Katarzyna schodzi w dół

Katarzyna, odkąd przeszła na emeryturę, czeka na natchnienie. Przesiaduje przy stoliku, po którego drugiej stronie gra telewizor. Jednym ruchem kładzie się na łóżku, drugiem ruchem – wstaje. Ma trzy kroki do kuchni i cztery do toalety. Nie chodzi na spacery, zakupy przywożą jej do domu. Gdy musi gdzieś wyjść, samochód czeka na nią przy drzwiach, podwozi pod drugie drzwi, o kilka kroków. Sens życia – bliskie przyjemności, ekran telewizora, jedzenie. Katarzyna jest coraz większa. Coraz trudniej wstaje. Czeka na natchnienie, a przepowiada o szybkiej śmierci. Programy telewizyjne, czasowe znieczulenie.

Jeśli ktoś zakończył w sobie życie, dlaczego mu je przywracać? Sprawy toczą się nieuchronnie, program zapisany w mózgu realizuje swój scenariusz. Tak widocznie musi być. Uparty człowiek, który przez całe życie robił to, co chce, teraz myśli o odejściu.

Wymiana ludzi

Odszedł Jasiu. Miał na imię Jan, ale wszyscy mówili na niego zdrobnieniem. Poczciwy, szczery wyglądał zawsze na młodzieńca. Nawet wtedy, gdy beztrosko opowiadał o dializach. Wygłaszał gorące kazania, poczciwiec, choć wygląda na to, że nie bardzo zdawał sobie sprawę, na czym polega dbałość o zdrowie. Szczególnie kontrola cukrzycy. Widocznie można być świetnym opowiadaczem, ciepłym człowiekiem, z sercem na dłoni, i jednocześnie w ogóle nie dbać o siebie, tak jakby poddanie się diecie i leczeniu wykraczało poza zdolności umysłowe. Dziesiątki, może i setki wskazówek – jak okiełznać ludzką naturę, kształtować charakter – i niemożność powstrzymania siebie od ulubionego, bezgranicznego jedzenia.

Po kilku dziesiątkach lat, w trakcie których zapominasz o upływającym czasie, budzisz się wśród ludzi, których już nie znasz. Ze starych znajomych pozostało niewielu, z niektórymi nie można się  dogadać. Otoczenie wypełniło się synami, wnukami twoich kolegów ze szkoły. „Gdzie jestem?” zastanawiasz się – „jak to, kiedy się stało?”. Ci nowi mówią innym językiem, są jeszcze pełni swojej energii, swojego patrzenia, innego niż twoje.

W polityce – ludzie owładnięci powinnością zmian i ulepszania świata, walką z innowiercami, nakazywaniem innym, jacy powinni być. W internecie wzajemne wytykanie palcami, że ci inni źle robią, wśród głupich przegadywanek, pyskówek.  Jakby nikt nie dostrzegał, że znany nam świat odchodzi, odchodzą nasi towarzysze. Następuje cicha wymiana ludzi, nieuchronna zmiana epoki, wobec której zachowalibyśmy może trochę powagi, milcząc, świadomi sytuacji.

Kilka dni życia

Wczoraj siedziałem pół godziny przy łóżku człowieku, któremu pozostało kilka dni życia. Nie cierpi, czuje się coraz słabszy, czuje, że opuszcza go zdolność myślenia, pamięć. Słabo słyszy. Próbowaliśmy rozmawiać, nie wychodziło. Za uchylonym ciepły, słoneczny dzień wiosny.

Mapa wewnętrzna

Każdego dnia buduję wewnętrzną mapę. Ścieżki, drogi, drzewa, domy, chmury, a dzisiaj – mróz trzynastostopniowy, cztery dni temu wyjazd do Warszawy, przedwczoraj nowy aktor w starym spektaklu, dziś rano przeczytany artykuł, wczoraj obejrzany film i inspicjentka lekko wystraszona, przed nowym dla niej spektaklem. A! Kilka godzin wcześniej, oczywiście, śnieżyca, śliska droga, sznur samochodów, który pozostał z tyłu i szczęśliwa wolność i samotność. Zaś teraz słońce przenikające przez zasłony, poczucie, że do mojego prawego boku przytula się syn.

To wszystko buduje moją wewnętrzną mapę. Budowało przez lata, jeszcze chwila i minie pół wieku. Moja mapa to ja. Kiedy pomyślę, że wokół mnie też chodzą mapy i że każda jest inna, to wydaje się cudem, że one mają części wspólne, a poruszający się w nich ludzie czasem mogą się, choć na chwilę, spotkać.

