Olśnienie

Bywają dni tak jasne, że nie sposób otworzyć szerzej oczu. Szybko się okazuje, że jasność oznacza ciemność, bo używać trzeba ciemnych okularów, albo przyglądać się światu przez zmrużone powieki. Jak w zimowy dzień, w śnieżycy, gdy drobne płatki śniegu igiełkami atakują delikatną rogówkę. Bez bólu zerknąć można jedynie odwróciwszy się tyłem do wiatru. A dziś, wiosną, tyłem do słońca.

Mogłoby się zdawać, że podobieństwo zimowej zawieruchy i prażącego słońca nie jest w żadnej mierze możliwe. A jednak. Teraz, zaciskając powieki, by chronić oczy, nie można uciec od innego widoku, który powoli i nieuchronnie się pojawia. Z przekonaniem, że oto teraz widzę, jak jest naprawdę. I to, co przedtem zdawało się najbardziej widoczne, najważniejsze, teraz ledwo ma znaczenie. 

Plac Centralny im. Ronalda Reagana, Nowa Huta, Kraków, fot. Piotr Kubic

Na pasie startowym

Tamtego dnia rozprzestrzeniała się wiosna. Na betonowym, startowym pasie lądowało słońce, rozgrzewało jego białe płachty między bruzdami i pęknięciami. Szedł patrząc pod nogi, drogę znał na pamięć, nie musiał się rozglądać. Zresztą rozglądać się nie było za czym. Ale brak interesujących widoków nie usprawiedliwia patrzenia pod nogi, bo, w każdym razie, rozglądanie się wokół, a przynajmniej patrzenie przed siebie, choćby w nieciekawej lub znanej okolicy, wydaje się bliższe normalności, optymistyczne powiedzielibyśmy. W przeciwieństwie do kontemplacji własnych nóg i nienowych, poobcieranych butów na tle startego betonu.

Niebo zauważyło wędrowca i schylając poczęło dawać mu znaki. Niech choć spojrzy w górę, bo ono, nawet jeśli pochmurne i złowieszcze, to zawsze bezgraniczne. A dzisiaj? Lecz znaki daremne. Gdyby mogło się odbić w spękanej tafli, białe smugi dalekich szlaków przełożyć na czarne, rozgałęzione spękania, człowiek ze spuszczoną głową mógłby zobaczyć trochę nieba, nie podnosząc głowy.

Pas startowy, Osiedle Dywizjonu 303, Kraków, Nowa Huta, fot. Piotr Kubic



Zespół napięcia wieczornego

Wieczorem zmusza siebie, by zasnąć. Rankiem stwierdza ze spokojem, że znów zmartwychwstaje. Lecz gdyby nie otworzył oczu, nie stwierdziłby, a jego spokój nie byłoby zmącony, co się rozumie samo przez się. Za to wie, że spokój innych osób przestałby istnieć, i to na długo.

Sen przypomina śmierć. Oddanie siebie we władanie czegoś nieokreślonego. Niewierny Tomasz nie dowierza, że „jutro” nie będzie się różnić niczym szczególnym od „dzisiaj”. Jutro, o ile będzie mu dane, rozpocznie życie na nowo. To, że pozostaną stare długi do spłacenia, i ciągłość innych, codziennych spraw – to nie ma większego znaczenia. Każdy dzień to oddzielne życie, wieczorem kończy się, a rano, jeśli już, łaskawie się zaczyna. Trzeba więc dobrowolnie skłonić głowę pod topór, i pozwolić jej zasnąć. W chwili, której nigdy nie można precyzyjnie przewidzieć, spada niewidzialna zasłona, niczym nóż, i odcina świadomość.

Lecz jeszcze, przed snem, na ułamek sekundy, wspomnienie. Dziś przybył, niezapowiedziany, ciepły wiosenny wiatr. Szumiały gałęzie drzew, jeszcze bezlistne, bo z dopiero co pękającymi pąkami. Tak wiatr może szumieć tylko wśród nagich konarów. Z wnętrza domu, wieczorem, trudno było odróżnić, czy to jeszcze wiatr, czy już deszcz, który zresztą też przybył nagle, niespodziewanie. I nie szeleści on, bo jak wspomnieliśmy, ciągle nie ma na czym, bo pąki dopiero pękają.

pejzaż,fotPiotrKubic

Wśród tych pąków, wiosennego wiatru między pustymi konarami i kropli zagubionego deszczu, ludzkie codzienne prace jawią się jako niepoważna, mało potrzebna zabawa. Lecz czy to choćby w części słuszna prawda? Czy to tylko pusta refleksja człowieka, który nie musi, akurat w tym momencie, walczyć codziennie o przetrwanie. Co zresztą znaczy: walczyć o przetrwanie? Ha, czy samo to pytanie nie świadczy o tym, że nie o przetrwanie tu chodzi?

Może pytania o sens mają okazję stawiać ci, którzy nie muszą walczyć o przetrwanie, dlatego mają czas i siłę stawiać pytania o sens? Wynikałaby z tego jakaś ironia losu, paradoks, absurd. Człowiek walczący o przetrwanie nie ma czasu zadać sobie pytania o sens, a kiedy wreszcie może zadać pytanie o sens, bo nie musi już walczyć o przetrwania, to wolałby nie mieć czasu go sobie zadawać.

