwia. Niespodziewanie.

Próba i spektakl. Spektakl – pierwszy raz. Przemierzanie wzrokiem scenariusza, głos inspicjentki Magdy, jej nowy głos w głośnikach wewnętrznego interkomu, w całym teatrze. 

Spektakl, premiera, znane od dawna twarze, wspólna chwila. Chwila. Jak chwila. Miasto nocą, tramwaj, autobus, zmęczeni ludzie, kobiece twarze z utrzymującym się jeszcze makijażem. Śnieg na trawniku też utrzymał się jeszcze. Trzaśnięcie drzwiami kierowcy i znów wstęga czarna, wśród czarnych pól.

To było dawno. Niedawno. Przed chwilą, jak przed tygodniem. Należy teraz zamknąć oczy, ale tak trudno to zrobić. Bronią się, znajdują ciągle preteksty. Zamknąć na siłę, ogłuszyć, dobić. Jutro też jest dzień… Będzie dzień…

Padasz, kobieto

Padasz ze zmęczenia… Staniesz przed lustrem w łazience i w zamyśleniu będziesz czyścić twarz. Powoli, zbyt długo, dłużej, niż to potrzebne. Potem usiądziesz w kuchni i zaczniesz przeglądać gazetkę. Przewracając powoli kartka za kartką, nawet nie patrząc na nie, nie za bardzo, w ogóle.

Nie idziesz spać, coś cię powstrzymuje. Jakiś mechanizm, jak w zegarze, który nie zdążył jeszcze dojść do końca. Dziś.

Przejdziesz do pokoju i po drodze zauważysz rzeczy, które nie są na swoim miejscu. Nie rozglądaj się, pomyślę, nie patrz, nie próbuj układać, sprzątać. Możliwe, że daremnie pomyślę, a nie śmiem powiedzieć.

Znajomy, co pracuje w teatrze

Znajomy, co pracuje w teatrze powiedział, mi, kilka dni temu, że zdał sobie sprawę z czegoś. I tak go to zdziwiło, że aż tąpnęło nim. Myślę o tym i wydaje mi się to ciekawe, ale bardziej dziwne. Bo on w tym teatrze pracuje już trochę, to znaczy nawet długo, więcej jak dziesięć lat, i dopiero teraz zdał sobie sprawę?

On tam musi siedzieć przy przestawieniach. Tłumaczył mi, co robi i po co siedzi, ale nie bardzo zapamiętałem. No ale jak siedzi, to chyba fajnie, może sobie oglądać sztuki po kilka razy, może i podglądać, jak to jest tam z tyłu, za sceną. Powiedziałem mu, że ma fajnie, a on na to – a co ty myślisz, że u nas jest fajniej niż na przykład, w urzędzie? No pewnie, że fajniej (ale nie powiedziałem tego). On dalej – czy ty byś chciał widzieć, co tak naprawdę się w urzędzie dzieje? No tego to bym nie chciał widzieć. Ale w teatrze tak.

No dobra, pomijając szczegóły, myślę o tym, co on powiedział. Że siedział akurat przy jakiejś komedii, ludzi było dużo, cały teatr, śmiali się, że hej. I kiedy oni się tak śmiali, to w pewnym momencie, nagle, pierwszy raz od dziesięciu lat pomyślał: z czego ci ludzie się śmieją? Z takich durnych rzeczy się śmieją. Im głupsze, tym bardziej.

Nic dziwnego, powiedziałem, ludzie chcą się rozerwać, przychodzą i się śmieją. Ale on dalej, że widział, jak reżyser wymyśla i co każe aktorom (bo ten mój znajomy też na próbach musi siedzieć, ale fajnie) i że potem ludzie z tego się nie śmieją. Ale jak jakiś aktor się potknie, to wtedy się śmieją. Albo jak zaklnie, choć tego nie było w scenariuszu, to dopiero się śmieją. Podobno potem ten reżyser idzie do domu i aktorzy grają już bez niego, ale za to z widzami. I że aktorzy, jak widzą, że ludzie się nie śmieją z pomysłów reżysera, to sami coś tam wymyślą, zmienią, poprawią, dodadzą jeszcze jakieś ku… albo spie…… i ludzie mają ubaw. 

Trochę nie rozumiem mojego znajomego, bo teatr to przecież dla ludzi jest i nawet dobrze, jak aktor coś tam zmieni, lepiej niż w filmie, bo w filmie aktor już niczego nie zmieni i jak reżyser go ustawił i zaklepał, tak zostaje do końca świata. W ogóle wydaje mi się, że znajomemu chyba się w głowie lekko przestawiło, za długo pracuje w teatrze i najzwyczajniej zaczęło mu się nudzić. Pewnie tak jest, bo sam powiedział, że bierze smartfona, ewentualnie książkę, jak na spektaklu nie ma nic do roboty, i jakoś daje radę wytrzymać.

