Dręczy mnie obawa, że posiadam klucz do jego duszy, i mógłbym bez zbytniego wysiłku, ba – nawet przez nieuwagę – do niej sięgnąć, dotknąć, rozchwiać, zniszczyć… Doprowadzić jego emocje, tak podobne do moich, do szaleńczego rezonansu, bo on jeszcze bezbronny, nie zaprawiony w boju z nimi… Pozostaje nadzieja w dziecięcych mechanizmach obronnych, i w tym, że Opatrzność obroni dziecko przed jego własnym ojcem…
Doświadczenia nie można przekazać wprost
Beniaminie, płaczesz w nocy. Widząc mnie, żachnąłeś się, odwróciłeś. To nie mnie się spodziewałeś. Nie chcesz mnie, wolisz leżeć sam, i bym się do Ciebie nie zbliżał. A ja to rozumiem, Twój zawód, Twoją złość, żal, bunt. Nie złoszczę się na Ciebie. Mogę czekać, w odległym rogu pokoju, wiem, że na mnie patrzysz, i nie chcesz, żebym odchodził. Bo ja Ciebie dobrze rozumiem, dlatego się uśmiecham i zostaję z Tobą.
Meandry życia, ale na tyle subtelne, że nie da się ich wytłumaczyć słowami – komuś, kto ich nie przeszedł. Bolesny paradoks, ludzki los – sam, na własnej skórze przerabiasz materiał poszczególnych klas.
Przyjaciel Michał powiedział – szczęście, że doświadczenia nie można przekazać wprost drugiemu człowiekowi, że on musi sam do niego dochodzić, bo byśmy skrzywili komuś osobowość.
Dociera do mnie, że mój syn będzie szedł ścieżką podobną do mojej. A ja nie będę mógł mu uświadomić, co go czeka za kolejnym zakrętem. Bo moje "przepowiednie", instrukcje, mogą mu jeszcze bardziej utrudnić odnalezienie właściwej drogi.
Przygotowuję się do tego, aby z moim synem być, kiedy będzie przechodził te historie. I nawet mu za dużo nie mówić, zanim zapyta.
To wnioski niesamowite, dziwne, zaskakujące… Ale tak silnie stające mi przed oczyma…
Niesione chłodnym powietrzem
Chłodne powietrze wiosennej nocy. Ono jest mi bratem i siostrą. Dawne marzenie podpięcia się przewodem do innej osoby – to nic innego jak pozostałość pępowiny, która dawno temu została przecięta. Do niej nie ma powrotu. Pozostaje tylko droga naprzód, w niewiadome. Jakże do wielu rzeczy nie ma powrotu. A jeśli jest – to po latach, ale wtedy jest się już kimś innym, i miejsce też inne.
Chłodne powietrze obejmuje mnie, pędzącego rowerem wzdłuż Wisły. Kiedyś – to oczekiwanie odpowiedzi, które miała przynieść przyszłość. Dziś – szukanie odpowiedzi w sobie, nikt inny nie może ich ostatecznie udzielić. I przychodzą, bo muszą, niesione chłodnym powietrzem wiosennej nocy.
Ścieżka czasu
Śnieg pada na moją głowę, ramiona, niczym konfetti. Tak samo lekki, nie tak chłodny tym razem. Przymykając oczy czuję go na skroni. Wdech powietrza, mam wrażenie, jakbym mógł policzyć cząsteczki powietrza wpadające mi do nozdrzy.
Gdzie jesteś…
Konieczność podejmowania decyzji… gdy byłem dzieckiem, zdawała się czymś wymarzonym. Teraz mam jej przesyt. Konieczność oczekiwania – na odpływ emocji, na rozwój sytuacji, na przebieg czasu, który wiele wyjaśni. Gdyby tak można skoczyć od razu na koniec świata i zobaczyć, do czego to wszystko doprowadzi. Lecz nie da się. Trzeba przetrwać, przeżyć, przeczekać każdą minutę życia, doświadczyć jej sekunda po sekundzie, z każdą przebiegającą mózg myślą, drgnieniem uczuć… Których nie da się ominąć. Każdym słowem, dotknięciem, uściskiem. To wijąca się wraz z czasem ścieżka, którą przebieg zdarzeń wypala w naszych głowach… Ścieżka, czasem biegnąca lekko, jak bosa dziewczyna po wiosennej łące. Czasem jak te trawy, wypalane, z bólem, pozostawia pogorzelisko.
Czy mnie rozumiesz..?
Unik, zwód, udawanie, ignorowanie – to odruchy obronne. To, co kiedyś u innych doprowadzało mnie do rozpaczy i wściekłości, odzywa się w końcu i u mnie. Przerażające, bo teraz trzeba im wybaczyć, i przyznać, że nie mam prawa ani do potępienia ani do stosowania tych samych metod.
