Podniebne szlaki

Ziemskim szlakiem wędruję, Panie,
nade mną rozpostarłeś nieba strop.


Zawsze wycinek – z tego co było, i tego co będzie. Uczciwie przyznać trzeba, że niewiele wiemy. Ci, którzy uważają, że wiedzą sporo, tak naprawdę wiedzą jeszcze mniej od tych, co wiedzą, że niewiele wiedzą. W zasadzie wiemy tylko tyle: jest mi źle. Albo: jest mi dobrze. Tylko od konstrukcji psychicznej zależy, czy więcej jest pierwszych stwierdzeń czy drugich. Świat zewnętrzny ma niewielki na to wpływ, choć powszechnie uważa się, że jest inaczej.

Ulatniam się

Spada jak deszcz bezszelestny, ciepło jesiennego już
popołudnia w niedzielnym bezruchu. Wczoraj szedłem przez moje miasteczko
schludnym chodnikiem, tak niepodobnym do tego ze wspomnień. Oczyszczone i
przystrzyżone trawniki, suchy kurz jakby nagle, jak tuż po wiosennych
roztopach. Gdyby nie wspomnienie dopiero co przeszłego lata pomyślałbym,
że oto znów wiosna.

Uliczki osiedla, place zabaw, ogródki nowo wybudowanych domów, właśnie
tuż obok miejsca tego, co na zdjęciu. Domy otoczone jeszcze
prowizorycznym ogrodzeniem. Kredytu nie starczyło…? I moje wrażenie
niemal profanacji miejsc, które od dzieciństwa pamiętałem jako dzikie i
niedostępne. Bezczelność zabudowy i to w tak trudnym do zabudowy
miejscu, bo stromym po prostu. "Spłyną te domy wraz z gliną i następnymi
wiosennymi roztopami" – myślę. Za ogrodzeniem z prętów dziecko bawi się
puszczaniem wody z węża, na niewykończonym obejściu. Nie na takim, co
poniżej, gdzie już wszystko dopięte na ostatni guzik – trawnik, ogrodzenie, małe tuje rosną rozsadzone wśród
plastikowej, zielonej siatki pokrywającej ziemię. Wychodzi matka, z białymi poszwami w rękach, instruuje dziecko. Szczęśliwość bycia wreszcie na swoim… Bycia na swoim niedzielnego popołudnia, bycia, troszczenia się o to, ustawiania, układania, cyzelowania, dopracowywania szczegółów… Po to, by wreszcie tam umrzeć.

Ludzie idący nie wiadomo skąd i dokąd. Matki nadciągające z dziećmi i/lub psami. Dzieci zjeżdżające na zjeżdżalni, nie słuchające matek. Matki opowiadające sobie coś na ławce. Cień bloku przesuwający się po drugim bloku. Znów idący ludzie, potem znów bezruch, potem milcząca matka, z wypielęgnowaną twarzą, w zgrabnych ciuchach i z dwoma chłopcami, wszyscy na rowerach. Jakby zatrzymała się w pół drogi do żurnalowego "ideału"; jeszcze na wpół zwyczajna, o ludzkich, ciepłych gestach, a już na wpół upozowana.

Z prywatnej korespondencji

Zachwyt, zdziwienie, fascynacja – myślałem, że jestem w tym niezły. Ale ktoś napisał coś takiego:

…mnie najpierw zachwyca to, że coś potrafi mnie zachwycić. To jakby zdziwienie tym najpierw, a potem ten zachwyt…

To jest zachwyt "do kwadratu"………

Dom nie jest by mieszkać

Powracają obrazy przesuwającego się asfaltu przed maską samochodu. Droga wysadzona drzewami, wśród bardzo szerokiego pola oświetlonego niskim, wieczornym słońcem. Zbliżamy się do skraju lasu. Tam urywa się światło, droga ginie w cieniu ciemności. Tylko ufność powstrzymuje przed naciśnięciem hamulca. Że ta droga jest i można tam jechać.

Witać się, i żegnać, w rytm odwiedzanych przyjaznych domów i przemierzanych setek kilometrów. Żegnać po to, by odzyskać wolność. Droga to wolność. Wolność to samotność. Wolność i samotność, radość z powitania i pożegnanie, to właśnie jest podróż.

Paul śmiał się z niedowierzaniem na tę diagnozę: dom nie jest po to, by w nim mieszkać, ale by do niego wracać. Tani romantyzm. Trudno. Z Paulem przejechaliśmy USA w poprzek. Przed wyjazdem wycinaliśmy z gazet kupony na tańsze jedzenie.

PS. Świerszcze grały jeszcze wczoraj. Chłód zabije je wkrótce. To może ostatni dzień ciepła, wnet nadejdzie nowy zapach wiatru. Jakże się cieszę, że to nie będzie studencka jesień.

Świerszcze szalone

Świerszcze szalone. Usłysz je, a uspokoją cię, byś jeszcze nie opłakiwał lata. Przenikają przestrzeń: zarosłe bramy nie otwarte od lat, wysokie trawy, teraz ciemne, niewidzialne, szeleszczące… Przenikają dystans, obejmują brata – mrok.

Może to przez uchylone okna, gdziekolwiek nie zajdziesz – od ganku, przez korytarz – do łazienki, kuchni, sypialni. Za oknem otulonym pnączem, przez które niczego już prawie nie widać. Lecz słychać i tu i tam…. świerszcze.