Zapomniana dolinka

Wśród osiedla położonego na górze, dużym pagórku, jest dolinka. Przecina ona stok pagóra, po jego północnej stronie. Na stromych zboczach rosną świerki. Zaczyna się niewinnie, jak wąwóz ukryty wśród zwykłych pól, jak wąska ścieżka, której kontynuacji nikt nie jest w stanie przewidzieć.

Dolinka układa się dziwnym trafem między wysokim zboczem z lewej strony, a skarpą z prawej. Na szczycie lewego zbocza stoi rząd domów, które miały ambicję na wille, gdyby ich właścicielom nie zabrakło funduszy na wykończenie. Na skarpie z prawej strony ciągnie się rząd garaży, blaszaków. Budżetowa wersja ambitnych marzeń. Gdzieś tam dalej, ponad blaszakami i za domami, leży się osiedle bloków, obejmujące górną część góry.

Dołem opadającej dolinki, którą może należałoby nazwać parowem, prowadziła ścieżka. Do czasu, gdy ktoś nią chodził. Gdy miał po co chodzić. U dolnego jej wylotu otwiera się lejkowato płaska łąka, zamknięta z drugiej strony ogrodzeniami prywatnych gospodarstw.

Dzieciarnia i nastolatki przychodzili tam zimą, gdy napadało więcej śniegu, pojeździć na sankach i nartach. Do wyboru były krótkie, ale bardzo strome zbocza, albo dłuższa trasa wzdłuż ścieżki. Pędzili w dół, dopóki starczyło prędkości, potem zatrzymywali się, odwracali i patrzyli w górę.

Nie było wyciągu, narty musieli zakładać na plecy, sanki ciągnąć sznurkiem albo brać pod pachę i wspinać się z powrotem. Jeśli chcieli znów zjechać. Nie było pośpiechu. Koniec zabawy wyznaczał i tak krótki, zimowy dzień.

W dwa tysiące osiemnastym roku dolinka ciągle jest, lecz trudno odnaleźć do niej wejście. Czy ktoś wykupił wokół niej teren? Czy właściciele blaszaków wyznaczyli ściśle swoje granice tak, że nikt nie może się przecisnąć? Czy ścieżka zarosła? Czy na dole, u wylotu dolinki, zrealizowano nowe inwestycje i łąka przestała istnieć? Śniegu podczas zim prawie nie ma. Czy ktoś jeszcze zjeżdża na nartach tam, gdzie nie ma wyciągów?

Spadł śnieg

I utrzymuje się już trzeci dzień! Cud prawdziwy! Nawet skrzypi pod stopami, ale lekko, nie tak, jak przy większych mrozach. Za to trzeszczą zamarznięte kałuże, cienkie tafelki pokrywające kostkę brukową, gdzieniegdzie pod drzewami, w cieniu, gdzie rzadko zagląda zimowe, i tak liche słońce.

Ale słońce nie takie liche nawet. Przejaśnia się, konary, pnie, gałęzie drzew dostają od promieni kontrastu, zwłaszcza, że jeszcze przyprószone śniegiem.

Śnieg zasługuje na uwagę, jest hitem, przyćmiewając dyskusje nad nowym facebookiem oraz nad sposobem prowadzenia kazań ewangelicznych. Śnieg może być też modlitwą, o której opowiadał mówca, jakiego poprzednio wspominałem. Skoro sam przyznał, że modlitwa nie wymaga słów, tylko uczucia serca, to właśnie to uczucie towarzyszące stąpaniu po lekko zmrożonym śniegu może być chyba modlitwą?

Nie zapytam mówcy, nie tylko dlatego, że już odjechał i może gdzieś daleko znów mówi kazanie o modlitwie. Nie zapytam, bo czuję, że nie zrozumiałby mojego pytania, a na jego sprecyzowanie nie miałbym czasu. Bo mówca przerywa po dwóch zdaniach, które od kogoś usłyszał i przejmuje inicjatywę. Mówca również w rozmowie ma zwyczaj budowania zdań wielokrotnie złożonych i prowadzenia wątku, który nie kończy się po minucie, co sprawia, że i jego rozmowy stają się wykładem, kazaniem.

Mówca i w rozmowie czasem zadaje pytanie, które jednak ma skierować rozmowę na jego tory myślenia, czyli jest pytaniem retorycznym. Mówca to głosiciel prawdy, którą ma sformułowaną. Wszystko jest wyjaśnione, nie ma miejsca, potrzeby, na prawdziwe pytania i wątpliwości, a zresztą wątpliwości uważa za niebezpieczne.