Co dla Ciebie znaczę?
Gdyby tak dobrze zastanowić się nad tym, jakie decyzje należy podjąć, to okaże się, że większość z nich już sama się podjęła. To znaczy podjęliśmy je my sami, dawno temu, tylko że wtedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy.
A może po prostu, znów… za mało spałem. I świat wydałby się prostszy…
Tacy sami
Patrzę na Beniamina i widzę, jak bardzo jest zależny od mamy. Dzisiaj Ioana pojechała na zakupy, ja zostałem z nim. Bawiliśmy się świetnie do momentu, gdy w aparacie fotograficznym pokazałem mu film z matką. Rozpłakał się, łkanie szarpało nim, a ponieważ Ioany nie było w pobliżu, chciał w kółko oglądać ten film.
W takich momentach wiele staje się dla mnie jasne. Olśnienie, oświecenie… Bo pod względem konstrukcji emocjonalnej i emocjonalnych odruchów jestem taki sam jak on. To jest przerażające z jednej strony – dowodzi, jak niewiele się zmieniamy. Kobiety mogą się tu pośmiać – no tak, mężczyźni to duże dzieci. Tak, pozostają dziećmi, o ile nie stawią czoła swoim emocjom i całej reszcie (również kobietom, tak…). Kobiety się rodzą, mężczyźni dopiero stają się mężczyznami. Możemy tylko się uczyć coś robić z naszymi odczuciami i odruchami, ale one są, pozostają, chyba do śmierci… Istotą męskości jest tak kombinować, żeby patrząc w twarz rzeczywistości, zdziałać to, co najlepsze.
Po drugie – czuję solidarność z moim synem, i chociaż jest jeszcze mały, to już widzę jego przyszłość… Drogę podobną do mojej. Ogarnia mnie przemożna chęć, żeby go "uchronić" tym i owym. Ale wiem, że ta chęć nie ma szans realizacji, a nawet gdybym próbował na siłę, to bardziej bym zaszkodził.
Gdy oświeca mnie świadomość tych mechanizmów, to pojawia się… bojaźń. W znaczeniu – że dotykam szczytu góry lodowej, pewnego innego świata, w którym chodzi nie tylko o przedłużanie gatunku, rozród, materialną egzystencję. Bo gdyby tak było, to wystarczyłby zwykły instynkt, jak u zwierząt. Wystarczyłyby "pigułki" na wszystko – stosujesz schemat nr 32457 i otrzymujesz dorosłego syna. Ale tak nie jest, jakby na przekór nam, ludziom kultury Zachodu, którzy chcieliby mieć algorytm na wszystko. I na wszystko gwarancję (może być np. na trzy lata, później i tak się zmieni na nowy).
Samochody jak ludzie
Czy przedmioty mają duszę? Już tutaj kiedyś zastanawiałem się nad tym. Przedmioty zmieniają się pod wpływem obcującego z nimi człowieka. Przykłady – buty, narzędzia ręczne, instrumenty muzyczne. Chwytając w ten sam sposób za jakąś rączkę czy uchwyt sprawiamy, że dostosowuje się on do dłoni. Podobnie działa np. rozgrywanie instrumentów dętych – czyli pierwsze dźwięki, grane na nowych instrumentach w ciągu pierwszych tygodni i miesięcy. Złe rozegranie może zniszczyć instrument.
A na przykład samochody. Zmieniając właściciela – buntują się na nowy styl jazdy, i często psują się – właśnie u kogoś nowego. I ten poprzedni się dziwi – co pan, jeździłem tyle lat i nigdy mi się to albo tamto nie zdarzyło.
Każdy samochód jest inny, a już szczególnie – te z wyższej półki. Wsiadasz, i po prostu inny świat – począwszy od pociągnięcia za klamkę drzwi, a skończywszy – na temperamencie silnika, płynięciu zawieszenia, ugięć na zakrętach. Jeden jakby mówił – zrobię dla ciebie wszystko, pójdę gdzie zechcesz, wyskoczę z siebie, jeśli tylko będziesz chciał. Inny – zimny, chłodny, skalkulowany, z dystansem. Jeszcze inny – wydaje się lekki, dowcipny, bezpretensjonalny, choć z niego spory kawał metalowego cielska.
A dźwięki – to cała oddzielna partytura. Tak na przykład w moim – tylne drzwi nie są idealnie wyregulowane i tak około 70 km/h słychać leciutkie gwizdanie. Mógłbym te drzwi wyregulować, ale to gwizdanie to wypisz wymaluj – odgłos wiatru w schronisku (starym schronisku) na Hali Miziowej, pod Pilskiem, podczas zawiei śnieżnej, przy gorącej herbacie, w tłoku misiowato ubranych postaci, chwiejących się… nie nie! – chwiejących się z powodu butów narciarskich.