Właśnie teraz, wieczorem, w oczekiwaniu na ostrze, które spadnie i odetnie świadomość, przybywają, może wraz z wiatrem, pytania. Szalony pęd do twórczości, kiedyś właściwy tylko twórcom, dzisiaj ogarnia wszystkich. Kreatywność ma być lekarstwem na niedolę życia na padole łez. Twórczości tej, coraz częściej, nie ma już kto kontemplować. Wystarczy spojrzeć na facebooka, by stwierdzić, że liczba twórców zaczyna przewyższać liczbę odbiorców. Podobnie dzieje się w innych dziedzinach życia. W bogactwie swoich ofert z trudnością orientują się np. firmy telekomunikacyjne. Konsultanci centrów telefonicznej obsługi klienta nie wiedzą często nic konkretnego. Obietnice przewyższają możliwości ich realizacji, a chwalenie się nowymi możliwościami staje się fikcją.

Jakie znaczenie, wobec codziennego szaleńczego tempa pracy, mają płynące, niekształtne obłoki, pędzone zwykłym, nieszczególnym wiatrem? To stąd bierze się zespół napięcia wieczornego. Z tęsknoty, by nie być kreatywnym, choć jeden dzień. By jutro spojrzeć na niebo i posłuchać wiatru, szemrzącego wśród konarów, a wkrótce – wśród liści. By nie przegapić liści, zanim opadną, przecież to zaledwie mgnienie.

Rozmrażanie siebie

Poprzedni wpis o lodówce powstał z powodu pewnego tematu, który w końcu się nie pojawił. Ma z nim wspólny mianownik duża reklamówka z butami, pozostawiona w korytarzu po przyjeździe, a przed kolejnym wyjazdem, nieważne, że między jednym a drugim mijają dwa tygodnie. Wieszaki w szafie z koszulami, spodniami, na każdym z nich jedna koszula lub jedna para spodni. Poukładane w określonym porządku. Kilkanaście koszul, kilkanaście par spodni, to jeszcze nie tak dużo. Worki zabawek dla dzieci, worki pluszaków. Zwykłe rozmrażanie lodówki, w której, jak się wydaje, nie ma wcale tak dużo, uświadamia, że otaczam się mnóstwem rzeczy. Dożyłem czasów, w których nie kupuje się jedzenia nie dlatego, że nie ma pieniędzy, ale że po prostu niezdrowo jest dużo jeść. A idąc do sklepu z zabawkami nie kupujemy nie dlatego, że nie mamy pieniędzy, tylko dlatego, że w domu nikt już nie ogarnia ilości zabawek.

Czymś błogosławionym jest np. przeprowadzka, choć w pierwszej chwili ma się ochotę ją przeklinać. Gdybym tego nie widział na własne oczy, nie uwierzyłbym, ile sam nagromadziłem przedmiotów. W czeluściach szafek, szufladek, półek gdzieś tam z tyłu… Są miejsca, do których przez lata nikt nie zagląda. A jeśli już trzeba, bo nie ma wyjścia, problemem staje się przywiązanie do rzeczy.

Nie chodzi tylko o rzeczy materialne. Zwykle z każdą z nich wiążą się szczególne wspomnienia. Ale chodzi o nawyk, który przekształca się w zbieractwo. Najbardziej zatrważa mentalne uzależnienie siebie. Przywiązanie do tego, co było, ze strachem, że utracimy historię, czyli to, co mamy najcenniejszego, czyli jakby siebie. Lecz przecież my to przyszłość. My to nie tylko historia. Zresztą tej historii nie dal się pozbyć, ona jest w nas, czy tego chcemy czy nie. Więc zamiast tylko przeglądać stare fotografie, warto pomyśleć o nowych, które jeszcze przyjdzie wykonać. Przeprowadzić rozmrażanie siebie, niech stara pokrywa lodu spłynie do wanienki.

A propos, w naszej lodówce, pojemniki do lodu, z powodu szronu, były nie do użycia przez… nikt nie wie jak długi czas. Teraz wreszcie można zrobić koktajl z lodem 🙂

Czasu nie tracę, czas tracę

Pracując nad wystawą i dociskając pedał gazu na maksimum, oczywiście na tyle, żeby tylko zmieścić się w zakrętach, sam się sobie dziwię, ile jestem w stanie zrobić, gdy pozostawiam poboczne sprawy i koncentruję na tym, co właśnie trzeba.

To wniosek o daleko idących konsekwencjach, zdaję sobie z tego sprawę, więc proszę już nie krytykujcie 🙂

Miłosierdzie bywa bezwzględne

Przeszedłeś już jakąś drogę, i po prostu wiesz. Wiesz, bo widzisz, jak to funkcjonuje, jaki jest mechanizm. I trafiasz na ludzi, którzy są dwie mile wcześniej niż Ty, i nic na to nie poradzisz. Nie dogadasz się z nimi, nie pokażesz im, na czym polega sprawa. Jedyne co możesz, to po prostu odpuścić.