Chcesz pomóc, ale nie tak łatwo

Wyobraź sobie, że chcesz pomóc. Masz trochę gotówki, albo trochę czasu i sił. I pomysł. Chcesz zrobić coś dla kogoś, zastanawiasz się – dla kogo. Znajdujesz wreszcie człowieka, grupę ludzi, miejsce, instytucję… Odbiorcy mogą być różni, ale sprawdziłeś najlepiej jak umiałeś i uwierzyłeś w to, że Twój dar, zaangażowanie, czas, siły, nie pójdą na marne.

Ja bym ci radził – nie opowiadaj o tym innym. Wiem, że może pomyślisz, że ktoś jeszcze by się przyłączył do ciebie, ktoś, kto też chce pomóc, albo twoja działalność będzie inspiracją dla innych. Tak, to możliwe. Ale możliwy i prawdopodobny jest inny scenariusz – znajdą się ludzie, którzy dowiodą, że źle wybrałeś. Że powinieneś dać nie temu, któremu dałeś, albo nie to, co dałeś. Albo że nie należało tak po prostu dać, tylko pod pewnymi warunkami. Albo dać nie teraz, ale potem. Słowem – że to powinno się zrobić trochę inaczej, albo bardzo inaczej, albo w ogóle nie robić.

Co ciekawe, ci ludzie będą przekonani, że działają w pełni życzliwości serca, będą udowadniać, że działają z troski o ciebie, albo o obdarowanych. W imię poczucia obowiązku i objawiania prawdy podetną ci skrzydła, zachwieją twoją wiarą w sens twojego daru. Będą chcieli, żebyś działał według ich schematu, przekonania, wyobrażenia. Będą posuwać się w argumentacji, dodadzą argumenty emocji – że są zasmuceni, jest im przykro, może nawet, że zostali zgorszeni. Czekać cię będzie trudna próba mimo prostego faktu, że twój dar możesz dać komu chcesz i masz do tego pełne prawo.

Sączy się zapach, ciągnie cienka nić

Leżę, nie mogę usnąć. Za długo pracowałem, mózg nie chce zwolnić. W ciemności na ścianie miga światło przenikające zza okna. Gaśnie i zapala się w rytm jakiejś gałęzi, która stoi na drodze światła ulicznej latarni. Wspomnienia, masa wspomnień. Teraz akurat – gorącego lata, rozpalonego asfaltu, roweru z przerzutkami, trzydzieści lat temu. Zapach szybkiej jazdy rowerem jest inny, niż podczas spaceru czy pieszej wędrówki. Zapach, który się odkryło przy pierwszej, tak długo wyczekiwanej  wyprawie, przez las, pole, wieś, rynek, wzdłuż strumienia, przez osiedle.

 

Już wiem, że nie starczy mi tego życia, by złapać moją cienką nić. Nie bardzo wiem, gdzie ona jest, wyczuwam, że coś jest na rzeczy, leży niedaleko, przechodzi bokiem przeze mnie, ale nie wiem dokładnie gdzie. Nie mogę jej chwycić. Za wiele rozsypanych szczegółów, za mało czasu, by ułożyć układankę. Brak determinacji, by odrzucić to, co drugorzędne. Uwikłany.

drzewko

Ku pokrzepieniu serc

Wszystkie myśli dnia umierają wieczorem, wszystkie te myśli, które ożywiały marzenia o kolejnym opowiadaniu, felietonie, tekście jakimkolwiek. Marzenia o skleceniu prozy, co na pierwszy i drugi rzut oka nie będzie „ku pokrzepieniu serc”, ale pokrzepi, choć nie wprost, ale niezauważalnie.

W sumie pokrzepienie ma sens, tylko pokrzepienie. Pokrzepiony może zająć się czymkolwiek, np. graniem na tablecie, trenowaniem piłki nożnej, spacerowaniem, czytaniem Bruno Shultza, badaniem wysokoenergetycznych neutrin, omiataniem szkieletu nad Morzem Martwym, kontemplowaniem symfonii Mykietyna, planowaniem strategii finansowej. No czymkolwiek czymkolwiek. Warunkiem brzegowym działań człowieka jest pokrzepienie. Pokrzepiony może i nie wiedzieć, że jest pokrzepiony, z kolei niepokrzepiony odczuwa wyraźny brak czegoś, nawet jeśli nie zdaje sobie sprawy, że chodzi o pokrzepienie.