Samochody mają coś z ludzi. Jedne – rozpędzają się powoli, by na wyższych obrotach – nie mieć sobie równych. Gdy są spokojne, trudno je podejrzewać o niezwykłość, gdy zaczynają szaleć – są nie do poznania. I wydaje się, że ich możliwościom nie ma końca, bo im wyżej sięga pomruk silnika, tym bardziej jakby chciały oderwać od ziemi. Takie są często te benzynowe, szczególnie o zacięciu sportowym. Ich trzeba powstrzymywać na wysokich obrotach, zmienić bieg, bo w tym szaleństwie gotowe same siebie zniszczyć.
Diesel jest inny. Zwłaszcza ten nowoczesny. "Cicha moc", tak go nazywają, bo już od półtora tysiąca obrotów chce się wyrwać z karoserii, do której został zaprzęgnięty. I w miarę rozkręcania się – ciągnie zamaszyście, by jednak słabnąć na końcu. Kto przyzwyczajony do benzyny – może się srogo zawieść, gdy np. przy wyprzedzaniu zabraknie tych dwóch metrów.
Co wolę? Wolę mniej widowiskowy, powolniejszy start, ale rozwijającą się kontynuację. Że w miarę poznawania i rozkręcania się znajomości można odkrywać nowe jej atuty, zwiedzać kolejne nieznane zakamarki. Czy to jest możliwe ciągle z tym samym samochodem? Czy co chwila trzeba zmieniać na inny…
Marta K.
Z pewnego pamiętnika.
Dzisiaj rozpoczęła się moja wielka przygoda z Martą K. Rozpoczęła się zupełnie niespodziewanie, w sposób nie zwiastujący niczego szczególnego. Ale już wkrótce okazało się, że nie jest to zwykła znajomość, ba, nawet nie zwykła przyjaźń. Subtelność, energiczność, a jednocześnie delikatność tej nici porozumienia była zaskakująca, niespodziewana, ale nie euforyczna, dokładnie taka, jaka powinna być, żeby ta… przyjaźń, znajomość… jak to nazwać, mogła przetrwać nie tylko tygodnie i miesiące, ale lata. Dość szybko stało się jasne, że dzięki tej współpracy można porwać się na wiele. Londyn, Paryż, Nowy Jork – światowe rynki, może jeszcze nie stały otworem, ale stawały się całkiem realne, w zasięgu ręki. Oczywiście, byłyśmy przygotowane na mnóstwo pracy, wyrzeczeń, nieprzespanych nocy – w poszukiwaniu dróg wyjścia, rozwiązań problemów, które można było już rozpoznać na horyzoncie, a doświadczenie podpowiadało, że i poza horyzontem czeka jeszcze ich kolejka. Ale są sytuacje w życiu, kiedy jest się pewnym. No, prawie pewnym, żeby być uczciwym, bo nie powinno się używać słów "nigdy" i "zawsze".
Analizy, które przeprowadziłyśmy dowodziły, że się musi udać. Czy ktoś to robił już przed nami? Nie myślałyśmy o tym, to nie było dla nas ważne. Zresztą, każdy raz jest pierwszy, niepowtarzalny. Nie oglądać się w przeszłość, przyszłość jest jak jasno wytyczona ścieżka. Oczywiście nie usłana samymi różami, ścieżka ciernista. Ale jaka ulga, jaki spokój, bo to ścieżka właśnie ta, której się szukało, czekało na nią. Objawia się, prędzej czy później, warto więc w nią wierzyć, warto czekać.
Elementy układanki same pasowały do siebie. Najpierw lista spraw do załatwienia, uruchomienia, odświeżenie znajomości, sporo z nich na pewno da się zaangażować. Zaplecze osób, to rzecz podstawowa, a tutaj świetnie się uzupełniałyśmy. Zresztą, również w planowaniu, konstruowaniu tej naszej "zmowy dziejów", wyprzedzałyśmy się, dopowiadałyśmy nawzajem swoje myśli. Przedsięwzięcie samo w sobie ma coś elektryzującego, a co dopiero, kiedy można je realizować z kimś, kogo się dobrze rozumie. Piękne po prostu, nowy rozdział, inna jakość, lepsza przyszłość…
18 [skreślone]
19 maja 2003
Pomyłka. Ta Marta K.
Czy to już istota?