Jest pewien rodzaj bezwzględności, który okazuje się miłosierdziem. Janusz, wspominam Ciebie (czasem twoje myśli – bardzo) i to, jak powiedziałeś mi kiedyś: „już nie lituję się nad młodymi dziewczynami, które przychodzą do mnie i mówią, że chcą śpiewać; robię im przesłuchanie i jeśli trzeba, mówię wprost: lepiej, jeśli będziesz sprzedawać marchewkę”. 

Oby znalazł się dobry Anioł, który by potrafi mi to w czas powiedzieć.

Może to koniec

Wczoraj siedziałem chwilę przed pustym okienkiem na tym blogu. Miało ono tytuł „Treść wpisu”, i pozostało puste. Może dlatego, że wczoraj była mgła, a wiadomo, że kiedy jest mgła, to nie ma wiatru. Dlaczego wiatru? Dlatego, że zgodnie z wpisem Wiatr… pisanie idzie mi wtedy, kiedy wieje.

Może chodzi o to, że wiatr mojego życia się uspokaja. Do pisania ciągnęło mnie, gdy nie mogłem usnąć. A wczoraj Ioana zaproponowała, żebym tak po prostu poszedł spać, i poszedłem. I usnąłem.

Brzmi niepokojąco? Chyba tak. Bo jeśli tak dalej pójdzie, ten blog przejdzie do historii. A przecież dopiero co zgłosiłem go do konkursu. Cóż, nie pierwszy to raz w moim życiu zdarzy się, że kiedy próbuję wypłynąć na szersze wody, wyprawa raptem się kończy.

Ale zaraz, konkurs ma tytuł „Blogu 2012 roku”, więc w zasadzie mogę przestać już pisać. To, co napiszę, albo czego nie napiszę, w tym roku, ani w żadnym kolejnym, nie powinno mieć wpływu na wynik konkursu.

Ale zaraz! Przecież i tak powiedziałem sobie, że nie walczę o nagrodę, a zgłosiłem się z powodu nagłego, niewyjaśnionego impulsu. Nie mam zamiaru nikogo agitować i wygłupiać się wpisami na facebooku, twitterze, na trzech portalach na których zamieszczam swoje materiały ani na dwóch innych blogach: głosujcie na pk.blox.pl!

Ale….. teraz zdałem sobie sprawę, że może tamte blogi miałyby większe szanse niż ten….. Może źle wybrałem, pod wpływem niewyjaśnionego i nagłego impulsu… Wietrze, przybądź! Wskaż drogę, ratuj, uspokój!…

Wyglądam za okno. Niepewne kształty w ciemności, czy to drzewa? Czy się chwieją?

Tak…. tak. Tak!

Sny

o podróży. Tramwajem w Poznaniu, który gnał szaleńczo po gładkich, wyremontowanych ulicach, wśród wieżowców, ja – na fotelu z plecakiem na kolanach, tyłem do kierunku jazdy. A potem stacja kolejowa jak z filmu fantasy, w którym lokomotywy żyją na wpół niczym chimery-potwory, ściany prawie oddychają w ciemnych wnętrznościach monstrum.

Dziś autobus wśród zieleni na bocznej drodze, ja w nim, jechał z miejsca A do miejsca B, przypominającego miasteczko na Mazurach, gdzie przesiadaliśmy się na chybotliwą łajbę o zapachu zastanej wody.

Czy tęsknota, czy zapowiedź…

Usypiasz…

…wiem. Śpisz już. Dobre uczucia przenikają wszystko – czas i przestrzeń, i twój stan, choćby senny; nie są moją ani twoją własnością, lecz dobrem, które snuje się od człowieka do człowieka, między niezliczonymi ludźmi, przejawiając się to tu, to tam, bez szczegółowego planu, bez żadnych gwarancji, bez prawa własności, zawłaszczenia, kontroli, certyfikatów, beż żądań, raczej – biegną za wołaniem o pomoc, przyciszonym, nieskładnym.

Jesteśmy wszyscy razem, jedziemy na tym samym wózku do czarnej otchłani, podobno można się wznieść w kluczowym momencie, wyskoczyć tuż przed pochylnią, uczepić – tam u góry wystaje dla nas coś, co pasuje akurat na ludzką rękę – zrozpaczoną…

Protetyka

Opada na powieki, ale najpierw na czubek głowy, opada jak zasłona, dajmy na to czerwona, taka jak z naszej sypialni, jest lekka (wiem, bo wieszałem), i miła w dotyku, choć sztuczna (natenczas może być), opada na ramiona, prawie oddycha (och gdybym ja nie musiał), prawie szepce, wspomina lepszymi wspomnieniami niż moje – co wczoraj, co przed tygodniem, co on powiedział, tamten wymyślił, co ja na to i dlaczego…

Wieczorem poszukuję protezy, lekkiej i zwiewnej jak zasłona, która podeprze mój strumień podświadomości, zanim opadnie w ramiona snu. Zapomnieć o czym mam nie myśleć i wyruszyć w duszy podróże.