Ciekawe, że ludzie oczekujący na pokrzepienie przejawiają często zadziwiającą wrażliwość na wszystko. Tak, jakby spodziewali się pokrzepienia (nawet nie nazywając go tak) w każdej chwili, bo potrzebują go po prostu. Czepiają się zdarzeń, ludzi, zbiegów okoliczności, przypadków, zmiany pogody, znalezionej monety na ulicy, przypadkowego, przelotnego uśmiechu, wiążą z nim nadzieje, że to ono, że już.

Z całego dnia

Z całego dnia powietrze właśnie teraz stygnie. Mijane przystanki, opustoszałe tramwaje. Ławka na nocnym skwerze śmierdzi piwem. Asfaltowej drogi czterdzieści kilometrów. Czym jest dom, czy tylko łóżkiem. Oczy bolące, odwracają się od komputera.

Szum aut na dalekiej obwodnicy niesie stygnące powietrze. Szum w którym, przeświadczenie mi mówi, ukryty powinien być sens. Istnienia. Aut. Opon samochodowych. Skoro aut, opon, asfaltu i obwodnicy w ogóle, to i mój sens. Tego co robiłem dzisiaj. Próbuję go właśnie odgadnąć, zanim usnę. Ostatnie chwile.

Odkryłem w klawiszach

KFK

napisałeś: druga klasa w liceum, wrzesień, boisko szkolne, maleńka trybuna, schodki, i my tam. Z przodu, po drugiej stronie boiska, szpaler drzew, przygotowujących się do jesieni.

Muszę powiedzieć: odkryłem. Sposób, by objąć tamte chwile, i wszystkie inne, jak również kwazary, kwarki, historię starożytną i średniowiecza, sposób na gotowanie jajka na miękko oraz wychowania dzieci, którego jeszcze nie znam. Wszytko to potrafię objąć, gdy siedzę przy pianinie i naciskam na klawisze.

Tamtych drzew już nie ma, ale u mnie są. Gdy gram, siedzimy razem, i nawet czuję zapach licealnego korytarza, który zostawiliśmy za plecami. Pamiętam każde podanie, które zagraliśmy na boisku, i tę kałużę, która schła tylko podczas upałów, na asfalcie, przy południowej bramce.

Możliwe, że odkryłem sens życia, skoro w graniu potrafię zawrzeć to wszystko. Ale boję się grać, boję się zacząć, bo wiem, że trzeba będzie przestać. Tego momentu się boję, gdy milkną klawisze, pozostaje niedokończenie, niedopowiedzenie, znak zapytania. Znieść go można tylko bagatelizując, machnąwszy ręką, lecz  machnąć, to przekreślić to, co przed chwilą się grało. Tak więc lepiej nie grać, nie zaczynać. 

Karol

Odszedł Karol. Człowiek już niemłody. Można powiedzieć, za przeproszeniem, że stary. Może nie stary, ale starszy. Ile miał lat? Dziewięćdziesiąt jeden. Zaraz zaraz, to przecież stary. Ale nie wyglądał na takiego.

Odszedł myśliciel. Ależ to brzmi! Cokolwiek napisać, zabrzmi banalnie. Np. to, że był oczytany ponad przeciętność, w historii, geografii.

Miał wadę wymowy tak silną, że trzeba było wprawy, żeby go zrozumieć.
Znał angielski i esperanto.
Siadał w parku z gazetą i podnosił ją wysoko do oczu, zasłaniając swoją niewysoką postać. Mały człowieczek na ławce w parku, z żaglem z gazety zamiast głowy.

Kilka lat temu ciosem była dla niego śmierć syna, zmarł na serce, co nie jest rzadkie u ludzi z zespołem Downa.

Może chodzi o nieustający ton fascynacji w jego głosie? O zamyślony wzrok, który parzył obok tego, co widać tak po prostu?

Pielęgniarka, późnym wieczorem, przyszła zmierzyć mu ciśnienie. On wcześniej zasnął. Gdy przyszła, już nie oddychał. Z punktu widzenia medycznego, powikłanie po zapaleniu płuc. Praktycznie starość. Logicznie wszystko się zgadza. Ale coś wydaje się nie tak. To nie jest tylko coś. To jakaś niepozorna, ale w istocie gruba sprawa, jakaś skucha jest w tym, jakieś draństwo.

Choć przecież wielu chciałoby tak skończyć, może i każdy. Usnąć. To jak nagroda. Czym sobie na nią zasłużyć? Nie ma opcji „zaznacz twój wybór”, więc to jak łaska dla wybranych.