Myślisz, że jesteś w średnim wieku, szaleństwa młodości za tobą teraz najważniejsze to zarabiać pieniądze i dzieci dochować do dorosłości. Myślisz, że już nie oczekujesz ciekawego życia, nuda, rutyna – toż to chleb powszedni. A mylisz się dramatycznie. Bo znów teraz, nie po raz pierwszy, otwiera się przed tobą nowy świat, tym razem nie górskich wędrówek, komputerowego programowania czy zabaw z dźwiękiem i obrazem. Świat ludzi. Znaczenia nabierają przedmioty, ułożone na czyjejś domowej półce, albo kogoś powszedni strój, na który nie zwracałeś szczególnej uwagi. Nie mówiąc o ludzkich gestach, intonacji głosu. Nie mówiąc o całej tej mieszaninie słów, uczuć, czynów – tego konglomeratu, tak różnego dla różnych postaci. Wydaje ci się, że mógłbym godzinami patrzeć, jak ułożone jest czyjeś mieszkanie, biuro, samochód – i nie widząc ich właścicieli – napisać o nich książkę.
Czy to może początki dostrzegania problemu, zwanego – życiem?
Ściskać!
Witaj Piotr!
Marta jest tak zajęta, że powierzyła mnie odpowiedź Tobie. Wiesz, wielu pacjentów…
Na pewno nie będę tak fachowy w słowach i pewnie dołożę coś od siebie, ale może nawet z pożytkiem. Rozmawialiśmy dzisiaj przy śniadaniu i przekazuję Tobie.
Odpowiedź brzmi – ściskać, jak najbardziej. Potrzeba bycia ściskanym tkwi w każdym człowieku, bez względu na to, czy był ściskany czy nie. Co więcej, ci co nie byli, tym bardziej do tego tęsknią później. Ale ponieważ nie byli, więc nie bardzo wiedzą i umieją, jak się do tego zabrać, i jak sprawić, żeby być ściskanym. To rodzi tym większe problemy, bo z jednej strony bardzo tego chcą, a z drugiej – nie wiedzą, jak to zrealizować. Brak wzorców, odruchów, poczucie winy, niskiej wartości – tego, że nie zasługują. Co próbują nadrobić w innych dziedzinach, dowartościować siebie. Niestety, substytut ściskania nie istnieje. Więc próbują siebie przekonać, że im to nie jest potrzebne… No sam widzisz, droga bez wyjścia.
Twoje dzieci, będąc ściskane w dzieciństwie, dadzą sobie radę później! Przede wszystkim łatwiej znajdą, poczują i dogadają się z podobnymi sobie. Mniej będą podatne na uroki "nieściskających", same – bardziej stabilne uczuciowo i zdolne do "ściskania innych".
Myślę, że nie musisz się obawiać. Zresztą, życie zawsze przyniesie coś równie ciekawego, co stresującego, nie martw się na zapas :-)))
Jakbyś pomyślał o jednym wieczorze z "sześcioraczkami" – mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze te zestawy z kuflem – to byłoby miło, dokończylibyśmy rozmowę na ten i jeszcze inne tematy 😉
Trzymaj się, i nie daj się złapać (hehe, przy Twojej jeździe to będzie prędzej czy później). Pozdrawiam, Paweł.
Ściskać – nie ściskać…
Droga Marto!
Piszę do Ciebie w zaufaniu, że doradzisz, jak zwykle to bywało. Mając na względzie Twoje doświadczenie rodzinne oraz zawodowe. Chodzi o ściskanie. Wiem, że mnie nie wyśmiejesz, choć to może zabrzmi śmiesznie, ale chciałbym zapytać, czy są jakieś granice w ściskaniu dzieci. Nie chodzi o to, czy mocno, tylko jak często.
Bo widzisz, mam takie dzieci, które aż się proszą o ściskanie. Zaczyna się od samego rana, zanim wstaniemy z łóżka – przychodzi Beniamin. Potem Sara. No i… Potem trochę jeszcze śpimy, a jak się budzimy, to mówimy sobie "dzień dobry" i znowu… Potem ubieranie, śniadanie i tak dalej, no i co jakiś czas… wiesz… A jak wracam z pracy, to rzucają mi się na szyję, no i nie da się uniknąć…
Tak sobie myślę, że mogę im robić krzywdę tym, że im pozwalam. Ja też się nie powstrzymuję zbytnio. Bo jak, dajmy na to, się przyzwyczają? A odzwyczaić się, oj, trudno. A ileż ja będę mógł ich jeszcze ściskać… Albo jak im zabezpieczyć ściskanie na przyszłość…? Jaką mam gwarancję, że ktoś je kiedyś będzie… A jak nie będzie? Albo będzie za mocno?
No i takie mam wątpliwości, gdybyś mogła, odpisz szybko, bo idę zaraz spać, i mógłbym jeszcze dzieci, choć śpią, to przez sen…
Pozdrawiam, Piotr.