Mówca przyzwyczaił się do mówienia, a słuchanie wywołuje u niego zakłopotanie i niepewność, bo musiałby wejść w sposób myślenia rozmówcy, który często jest inny, niż jego. A on nie wie, co z tym zrobić, bo sądzi, że mówca powinien mieć gotową odpowiedź na każde pytania, że okazanie wahania, zastanowienia, jest słabością, a przyznanie – nie wiem – to porażka.

Ale śnieg! Miał być śnieg przecież, tak, jak w tytule. Wyglądam za okno – jest! W nocnym świetle ulicznych lamp, bieli się. Dumny. Może sobie na to pozwolić. Nie tak, jak człowiek, który rozsądniej, żeby był w tej kwestii ostrożny…

Kazanie

Słucham kazania na temat modlitwy. Minęło dwadzieścia minut, a ciągle słyszę przykłady złych modlitw – jak inni chrześcijanie źle się modlą.

Mówca przyjął strategię definiowania przez negację, przeciwieństwo. Słucham więc na razie o różnych złych modlitwach. Można się zdołować. Ewentualnie na odwrót – można pomyśleć, że sami modlimy się lepiej niż inni. Ale ta druga możliwość jest szyta zbyt grubymi nićmi, po prostu mało prawdopodobne, żebym akurat ja był jakiś lepszy od innych. Ale jestem przekonany, że mówca też nie twierdzi, że jest lepszy od innych. Z trzeciej jednak strony – to co mówi, bez wątpienia prowadzi do takiego wniosku, że jesteśmy lepsi, on i ja. Nieumiejętność wyrażania się czy ukryte w podświadomości poczucie wyższości?

Mówca kreuje świat, tworzy teorie, wskazuje problemy i je rozwiązuje, przeżywa radości, smutki, dramaty, maluje obrazy, przeprowadza historie, a jednak – to wszystko może powodować np. wzruszenie ramion słuchaczy, bo nie odbierają tego, nie rozumieją, nie czują tego, co on mówi. To jest problem kazań – siłą rzeczy muszą uogólniać, będąc skierowane do słuchaczy jako przekazy jednokierunkowe. Mówca może łatwo oderwać się od rzeczywistości. 

Wyjściem z sytuacji jest odnoszenie się do tego, co wzięte z życia. Kiedy opowiadamy historię, która się zdarzyła, trudno się pomylić. Pomylić się można, gdy zaczyna się tworzyć interpretacje tego, co się zdarzyło, a pomylić się całkiem już łatwo, gdy zaczynamy oceniać to, co się zdarzyło.

Janek kończy pracę o wpół do trzeciej

Janek kończy pracę na dziś. Robił to, co lubi, w większości, ale myślał jednocześnie, że mógłby robić coś ambitniejszego. Coś, co wymagałoby jego głębszej refleksji, uruchomienia delikatnych pokładów wrażliwości, wkroczenia na tereny, których jeszcze nie zna, ale których istnienie przeczuwa. Chciałby pracować nad czymś, co dosięgnie go bólem niezrozumienia, zmusi do pokory, ruszenia do przodu. Zmusi do opanowania paniki i rozpaczy, pojawiającej się w chwilach dezorientacji, samotności, bezradności. Ale te chwile, o ile zdobyłby się na pokorę, zawalczyłby o spokój, opanował roztrzęsienie i wychłodził wściekłe emocje, to te chwile przeniosłyby go do wieczności. Dotknąłby jej, odczuł może tylko przez chwilę, ale dla tej jednej i może małej chwili – warto. Opłaci się wdepnąć w chaos, zamęt, trwogę, nieporadność, przerażenie, by potem, nie do końca wiadomo kiedy, może już za godzinę, a może wieczorem, może następnego dnia, a może dopiero za tydzień, miesiąc, choćby nawet rok – odebrać, niechby na chwilę, niewątpliwe uczucie nieskończoności…

Teraz Janek pójdzie spać. Lecz zanim uśnie, albo żeby usnąć, włączy na swojej komórce film o tym, jak Hitler zaatakował Związek Radziecki. Nieprawdopodobne? Zaręczam, że tak będzie. Ale dlaczego, dlaczego? – zapytasz. Nie mam siły tego tłumaczyć, może nawet nie znam odpowiedzi. Może martwisz się, że Janek nie jest zdrowy na umyśle, że coś z nim jest nie tak, i nawet, jeśli tego teraz nie widać, to kiedyś Janek nie skończy dobrze. I tego nie wiem, nikt nie wie, sam Janek z pewnością.

Może najlepszą puentą będzie zdanie, że tak niewiele wiemy…