W dużym domu, w ogrodzie, który w dzień zatapia się w sierpniowym upale i nie wiadomo gdzie się kończy, pod wysokim drzewem, którego nie ma jak dostrzec szczytu, nie sposób zadrzeć głowy. Tam mnóstwo zagadek, nie widzianych przez ciebie miejsc, wypełnionych historią przedmiotów, historią dłuższą niż moja, niż moja wyobraźnia. Gdzieś tam, pomiędzy latami, mała dziewczyna, z opadającymi kiedyś do policzków, kiedyś czarnymi włosami, znów w upale lata, zapachu gorącego piasku i zostawianych na nim szybkich śladów stóp…


Nie odchodź

Jeszcze kilkanaście kartek. Za nimi, w tle, twardy tył okładki. Za nią już nic, ona jak próg donikąd. Koniec. Po prostu. Nic.

Choć wcześniej ożył z pustki wielki świat bohaterów splecionych w wątkach, jak liny żaglowca w przezroczystej, zakorkowanej butelce – do oglądania. Jeszcze kilkanaście kartek ich życia zanim przestaną istnieć, choćby mieli "żyć dalej, długo i szczęśliwie".

Mój przyjacielu… nie odchodź. Nie chcę skończyć o tobie książki… Wpuściłem cię, zasiedziałeś się. Nie wstawaj. Co robić? Cofnąć się nie ma sensu, naprzód – tylko do rozstania. Stanąć, zmartwieć.

Przełamać impas przez kontratak. Zacząć pisać własną książkę; pisać, by potrzymać życie… Czyje życie…? Twoje… Moje…

Żyję, nie piszę. Piszę żyjąc. Zapisuję jakąś księgę, w której jesteś, księgę bez tylnej okładki. Pisałem wpierw z premedytacją, wreszcie w ciszy, chwila za chwilą, bezbronnie i nadzwyczaj spokojny wobec nieznanej przyszłości.

Przeklęta

Przeklęta tęsknota. Ukrywająca się w snach o miejscach, w których jeszcze nie byłem. Nieznane ulice, zamazane twarze. Mijane skrzyżowania z nocnymi lampami, mijane szybko, samochodem najwyraźniej. Budzę się z odświętnym uczuciem, że byłem i znów dokonało się coś, nawet jeśli tylko we śnie. Ale to i tak nastąpi, przyjdzie ten moment z przeświadczeniem, że oto teraz właśnie, znów po raz pierwszy, gdzieś, ale nie po raz pierwszy, bo było już we śnie.

Zawsze lepiej tam, gdzie mnie nie ma. Miliony miejsc czekających na bycie kogoś, kto by tylko był, choć raz. Nigdy nie zgłębione otarcie się o powierzchnię, pierwsze wrażenie, ulotne, a i tak mnie uzależnia – od kolejnych…

Anonimowi ludzie, z ciągle podobnymi problemami. Jak należy sądzić – skategoryzowanymi, opisanymi już dawno przez innych. Lecz gdy wziąć pod lupę – wyłaniają się niepowtarzalne zmagania, bez szablonu: ludzki ból czy radość.

Te same, a jednak inne marzenia.

Budzę się, nie śpię, choć powinienem spać. Tęsknota nie pozwala zasnąć, rzeczywista lub wyimaginowana, wyidealizowana czy egoistyczna. Gonić za czymś, czy raczej uciekać – wygląda to tak podobnie…

Protetyka

Opada na powieki, ale najpierw na czubek głowy, opada jak zasłona, dajmy na to czerwona, taka jak z naszej sypialni, jest lekka (wiem, bo wieszałem), i miła w dotyku, choć sztuczna (natenczas może być), opada na ramiona, prawie oddycha (och gdybym ja nie musiał), prawie szepce, wspomina lepszymi wspomnieniami niż moje – co wczoraj, co przed tygodniem, co on powiedział, tamten wymyślił, co ja na to i dlaczego…

Wieczorem poszukuję protezy, lekkiej i zwiewnej jak zasłona, która podeprze mój strumień podświadomości, zanim opadnie w ramiona snu. Zapomnieć o czym mam nie myśleć i wyruszyć w duszy podróże.

Codzienność

Wieczorne rozmyślania przy zlewie.

Kładąc się spać pozostawiam kotwicę – jedną dobrą myśl, której mogę się uchwycić by powstać. Jeśli któregoś dnia jej zabraknie, jeśli zapomnę, przez niedbalstwo, niefrasobliwość, jeśli nie będzie mi się chciało podjąć tego ostatniego przed snem wysiłku – następnego dnia po prostu się nie obudzę.

Synku

Czy wiesz, że są takie rzeki, że z jednego brzegu nie widać drugiego? Ba, że ze środka rzeki nie widać jej brzegów… Nie wiesz. Nawet nie potrafisz sobie tego wyobrazić, nie masz jeszcze trzech lat. W środku takiej rzeki płynie drobinka. Rozgląda się, wie, że płynie, nawet trochę widzi dokąd. Wokół niej inne, zapoznają się, płyną razem. Popychają się, zderzają, a może obiecują sobie, że nigdy się nie rozłączą. I choć wiedzą mniej więcej, jak nawigować, to zrozumienie rzeki pozostaje poza ich zasięgiem.

Zrozumieć. To coś, od czego powinniśmy zacząć. Ale choć przez całe życie próbujemy zrozumieć, to nawet na końcu, zapewne, nie jest nam dane. Gdybyś mógł zrozumieć, otrzymałbyś wszechwładną władzę. Nieskończoną, być może. Mógłbyś kierować wszystkimi drobinkami, może nawet rzeką całą. Mógłbyś ściągać deszcz, przywoływać wiosnę, by roztapiała zimowe kry. Byłbyś wszechmocnym. Może dlatego właśnie… nie dane jest nam zrozumieć…